czwartek, 29 grudnia 2011

Przed plebiscytem

Przed nami bardzo huczne, gwarne, oczekiwane i zdecydowanie zdarzające się raz w życiu wydarzenie: za kilka dni będziemy witać (znany nam przede wszystkim z nagłówków gazet) rok 2012 ;)! Będzie to rok olimpiady w UK, polsko-ukraińskiego EURO, wyborów prezydenckich we Francji, a także rok, w którym ogromna większość czytających pragnęłaby otrzymać (mam wielką ochotę zmienić na 'otrzyma') wymarzony tytuł naukowy (by jakoś 'zwieńczyć' studia przed końcem świata :P).

Okazuje się, że są wśród nas osoby, które chciałyby zrobić jakieś postanowienie noworoczne. Nigdy jakoś nie udawało mi się wymyślić nic sensownego, ani przestrzegać pilnie tego bezsensownego, niemniej jednak warto spróbować w tym roku! W związku z tym, przy najbliższej okazji ogłoszę Plebiscyt Na Najlepsze Postanowienie Noworoczne. Każdy posługujący się jedną przeglądarką będzie mógł oddać jeden głos. Na propozycje postanowień czekam do piątku, a gdy tylko znajdę internet, postaram się zrobić stosowną ankietę - tak, by przed 10 stycznia znać już wyniki i móc coś postanowić ;).



Tak w ogóle zamieszczam starą ankietę - bez mojego komentarza, choć dobrze wiedzieć, że nikt nie ma niepokojących pomysłów na najbliższą wiosnę ;).










I nie jestem pewna, czy wszyscy wiedzą, ale jutro (tj dzisiaj, myślałam, że się wyrobię przed północą) o 17:55 mam samolot do Beauvais. Przy braku prostych możliwości dojazdu do Compiègne po 18:30 zaczyna się robić ciekawie, ale jest wielu przyjaznych ludzi na świecie ;). Poza tym nie wiem, jak spędzę Sylwestra, ale trochę czasu na pomysły jeszcze mam (znajome Brazylijki jadą do Londynu ;) ). Na rok 2012 życzę wszystkim zrealizowania choć jednego szalonego (a raczej nietuzinkowego) planu lub marzenia!

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia

Chodziłam w podstawówce po lekcjach na świetlicę szkolną - bardzo lubiłam to miejsce (poza porą obiadów, panie były bardzo stanowcze w kwestii niejadków). Organizowano tam akademie, w których występowały dzieci, również wigilie. (pamięć ludzka jest dziwna ) Z jednej z nich pochodzą 4 poniższe linijki:

'Podzielić się opłatkiem - już wiemy, co to znaczy. To dobrze życzyć innym i wszystko im przebaczyć!
Więc weźmy do ręki opłatek, składajmy sobie życzenia.
I życzmy dziś sobie z tą gwiazdą, w wigilijnym nastroju, wszystkich marzeń spełnienia.
Niebo się dzieli z ziemią płatkami, a my dzielimy się opłatkami!'

Życzę Wam wspaniałych Świąt, i prawdziwego dzielenia się opłatkiem ;).



Bo wszystkiego innego i tak już inni Wam życzyli ;). Dzielić się opłatkiem na ogół jest łatwo, wystarczy uśmiechnąć się do długo niewidzianej cioci. Oprócz tego to może coś oznaczać. Zgodę na kolejną szansę. Jednak jak się przełamiemy opłatkiem, nie znaczy, że od razu wybaczamy, że zapominamy, dostajemy czysta kartę i taką dajemy osobie, która nam wyrządziła coś złego. Myślę, że wybaczanie jest trudne. Ale 'się robi się'. :)

Joyeux Noel!

środa, 21 grudnia 2011

Noel en France

Na uczelniach już nie ma zajęć, nasycenie kolorami czerwonym i białym sięga zenitu, w radiu te same od lat piosenki pomagają dzieciom nauczyć się wymowy 'mistletoe', a zakupy stają się bardziej rodzinne, gdyż jedna osoba nie daje rady pchać wózka pełnego wszelkich dóbr - 'boże narodzenie' w pełni :P! Z tej okazji przygotowałam serię zdjęć na temat dekoracji świątecznych we Francji, z dwóch miast - Compiègne i Reims. Jak już pisałam wczoraj, z okazji braku śniegu o nastrój musi dbać mer, co też ku radości wszelkiej ludności czyni. Więcej pod zdjęciami ;).

Chciałam też napisać, że dzisiaj, o 16:43 rozpoczynam mój powrót do domu (który ostatecznie wyjaśnił się w poniedziałek). Podejrzewam, że przede mną jedna z najciekawszych podróży w życiu, planuję bowiem trasę: Compiègne-Paryż-Berlin-Wrocław-Kraków-Sanok, i w każdym z wymienionych miast mam przesiadkę. Jak wszystko dobrze pójdzie (a naprawdę ma szansę ;) ), będę u siebie w czwartek, koło północy. Proszę, zróbcie mi prezent gwiazdkowy i nie pytajcie dlaczego tak wyszło - naprawdę myślę, że jedyna moja wina to brak wyraźnego postawienia na swoim. Swoją drogą może być ciekawie, nigdy nie jechałam w nocy pociągiem, no i będę miała szansę usłyszeć niemiecki na żywo ;). Trzymajcie kciuki za mój bezpieczny powrót ;).

[22 XII 2011, 16:20. McDonald's na wrocławskim rynku, 2 piętro, stolik z widokiem na niebiesko-żółte światełka]

PS We Wrocławiu też mają Marche de Noel (może trochę bardziej z akcentem na 'marche' niż 'noel', ale i tak o tej porze roku wszystko kojarzy się z Mikołajem ;) ). Muszę więc oddać sprawiedliwość i powiedzieć, że wszystko jest pięknie przygotowane (przykładowo mają tu 'lasek' ze straganami, na których z głośników lecą bajki dla dzieci. Każde stoisko to inna bajka, napisana także po niemiecku i angielsku). Polska, poza brakiem lokalnych lodowisk, w niczym nie ustępuje Francji ;).

PPS Zmieniły mi się trochę plany - wracam jednak samochodem prosto z Wrocławia do Sanoka (godzina przyjazdu się nie zmienia).

sobota, 17 grudnia 2011

Nieodpowiedzialność

Mając do przygotowania exposé na poniedziałkowy francuski (temat - francuskie musicale :), zamieszczę później jak nie zapomnę), egzamin z BA06 w środę, i brak internetu w niedzielę (poza schodami na uczelni), postanowiłam podsumować ankietę (bo chyba jestem troszkę podziębiona, i już nie mam siły do francuskiego).

(Jednak biorąc pod uwagę to, że muszę bardzo dużo przetłumaczyć (w pół godziny, które zostało do zamknięcia biblioteki), będzie krócej niż zwykle (daruję sobie cały subtelny wstęp o tym, co uważam za odpowiedzialność itp.))

Dlaczego zrobiłam tą ankietę? Byłam pod wrażeniem nieodpowiedzialności, albo raczej egoizmu (to mocne słowo, nie lubię go używać w odniesieniu do innych) dwóch mężczyzn, którzy co gorsze lata chłopięce mają już za sobą. Owo wrażenie jest co jakiś czas (przykładowo 20 min temu) potęgowane, co każe mi naciskać o wiele za mocno ołówek, ewentualnie energicznie stukać w klawisze. Ale do rzeczy ;):




Nie ma osoby, której zdaniem jest więcej nieodpowiedzialnych kobiet niż mężczyzn. W wersji 'light' uważacie, że jest nas po równo, ale większość potwierdza jednak tę przypadłość brzydszej części społeczeństwa. Dziękuję bardzo jednej osobie, która zaznaczyła magiczną liczbę 200000:1 - poprawiłaś/eś mi humor ;). Prywatnie (dzisiaj, i chyba już przez całe życie) uważam, że każdy mężczyzna jest mniej odpowiedzialny niż dowolna kobieta (no dobrze, nie jest, ale wyciągając jakąś średnią), poza tym zdecydowanie nie wolno tak generalizować ludzi (tutaj sobie przeczę, prawda?). Tak w ogóle poza mną tylko jedna osoba wybrała dwie odpowiedzi (chciałam poznać Wasze zdanie, i zostawić możliwość 'niegeneralizowania').

Jaki z tego wniosek - dziewczyny, pamiętajcie, żeby liczyć na siebie przede wszystkim!

PS. Akurat o chłopcach, którzy mogliby tu zaglądać mam jak najlepsze zdanie - nie przejmujcie się ;).

czwartek, 15 grudnia 2011

Do Ciebie

Chciałam Ci napisać mode d'emploi (chociaż nie lubisz francuskeigo) na dzisiaj. Pomysłów zabrakło mi po pingwinach, jak widać cały świat choruje na to samo. Zrobiłam nam ankietę za to.

1. Proponuję Ci wstać z łóżka najpierw (tzn. zdecydować, że po odejściu od komputera, nie położysz się znowu).
2. Żeby nie zostawić Cię stojącej z niczym, idź do sklepu i kup sobie słoik nutelli. Nutella jest ok, ale wiadomo, że studenci nie mają za wiele pieniędzy - idź więc po nią do kauflandu (zdążysz jeszcze dzisiaj). Pewnie jest zimno w Polsce... tym lepiej. Jak jest zimno, to nikt nie ma potrzeby myśleć o tym, jak go życie ostatnio urządza (jak już mi Masłowa wypomniano, to na całego!), więc zimno jest naszym sprzymierzeńcem.
3. Wracając, popatrz w górę i uśmiechnij się do Jowisza, ja też to dzisiaj zrobię wracając ;) ('Czym jest uśmiech? Światłem przez gwiazdę posyłanym gwieździe').
4. Spróbuj powiedzieć z werwą 'dzień dobry' do kogokolwiek na ulicy (najlepsi są trzeźwi, żwawi starsi panowie - też odpowiadają z energią).
5. Wróć do pokoju, włącz sobie piosenki. Takie jakie lubisz plus 'les rois du monde' z tłumaczeniem. W trakcie przeszukaj dysk w poszukiwaniu 'Pingwinów z Madagaskaru' (jeśli nie masz, polecam Tabasca), i pooglądaj 2 odcinki (nie więcej) jedząc jednocześnie nutellę.
6. W tym miejscu powinnaś mieć już na tyle dobry humor (spowodowany chociażby przestrzeganiem tych idiotycznych wskazówek) by odwiedzić dowolną ilość znanych Ci osób.
7. Za żadne skarby świata nie myśl, co będzie jutro, czy tam w styczniu. I wiem, że tego absolutnie nie można sobie w takich chwilach przyswoić, ale przecież wiesz, że dasz radę :).

Powodzenia :)

wtorek, 13 grudnia 2011

mode d'emploi

Nie chcę dzisiaj:
kapeluszy pełnych nieba, czerwonych ołówków, tańców, hulanek, swawoli, wierszy pana Nicolasa z tutejszej biblioteki, żab papierowych, lizaków.

Chcę dzisiaj:
kupić bibułę, znaleźć bez problemu źródło informacji nt. różnic pomiędzy postacią giętną a skrętną, gradu, wiatru, słowa, pingwinów z madagaskaru, nutelli.

Dzisiaj są mi potrzebne:
dobry humor, uśmiech, energia, pewność siebie, sklep z tanią bibułą, umiejętności z zakresu mechaniki, jakikolwiek obiad.

Dlaczego nie jest tak jak chcę dzisiaj?
bo potrzeba zawsze wygrywa z wolą?

Co mogę zrobić, żeby było tak, jak chcę dzisiaj?
hmm, najpierw trzeba by wyjść z ciepłej biblioteki. Jest nadzieja na kolejny grad.

piątek, 9 grudnia 2011

Kościoły

Dziś (zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią) opowiem Wam o budynkach, jakie można znaleźć obecnie pod każdą szerokością geograficzną, i to z częstotliwością występowania zawartą pomiędzy sklepem spożywczym a strażą pożarną. Mowa o przybytkach skupienia, modlitwy i pocieszenia – kościółkach ;). (tak w ogóle sorki, że piszę ostatnio o sobie (głównie w kontekście ankiet) skąpiąc Wam informacji o Francji, której przecież nie mieliście jak dobrze poznać (nie licząc pana od wibromechaniki). Stąd dzisiejszy temat). Od razu napiszę, że cały ten post opiera się tylko na moich obserwacjach (ewentualnie na ulotkach), więc odzwierciedla sytuację przede wszystkim w jednym kościółku w Compiègne (w okresie od października do grudnia), a nie w całej Francji.

(A jednak zaczynam od siebie :P) Znalezienie kościoła odpowiedniego wyznania przyszło mi łatwo (w przeciwieństwie do sytuacji z Anglii, tam najbliżej był kościół baptystów. Jeśli ktoś nie słyszał historii z Armią Zbawienia, koniecznie niech mi przypomni przy najbliższej okazji ;) ) – miasto jest stare, a co za tym idzie bogate w dużo małych świątyni. W samym Compiègne, korzystając z dostępnej ulotki ‘Guide des paroisses catholiques de Compiègne 2011-2012 (naprawdę tu wydają coś takiego!), naliczyłam 10 kościołów katolickich, oferujących w niedzielę łącznie 7 mszy, w tym jedną w całości po łacinie. Świątynie, w większości bardzo stare, są naprawdę niewielkie (myślę, że jakaś 1/3 z krakowskich dominikanów) – jednak te 7 mszy wystarcza (na tej o 18:30 są jeszcze miejsca siedzące). Nie uwzględniłam kościołów znajdujących się w przylegających do Compiègne ‘odrębnych’ miasteczek (to tak, jakbym oddzieliła Nową Hutę od Krakowa) – ich ulotka nie obejmowała.

