Dziś (począwszy od 9 rano, na zlecenie Rządu) dokonałam Rzezi Stokrotek. Wiotkie łodyżki stawiały daremny opór siekającym ostrzom noży-bagnetów, złociste środki po raz ostatni wpatrywały się dziś w słońce, a miliony płatków rozsypały się w niespełnione wróżby kocha-nie kocha. Wolnym krokiem, na cztery koła przesuwałam się dziesięciocentymetrowym lasem, czasem spotykając pokrzywowy ruch oporu, lub wampira - pajęczaka. Niezapominajkowi cywile wyglądali niepokojąco zza porzeczkowych schronów, nie znając swojego losu. Tulipany ocalały, były ofiary w pszczołach.
Zdjęcie sprzed rzezi:
A teraz bajka - będzie bez morału, ale śmieszna w trakcie :).
Rzeczą wiadomą od kilku lat jest to, że na ogrodzie rośnie u nas chrzan. Nikt z niego nie korzysta, baaaa, nikt nawet nie ma pojęcia, które to jest (podobnie może być z rabarbarem, który przynajmniej rzuca się trochę w oczy, jednak migruje intrygująco) - ale jednak daje poczucie bezpieczeństwa w Wielką Sobotę, gdy to koszyk trzeba doprowadzić do wersji all inclusive. Wraz ze Szwesti i z googlami, zabrałyśmy się za szukanie na polu liści o odpowiednim wyglądzie. (Właściciele dużych połaci trawy - przypatrzcie się, może i u Was się ta roślinka osiadła). Wytypowałyśmy kilka potencjalnych chrzanów, z czego jeden udało się wykopać. Korzeń, choć biały i wielkością odpowiedni, nie zdradzał smaku ni zapachu chrzanowego, jednak z braku czasu i innych substytutów został wepchnięty dekoracyjnie do koszyka. Po święceniu został nieco zapomniany, (zwłaszcza, że nie wzbudzał zainteresowania Kotów (w przeciwieństwie do bukszpanu)), odkryłam go na nowo dzisiaj, przy robieniu żurku. Drżącymi rękami usiłowałam nieco zeschnięte, acz już wyświęcone cudo zetrzeć do zupy, jednak w dalszym ciągu chrzan przypominało ono tylko osobom ze sporym katarem i takąż wyobraźnią. Wyrzuciłam - nie struję całego domu (zwłaszcza, że chrzan dodaje się w celach smakowych, a nie wypełniających :P).
Co za tym idzie, zagadka chrzanu na ogrodzie pozostanie nierozwiązana, zwłaszcza, że dzisiejsza Rzeź zniszczyła wszelkie dowody. I nieomal przedłużacz.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dom. Pokaż wszystkie posty
środa, 23 kwietnia 2014
piątek, 28 lutego 2014
pobiegnę w któryś świat!
Świat - to nie jest coś, co nam się zdarza w określonym miejscu, w określonym czasie, z określonymi ludźmi. To jest coś, co jest od początku do końca w nas, co jest zestawem możliwości, które czekają tylko, by zostać wywołane czynnikami zewnętrznymi.
Jestem w domu, mam czas na spacer zaplanowany tego samego dnia. Oglądam z Rodzicielką Ojca Mateusza. Wiem, kiedy zaczyna się kauflandowa promocja na kawę, i dlaczego pan W. leży w szpitalu. Zwalniam i żyję domowo. W Krakowie nie raz blisko dwie godziny poświęcam MPK. Biegam, nie dobiegając do celu. Celuję w biegi, z przeszkodami. Łatwe życie, bo obowiązki nie wychodzą poza jednostkę. Na wakacjach poznaję cały dostępny w momencie świat, który zapominam z wzajemnością przez czas nie-wakacji. Śmieję się, zwiedzam, zdobywam, zrzeszam. Żyję.