W centrum miasta znajduje się ‘mój’ kościół – Saint Jacques. Był drugim kościołem (po nieustannie zamkniętym Saint Germain)wzniesionym w Compiègne, budowa ruszyła w 1235r. Do roku 2011 kościół nie był świadkiem żadnych mega interesujących wydarzeń poza jednym – w maju 1430 roku zakradła się tam przez małe drzwi Joanna d’Arc, by się pomodlić, po czym w tym samym dniu została aresztowana (aż się prosi, żeby napisać ‘Bóg tak chciał’ :P). Mogę chyba na własne ryzyko dodać, że w każdym kościele w którym miałam okazję się porozglądać, jest jakiś element poświęcony tej skądinąd bliskiej mi postaci ;). Poza tym Saint Jacques pełni funkcję naczelnego kościoła miejskiego. Tutejsi księża zajmują się religijną oprawą wszelkich zauważone przeze mnie (głównie przypadkiem) uroczystości państwowych, poza tym przyjmują dostojników barwy fenoloftaleiny z wodorotlenkiem.

Obok Saint Jacques, znajduje się drugi ważny kościół – Saint Antoine. Powstał w tym samym czasie (biskup pisząc w 1198r do papieża zażyczył sobie aż dwóch nowych parafii na region ;) ). Saint Antoine ‘jest najpiękniejszym przykładem architektury gotyckiej w Compiègne’, i poza modlitwami Joanny d’Arc może się poszczycić zabytkową chrzcielnicą i licznymi innymi zabytkami (nad którymi nie ma sensu się rozpisywać, bo są takie same, jak we wszystkich kościołach). To ładna świątynia, dużo jaśniejsza niż Saint Jacques. Prócz tego można w mieście znaleźć nowsze parafie, wielkością zbliżone do swoich starszych kolegów. Dwa powyższe kościoły możecie obejrzeć na zdjęciach (mało ich, ale zawsze coś ;) ).


Jednak wszyscy, których katechetka dopuściła do pierwszej komunii wiedzą, że Kościół to nie budynek, ale ludzie gromadzący się w nim. Zwykłam śmiać się, że gdyby polskich chrześcijan przesiać przez sito, na którym zostaliby tylko ci naprawdę wierzący, wypełniliby kościoły we Francji ;). To oczywiście gruuuba przesada ;), ale patrząc po ilości osób przystępujących do komunii można przyjąć, że nie chodzą do kościoła tylko z braku innych zajęć. Msze są oczywiście w 98% podobne do tych znanych z Polski; klęka się w innych momentach (a raczej się nie klęka. Chyba każdy region świata ma swój własny system ‘baczność – spocznij’), na tacę daje się dwa razy (podchodzi dwóch panów z woreczkami, jeden po drugim), pierwszy raz chyba tak normalnie, natomiast druga kwesta jest przeznaczona ja jakąś konkretną potrzebę kościoła (prymicje, ogrzewanie itp.). Czytania czytają wierni, którzy się zgłoszą przed mszą (jest taki jeden aktywny pan, który co niedzielę zgłasza się do wszystkiego możliwego), a kazania wydają mi się ciekawe. Myślę, że mają na to wpływ dwie rzeczy – po pierwsze, żeby coś zrozumieć, muszę być cały czas skupiona i nastawiona na odbiór – nie ma kiedy zacząć się nudzić, po drugie księża, jak wszyscy Francuzi, bardzo dużo gestykulują i zaznaczają intonacją. Szczytem energii popisał się niedawno przyjezdny biskup, który mówił z niebywałym zapałem i wywoływał żywe reakcje (przeważnie śmiech, ale zawsze coś ;) ) wśród wpatrzonych w niego owieczek. Niedziela jego wizyty była pierwszym od bardzo dawna dniem, w którym naprawdę Modliłam się na mszy (tak w ogóle, nie sądzicie, że trochę zapomnieliśmy, że na mszy powinno się Modlić?). Daj nam Panie więcej takich biskupów ;)!

Co się tyczy śpiewu – bardzo pomocne są cotygodniowe karteczki z oprawą muzyczną mszy, rozdawane przy wejściu do kościoła (w Polsce bardzo rzadko takie się spotyka, chociaż może brak mi odpowiedniej różnorodności w wyborze kościoła). Zawsze na mszy jest osoba odpowiedzialna za śpiew; taki solista stojący przy pulpicie (który pewnie ma jakąś swoją nazwę :P) z mikrofonem, prowadzący wokalnie wiernych. Wszystko wychodzi zadziwiająco dobrze ;). Śpiewanie jest ciekawe z punktu widzenia obcokrajowca, gdyż w pieśniach (przede wszystkim kościelnych) wymawia się o wiele więcej głosek niż normalnie, często tworząc na siłę nowe sylaby. Żadne nieme ‘e’ na końcu odmienionego czasownika nie zostanie zapomniane :). Przykładowo ‘il donne’ (‘on daje’) czyta się jak ‘il-don’, a śpiewa w ekstremalnej wersji j ‘i-ly-don-ny’. Po miesiącu zaczęło mi jakoś wychodzić ;). A tak już w ramach ciekawostek – Francuzi śpiewają (i czytają) łacińskie teksty zgodnie z ich zasadami wymowy, więc ‘agnus’ został zamieniony na ‘anius’, a ‘pacem’ można usłyszeć jako ‘pacziem’. Obrazek powyżej przedstawia przerysowany z niedzielnej karteczki zapis śpiewu (podejrzewam, że wcale nie taki trudny, jak się laikowi wydaje :P). Tylko raz miałam (i to krótko) okazję spróbować swoich sił ‘śpiewając z nut’, tutaj w przeciąganiu ‘a’ dał radę tylko Pan Śpiewak Mszalny.





Ostatnia ankieta (ta, której minął termin ważności) miała służyć celom prawie wyłącznie rozrywkowym i być może skłonić do refleksji – nie znamy dnia ani godziny, gdy bliska osoba, ni z tego ni z owego, najpoważniej w świecie zapyta nas, czy wolimy domek na wsi, czy w mieście :D! Gdy patrzę na rezultaty, widzę dwie grupy osób (właściwie na wiele więcej nie pozwoliły odpowiedzi ;) ): pierwszą, która pragnie normalnego małżeństwa i dzieciaczków, i drugą, która czeka na księcia lub księżniczkę ze swojej bajki. Poza tym jednej osobie nie podobały się możliwości i, zgodnie z opisem ankiety, zaznaczyła starość bez kotów (dziękuję tej osobie za wyrozumiałość , tak samo jak komuś innemu za głos ‘eee, gorzej ci?’ ;) ). Prywatnie jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, pewnie przydałoby się najpierw kogoś poznać, ale generalnie wszystko jest dla ludzi :P.

Jutro jedziemy z ESPERANTO na wycieczkę ;). W planie na dwa dni mamy zapisane 4 miasta: Reims, Epernay, Troyes i Provins, do tego lodowisko :D! Proszę, myślcie o mnie ciepło w ten weekend.




PS Nie umiem zrobić, żeby ankieta była większa (jakbym nie wstawiała, to są jej maksymalne rozmiary, pewnie źle zapisałam rysunek). Jeśli chcecie się bardzo przypatrywać wynikom, powiększcie sobie stronę, albo otwórzcie obrazek w nowym oknie.

wtorek, 6 grudnia 2011

Lizak

Póki nie znajdę jakiegoś ładnego do sfotografowania, musi wystarczyć internetowy.

[13.12.2011 - na mojej św. Łucji] Mam własnoręcznie zrobione zdjęcie lizaka, prawie takiego samego. Na pierwszym planie stolik u mnie w kuchni, na drugim planie lizak kupiony w Troys na Marché de Noel, w tle kuchenna ściana. Enjoy!, a raczej profitez! :P

Jeśli ktoś nie ma rozsądnego powodu, by otrzymać ode mnie lizaka, niech spojrzy do kalendarza. Tam, w zależności od kąta patrzenia uśmiechają się père Noël wraz z Saint Nicolasem (dla mieszkańców Lille i północy Francji, jak poinformował mnie znajomy kierowca autobusu), Święty Mikołaj z Gwiazdorem, i wieeeeelu, wielu innych ;).




:)?

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jeszcze jedno ogłoszenie

Hej, nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ostatnio czuję niebywałą potrzebę publicznego konsultowania rozmaitych spraw ;). (obiecuję, że jak dowiem się jak i kiedy w końcu wracam na Święta, napiszę Wam ;) ).

Pojawiła się niespodziewanie kolejna rzecz - ESPERANTO (czyli Francuzi od obcokrajowców) organizuje wieczór Europy Wschodniej, reprezentowanej (o ile lista mailingowa nie kłamie) przez... 8 osób. Mamy pomagać w przygotowaniach, wymyślić coś typowego dla naszych krajów (eee, gry, zabawy?), przynieść muzykę i (o ile dobrze zrozumiałam maila) przygotować posiłki. Pomyślałam, że czasem różne rzeczy przychodzą w różnym czasie do głowy (o tym trochę w akapicie niżej :P), i może ktoś ma jakiś ciekawy pomysł? Czekam też na jakieś narodowo-energiczne propozycje muzyczne (bo wstyd, żebym przyniosła im te 3 kawałki disco polo, które mi się uchowały na kompie, plus 'uwaga sarny'. Wszystko, co mam (czyli w języku narodowym niedużo) albo jest zbyt poważne, albo nadaje się do puszczania przed snem).

Nie wiem, czy czasem dotyka Was takie uczucie ‘nagłego wyciągnięcia wniosków’ z tego, co mieliście przed oczami już długo. Przykładowo: jesteście w domu, na stole leżą okulary waszej mamy. Tkwią tam dobre kilka godzin, przecież to nic nienaturalnego dla okularów, zdążyliście się przyzwyczaić do tego. O godzinie 14 nagle spływa na Was oświecenie, że skoro okulary są w domu, rodzicielka w pracy dokonuje cudów gimnastycznych wyciągając ręce z dokumentem przed siebie, albo używa okularów na spółkę z radą-nieradą panią Marysią. Jejku, to tak, jak patrzeć na zadanie z matmy, i nagle wpaść na rozwiązanie ;). Ostatnio nagromadziło się ankiet (i tak wydaje mi się, że lepiej za dużo ich, niż za mało). W tej pewnie nikt nie zauważy większego sensu, ale mam nadzieję, że pierwszy raz wszyscy będą jednomyślni ;).

Korzystając z rozpoczętego już posta, wrzucam małe dementi. Za mną weekend niebywale kulturalny - w sobotę tutejsi baptyści zorganizowali u siebie w kościele mały, darmowy i otwarty koncert (fortepian i skrzypce 'w rękach' nauczycieli z tutejszej szkoły muzycznej. Utworów oczywiście nie potrafię wymienić (nie planowałam o tym pisać, więc kartka została w domu), z kompozytorów był Beethoven, Haydn, plus jakiś na G). W niedzielę zaś, zachęcona przez koleżankę z wibromechaniki - Laureline, poszłam jeszcze raz pozwiedzać zamek. Studenci UTC zainteresowani historią stali sobie w różnych pomieszczeniach i opowiadali wszystkim chętnym o oświetleniu zamku (które, jak się okazało, pochłaniało bez mała połowę pieniędzy przeznaczonych na utrzymanie pałacu). Dowiedziałam się wielu rzeczy (np. jak jest 'świeczka' po francusku :P), i poukładałam sobie w głowie wszystkich Napoleonów. W związku z tym chciałam ostatecznie wyjaśnić:
1. Napoleon I Bonaparte mieszkał w Compiegne bardzo krótko (miesiąc, ale dalej nie jestem pewna, czy 'miesiąc z życia', czy 'średnio miesiąc w roku'), za to zarządził dużo prac remontowych w zamku, który dzięki którym wygląda jak wygląda (czyli całkiem ok ;) ).
2. Napoleonem, który mieszkał w zamku był Napoleon III - bratanek znanego wszystkim Napoleona z punktu pierwszego. On to w sali balowej, na jej końcach, kazał postawić dwa posągi. Jak się okazało, nie przedstawiają one jego wraz z małżonką, ale Napoleona I i jego matkę Letycję (jako że Napoleon III bardzo chciał być utożsamiany ze swoim słynnym krewnym).

sobota, 3 grudnia 2011

kolejne ogłoszenie

Ok, tym razem szukam transportu z Berlina gdziekolwiek w Polskę (tylko proszę, nie w stronę Gdańska i Mrągowa), 22 grudnia od 9:30, tak, żebym zdążyła na Wigilię. Może ktoś ma znajomych (tirowców :P?) na tej trasie? (I kogoś, kto wraca z Polski do Francji, i mógłby mi udzielić pomocy/wskazówek).

Przepraszam za takie 'wykorzystywanie' Was, ale może akurat ktoś wymyśli jakiś sposób, o którym jeszcze nie wiem.

Mieszkańcy mojego domu zgodnie orzekli (koty podejrzewam nie miały zdania), że za żadne skarby świata nie pozwolą mi jechać nigdzie autostopem, i chyba 'mnie pogięło z takimi pomysłami', a chwila obecna nie jest najlepszą na wyjaśnianie im czegokolwiek.

Dla własnego bezpieczeństwa, nie zbliżać się do mnie na żadną odległość.

czwartek, 1 grudnia 2011

Kłamstewka

Przypomina mi się sytuacja, której tło stanowiła lekcja religii (właśnie tego nie jestem do końca pewna, ale niech już będzie), wraz z księdzem (?) pytającym się tłumu licealistów z klasy ‘a’:
‘Co musi mieć kłamca?’
Na to (po kilku nieudanych próbach z długim nosem) odzywa się Zagatka:
‘Kłamca musi mieć dobrą pamięć, by zapamiętać, co komu nakłamał’.
W baaardzo dużym skrócie byłoby to podsumowanie całego mojego pytania ankietowego – nie za głębokie motywy miało :P.

Daję słowo, nie wiem, jak napisać cokolwiek o kłamstwie. Przymierzałam się kilka dni do posta, ale ostateczny rezultat i tak przypomina wejście do cukierni, polizanie połowy ciastek jakie tam mają i ostatecznie nie kupienie niczego. Po prostu nie sposób wypowiedzieć się całościowo na temat kłamstwa, które, jak mi wyszło, dotyka nas niemal tak często jak neutrina, i ma tyle tożsamości ile najlepszy agent specjalny w popularnej powieści. Może to nie będzie piękny, literacki styl, ale mam przeraźliwą ochotę napisać ‘hej, masakra!, przecież my non stop kłamiemy :P’, z powodu, bez niego, świadomie, nieświadomie, ... . Może dlatego tyle osób w ankiecie uznało, że można kłamać?

Mam już problemy, jeśli chodzi o jego definicję. W skrajnej formie można by powiedzieć ‘to, co nie jest prawdą (i tu pojawia się gorsze pytanie ‘a co to ‘prawda’?’ ;) ) jest kłamstwem, ale chyba każdy czuje, że coś tu nie jest w porządku (po sięgnięciu do przeklinanej przez wykładowców Wikipedii, okazało się, że w powyższy sposób definiuje się ‘fałsz’). Z tejże Wikipedii definicja kłamstwa wydaje mi się bardzo uproszczona – i choć pewnie jest dobra, to jednak stanowczo zbyt wąska dla nazwania tego, co normalny człowiek ma za 'kłamstwo'. Jest to ogromne morze, do którego wpływają z dwóch przeciwnych stron rzeki oszustwa i zmyślania, oraz wiele potoczków mijania się z różnych przyczyn z prawdą. Zostawiam na inny czas rozkoszny temat półprawd, kłamstw, które nie są kłamstwami, gier i zabaw opartych na niepewności. Zostawiam też kwestię (już tu kiedyś pośrednio ruszaną ;) ), ile zostaje z człowieka, gdy odejmie się wszystkie nieprawdziwe informacje na jego temat (czyli również nasze wrażenia i domysły). Po prostu czuję się za głupia, żeby porządnie podjąć temat, podsumuję więc ankietę i napiszę, co mi w duszy gra na tę melodię.

Więc zaczynam jeszcze raz ;), próbując się trochę usystematyzować. Kłamstwo jest nierozerwalnie związane z naszym życiem, i nie mówię tu wcale o tym, że każdy na siłę każdego oszukuje. Poznając nową osobę widzimy jej kawałek, często bardzo mało reprezentatywny, znamy kłamstwo o niej, a raczej nie znamy całej prawdy. Idąc do teściowej na obiad mówimy jej, że był wyborny, nie dlatego, że taki był, ale chcemy być uprzejmi, trochę ją oszukujemy. Albo jeszcze inaczej – dwie osoby piszą skrajnie różne recenzje tej samej książki. Albo obie kłamią, albo po prostu subiektywne postrzeganie świata nierozerwalnie łączy się z jego niedokładnym, ‘nieprawdziwym’ opisem. Co za tym idzie, szukanie fałszu czy kłamstwa w powyższych sytuacjach, wydaje mi się trochę bez sensu.

Dalej mamy już sytuacje, gdy kłamiemy dla dobra drugiej lub trzeciej osoby (liczby pojedynczej lub mnogiej), by jej (ich) nie denerwować, oszczędzić często niepotrzebnych zmartwień. Potem kłamie się w sprawach niewielkich, ale już dla własnych korzyści (chociaż z sytuacji wyżej też najczęściej jakieś korzyści dla osoby wynikają, ale nie one one wpływają na naszą decyzję). W codziennych zdarzeniach możemy się zachować na dwa sposoby: nic nie powiedzieć (przykładowo na temat sukienki koleżanki), albo posunąć się mały kroczek dalej, do niewinnego kłamstewka (Filomeno, jak ładnie Ci w różowym!). Zazwyczaj lepiej wychodzi się na pierwszej wersji ;), ale wybujała fantazja oraz pragnienie bycia miłym (lub rozmownym ;) ) pcha nas do drugiego rozwiązania. I w kolejnym kroku już kłamiemy, by zyskać coś większego, celowo, z ulubionego mojego powodu – bo wydaje nam się, że ‘tak będzie łatwiej i lepiej’. I często faktycznie, gdy trzeba odpowiedzieć na pytanie, łatwiej jest ‘skłamać prawdę’ niż brnąć w nią na siłę ze wszelkimi zakrętami (jeśli ktoś nie wie, o co mi chodzi, to niech napisze - podam przykład). Kłamie się ze strachu przed karą, chcąc się usprawiedliwić, podnieść poczucie własnej wartości – to chyba najczęściej podawane przez wszystkich (ale nie w ankiecie) powody. Na koniec zostają jeszcze kłamstwa potężne, jak oszustwa typowo dla zysku, z pobudek, eee, nieczystych (nie wiem, jak je nazwać).

Każdy wie, że kłamstwo może mieć dobre skutki, jednak częściej myślimy o nim jako o złej rzeczy. Co ciekawe, ‘kłamstwo’ nie figuruje na liście 7 grzechów głównych, może myśli się o nim jako o ich efekcie? Kiedyś (chyba na początku studiów) wymyśliłam sobie taki algorytm ‘Rozmawiam z człowiekiem XYZ i mówię kłamstwo. Jeśli XYZ wie, że go kłamię, i jednocześnie zna prawdę lub może się jej w oczywisty sposób domyślać, to wtedy kłamstwa nie ma'. Funkcjonuje to całkiem nieźle na prostych przykładach, np. z tymi obiadami u teściowej i innymi komplementami, jednak co do ważniejszych kwestii - lepsza jest prawda. Albo szczerość. W całej grze życia z innymi ludźmi chodzi o to, żeby się dobrze bawić, ‘żyć i dać żyć innym’, ale jednocześnie móc ufać, cieszyć się zaufaniem innych i przede wszystkim – nie okłamywać samego siebie (to już chyba byłaby patologia :P). I chciałam jeszcze dodać, że kłamstwo wiąże się jednak z wyrzutami sumienia i choć czasami jest najprostszym rozwiązaniem, w ważnych dla nas sprawach raczej rzadko po nie sięgamy (przykładowo – ile da się okłamywać najlepszego przyjaciela, no i po co w ogóle, skoro to przyjaciel? ;) ).




Skupiając się jednak na podsumowaniu ankiety: Zdecydowana większość dopuszcza użycie kłamstwa w szczególnych (pewnie definiowanych każdorazowo ;) ) okolicznościach. Powody, czy też usprawiedliwienia bywają różne, jednak 4 osoby stwierdziły, że kłamać (w stosownej sytuacji), można bezwarunkowo – i to wydaje mi się uczciwym podejściem ;). Zdaniem jednej persony w ogóle nie ma co się przejmować okresowym mijaniem się z prawdą ;). Jeśli chodzi o odpowiedzi ‘na nie’ (co najmniej dwie osoby) przodował argument logiczny i znany pewnie wszystkim – kłamstwo zdecydowanie prowadzi do kłamstw kolejnych, trochę usprawiedliwiających to pierwsze, dbających, by się w nowych okolicznościach nie ujawniło. Co dziwne, nikt nie zaznaczył, że nie powinno się kłamać, bo to coś złego :P. Czyli albo po prostu się złego nie boimy, albo ciężko jednoznacznie zakwalifikować kłamstwo do tej grupy. Trzy osoby wymyśliły jeszcze inny powód (ale żadna się nim nie podzieliła), i również trzy uzależniają swoją opinię od konkretnej sytuacji.

W mojej sprawie, jak już pisałam zainteresowanym, wybrałam kłamstwo ‘najbardziej white z możliwych’, i póki co efektów ubocznych nie widzę ;). Wiem, że post jest bardzo słaby (mało mi się podoba), ale po kilku dniach zastanawiania, nie jestem w stanie sklecić nic lepszego, a ankieta już się upominała.


Tak w ogóle:
Kto wymyślił termin składania prac do 27 stycznia :( ?

Compiègne szykuje się na zimę: miasto zastawiono choinkami i można spotkać ludzi wyglądających jak ghostbusters, którzy opryskują je białym tworzywem śniegopodobnym. 10 grudnia jadę na wycieczkę erasmusową do Szampanii, cieeeeszę się ;).

Wypowiedź dnia pana od wibromechaniki: ‘I can teach you how to see matrices, not only on the blackboard, today you will dream about my matrices’ – zaczęliśmy układy o wielu stopniach swobody dynamicznej ;).

Jest nowa ankieta, w której aż dziw bierze, że ktoś się potrafi znaleźć :P (poza jedną dziewczynką, dla której owa ankieta powstała ;) ). Możemy się umówić, że jak dla kogoś brakło odpowiedzi, niech wybierze ostatnią – nie wyobrażam sobie kogoś kto w staropanieństwie nie chciał by mieć pociechy w postaci kotów.

Wejdźcie na wikipediową definicję kłamstwa - jest tam opisany 'test D'. Po przeczytaniu pierwszego zdania, przezwyciężcie ochotę dalszego czytania i wykonajcie polecenie ;).

środa, 30 listopada 2011

A co by było...

...gdybym została we Francji, jeszcze pół roku? Poszukałabym sobie stażu (licząc, że ktoś mnie przyjmie z moim francuskim), poszła na studia magisterskie trochę później, zlekceważyła na jakiś czas chemię na AGH, i spróbowała sobie poukładać wszystko inaczej?

czwartek, 24 listopada 2011

O podrywie

Porobiły mi się ostatnio listowne i blogowe zaległości. Jak to (dzisiaj) do kogoś pisałam, czas we Francji przelatuje mi przez palce. Nawet mam ładne porównanie – czas jest jak gleba :P, z idealną krzywą uziarnienia (czyli ma zarówno cząstki bardzo drobne, pylaste, jak i nieco grubsze, piaski, a nawet żwir). Przesiewamy ten czas przez sita naszych zajęć, co w nie złapiemy to nasze ;). Im mamy więcej do zrobienia, tym więcej sit (o różnych oczkach) używamy, bo szkoda nam każdej straty. Pewnie, że są zajęcia wymagające dużej ilości czasu (np. moja wibromechanika), ale także takie, którym wystarczy odrobinka, by posunąć się do przodu (ciekawą książkę da radę przeczytać w autobusie (o ile nie jest w znienawidzonym przeze mnie pdf-ie)). Gdy mamy mało zajęć, ze wszystkim i tak zazwyczaj zdążamy (albo nam się tak tylko wydaje), nie chce nam się bawić w sklejanie drobin zostawionych przez Chronosa i olewamy tą ‘grę niewartą świeczki’, dając sobie prawo do odpoczynku.

Tak w ogóle, chciałam napisać o życiu religijnym Francuzów (tzn. o kościółkach w Compiègne) i podsumować ankietę. O kościołach nie będzie dziś (bo nie mam zdjęć), a cała reszta i tak zajmuje strasznie dużo miejsca. Postaram się przygotować coś w najbliższym czasie. Wobec tego: pytanie w ankiecie brzmiało ‘Ile czasu potrzeba Ci na podryw?’, przy czym była załączona definicja owego podrywu: ‘zainteresowanie sobą wybranej osoby płci przeciwnej(w celach niewykluczających romansu), kończące się posiadaniem jej numeru telefonu, lub innej informacji pozwalającej się kontaktować w przyszłości' .



Ankieta cieszyła się małą frekwencją (właściwie nie wiem dlaczego, może temat się nie spodobał?), i właściwie ciężko z niej cokolwiek wywnioskować. Zacznę od tego, że większość nawiązuje znajomości w sposób dość tradycyjny, po prostu spotykając się z ‘tym kimś’, kroczek po kroczku tworząc relację i zdobywając przychylność swojej ofiary. Jeden Łamacz Serc stwierdził, że nie trzeba mu na podryw więcej niż 15 min. Czytałam gdzieś ostatnio (nie potrafię sprecyzować ani źródła, ani tego ‘ostatnio’), że mężczyzna podczas spotkania patrzy na kobietę 8 sekund, jeśli jest nią zainteresowany. Zakładając, że obie strony ‘spodobają się sobie wzajemnie’, następne 14 minut z hakiem to czas wystarczający akurat na wymienienie podstawowych informacji, w tym zaplanowanie kolejnego ‘widzenia’. Myślę, że można tego dokonać nawet w niesprzyjających okolicznościach jazdy ‘stodwudziestkądziewiątką’ na uczelnię ;). Podróż koleją stwarza większe możliwości, chociaż mając za sobą tak mało przejazdów, nie powinnam się wypowiadać na temat technicznych aspektów pociągu do miłości. W sześcioosobowej grupie brak osób, które uważają, że podryw jest jednostronnym obowiązkiem spoczywającym na 'nie naszej' stronie, i znalazła się jedna, nieposiadająca doświadczeń z tego zakresu. (właściwie to ostatnie zdanie nic nie wnosi).

Cóż mogę dodać? Zastanawiałam się, czy można by wyróżnić podryw czynny i bierny. To jest czynny, gdy rozmawiasz z kimś i ten ktoś wie, o co ci chodzi (obojętnie, kto zaczął), oraz bierny, gdy przykładowo uśmiechasz się do kolegi na drugim końcu sali, lub w autobusie. Także, czy można podrywać, nie wiedząc o tym (bo w drugą stronę z pewnością się da ;) ). Nie wiem, 'podrywanie' to chyba trudny proces. Więc na koniec – udanych podrywów Wam życzę? ;).

Z ciekawych, aktualnych rzeczy:

Wczoraj, w porze przedwiadomościowej odkryłam tutaj francuską wersję Familiady. Już nic mnie nie zdziwi :P, oglądałam z fascynacją :D.

Nie było dziś wyników z wibromechaniki, ale dowiedziałam się, że na UTC nie można poprawiać egzaminów. Jeśli ktoś jest w stanie wskazać mi jakiekolwiek książki z zakresu równań ruchu (po polsku, ewentualnie po angielsku) z chęcią przyjmę, bo jakby na to nie patrzeć – muszę się tego nauczyć. Brrrr...