Wszędzie - różnymi światami, czyli różnymi wyborami, decyzjami, zachowaniami, wywołanymi aktualnym tłem, otoczeniem. Każdy z tych światów jest mój, żaden nie jest obcy. Pomimo tego, że każdy jest tylko kawałkiem większego zbioru.
Tyle smęcenia na dzisiaj, czas mi wracać do biegu. Zapraszam do nowej ankiety ;).
PS Wiecie co? Dzisiaj nie wierzę w to, co napisałam.
Jestem w domu, mam czas na spacer zaplanowany tego samego dnia. Oglądam z Rodzicielką Ojca Mateusza. Wiem, kiedy zaczyna się kauflandowa promocja na kawę, i dlaczego pan W. leży w szpitalu. Zwalniam i żyję domowo. W Krakowie nie raz blisko dwie godziny poświęcam MPK. Biegam, nie dobiegając do celu. Celuję w biegi, z przeszkodami. Łatwe życie, bo obowiązki nie wychodzą poza jednostkę. Na wakacjach poznaję cały dostępny w momencie świat, który zapominam z wzajemnością przez czas nie-wakacji. Śmieję się, zwiedzam, zdobywam, zrzeszam. Żyję.
Wszędzie - różnymi światami, czyli różnymi wyborami, decyzjami, zachowaniami, wywołanymi aktualnym tłem, otoczeniem. Każdy z tych światów jest mój, żaden nie jest obcy. Pomimo tego, że każdy jest tylko kawałkiem większego zbioru.
Tyle smęcenia na dzisiaj, czas mi wracać do biegu. Zapraszam do nowej ankiety ;).
PS Wiecie co? Dzisiaj nie wierzę w to, co napisałam.
wtorek, 11 lutego 2014
Awizo
Dzwoni Rodzicielka:
- Dziecię, awizo do ciebie przyszło.
Zdziwione dziecię po drugiej stronie telefonu:
- Yyyy... (podczas gdy 'eeeee' używam dla wyrażenia wahania i wątpliwości, gdy wiem, co powiedzieć, ale z jakichś powodów wolę to poprzedzić niewyraźnym dźwiękiem, zbitka liter 'yyyyyy' jest czystej postaci tabula rasą) ...z jakiego kraju? Albo skąd w ogóle?
Tymi danymi oczywiście druczek A6 nie dysponował. Zaczęłam zatem w głowie rozważać wszystkie światowe instytucje, którym jestem coś winna, i które mają wystarczająco danych, by nasłać na mnie komornika (przede wszystkim francuską opiekę zdrowotną, która w dalszym ciągu domaga się 11 euro z hakiem (zapłaconych w grudniu 2012)). Przed oczami stanęły mi przemiłe panie z pięciu banków, trzymające dziesiątki PITów z różnych oficjalnych i mniej oficjalnych prac, pijące bawarki i jednocześnie wymachujące kartami stałego klienta Allegro lub pismami uczelnianymi (obroniła się - wyślijmy jej list polecony z gratulacjami :P).
Rada - nierada, ale wiedziona ciekawością Rodzicielka podrałowała zatem do centrum na pocztę, by odebrać... zawiadomienie z biblioteki miejskiej w moim rodzinnym miasteczku, informujące, że wiszę (od października?) dwie książki o enigmatycznych dla całej familii tytułach. Biblioteka i listy polecone - no, no :P.
Mogę się pochwalić pierwszą w życiu rybką destylacyjną :P. Projekt z aparatury w toku.
- Dziecię, awizo do ciebie przyszło.
Zdziwione dziecię po drugiej stronie telefonu:
- Yyyy... (podczas gdy 'eeeee' używam dla wyrażenia wahania i wątpliwości, gdy wiem, co powiedzieć, ale z jakichś powodów wolę to poprzedzić niewyraźnym dźwiękiem, zbitka liter 'yyyyyy' jest czystej postaci tabula rasą) ...z jakiego kraju? Albo skąd w ogóle?