Pani od francuskiego wzięła się za nas porządnie, i co tydzień mamy kartkówkę z odmiany 10 czasowników, po kolei z każdego bescherella (to 6 książeczek z odmienionymi czasownikami, pogrupowanymi chyba wg trudności i nieregularności). Oszczędzono nam nauki czasu past simple i subjonctifów, oprócz subjonctif présent. Nie zmienia faktu, że dla osób, które nie miały wcześniej francuskiego w szkole niemożliwością jest opanowanie wszystkiego, a już tym bardziej zapamiętanie i zrozumienie. Powinnam kłaniać się w pas każdej mojej wcześniejszej nauczycielce fr, która bezlitośnie czepiała się końcówek i wymyślnych akcentów ;). Przy okazji, po tylu latach dowiedziałam się, że... forma przeszła ‘fus’ (i jej pokrewne) pochodzi od czasownika être (być), a nie faire (robić)(jak byłam nie wiedzieć czemu przekonana) :P, dzięki czemu opowiastki dla dzieci nie wydają mi się aż tak nielogiczne jak dotąd ;).

Wszystkim miłego wieczoru!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Opaczność.

Kilka minut po 18 zaczęłam tu przelewać na piksele jakąś swoją idiotyczną teorię, spowodowaną po troszę złością i smutkiem. Idiotyczną, bo nie przemyślaną do końca i właściwie prowadzącą donikąd. Chodziło mi przede wszystkim o to, od kiedy człowiek przestaje być egoistą, a zaczyna żyć po swojemu, patrząc na potrzeby innych, ale nie kierując się wyłącznie nimi. Właśnie w tą stronę. Nie wymyśliłam nic, poza tym, że życie jest pełne nieodpowiedzialnych osób, które sprawiają, że inne są nieszczęśliwe. A by z kolei te nieszczęśliwe uszczęśliwić, trzeba wyrównać poziom szczęśliwości swoim własnym, prywatnym, które planowało się przeznaczyć na coś innego (przepraszam, jeszcze nie ochłonęłam do końca). Ale po co na siłę uszczęśliwiać tych, których się nie skrzywdziło? Trudno, trzeba wierzyć, że szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli (jestem dziś przekonana, że układał tą zasadę jakiś nie-fizyk, który nie miał bladego pojęcia o stratach spowodowanych tarciem, nagrzewaniem itp.).

Ale jest dobrze, coś wymyślę ;).

Poza tym, pozwolę sobie zacytować niejaką Powykręcaną Rękę Od Krzesła:
1. Na poprawę humoru:
'Co: Proponuję się uśmiechnąć.
Jak: najlepiej jak najszerzej :)'


2. Tak ogólnie:
'...w tym całe piękno czasu, że płynie i mija, a chwile są ulotne.'


Chwile są ulotne, więc może warto poświęcić ich kilka? Tylko to też może działać w dwie strony.

Dla mnie jednak najcenniejszy byłby teraz tirowiec. Myślicie, że mam tą upragnioną jedną szansę na milion?

Merci bien!



PS Licznik trochę zwariował, ale się nie przejmujcie, i tak nigdy nie wiedziałam, co tak dokładnie liczy.

PPS Podobno trzeba 7 razy powtórzyć jakieś słówko w języku obcym, żeby się go nauczyć. Wracając do siebie będę się uśmiechać jak szalona.

PPPS Jednak nie potrafię, moim zdaniem to głupie i gdyby tylko ktoś chciał, dałoby się wszystkiego uniknąć. Ale jak mus to mus.

(zazwyczaj mówię 'jak mus, to... owocowy', ale chyba mało kto by się zorientował, o co chodzi).

czwartek, 17 listopada 2011

Retour

Jeśli ktoś nie ma nad czym się zastanawiać przed snem (albo w czasie wolnym, ewentualnie podczas wykładów, gotowania, kąpieli, podróży etc.) może mógłby mi pomóc wymyślić jakiś przede wszystkim tani sposób powrotu na święta do Polski?

Mogę wyjechać z Compiegne dopiero 21 grudnia o 15 (jeśli nic się nie zmieni, wcześniej mam... egzamin), i chciałabym zdążyć do domu na wieczór 24 grudnia ;). Wracać mogę kiedykolwiek, byleby 4 stycznia móc pójść o 8 rano na zajęcia. Potrzebny mi transport do Polski (dowolne miasto, chociaż wiadomo, że najlepiej Sanok, potem Kraków, ewentualnie coś po drodze ;) ), lub (uwaga!) do Berlina.

Nie straszne mi żadne niedogodności (w końcum młoda!), a wszelkie urozmaicenia podróży przyjmę z dziką radością. Może znacie przyjaznego Tirowca, który wozi mrożonki (albo czekoladę ;) ) na trasie Paryż - Kraków?

Dzięki za wszelką pomoc i przyjazne myśli ;)

wtorek, 15 listopada 2011

Belgia

Zamieszczam szybką relację z Belgii (pozmieniałam trochę wczorajszy list do mamy, mam pisaniowstręt ostatnio. Za to jest bogaty w szczegóły typu 'co jadłam na obiad' - nie wiem, czy Wasze mamy też się tym tak bardzo interesują?). W piątek mam egzamin z wibromechaniki (który jeszcze mi się nie bardzo widzi), więc zdjęcia zamieszczę gdy będę miała więcej czasu. I tak są na nich przede wszystkim ładne budynki, więc nic pilnego. (miałam wkleić tutaj zdjęcie morza na pocieszenie, ale przed wyjściem zapomniałam przegrać zdjęcia z aparatu. Dodam jutro ;) ).

'Otóż weekend erasmusowy w Belgii był wspaniałym pomysłem, bardzo dobrze się bawiłam cały czas niemal, poza tym powrócił stary, akademikowy zwyczaj spania po 4 godziny ;). Belgia jest ładnym krajem, chyba przez te 3 dni spodobała mi się bardziej niż Francja (chociaż Francja jest też wspaniała i zadbana, właściwie nie wiem, co mi w niej nie pasuje). Zwiedziliśmy Brukselę (pomijając to, że w kilka godzin nie da się zobaczyć miasta), Nieuport (tam mieszkaliśmy na campingu) i przepiękną Brugię. Architektura niesamowita, w ogóle to miasta, gdzie zabytek popycha zabytek, wszystko jest naprawdę ładne i takie 'szlachetne' (tylko taki przymiotnik oddaje moje uczucia względem budynków, trochę nie pasuje, ale trudno). No i byliśmy nad morzem ;) (nie mogłam się powstrzymać, i wzięłam strój kąpielowy, choć wiedziałam, że nie będzie można pływać). Na plaży zajmujący się nami Francuzi przewidzieli ćwiczenia i zabawy, graliśmy w dwa ognie, w ziemniaka, i było naprawdę super ;). Ganialiśmy po wietrznej plaży bez płaszczy, bez butów, a nie mam nawet kataru ;) (co potwierdza moją tezę, że od rzeczy przyjemnych i sprawiających radość się nie choruje :D). Z ciekawych miejsc zwiedziliśmy browar belgijski (nie pamiętam, jakie piwo produkował, zaczynało się na 'k'. Pan oprowadzający mówił po francusku z akcentem belgijskim, to zdecydowanie nie wersja dla mnie :P), oraz... małą fabrykę czekolady ;) (jedna linia produkcyjna w sklepie, ale zawsze miło popatrzeć). I degustacja gratis ;).

Co do ludzi - poznałam ich dużo (chociaż na samą wycieczkę nie pojechało wiele osób, zostały miejsca w autobusie - czas egzaminów śródsemestralnych). Wyjeżdżając, znałam tylko Youssefa - nie lubię takich sytuacji, gdy jadąc na wycieczkę nie znam prawie nikogo, chociaż uwielbiam swobodę i odpowiadanie tylko za siebie. Mieszkaliśmy po 6 osób w karawanach - są to przyczepy campingowe, wyposażone w podstawowe media, dość wygodne (znałam je wcześniej, moi znajomi z Anglii potrafili mieszkać w nich przez kilka lat, w kilka osób). W mojej znaleźli się Youssef, Guilherme i Naia z Brazylii, Igor z Ukrainy i Yasmine robiąca na UTC doktorat.Jedzenie przygotowywaliśmy sami, z produktów dostarczonych przez członków ESPERANTO (organizacja studencka, która się zajmuje obcokrajowcami), pierwszego dnia makaron z sosem Bolognese, a drugiego... ziemniaki i parówki z puszki :P. Wieczorami były dyskoteko-imprezy, z różnymi grami (graliśmy też w 'palce w pralce' ;) ). Było fajnie, nikt nie umiał jakoś szczególnie dobrze tańczyć, a że było nas mało, każdy dbał o każdego i wszyscy bawili się razem. Drugiego dnia (przez duży przypadek, i chyba trochę przez moją wieczną ochotę do wspólnego śpiewania, aktywności typu 'dwa ognie', uśmiechanie się do całego autobusu i jakieś minimalne umiejętności taneczne) zdobyłam tytuł (jakkolwiek to głupio nie wygląda) Miss Weekend ;). Cieszę się (poza jakąś niepotrzebną acz natarczywą myślą w głowie, że zawiodę wszystkich dookoła), i za duże osiągnięcie uważam nie spuszczanie głowy w kluczowych momentach ;). Wracając śpiewaliśmy piosenkę 'La maison de ma tanteeee!', to był udany weekend.'


Teraz krótkie objaśnienie do ankiety. Robiłam ją też szybko, więc myślę, że popularne będą odpowiedzi 'tak/nie, z innego powodu' ;) (byłoby miło, gdyby po wybraniu tej odpowiedzi, ktoś mi jednak ten powód przedstawił). Możecie wybrać kilka opcji, liczę, że nikt nie zaznaczy jednocześnie 'tak' i 'nie' ;). W odpowiedzi 'tak, jeśli to nikomu nie zaszkodzi' jest gwiazdka - moje małe ubezpieczenie przed opiniami typu 'kłamstwo zawsze komuś szkodzi' - otóż istnieje milion sytuacji, gdy nie szkodzi absolutnie nikomu, nawet w przypadku odkrycia. Miłej zabawy!, i trzymajcie kciuki w piątek!

PS Zapomniałam przedtem dopisać, że w Brugii (i nad morzem) było przeraźliwie zimno, i cały dzień towarzyszyła nam mgła. Przez przypadek (wyjątkowo to nie ja zawiniłam), nie trafiłam w Brugii na miejsce zbiórki. Pomogło mi spacerujące małżeństwo, które było w stanie wskazać drogę na 'duży parking, nie dworzec, gdzie mogą zatrzymywać się autobusy wycieczkowe' ;).

PPS Pan przyjął mnie na laboratoria z wibromechaniki ;), robiłam przez 4,5 godziny ćwiczenia z Brazylijczykiem Fernando - żadne z nas nie wiedziało o co chodzi.

PPPS Na wszystko nieodpisane odpiszę po egzaminie.

czwartek, 10 listopada 2011

Pisać?

Czasem przeglądam na chybił-trafił stare posty: losowo wybieram z archiwum tytuł, pod którym nie pamiętam co się kryło, i czytam ;).

Gdy coś się pisze, naturalnym jest, że w momencie tworzenia wydaje się to w miarę wartościowe :P i potrzebne (przede wszystkim piszącemu, ewentualnie konkretnemu czytającemu). W każdym razie jest na tyle sensowne, że jest się w stanie podzielić tym z bliskimi osobami. Dopiero po jakimś czasie, czytając swoje wcześniejsze zdania – posty, listy, komentarze – z idiotycznym uśmiechem kładzie się głowę na klawiaturze (niczym waląc nią w mur) z samokrytyczną myślą 'jejku, jakie się kiedyś głupoty pisało, jakie banały, za kogo się siebie miało?!' (plus czasem refleksja 'o, przecinka brakuje :P', chociaż w moim przypadku częściej 'hej, przecinki, więcej to was mama nie miała ;)?') (Takie małe PS, przepraszam, jak czasem piszę głupoty, które widać gołym okiem. ;))

Domyślam się, że tak samo czuje każdy, kto otworzył po latach swój pamiętnik, zdumiony stylem swoich wypowiedzi w wieku lat 16. Wyrasta się z ubrań, wyrasta się też (stety-niestety, nie wiem jeszcze) z myśli, zwłaszcza z tych wywołanych gorączką chwili. Najbardziej zdradliwe są te reakcje nagłe ;); komentarze pisane i zatwierdzane enterem w minutę, posty wywołane silnym, niedawnym zdarzeniem lub uczuciem (które potem się dziwnie czyta, gdy emocje minęły). Są – były – szczere, więc niech sobie leżą tam, gdzie się je zostawiło, to nie jest rzecz, której trzeba się wstydzić teraz.

Taka zdolność do zauważania własnej głupoty posuwa się przez życie ruchem jednostajnym bez tarcia. Jest zawsze o krok za nami – a kiedy nie daj czego się wyrówna, wtedy przestaje się pisać :P.

Tak w ogóle, 'pisanie jest zawsze pisaniem do kogoś'?

A żeby teraz było normalnie, bez smęcenia – pobawcie się sami ze sobą :P. Sprawdźcie swoją pocztę (właściciele gmaila mają łatwo ;) ), z jakiegoś 12 sierpnia 2009 roku. Poszukajcie maila wysłanego najbliżej tej daty (były wakacje, więc pewnie jakiś opis czegoś fajnego. Specjalnie sierpień, żeby nie trafić na wysyłanie projektów albo pomocy na studia ;) ), przeczytajcie, i zobaczcie, czy też się uśmiechniecie ;).



Jutro jedziemy na wycieczkę, co (jak się wczoraj okazało) wiąże się z koniecznością posiadania śpiwora. Na gwałt pojechałam więc do (za)miejskiego centrum handlowego, by w decathlonie zakupić swój pierwszy w życiu śpiwór (martwi mnie to, że jest duży po złożeniu, ale i tak zamierzam go kochać ;) ). Proszę, trzymajcie za mnie kciuki na wyjeździe.

Pisałam też egzamin z francuskiego - był dużo trudniejszy niż to, co robimy na zajęciach (a to zdecydowanie złe zjawisko). Pół biedy ja (jednak trochę uczułam się francuskiego wcześniej, chociaż zapomniałam używanego n razy imparfait od 'il faut'), ale Chinki wychodziły z sali niemal płacząc. Pani oddała mi też poprawiony list motywacyjny. Miał on być w miarę możliwości 'prawdziwy' (czyli nie staram się o posadę naczelnika więzienia, tylko o coś w zgodzie z moim cv), co sprawiło mi trochę kłopotów. Na szybko, mając nieograniczone możliwości, musiałam wymyślić sobie wymarzoną posadę. Jeśli nie wiecie, co chcielibyście robić w życiu, gorąco polecam napisanie listu motywacyjnego ;) - jestem na 90% pewna, że nie udałoby mi się dostać pracy z mojego listu, ale jednak zawsze jest to postawienie sobie jakiegoś celu ;).

Jeśli chodzi o wibromechanikę - jeśli kiedykolwiek uda mi się napisać o niej post, opisanie wszystkiego byłoby chyba najdłuższą wypowiedzią tutaj ;). Pan dzisiaj dawał rady odnośnie liczb (trzeba dodać, że wszystko mówi z przejęciem, patrząc nam w oczy, no i jest Francuzem mówiącym po angielsku, już samo to czyni wypowiedź bardziej żywą ;) ):
'What is a good value for alpha? He, what do you think, do you have any number in your head? It's easy! The popular number! Aaaa, the best number for a physicist is 'square root of two'. It appears everywhere, if you don't know what to put in your equation, use square root of two, it always works!'.
Mam egzamin z wibromechaniki w przyszły piątek, będzie trzeba się solidnie przygotować ;).

I wszystkim - powrotu do zdrowia ;)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Cu u mnie?

Dzisiejszy post w nieco innym tonie, chociaż jestem pewna, że do popołudnia mi przejdzie. (Właśnie przeczytałam maila od pana, który jest lekko mówiąc zdziwiony, że nie wiedziałam o laboratoriach z wibromechaniki. Nie powiedziała mi o nich ani Chinka w biurze Erasmusa pierwszego dnia, ani ten właśnie pan na zajęciach, gdy przepisywałam się z grupy francuskiej na angielską, ani śmieszny pan w grupie angielskiej. Pomimo mojego standardowego pytania, czy ich zdaniem jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć. Kolejny upadek słonia...).

Więc co u mnie?
Trochę się przeziębiłam – leczę się jakimś cerutinem wrzucanym do herbaty (dzięki temu ma cytrynowy posmak), i nie wychodzę na pole z niedosuszonymi włosami. Część z Was wie, że ciekło mi z piecyka w kuchni. Mąż Francoise, wezwany przezeń na pomoc, położył puszkę po kukurydzy na moim drewnianym blacie (na którym bezpiecznie można położyć tylko bagietkę), wówczas mokrusieńkim (puszka miała gromadzić wodę). Po całej nocy, odcisnął się wyraźny, czarny, puszkowy okrąg - zdobiąc pustą przestrzeń i przyciągając wzrok. Nie da się go zmyć żadnym ze znanych mi domowych sposobów - papierem ściernym nie dysponuję, poza tym stwierdziłam, że najpierw pokażę Francoise - niech zobaczy skłonności tego blatu do przyjmowania wszelkich kolorów. W piątek na basenie... zapoznał się ze mną Hiszpan po 40stce. Dobrze, że ten tydzień się skończył.

Od czwartku, zamiast się uczyć (przykładowo na śródsemestralny egzamin z wibromechaniki, by bardziej nie podpadać panu) i robić model w robocie do pracy inżynierskiej (który właściwie jeszcze nie wiem, czy mogę robić - jak nie, to jestem baaardzo do tyłu), zajmuję się 1226 stronnicową zabawką w pdf-ie (str. 377, i boję się, że nie zrobię w mieszkaniu nic konstruktywnego, dopóki nie skończę zapoznawać się z fabułą). W związku z tym nie napisałam wczoraj listu motywacyjnego na zadanie z francuskiego (chociaż ważnym powodem był też brak słownika), i teraz, siedząc w 'centrum nauki języka' próbuję podzielić całą moją osobę na aptitudes i competences podług podanego przez panią wzoru. Poza tym instalując office'a nie pomyślałam, że przydałaby mi się opcja sprawdzania pisowni po francusku – może dołożyłaby mi niektóre brakujące akcenty.

W piątek za to jest wycieczka dla Erasmusów – jedziemy do Belgii na 3 dni :). Cieszę się, w Belgii jeszcze nie byłam.

I na koniec, coby nie było samych ploteczek 'Bóg nam daje to co chcemy w sposób, który każde nam spojrzeć z ironią i powątpiewaniem na własne prośby'. To nie jest dokładny cytat, nie pamiętam, w jaki to sposób Bóg nam prezentuje nasze pragnienia, ale sens był ten. Od kogo pierwszy raz to usłyszałam?

środa, 2 listopada 2011

Wszystkich Świętych

Pomijam wstęp odnośnie niechronologiczności ;) postów.

Zacznę od tego, że wczoraj potwornie zmokłam (nie bez przyjemności ;) ). Wyszłam koło południa w stronę cmentarza północnego (okazało się, że nie jest tak daleko jak południowy, i można sobie pozwolić na kilka spacerów dziennie), by zobaczyć jak wygląda Wszystkich Świętych we Francji. Domyślałam się, że musi być trochę inaczej obchodzone niż w Polsce. W dużych sklepach nie było kopców ustawionych ze zniczy, a i świeczki były sprzedawane w ilości normalnej - w postaci bardziej romantycznokolacyjnej ozdoby, niż wiatroodpornej bryły. Można było jednak zakupić chryzantemy i inne wieńce - to nimi były obłożone groby Francuzów. Na cmentarzu (i to chyba w najlepszej porze – jeszcze w miarę nieporannej i niedeszczowej (jak się pisze niedeszczowy, razem, czy osobno? Word mi uparcie poprawia na osobno i już zgłupiałam :P) ) ludzi było nie więcej niż w Polsce w dowolną niedzielę, a na grobach stały po 1-3 chryzantemy. I to wszystko, co mogę powiedzieć o uroczystości Wszystkich Świętych – chyba się tym świętem za bardzo nie przejmują (chociaż może źle trafiłam).

O 15 miało być nabożeństwo na tymże cmentarzu, na które mimo chęci nie poszłam. Wraz z postawieniem nogi na parkowej ścieżce (skrót do mieszkania) z nieba zaczął padać wspaniały, rzęsisty, jesienny deszcz ;). I tak nie mając wiele do stracenia, zdjęłam okulary i nieśpiesznie, z radością, podreptałam do siebie (spotkałam po drodze Francuza, który również czuł się zaskoczony pogodą. Zaproponował mi… spacer następnego dnia (to chyba taka sympatia narodowa, druga taka propozycja w ciągu dwóch dni). Nie pomyślałam wtedy o jednym – że w listopadzie, mając tylko jeden (ociekający wodą) płaszczyk, jest się uziemionym dopóki on nie wyschnie ;), albo przynajmniej dopóki na powrót nie wyjdzie słońce. Tak więc nie powiem Wam, czy nabożeństwa na cmentarzu są tym, co lubią Francuzi :P. Choć przyznam, że brakowało mi swoistego ‘ciepła’ i piękna tysięcy świeczek na polskich cmentarzach 1 listopada.

Przedwczoraj za to spotkała mnie inna ciekawa rzecz związana ze ‘świętami’. Koło 20:30 przyszły do mnie przebrane dzieci ze słodkim ‘bonbons’ :P – Halloween w pełni! Chociaż widziałam wcześniej takie chodzące po Amiens – nawet zrobiłam im zdjęcie – w weekend nie kupiłam cukierków, ani czekolady (do końca nie wierzyłam, że tu naprawdę się zdarzają takie zabawy ;) ). Dałam im to, co miałam przenośnego do jedzenia (mandarynki i jabłko), ale nie wydawały się zachwycone :P. Mój Kierowca Autobusu do Amiens opowiadał, że dzieci zaczynają chodzić w przebraniach już od 10 rano (czyli gdy tylko wstaną), co trochę kłóciło mi się z trupami wychodzącymi po zmroku, ale stwierdziłam, że pod wieloma względami rodzicom jest tak lepiej. Zdaniem Pana Kierowcy, Halloween jest świętem francuskim, które przejęły Stany Zjednoczone, a teraz z powrotem wraca do łask w Europie.

Amiens

Post o Amiens i o Wszystkich Świętych napisałam jako jedną całość, wczoraj w mieszkaniu. Patrząc jednak na ilość tekstu stwierdziłam, że przyzwoicie będzie podzielić notkę na dwa razy - nie chciałam tylko zmieniać formy, więc wyjdzie trochę dziwnie do czytania ;). Pierwotnie zaczynało się od opisu cmentarza.


'Mam wrażenie graniczące z pewnością, że marnuję w Compiegne strasznie dużo czasu… (‘C’est le temps perdu’ jak mawia Francoise, gdy słyszy, że nie mam zajęć w określone popołudnie - i tylko francuskie książeczki z biblioteki (‘Harry Potter’ leży i czeka na jakąś długą jazdę autobusem, teraz czytam o Polskim magiku Twardowskim :P, w wersji fr, dla 8latków ;) ) ratują mnie przed popadnięciem w niełaskę.) …Żeby temu zapobiec, postanowiłam w poniedziałek pojechać na wycieczkę autobusową ;). Compiegne nie jest jakoś szczególnie przelotowym miastem, więc najpierw pojechałam za 2 euro do Beauvais.

Tam rozpytywałam o dalsze możliwości na dwóch dworcach. Na kolejowym trafił mi się wspaniały i sympatyczny pan, który wykazał dużo zrozumienia dla mojej sprawy i potraktował ją niemal jak wyzwanie. Powiedziałam mu, że chciałabym jechać na wycieczkę, obojętnie gdzie (ale najbardziej to jednak nad morze ;) ), byleby było tanio i możliwie daleko, poza tym muszę wrócić tego samego dnia do Compiegne (w dniu Wszystkich Świętych nie jeżdżą autobusy, powrót środkami komunikacji byłby trochę trudniejszy (o ile nie niemożliwy)). Pociąga mnie miejscowość Le Havre, ale chyba mi nie będzie dane :(. Pan z radością znalazł mi świetną opcję, niestety nie na moją kieszeń (cena ze zniżkami), chociaż wyglądała bardzo zachęcająco i prowadziła nad morze – zobaczcie ;):


Skierowałam się więc na dworzec autobusowy – tu wyszło do mnie aż dwóch panów. Najpierw się trochę pośmiali (chyba musi mi dojść trochę lat, żebym przede wszystkim widziała śmieszność a nie zasadność moich pytań), a potem znaleźli mi autobus do Amiens za 6 euro. Przy czym wyszło im, że skoro przyjechałam chwilkę wcześniej z Compiegne, wystarczy, że zapłacę 4 euro (za tą część drogi, która nie leży w departamencie L’Oise (?) ). Autobus o 8:25 miał prowadzić jeden z rozmawiających ze mną panów - wracał on potem do Beauvais kursem o 16:30. Czas powrotu pokrywał się co do minuty z odjazdem mojego ostatniego autobusu do Compiegne (18.20 – żadne szaleństwo :P), jednak już zaznajomiony ze mną pan obiecał dowiezienie mnie na czas.

Ponad 1,5 godzinną drogę do Amiens przejechaliśmy (jak się okazało) we dwójkę, i panu kierowcy udało się cały czas ze mną rozmawiać ;). (musiałam nadać kierunek tej sytuacji, bo jednak w większości to pan się wypowiadał). Opisał mi Amiens (z którego pochodzi) i zaproponował oprowadzanie (grzecznie odmówiłam). Oprócz tego rozmawialiśmy na inne tematy, w tym o… źródłach pozyskiwania energii we Francji (na przykładzie Francoise i pana kierowcy, (nie za dużo obiektów :P) mogę powiedzieć, że Francuzi znają się na ekonomii i historii). Mój największy sukces wycieczki: wyjaśnienie po francusku pojęcia ‘biomasa’ bez użycia słowa ‘biomasa’ ;).

Amiens jest ładnym, dużym miastem (‘stolica’ Pikardii), które chyba opiszę trochę bardziej pod zdjęciami. Tu mogę powiedzieć, że główną atrakcją turystyczną i architektoniczną jest Cathédrale Notre-Dame (jakżeby inaczej :P) d’Amiens – śliczna, gotycka świątynia, gdzie wystawiona i czczona jako relikwia jest część głowy Jana Chrzciciela (kult relikwii jakoś do mnie nie przemawia). Poza tym tutaj żył, tworzył, piastował urzędy i zmarł Juliusz Verne, czym miasto szczyci się niemal w każdym punkcie ;). W IT rozdają mapki ze ścieżką turystyczną ‘śladami Juliusza Verne’. Są na niej zaznaczone ładne miejsca i ich powiązanie z pisarzem. Oprócz tego w mieście mieści się muzeum Pikardii (zamknięte w poniedziałki :( ), oraz Uniwersytet Juliusza Verne. Jak na takiego patrona przystało, kształci się tam w kierunkach prawniczych i pokrewnych, poza tym każdy, kto wygląda na studenta i nie macha aparatem fotograficznym może skorzystać z darmowej i czystej ubikacji ;). Miasto jest dobrze zorganizowane pod względem turystycznym, poza tym naprawdę ładne (coraz bardziej do mnie dociera piękno Francji, jeszcze kiedyś o tym napiszę), gdyby ktoś miał kiedyś okazję, polecam je do zwiedzania ;) – na szybką wycieczkę jeden dzień wystarczy!

Pan Kierowca (już w szerszym gronie) zgodnie z obietnicą zawiózł mnie wprost na autobus do Compiegne (za który nie płaciłam (?) bo powiedział nowemu kierowcy, że dopiero co z nim wróciłam z Amiens. Ciekawe, czy to szerzej funkcjonuje? ;) ). Korzystając z okazji :P, chciałam pozdrowić tutaj wszystkich miłych panów spotkanych na mojej drodze w poniedziałek ;) – nic tak nie dodaje siły jak pozytywne nastawienie otoczenia ;). I, jeśli ktoś ma czas i ochotę, zapraszam do zdjęć ;).

sobota, 29 października 2011

Bo jestem tu po to, żeby się uczyć - BA06

Chciałam dzisiaj opowiedzieć o przedmiotach, na które tutaj chodzę. Żeby post nie był bardzo długi, o każdym przedmiocie (w swoim czasie) będzie osobna notka. Doświadczam tutaj tylko 12 godzin regularnej nauki w tygodniu - chyba najmniej w moim życiu ;). I tu pierwsza niespodzianka – we Francji, a przynajmniej na UTC (Universite de Technologie de Compiegne), godzina lekcyjna trwa… 60 minut, a nie 45. W związku z tym, wykłady zajmują 120 minut, a ćwiczenia nawet więcej. Świętością jest przerwa obiadowa od 12:15 do 14:15, podczas której nikt nie ma zajęć i nietaktem jest zawracanie wtedy głowy profesorowi albo studentowi.