Tymi danymi oczywiście druczek A6 nie dysponował. Zaczęłam zatem w głowie rozważać wszystkie światowe instytucje, którym jestem coś winna, i które mają wystarczająco danych, by nasłać na mnie komornika (przede wszystkim francuską opiekę zdrowotną, która w dalszym ciągu domaga się 11 euro z hakiem (zapłaconych w grudniu 2012)). Przed oczami stanęły mi przemiłe panie z pięciu banków, trzymające dziesiątki PITów z różnych oficjalnych i mniej oficjalnych prac, pijące bawarki i jednocześnie wymachujące kartami stałego klienta Allegro lub pismami uczelnianymi (obroniła się - wyślijmy jej list polecony z gratulacjami :P).
Rada - nierada, ale wiedziona ciekawością Rodzicielka podrałowała zatem do centrum na pocztę, by odebrać... zawiadomienie z biblioteki miejskiej w moim rodzinnym miasteczku, informujące, że wiszę (od października?) dwie książki o enigmatycznych dla całej familii tytułach. Biblioteka i listy polecone - no, no :P.
Mogę się pochwalić pierwszą w życiu rybką destylacyjną :P. Projekt z aparatury w toku.
niedziela, 29 grudnia 2013
korzenie
Moje
miasto rodzinne jest miastem piechoty. Choć posiada (bagatela!) 10 linii autobusowych
(w których istnienie ciężko chyba uwierzyć, i które ponadto nie pasują prawie nigdy
nikomu (a przynajmniej nigdy nie w dwie strony)), jest przy tym na tyle małe,
że niemal wszędzie da się dojść na piechotę. Piechotą zatem drałuje się do
Kauflandu i do przychodni, w górę i dół, przemierzając kilometry wzdłuż rzeki
lub wzdłuż obwodnicy.
Sprzyja
to dobrej kondycji mieszkańców, ale przede wszystkim usuwa pewne ograniczenia. Nie ogranicza miejsce (miasto małe, i nie każdy musi odwiedzić tego samego dnia Carrefoura i Intermarche, nie ogranicza czas (bo zawsze jest szybciej niż piekielnymi autobusami). Drepta
się zatem noga za nogą, w sobie tylko znanym kierunku, żyje się z prędkością 5 km/h +
3 pogawędki ze znajomymi 'piechurami'. Uprzywilejowane dzielnice ułożone są
koncentrycznie względem środka ciężkości miasta, który ma współrzędne inne dla
każdego obywatela.
Ponadto 'ciężko jest odwzajemnić ciepło otrzymane', co brzmi nieco enigmatycznie :P.
Dzisiaj
odwiedzałam Protoplastkę w jej progach. Stałam się (jak w wielu innych
przypadkach) w nie-rodzinnym domu sprzątaczką i kucharką (albo jak kto woli –
domownikiem), opłaconą za młodu miłością w postaci kanapek w wagoniki, huśtawki
w ościeżnicy, plackiem jabłkowym i przyzwoitym wychowaniem. Ze zdumieniem
zauważyłam, że nie potrzeba już wspinać się na stołek lub kredens, by wstawić
miseczkę w różowe kwiaty na miejsce. Znalazłam starą, świecącą w ciemności
naklejkę z Monte, dałam radę sama rozwiązać większą część krzyżówki. I przyglądałam się, z mieszaniną troski i czułości, jak z każdym
oddechem podnosi się kołdra, pod którą leży ktoś, kto 20-kilka lat temu w ten
sam sposób przyglądał się małej, śpiącej mnie.
Mam
najniższe tętno z rodziny, chyba ani razu podczas Świąt nie przekroczyło mi 65
uderzeń na minutę.
PS. Pisane jako praca mgr, stąd inne formatowanie (którego nie potrafię zmienić :P). I szczęśliwego 2014 dla wszystkich ;).