Jednym z moich przedmiotów jest ‘Systèmes Constructif du bâtiment’. Jak już wielu osobom pisałam lub mówiłam – do tej pory nie mam zielonego pojęcia, co to jest ;). Początkowo myślałam, że to połączenie mechaniki gruntów, fundamentowania i organizacji budownictwa (tak to wyglądało po 1szych zajęciach i opisie dziewczyny z ławki - Valentine). Patrząc jednak do planu załączonego do materiałów od prowadzącego, dowiedziałam się, że mam się spodziewać za jakiś czas wiadomości o dachach i stropodachach. Kolejne wykłady utwierdziły mnie w tym przekonaniu – oglądaliśmy filmiki wykonane na budowie, podczas tworzenia ścianek szczelinowych w gruncie (pierwszy raz wiem na pewno jak się robi ściankę berlińską, a jak paryską – szkoda, że ‘budownictwo ogólne’ już za mną :P ), fundamentowania, wznoszenia ścian betonowych... Potem ni z juszki ni z pietruszki pan zaczął nam opisywać konstrukcje stalowe. Ostatnie przed egzaminem wykłady były istną perełką ;). Przyszła pani, która mówiła nam o komunikacji pomiędzy pracownikami na budowie, o potrzebie asertywności i wielkiej wadze narad pracowniczych ;).

Projekt jest trudniejszy, za to robimy go w grupach (ja mam bardzo przyjemną, wspomniana już Valentine, Agathe i Jordan, który pomimo starań czyta mi się jako 'jardin' :P)). Nie tłumaczą go nam specjalnie, poza tym robimy założenia upraszczające za które każdy by mnie na macierzystej uczelni wyśmiał :P, niemniej jednak dzięki temu znamy istotę problemu. Nie ‘oliczymy się jak głupie świnie’, za to wykonujemy pracę od początku do końca. Niektórzy (czyli ja przede wszystkim :P) mają czasami problemy z niektórymi projektami. Gdy już przebrnie się przez najgorszą, aktualnie poznawaną część zagadnienia, nie potrafi się go skończyć. Otrzymuje się jakiś wynik, który trzeba zinterpretować, albo poprowadzić dalej obliczenia - niby już wiemy jak, ale jeszcze nie zupełnie. Politechnika charakteryzuje się podejściem ‘to już łatwe, to sobie doliczycie w domu, na pewno było kiedyś’. Pomijam procent studentów, którzy w ogóle na to spojrzą, ale często nie potrafimy sami (albo ja sama nie potrafię) dojść w zadaniu do końca. Albo nawet nie wiem, co tym końcem jest.

A cały powyższy wywód pisałam, by teraz ogłosić, że na UTC tego nie ma, bo ze wszystkim nas pilnują i wymagają ostatecznych, nieliterkowych wyników ;).

Ten przedmiot mam po francusku – nie jest zbyt przyjemnie, i choć pan jest w porządku, to zrozumieć się z nim ciężko. Mam jednak nadzieję (a nawet pewność), że poznam dużo francuskich, budowlanych słówek (chociaż bez słownika odbywa się to na zasadzie ‘longrine to coś, co łączy dwa semelle’, genialny translator googli też nie daje rady z niektórymi. Chociaż Chińczycy mają tutaj na pewno gorzej).

wtorek, 25 października 2011

Sous le ciel de Paris




Daję słowo, że nie wiem, jak się zabrać za post opisujący ostatnie dni. Miałam kilka prób wczoraj, tak samo dzisiaj rano - i wszystkie były poniżej minimum kwalifikującego do umieszczenia ich gdziekolwiek (albo zawierały w sobie milion niepotrzebnych nawiasów). No i obiecałam krótsze posty ;).

Pobyt trójki znajomych z akademika (aaaalee było fajnie ;) )był świetnym powodem by wybrać się do Paryża. Nie będę się jednak skupiała na pięknych zabytkach, bo każdy potrafi je przynajmniej z nazwy wymienić...

(zauważyliście? Mało jest stolic świata z tak dobrze znanymi rzeczami wartymi obejrzenia. Mi w tym momencie przychodzą do głowy tylko Rzym i Ateny. Jeśli chodzi o Berlin, Madryt itp. nie potrafię z pamięci wymienić absolutnie nic, a przy państwach takich jak Finlandia czy Łotwa w ogóle zastanowić się, jak owa stolica się nazywa.)

...a podejrzewam, że opis tutaj i tak by wniósł mało nowego. Moja wiedza z zakresu sztuki jest mizerna i każde zdanie wychodzi w stylu 'odwiedziliśmy Bazylikę Sacre Coeur, jest niesamowita'. Albo, o zgrozo, 'Luwr jest pełen ładnych posągów i obrazów' :P. Liczę, że jeszcze jakieś miasta odwiedzę, i powyższe zdania zostawiam sobie w zapasie na tą okoliczność. Dodam tylko, że warto przyjechać do Francji będąc bezrobotnym albo studentem UE do 26 roku życia - wstęp prawie wszędzie za darmo ;).

Ciekawsza okazała się nasza droga do światowej stolicy mody. Okazuje się, że we Francji istnieją strony internetowe, na których ogłaszają się kierowcy, którzy za niewielką opłatą są w stanie wziąć pasażera do samochodu, jadąc np. do innego miasta do pracy. W ten sposób znaleźliśmy pana Cyryla. Okazał się bardzo miłym człowiekiem, który nie zrażony moim francuskim zabrał nas do Paryża. O wiele bardziej interesująca musiała być droga Sylwii, Porcia i Wacka do Polski, którzy dostali się do Krakowa autostopem w 23 godziny ;). Dziękuję za wizytę ;).

Jejku, zupełnie nie mam dzisiaj dnia napisanie czegokolwiek. Nie zrobię specjalnej picassy ze zdjęć z Paryża - tutaj jedno zdjęcie z wieżą Eiffela na pocieszenie ;). Poza tym dzisiaj jest kolejna impreza erasmusowa - wieczór włosko-hiszpański. Jest nowa ankieta - nie jestem pewna, czy taki miał być jej sens, ale jak zawsze zapraszam ;). Na jej potrzeby 'podryw' to 'zainteresowanie sobą wybranej osoby płci przeciwnej(w celach nie wykluczających romansu), kończące się posiadaniem jej numeru telefonu, lub innej informacji pozwalającej się kontaktować w przyszłości'. Pytanie jest mało precyzyjne, ale albo wyciągnijcie sobie średnią, albo pomyślcie o jednym, konkretnym przypadku ;). W końcu te ankiety są po to, żeby się bawić, a nie wiedzieć coś naprawdę :P.

wtorek, 18 października 2011

Żadne tam dwie połówki pomarańczy

Podsumowanie ankiety - to ostatni w najbliższym czasie długi post, usiądźcie wygodnie ;).



Pytanie, które zadałam w ankiecie jest starsze niż Wielkie Twierdzenie Fermata, starsze niż kościoły w Compiègne, i liczy sobie więcej niż zapisane w historii najdawniejsze początki Unii Europejskiej. Myślę, że z powodzeniem sięga czasów filozofów greckich, czy nawet ludów pierwotnych w Ameryce Środkowej. Pewnie często zatrzymywano się w rozważaniach na etapie różnic w budowie, ale gdy człowiek przestał się martwić o ogień i jedzenie (zarówno w formie biegającej i atakującej, jak i w garnku lub na ognisku ;) ), przyszedł czas pytań o Boga, matematykę i człowieka. Wśród nich znajdowało się to jedno – czym poza budową ciała różnią się dwa egzemplarze tego samego, człowieczego gatunku ;).

Nie czytałam nigdy książek typu ‘Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus’ (które podejrzewam o porządniejsze poruszenie tematu), nie jestem więc w stanie napisać tu nic sensownego poza prezentacją zdania własnego, plus zdania ogólnego 9 innych osób (wywodzących się prawie z jednej grupy społecznej, bardziej do kitu się nie dało zrobić ‘badania’ :P).
(Przy czym chciałam dodać, że odpowiedzi które dałam (i tak jest w większości ankiet!) miały charakter poglądowy, a nie dosłowny. Jeśli piszę ‘kobiety są lepsze w językach obcych, a mężczyźni w matematyce’ , nie miałam na myśli tego, że wszystkie dziewczyny szybciej nauczą się francuskiego niż równań różniczkowych, ale że istnieją ‘predyspozycje do wykonywania określonych czynności umysłowych’. W odpowiedzi o księżycu nie chodziło mi o to, że kobiety częściej patrzą przez okno (no proszę Was :P), ale że mają tendencję do zauważania drobnych szczegółów, do obserwacji świata bardziej pod kątem wrażeń których dostarcza niż informacji, które można z niego wynieść. Umieszczam przykłady, bo wciąż wydaje mi się, że łatwiej w ten sposób zrozumieć istotę odpowiedzi, niż usiłując utożsamić sobie ‘predyspozycje do wykonywania określonych czynności umysłowych’ ;) )

Ale do rzeczy :P.

Historia pokazuje, że jakoś nigdy nie pałano chęcią ‘unifikacji’ ludzi. Oprócz Amazonek nie przychodzi mi do głowy żadna inna kultura, która by wynosiła kobiety wyżej niż mężczyzn, a i mało było takich, które traktowały wszystkich w miarę równo (właściwie to nie potrafię podać żadnego takiego przykładu :P, ale wydaje mi się, że jednak jakieś były). Zmieniło się to dopiero przy okazji wojen, ale to temat równouprawnienia, a nie prawdziwych (?) różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami.

W każdym razie zgadzacie się z tym, że nie jesteśmy równi – nikt w ankiecie nie wybrał odpowiedzi ‘gdyby wszystkich ubrać tak samo, nie byłoby różnicy pomiędzy jednymi a drugimi’. (Może tu mało precyzyjnie napisałam, ale chodziło mi właśnie o to – gdyby nie było różnic w budowie i wyglądzie, patrząc na sposób myślenia i decyzje, ludzie dzieliliby się na grupki niezależnie od płci). Chociaż te różnice dostrzega tylko 4/10 głosujących :P (ewentualnie 6/10 po odliczeniu 2 ‘samych-nie-wiedzących’ jednostek).

Przypatrując się bardziej różnicom w budowie – wydaje się, że tu tkwi sedno zagadnienia :P. Nie podoba się bowiem budowa chłopców, a raczej dziwny podział istotnych organów. Każda dziewczyna w ciągu życia zauważyła, że ich mózg rozprzestrzenił się zanadto po ciele, co powoduje problemy z komunikacją, albo pomiędzy jego częściami albo na linii kobieta-mężczyzna. Ponadto serce niektórych chłopaków jest podzielone na 4 części, wystarczająco dużo, by jednocześnie mogły tam mieszkać podejrzewam aż 4 wybranki. (to temat na inny raz, prywatnie wydaje mi się, że każde serce jest takie). Co dziwne, tego drugiego nikt nie przypisuje kobietom ;). Te z kolei obwinia się o nadmierne czynności intelektualne na rzecz siebie i otoczenia :P, co do niczego z reguły nie prowadzi. Poza tym grzeszą gadatliwością i nie znajdują wspólnego języka z chłopcami, jeśli chodzi o wyciąganie wniosków z otoczenia. Generalnie myślimy i oglądamy świat inaczej. Oprócz tego byłam ciekawa, czy ktokolwiek wybierze opcję ‘mężczyźni są mądrzejsi’ albo ‘kobiety są mądrzejsze’ (zwłaszcza mogąc wybrać oprócz tej jeszcze inne) ;). Stanęliście na wysokości zadania ;).

Ja sama nie wiem, co myśleć. Są takie chwile, gdy jestem przekonana, że mężczyźni są naprawdę z innej planety, że poza wspominaną wiele razy budową ciała nic nas nie łączy :P. Kiedy indziej czuję, że się doskonale rozumiem z jakimś chłopakiem, w rozmowie myśli nieustannie się nawzajem wyprzedzają wciąż biegnąc tą samą drogą. Na pewno różnimy się, i trzeba te różnice brać pod uwagę w codziennym życiu.

Jakiś czas temu (już po oficjalnym rozpoczęciu ankiety) przyszła mi do głowy chyba najbardziej ‘moja’ odpowiedź, chociaż to chyba pochodna wspomnianych wyżej różnic. Chodzi mi o to coś (bliżej nieokreślonego ;) ), co powoduje podejmowanie naszych decyzji. To co dla jednego (zobaczcie, nie ważne dla kogo) jest powodem oczywistym, wystarczającym do świadomego i pewnego podjęcia decyzji, jest tylko argumentem (często mizernym) dla drugiej strony.

Niech będzie prosty, oklepany przykład. Mężczyzna idzie do sklepu kupić buty. Są wygodne, numer się zgadza, funkcja też (np. są dobre do chodzenia po górach, albo są czarne (dowód, że buty są świetne do garnituru na wesele ;) ), więc pan kupuje. Jego żona w tym czasie też szuka butów. I obojętne czy mają być na wesele, czy w góry - nie wystarczą powyższe walory. Kobiece buty muszą być ładne, muszą mieć to coś, co spowoduje, że nie będą leżeć bezużytecznie w szafie. Często niewiasty są w stanie kupić niewygodne albo wściekle zielone (czyli pasujące tylko do jednej sukienki) buty, tylko dlatego, że jej się spodobały, czego nie wyobrażam sobie w przypadku mężczyzn :P. Wnioskuję z tego, że kobieta i mężczyzna potrafią iść przy każdej decyzji na kompromis, ale w zupełnie innych kwestiach ;). Ten przykład nie dotyczy tylko kupowania, ale też innych decyzji: o oddaniu rodziców do domu opieki, o wieku wysłania dziecka na kolonię, o rozstaniu, o wyborach w życiu zawodowym itd.