PS. Pisane jako praca mgr, stąd inne formatowanie (którego nie potrafię zmienić :P). I szczęśliwego 2014 dla wszystkich ;).
niedziela, 22 grudnia 2013
wprawki domowe
Podkarpacie wita odleżanym śniegiem, świeżym powietrzem i prędką, choć pożądaną, wymianą okien. Uszek starczyłoby dla 200 obywateli, licząc, że każdy ma lewe i prawe. Protoplastka nauczyła mnie robić super ciasto na pierogi, co pozwala mi wierzyć, że i ja będę miała co wnukom przekazywać. Spod trzech swetrów i pięciu placków nie widać końca magisterce, która pisze się od godzin nie aż tak porannych jak by się chciało.
Lokalizacja:
Sanok, Polska
sobota, 21 września 2013
Zapach rumianku
Dom ma właściwości zaginania czasoprzestrzeni. Nie dość, że wiecznie na wszystko brakuje czasu (i nie mówię tu o porządkach w szafie i magisterce, brakuje mi go, by porządnie w piecu palić) to zjawiają się niespodziewani goście (daleki krewny, który spawa na podwórku rury na billboard, wujek nie widziany z 5 lat, panowie z TP SA, które zmieniło kolorek na pomarańczowy, ...) i tego czasu jest jeszcze mniej. Zatem czuję się umiejętnie zagięta, z różnych stron nawet. I nie mam czasu na pisanie - postów, liścików, pocztówek, esejów, i - co najgorsze - mojej przepustki do końca studiów.
Jedno co mnie uderza w moim rodzinnym mieście to zapachy. Pachnie tu dosłownie każda pora dnia, od świeżych poranków po chłodne noce. Możecie się śmiać, ale każdy zna zapach deszczu. Łatwo rozpoznać po zapachu jesień, każdy wie, jak pachnie przed burzą. A wąchaliście kiedyś słoneczne popołudnie :P? To są 'uniwersalne' zapachy, prócz tego każdy ma swoje indywidualne. Ja przykładowo wczoraj koło 13 wąchałam spokój i bezpieczeństwo. Komuś radością zapachną truskawki, miłością i ciepłem mieszanina lawendowego płynu do płukania z dymem papierosowym. Wolność spalinami albo morską bryzą.
Nooo, powygłupiałam się, teraz trzeba przejść do konkretów - wymyśliłam sposób na schody ;). Jeszcze go testuję (testy trwają niestety po kilka godzin, ale i tak zeszłam do 60 tys. elementów (dla niezorientowanych - to bardzo mało. Kilka dni temu rozpaczałam, gdyż mój komputer odmówił policzenia 500 tys.) ), ale sprawdza się metoda zasypywania głowy różnymi problemami, by mogła je sobie w spokoju przemyśleć i podać rozwiązanie w jakiejś głupiej chwili. Trzeba mieć tylko rozwiązanie w swojej neuronowej bazie danych. Może dlatego tak słabo działa na problemy życiowe :P?
Chyba będzie więcej okazji do pisania w Krakowie. Wszyscy się bronią wkrótce, już obronionym GRATULUJĘ ;)!
Jedno co mnie uderza w moim rodzinnym mieście to zapachy. Pachnie tu dosłownie każda pora dnia, od świeżych poranków po chłodne noce. Możecie się śmiać, ale każdy zna zapach deszczu. Łatwo rozpoznać po zapachu jesień, każdy wie, jak pachnie przed burzą. A wąchaliście kiedyś słoneczne popołudnie :P? To są 'uniwersalne' zapachy, prócz tego każdy ma swoje indywidualne. Ja przykładowo wczoraj koło 13 wąchałam spokój i bezpieczeństwo. Komuś radością zapachną truskawki, miłością i ciepłem mieszanina lawendowego płynu do płukania z dymem papierosowym. Wolność spalinami albo morską bryzą.
Nooo, powygłupiałam się, teraz trzeba przejść do konkretów - wymyśliłam sposób na schody ;). Jeszcze go testuję (testy trwają niestety po kilka godzin, ale i tak zeszłam do 60 tys. elementów (dla niezorientowanych - to bardzo mało. Kilka dni temu rozpaczałam, gdyż mój komputer odmówił policzenia 500 tys.) ), ale sprawdza się metoda zasypywania głowy różnymi problemami, by mogła je sobie w spokoju przemyśleć i podać rozwiązanie w jakiejś głupiej chwili. Trzeba mieć tylko rozwiązanie w swojej neuronowej bazie danych. Może dlatego tak słabo działa na problemy życiowe :P?
Chyba będzie więcej okazji do pisania w Krakowie. Wszyscy się bronią wkrótce, już obronionym GRATULUJĘ ;)!
Lokalizacja:
Sanok, Polska
poniedziałek, 1 kwietnia 2013
Rzeczpospolita Domowa
Rzeczpospolita Domowa (RzD) jest wyposażona we własnych tyranów. Są nimi dwa, około sześciokilogramowe worki cukru, w opakowaniach różnego koloru. Zawsze czujne, zawsze na bieżąco, zawsze w centrum wydarzeń (niczym rmf). Pudełko na orzechy ich tronem, miska z suchą karmą ambrozją, a resztka pomidorówki nektarem. Sukces zapewnia im zoptymalizowany plan dnia, obejmujący wielogodzinne wylizywanie się (nie mylić z 'podlizywaniem się') i szeroko zakrojone obserwacje pozornie nic nieznaczących elementów (np Pralka lub Mucha). Ów plan wymaga także wstawania o dziwnych porach i nie współgra z trybem życia żadnej innej istoty zamieszkującej tą samą niszę ekologiczną. Wyćwiczona służba (ludźmi zwana) rozpoznaje ponad 150 różnych miauknięć, dostosowanych do humoru władców i wydawanych przez nich poleceń. RzD jest krajem możliwości, Odźwierną staje się każdy kto przypadkiem usiadł obok drzwi na werandę (abo kto śpi o 5 rano), a funkcja Drabinowego jest dostępna dla każdego, kto schylił się nieopatrznie przed wysoką szafą. Władcy troszczą się o lud znosząc co jakiś czas nad wyraz świeże pożywienie, informując o zbyt małej różnorodności diety składającej się z saszetek kitekata, drobno posiekanej wątróbki i mięsa mielonego. Ich aksamitnej sierści, delikatnym ruchom wąsów, bystremu i hipnotyzującemu spojrzeniu nie jest się w stanie oprzeć nikt, i nasze domowe koty mogą się czuć najbardziej kochanymi stworzeniami na świecie ;)).


W Rzeczpospolitej Domowej działają także dwa zegary kwantowe. Regulują one czas co do nanosekundy, idealnie odmierzając go na zadania i wydarzenia. Napędzane na doświadczenie idealnie z sobą współgrają, uzupełniają się, pożyczając sobie cenne drobiny Chronosa. Nie mylą się nigdy, pomyłka by drogo kosztowała. Byleby zdążyć na czas. Forever to infinity.
Granicy małego kraju strzeże Stara Zardzewiała Bramka. Legenda podaje, że tylko Pomysłowe Jednostki są w stanie same się przez nią przedostać. Tradycjonaliści muszą zdać się na Łut Szczęścia, Siłę Krzyku, albo Telefon Komórkowy. Listonosz z buta wjeżdża.


W Rzeczpospolitej Domowej działają także dwa zegary kwantowe. Regulują one czas co do nanosekundy, idealnie odmierzając go na zadania i wydarzenia. Napędzane na doświadczenie idealnie z sobą współgrają, uzupełniają się, pożyczając sobie cenne drobiny Chronosa. Nie mylą się nigdy, pomyłka by drogo kosztowała. Byleby zdążyć na czas. Forever to infinity.
Granicy małego kraju strzeże Stara Zardzewiała Bramka. Legenda podaje, że tylko Pomysłowe Jednostki są w stanie same się przez nią przedostać. Tradycjonaliści muszą zdać się na Łut Szczęścia, Siłę Krzyku, albo Telefon Komórkowy. Listonosz z buta wjeżdża.