Mam nadzieję, że Was nie zamęczyłam tym okropnie długim postem :P. Tak naprawdę tylko lekko poruszyłam temat, tu by się cały esej przydał, a tymczasem ani to czas, ani miejsce, ani przede wszystkim umiejętności :P. Ciepły uśmiech ode mnie dla wszystkich, którym się udało tu dojść, gdyby ktoś miał swoje zdanie na ten temat (albo propozycję ankiety) czekam ;). I przepraszam za nagromadzenie słów ‘kobieta’, ‘mężczyzna’, ‘różnica’, … . Śmiesznie wyglądało, gdy co drugą kobietę przerabiałam na ‘niewiastę’, a i miałam pomysł by zamieniać na ‘femme’ ;).

Jutro piszę pierwszy egzamin śródsemestralny, po francusku, z przedmiotu trudnego do zdefiniowania (jeszcze go kiedyś opiszę). Trzymajcie kciuki, proszę ;). Poza tym w czwartek przylatują do mnie goście ;).

piątek, 14 października 2011

Druga bajka o Czerwonym Kapturku

Czerwony Kapturek jest dziewczynką w wieku szkolnym i, jak każda inna, musi chodzić na lekcje. Nie sprawia jej to większych problemów i wypełnia jej dni, gdy babcia jest zdrowa oraz niewymagająca koszyczków.

Więc Kapturek chodzi do szkoły i właśnie ma sprawdzian - z mechaniki (właściwie nie jest pewna, dlaczego ktoś kazał się jej uczyć mechaniki akurat, ale stwierdziła kiedyś, że bardzo jej to nie szkodzi. Po jakimś czasie zaczęła chcieć się jej uczyć, nie zważając na to, że jeszcze nie nadeszła pora).

Generalnie mechaniki nie da się zrozumieć bez fizyki, a tej Kapturek miał stanowczo za mało. Próbuje się jednak nie pogubić w świecie, którego języka nie zna - wierząc naiwnie, że zasady dynamiki są wszędzie takie same. Siedząc sama na sprawdzianie (spóźniła się) nie jest w stanie zapytać nikogo jak zacząć, ani w którym pójść kierunku. Bawi się ołówkiem na kartce papieru w kratkę, by w końcu postawić pierwszą literę wzoru.

-Hmm, praca wirtualna czy zachowanie energii...

Wszyscy już wyszli z sali, a Kapturek dalej zastanawia się, skąd wziąć szukane w zadaniu. Bierze swój czerwony ołówek do ręki, zamyka oczy i na ślepo wymyśla założenie upraszczające. To dało dużo - wie, że źle liczy, że nagięła fizykę (o słodka naiwności!), ale przynajmniej idzie do przodu. Stara się liczyć zapamiętale, mnoży i wyciąga pierwiastki w pamięci - wie, że poprawki nie będzie. W końcu ostatnia linijka...

-Proszę, żeby nie wyszła liczba urojona!

I już jest wynik - nawet w miarę prawdopodobny, nie ma się nad czym zastanawiać i nie trzeba kreślić już krótkim i nieostrym ołówkiem.

Czerwony Kapturek wstaje, oddaje pani kartkę i uśmiecha się. Wie, że wszystko jest źle, że straciła ostatnią szansę by zaliczyć mechanikę. 'Ale cyferki po drodze były ładne'.

czwartek, 13 października 2011

Pont neuf

Un deux trois
Quand il fait froid
Quatre cinq six
Comme exercice
Sept huit neuf
Sur le pont Neuf
Dix onze douze
Chantons ce blues.

Pont Neuf au Compiègne

W ten sposób spełnia się wyliczanka z pierwszej klasy gimnazjum.

poniedziałek, 10 października 2011

Pierrefonds

Niedziela minęła mi wycieczkowo ;). Gdy w sobotę wróciłam z biblioteki zastałam liścik od mojej landlady, zapraszający mnie na niedzielny obiad połączony ze zwiedzaniem zamku w Pierrefonds. (okazuje się, że Francoise ma z mężem dwa mieszkania, jedno w Compiegne, a drugie w Pierrefond właśnie).

To mała wioska (oddalona o jakieś 15 km od Compiegne), za to mogąca się poszczycić niesamowitym zamkiem ;) ). Większość z rzeczy które tutaj napiszę wiem od Francoise, która mówiła do mnie po francusku. Biorąc pod uwagę mój stopień zrozumienia i ilość zapamiętanych w ten sposób informacji, może się zdarzyć, że coś w moim opisie będzie źle – przepraszam. Starałam się nie pisać, nie mając 90% pewności, ale brakujące 10% to jednak dużo)

Zamek jest bardzo malowniczy i urzekający. Zgodnie z angielską broszurką rozdawaną w charakterze przewodnika (dzisiaj otworzona wikipedia podaje nieco inaczej, ale ja będę się trzymać ulotki), został zbudowany w 1393r. przez Ludwika Orleańskiego, drugiego syna Karola V (jestem przeokropną historyczną ignorantką, nawet ten Karol V nic mi nie mówi), by pilnować pobliskich szlaków handlowych. W 1616r przeszedł w ręce Ludwika XIII, za panowania którego został niemal zrównany z ziemią. W 1810 wspaniały Napoleon I Bonaparte kupił mury, które pod ręką Napoleona III zostały odbudowane (1857-1884), przy pomocy pana architekta tytułującego się Viollet-le-Duc (więcej o nim w zdjęciach).

Jest wykonany z wielkich i jasnych kamiennych bloków (pytałam Francoise, ale była mi w stanie powiedzieć tylko, że to ‘kamień miejscowy’), i stwarza wrażenie bardzo solidnego i 'zamkowego'. Bez trudu dałoby radę umieścić w nim ukrytą komnatę ;). W środku uderzają ogromne puste przestrzenie, ale nie stwarzają wrażenia zimnego lochu. Powiedziałabym, że wnętrza przypominają dom nienaturalnie posprzątany przed wizytą dużej ilości gości. Muzeum w podziemiach zawiera reprodukcje (tego nie jestem pewna) sarkofagów pochowanych tam ważnych i wpływowych ludzi ery średniowiecza. W jednej części kamienne ciała leżą, by w kolejnej sali przybrać pozy rodem z teatru (miałam ogromną ochotę napisać ‘z ulicy’, ale to byłoby dwuznaczne :P). W nogach rzeźby umieszczano zwierzęta – ich wielkość zależała od ‘ważności’ zmarłego. Mężczyznom przysługiwał lew, jako symbol odwagi, męstwa itp., a kobiety dostawały psa (wierność). Zamek, z uwagi na swój średniowieczny charakter, służy jako ‘plan filmowy’ (nie wiem, czy można tak to nazwać ) dla serialu ‘Przygody Merlina’, przez co jest popularny wśród angielskich turystów ;).

Pierrefonds jest bardzo pięknym, baśniowym miejscem. Podoba mi się zwłaszcza zewnętrzny wygląd zamku (szkoda, że padało). W środku wolałabym, by więcej sal było udostępnionych do zwiedzania (dla turysty nie ma nic bardziej przykrego niż spiralne schody w górę zagrodzone grubym, muzealnym sznurem). Na pewno wybiorę się tam jeszcze kiedyś ;). Studenci do 26 roku życia mają za darmo ;) (Francja coraz bardziej mi się podoba ;) ).




Po skończeniu ‘The amber spyglass’ (niestety), postanowiłam sobie pożyczyć do czytania coś po francusku. Padło na Harrego Pottera - znam dobrze bohaterów i fabułę, mam nadzieję, że ze słownictwem i całą gramatyką sobie poradzę na tyle, by dojść do końca. Jak nie, starym zwyczajem pożyczę książkę dla 7latka ;)

sobota, 8 października 2011

Pierogi

Coby spędzić przyjemnie sobotę, a przy tym stworzyć sobie zapas pożywienia na najbliższe dni zrobiłam dzisiaj pierogi ;). Mając za stolnicę mój francuski stolik, oraz butelkę w charakterze wałka (Krysia mnie tego nauczyła ;) ) wszystko wyszło jak należy (przynajmniej tak mi się wydaje, a głodna byłam, jak próbowałam). Poczęstowałam Francoise, i mówiła, że jej smakowało, chociaż chyba każdy Polak wie, że bez masła to nie to samo (Francoise dba o poziom cholesterolu).

Post jest właściwie po to, by powiedzieć, że można już głosować w ankiecie, chociaż wydaje mi się, nie jestem z niej zadowolona. Poczekam na wyniki, i zobaczę, co da się z nich wymyślić ;). Przyjemnej niedzieli ;)

piątek, 7 października 2011

Nowa ankieta

NIE ODPOWIADAJCIE W TEJ ANIECIE!

Została stworzona na chwilkę, nie miałam czasu jej przemyśleć. Teraz muszę lecieć na zajęcia (wykłady z wibromechaniki po angielsku), i nie jestem w stanie wymyślić większej ilości odpowiedzi ;), albo zmienić tych - a mam wrażenie, że można lepiej poruszyć ten temat. Proszę, do jutra do popołudnia (gdy będę znowu w bibliotece), wyślijcie mi sugestie zmian (o ile ktoś będzie je miał, a byłoby miło), wtedy dodam nowe odpowiedzi. Nie mogę tego zrobić, gdy ktoś zagłosuje - będę musiała usunąć ankietę i wstawić nową (chyba, że ani ja, ani nikt inny nie będzie miał więcej pomysłów, wtedy zostanie tak, jak jest). Pozdrowienia dla wszystkich ;)

PS. Odpiszę w weekend na wszystkie nieodpisane listy

wtorek, 4 października 2011

nowy chłopak?


Zgodnie z zapowiedzią szybkie podsumowanie ankiety. Doczekała się osobnego posta, bo zdziwił mnie nieco jej wynik :P.

Osoba, która poddała mi pomysł na ankietę, przedstawiła mi bardzo ładne porównanie uczuć na końcu związku do funkcji matematycznej (tak naprawdę matematyka i fizyka są świetne do opisu myśli, nastrojów i sytuacji międzyludzkich). Właściwie była to zależność naszych uczuć do byłego partnera w stosunku do czasu jaki minął od rozstania. Główny wniosek jest taki, że ciężko tak nagle zapomnieć o kimś, kto przez długi czas był dla nas ważny. (Z kolei kilka dni przed tą rozmową, inna mądra osoba pokazała mi relacje człowiek – człowiek na przykładzie migdała (jednej osoby) krążącego po eliptycznej orbicie wokół drugiej osoby, na elastycznej linie. )

W każdym razie, poza psychologiczną gotowością na nowy związek (tzn. gdy się uporamy ze starą miłością na tyle, by móc myśleć o kimś nowym nie porównując do poprzedniej osoby), chciałam dodać do pytania jeszcze jeden aspekt – czy powinien istnieć taki ‘minimalny okres’ pomiędzy posiadaniem jednego chłopaka a drugiego. Tutaj nie wiem do końca co myśleć. Rozum stoi po stronie człowieka, który przecież zakochać może się w każdym momencie życia, także dzień po rozstaniu i miesiąc przed. Jeśli kobieta i mężczyzna żyją ze sobą jak średnio dobrani współlokatorzy w akademiku – łączy ich tylko pokój i kilka wspólnych naczyń, i jedno z nich się zakocha – nie ma chyba osoby, która by mu zabroniła tego uczucia, jak również afiszowania się z nim. Pomiędzy małżonkami wszystko jest jasne, tak samo jak pomiędzy nową parą. Inaczej to wygląda z boku – jedna osoba zostawia drugą, by ‘zabawiać się’ z kochankiem (kochanką). Ludzie są szalenie skłonni do takiego oceniania.Wydaje mi się, że w realnym świecie tacy oceniający muszą sami siebie przekonywać, że każda oceniana osoba jest wolna i nie wiadomo, co się zdarzyło w poprzednim związku.

W ankiecie były odpowiedzi różnego typu. Nikt nie planuje kochać dozgonnie swojej Ferminy Dazy, i dobrze, bo to trochę niezdrowe podejście :P. Kolejna odpowiedź – ‘po co się rozstawać?’ zdobyła jeden głos. Dla mnie jest to coś na miarę ‘jest jak jest, ale po co nam coś nowego, niech zostanie wszystko po staremu’, takie małżeństwo opisane akapit wyżej. Chyba, że ktoś zrozumiał to jako ‘zostańmy dalej w naszym szczęśliwym, opartym na miłości, zrozumieniu i szacunku związku’, wtedy rozumiem i popieram ;). Potem następowała seria przedziałów czasowych (nie wiem, dlaczego zniknął mi gdzieś kawałekł tydzień – 2 miesiące, gdy się zorientowałam, już nie mogłam go dodać), myślę że nie trzeba komentować poza tym, że nie mam wśród czytających skrajnych rozpamiętywaczy i lowelasów co tydzień zmieniających obiekty westchnień.

Najbardziej zaciekawiła mnie popularność ostatniej odpowiedzi. ‘Można spotykać się z kimś nowym, wiedząc, że obecny związek nie ma sensu’. Poza sytuacją opisaną powyżej (tą z małżeństwem, gdzie tylko żyją w jednej przestrzeni. Jest dość jasna i ładnie rozwiązana, nie ma tak łatwo w życiu przecież), każda inna będzie trochę oszukiwaniem partnera. Odliczając moją życiową naiwność i uwzględniając to, że często robi się w życiu rzeczy o które by siebie człowiek nie podejrzewał (zwłaszcza w obliczu zakochania), dalej uważam, że wygodniej byłoby się najpierw rozstać, choć widzę potencjalne trudności w dokonaniu tego. Jakby na to nie spojrzeć, 3/8 głosujących wybrało tą odpowiedź. I tutaj mam prośbę – z czystej ciekawości chciałabym wiedzieć dlaczego ;). Jeśli ktoś miałby ochotę, niech mi o tym napisze, tutaj, lub na maila, może być anonimowo. Równie chętnie przyjmę pomysły na kolejną ankietę.

Dzisiaj w bibliotece miejskiej jest pokaz filmu ‘Les enfants invisibles’ ('Dzieci niewidzialne’), w związku z akcją (?) 'cinq jours pour les droits de l’enfant’ (‘5 dni dla praw dziecka’). Pewnie będzie tylko po francusku, ale zamierzam przyjść zobaczyć ;).

poniedziałek, 3 października 2011

Zamek

Postaram się już nie pisać tak długich postów jak poprzedni (opisujący park), może uda mi się trochę częściej w ramach tego)

Jestem w Compiegne już ponad tydzień. Poznałam miasto na tyle, by swobodnie orientować się w jego mapie (nie umiem tego inaczej nazwać. Compiegne jak dla mnie jest bardzo mało intuicyjne (a nigdy znajdując się sama w nowym mieście nie miałam takich problemów, zawsze potrafiłam znaleźć drogę chociażby ‘na azymut’). Dalej gubię się w nieregularnej sieci małych uliczek centrum, i zdarza mi się szukać drogi do domu prawie pół godziny. Opracowałam jednak świetną taktykę (co prawda często nieopłacalną, ale za to skuteczną), polegającą na dojściu do zamku (dużo drogowskazów :P), a potem stamtąd (znaną i prostą jak drut :P) drogą do siebie – 34 rue de Lancry. Poza tym (nie wiem, czy już pisałam) w mieście jeździ 7 darmowych linii autobusowych, co bardzo ułatwia komunikację.

Pani w informacji turystycznej powiadomiła mnie kiedyś, że w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, muzea (mówiła o tych w Paryżu i w Compiègne, ale niewykluczone iż tyczy się to całej Francji) nie pobierają opłat od zwiedzających. Korzystając z tego, że w październiku i tak jeszcze za mało wiem, by gdzieś jechać dalej, oraz że nie widziałam pałacu, postanowiłam się do niego wybrać. Na miejscu, po przejściu całości dostępnej turystom okazało się, że obywatele UE do 26 roku życia i tak nie płacą za wejście :P, będę wiedziała na przyszłość.

Zamek jest ładny w środku. Z powodu ewidentnego braku wiedzy z dziedziny historii goszczącego mnie kraju (a także internetu, który pozwalałby te braki uzupełnić), nie napiszę Wam, jakich władców miał przyjemność chronić przed deszczem i wiatrem. W angielskich opisach przewijał mi się Napoleon (wydaje mi się, że nawet ‘ten właściwy’), jak również jakiś Król (nazwany w kilku miejscach po prostu ‘królem’); gdybym miała być szczera, nawet do końca nie wiem, w którym wieku powstał ów zamek (ale wstyd). Wybiorę się tam jeszcze raz kiedyś (skoro i tak jest za darmo), dostarczę zdjęć i porządnych informacji ;). Tymczasem w oczy rzucały się ładne, ‘idące z duchem czasu’ meble, obecność ogromnych luster niemal w każdym pomieszczeniu i sypialnie wielkości klasy w szkole. Na Picassie w zdjęciach z ogrodów pałacowych umieściłam obok siebie dwie fotografie (67 i 68, o ile numeracja pokrywa się z tą u mnie na komputerze), z Windsoru i z Compiègne, pokazujące wolną drogę na wprost, obłożoną po obu stronach drzewami. Pokój, z którego okna wychodziły na ogród i stwarzały możliwość patrzenia na tą drogę należały do sypialni ‘Króla’ ;). Gdy już miałam wychodzić, przypadkiem załapałam się na grupę, która szła z przewodnikiem oglądać muzeum samochodów i pojazdów, które mieści się w piwnicach i jednym skrzydle pałacu. Również ciekawa rzecz :P.

Poza tym chciałam napisać jeszcze jedną rzecz. Pogoda u mnie przez te kilka dni była idealnie bezchmurna, i dzięki temu można było podziwiać korzystające z paryskiego lotniska samoloty. Nigdy nie przyszło mi do głowy zastanawiać się nad tym w Krakowie, ale tutaj nie ma chwili w ciągu dnia, żebym patrząc w górę nie zobaczyła przynajmniej 3 samolotów. W sobotę, kilka minut po 19, było ich 7 – dotychczasowy rekord ;).

Ankieta będzie w następnym poście ;).

czwartek, 29 września 2011

przed siebie

Już od dłuższej chwili szedł ciemnym, niezbyt szerokim korytarzem. Pomarańczowe światło kończącego się dnia sączyło się z wąskich, umieszczonych pod sufitem okien. Oświetlało zastygły, unoszący się w powietrzu wieloletni kurz, jednak nie wiedzieć czemu nie docierało nawet do połowy wysokości korytarza, tak, że nogi i korpus idącego tonęły w ciemności. Bezruch miejsca i panująca cisza były tak natarczywe, że każde zakłócenie wydawało się największą zbrodnią, jaką w ciągu kilku sekund popełnić może dowolne stworzenie. Szedł powoli, ostrożnie stawiając nogi, celując bezbłędnie w upatrzone miejsce. Uszy bolały go od trzymania ich przy sobie, a serce pulsowało od ciągłego napięcia.
'Po jaką cholerę poustawiali tu te figurki?!' pomyślał po raz setny zerkając na ledwo widoczną podłogę. Cała była gęsto usiana porcelanowymi wyrobami, począwszy od filiżanek i dzbanuszków, po figurki i najpiękniejsze lale. By dostać się do końca swojej drogi, musiał delikatnie przechodzić obok nich, ostrożnie manewrując nie tylko olbrzymim cielskiem i nogami, ale też trąbą, by przypadkiem czegoś nie strąciła. Zrobił jeszcze jeden krok i nagle... rozległ się przeogromny, wzmocniony przez echo huk. Nie wiedział jak to się stało, ale stracił równowagę i runął w stos najpiękniejszej porcelany, niszcząc czajniczki, rozbijając na milion części talerzyki i niewybaczalnie kalecząc lalki.

Gdy kurz opadł, popatrzył się z żałością na dokonane szkody, wstał i ruszył dalej, mając jeszcze wiele takich upadków przed sobą.

wtorek, 27 września 2011

Park

Compiegne jest miastem bardzo starym i zabytkowym (przy każdym obiekcie słynnym z różnych powodów (ewentualnie po prostu dość wiekowym) ustawione są tabliczki z opisami po francusku. Jest jedna przed ratuszem, przed pałacem, przed każdym z kościołów, … . Rozumiem z nich mało, bo po pierwsze są bogate w czasowniki w czasie przeszłym, o którym ‘wiem, że istnieje’ – zdaje się passe simple, po wtóre w każdej linijce znajduje się choć jedno nieznane mi słowo. Pozwala to wynieść ogólny sens o zabytkowości i historii owego czegoś, za to o szczegółach póki co muszę zapomnieć). Korzystając z ogromu wolnego czasu i cudownej pogody, postanowiłam (za radę jakiegoś chłopca spotkanego pod kościołem) się wybrać do parku, będącego niegdyś ogrodami pałacowymi.

Park jest prześliczny ;). W Polsce nie widziałam żadnego mu podobnego (chociaż trzeba przyznać, że znam tylko swój, i krakowski przy Wiślickiej), a swoim stylem spokojnie dorównuje ogrodom w Cambridge, wielkością je przerastając (piszę o tym, co zdążyłam zauważyć; może Cambridge ukrywa co ciekawsze miejsca przed nieuważnymi turystami :P). Zrobiłam dużo zdjęć, dostępne są na Picassie, polecam oglądać z opisami ;). Część jest zamazana, po pierwsze nie znam możliwości swojego aparatu (zwykłe, amatorskie pudełeczko do robienia zdjęć) i nie wiem, czy w ogóle da się jeszcze poprawić jakość, poza tym kunsztu fotograficznego u mnie za grosz ;).

Park jest szeroko otwarty dla zwiedzających, co prawda w określonych godzinach, ale dzięki temu wiadomo, że człowiek nie natknie się na dziuplę pijaków, ani na nic, czego wolałby uniknąć. Do środka prowadzą porozstawiane strategicznie bramy; na uwagę zasługuje szczególnie wejście od strony pałacu (zdjęcia). Ogrodzony teren można podzielić na 3 obszary. Wchodzi się od strony typowych ogrodów, z porozstawianymi rzeźbami z białego marmuru, z kwiatami (miałam takie kiedyś w ogrodzie, powiedziałabym że to dalie, ale głowy bym nie dała :P), i białymi ścieżkami, idealnymi na popołudniowe spacery dawnych panien z parasolkami. Dalej, po dwóch stronach tworzą się szerokie aleje, ogrodzone z dwóch stron przez drzewa. Ich korony przykrywają niemal całe niebo nad drogą, udając niby-sklepienie chroniące przed słońcem i deszczem. Po bokach poustawiane są ławki, idealne dla zakochanych w każdym wieku, a także dla ludzi czytających książki. Środkiem natomiast przebiega ogromny pas zieleni, gdzie ludzie robią co chcą (jest taki świetny zwrot po angielsku, ‘enjoy onself’. Język polski, z całym jego bogactwem, moim zdaniem nie był w stanie wymyślić nic, co oddałoby w pełni jego sens ;) ). Teren parku zamyka pasmo z węższymi, ciemniejszymi ścieżkami. Przestrzeń między nimi zajmuje roślinność, której nie chce się deptać; rosną różne, w miarę zwarte krzewy, przywodzące na myśl las (w który z resztą park przechodzi, kilkadziesiąt metrów za bramą).

Całość robi wspaniałe wrażenie. Nie jestem zwolenniczką ogrodów projektowanych, wydaje mi się to sztuczne w skali domowej, jednak w parkach jest jak najbardziej pożądane. W niedzielę przyszło mnóstwo osób, każda ławka była zajęta; w poniedziałek (gdy przyszłam dorobić zdjęć ;) ) było cicho i spokojnie. Myślę, że to będzie jedno z moich ulubionych miejsc w Compiegne. Wychodząc (by dojść do kościoła na mszę), natknęłam się na uroczystości narodowe :P. Jakaś kobieta poinformowała mnie, że czcimy pamięć Francuzów poległych w wojnie w Algierii w latach 50 XX wieku (może coś zmyślam, w każdym razie tak to zrozumiałam. Trwało to wszystko 20 minut (a przyszłam na sam początek), wraz z kwiecistym, wygłoszonym z werwą i przekonaniem przemówieniem (podobno to nie był burmistrz), ze składaniem wieńców przez grupę wyglądającą na kombatantów i z wysłuchaniem hymnu Francji, bądź innej patriotycznej pieśni. Podobało mi się to, powaga okazji została zachowana, widać było rozmach. Nie nudziło się człowiekowi, gdy patrzył jak wszystkie organizacje i urzędy składają kwiaty przykładowo pod pomnikiem Kościuszki na 3 maja :P.

Poza robieniem zdjęć, moim głównym planem na niedzielę była książka. W ‘mojej pierwszej’ bibliotece nie było nic po angielsku, pani skierowała mnie do nieco oddalonej od centrum filii. Stwierdziłam, że na francuskie książki dla dzieci przyjdzie jeszcze czas (choć rozważam Harrego Pottera), i w sobotę poszłam na spacer. W tym miejscu warto wspomnieć zagatkowy (wzięty z Pratchetta) cytat: ‘szansa jedna na milion zdarza się w 9 przypadkach na 10’ ;). Otóż w bibliotece małego miasta (a takim jest jednak Compiegne), w dziale książek po angielsku (który jest zazwyczaj ubogo wyposażony), znalazła się jedna jedyna książka, którą pragnęłam pożyczyć. Jest to ostatnia część trylogii Philipa Pullmana, pt. ’The amber spyglass’. Kiedyś, przy wymienianiu książek, które polecam do przeczytania, zapomniałam o tej serii, a myślę, że jest przede wszystkim warta uwagi. Spodoba się każdemu, kto lubi oryginalną fantastykę (tzn. jest bardzo przyjemna do czytania, nie ma jakichś ciężkich do zrozumienia, wymyślnych teorii, gwałtowności, to dobra książka. Generalnie polecana dla dzieci. Pierwsza część ma tytuł ‘Northern Lights’). W każdym razie – będąc w tamtym roku w Anglii, nie zdążyłam przeczytać powieści do końca (ma ponad 500 stron, plus dwie wcześniejsze części), skończyłam gdzieś w połowie. Zafascynowana, ściągnęłam ją sobie na komputer, ale zdecydowanie to nie jest sposób czytania dla mnie, pchnęłam więc bez przyjemności jakieś 100 stron. Możecie wyobrazić sobie moją radość, gdy na (podejrzewam z rzadka tykanej) półce w bibliotece zauważyłam znajomy tytuł! ;). Ciężko ją dostać w Polsce, a moim zdaniem autor zasługuje u nas na co najmniej takie uznanie jak C.S. Lewis albo J.K. Rowling (swoją drogą, ciekawe, czy i on ma jakieś drugie imię? Okładka mojego wydania milczy o tym :P).

Już kończąc (znowu wyszło dużo i bogato nawiasami), Francuzi mają bardzo dziwny ‘układ tygodnia’. W soboty wszystko jest czynne prawie tak, jak normalnie (z tego, co przez te 4 dni zdążyłam zauważyć, nie ma dla nich różnicy pomiędzy piątkiem a sobotą), nie licząc tego, że studenci i uczniowie nie mają zajęć. Żeby jednak bilans się zgadzał, w poniedziałki jest wszystko pozamykane, i poza sprawami urzędowymi (tzn. na uczelni) nie da się załatwić prawie nic, obowiązuje polski tryb sobotni. Biblioteki są zamknięte w niedziele, poniedziałki i… czwartki :P). Zajęcia zaczynam w środę, póki co takie, jak zapisane w learning agreement (francuski zahacza mi o jeden z przedmiotów, poza tym chciałabym coś z robotem), poza tym staram się poznać miasto.