środa, 26 grudnia 2012
Eksperymenty psychologiczne
Dzisiejszy post będzie krótki, właściwie chciałam w nim opowiedzieć tylko o kilku rzeczach. (sprostowanie napisane tuż przed publikacją posta: Nie powinnam nigdy pisać, że coś będzie krótkie :P!).
Po pierwsze - Boże Narodzenie upłynęło mi na jedzeniu bardzo zróżnicowanych potraw (bogatych przykładowo w żelazo) i na oglądaniu komedii romantycznych w telewizji (dla uproszczenia można przyjąć, że filmy familijne również są odmianami komedii romantycznej, bo jakaś niania zawsze się w kimś kocha). Dochodzę do wniosku, że w każdej komedii romantycznej tkwi ziarno prawdy :P. Rodzinka cieszy się z prezentów, a wujek wykazuje zadziwiająco dużo zaufania w sprawie kontaktów ja - jego samochód. Święta po prostu :).
Po drugie - ostatnio bardzo zainteresowało mnie pewne zjawisko, mianowicie popularność posta 'paraboloida hiperboliczna'. Jakoś niczego bardzo mądrego czy uniwersalnego nie mogłam się w nim doszukać, a wpis w sposób zagadkowy piął się coraz wyżej w rankingach odwiedzin. Rozwiązanie okazało się zaskakujące i jednocześnie banalne - podejrzewam, że studenci I roku zaczęli się uczyć geometrii analitycznej, względnie funkcji dwóch zmiennych, i na siłę zapragnęli za pośrednictwem googli zobaczyć mariaż paraboli z hiperbolą. Przypadkiem google znajduje mój obrazek (nawiasem pisząc, brutalnie skopiowany z wykładu z ustrojów powierzchniowych) dość ochoczo, i umieszcza na 9 pozycji, jeśli chodzi o grafikę. Tłumaczy to trochę kolosalną ilość głosów w ankiecie :P. Także jakby ktoś chciał mnie znaleźć, może zapomnieć o francuskim, albo o zwrocie 8/9 z akademika, a zbratać się z paraboloidą ;).
Ostatnia rzecz, o której chciałam opowiedzieć to eksperymenty psychologiczne. Napomknęła o nich dzisiaj przypadkiem moja Szwesti, odnosząc się do eksperymentu Zimbardo. Jeśli komuś starczy czasu i ochoty, proszę przeczytajcie chociaż wikipedyczny opis. Powiem (albo napiszę ;) ) szczerze, że mnie zaciekawiło to wszystko - i temat eksperymentu wraz z jego celem, i zachowanie badanych osób pod względem ludzkim, i w ogóle etyka eksperymentatorów oraz to, do czego mogą się posunąć (potem otworzyłam jeszcze eksperyment Milgrama). Nie będę teraz zaczynać tematu, bo bym pewnie do rana nie skończyła, więc może tylko dwie uwagi:
Oba eksperymenty dotyczyły zachowania się ludzi w sytuacjach poniekąd skrajnych: albo gdy znajdowali się pod naciskiem autorytetów, albo gdy zostali wcieleni do stwarzającej nowe możliwości roli. Od razu przy czytaniu wypłynęły mi z pamięci słowa z 'Innego Świata' (jeśli ktoś nie czytał, NAPRAWDĘ POLECAM tą książkę): 'człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach' - i zaczęłam się zastanawiać, na ile sytuacje z książki (albo raczej z historii) różniły się od tych w eksperymentach. I jak bardzo ludzie nie znają siebie, jak bardzo nie są w stanie przewidzieć, jak naprawdę zachowają się w takich 'skrajnych' sytuacjach.
Pomyślałam także o cienkich granicach, jakie ma przed sobą każdy badacz - gdzie to jednocześnie widzi cel przed sobą, widzi najkrótszą drogę do niego, ale w charakterze szlabanu na tej drodze staje mu etyka. Z obecnego punktu widzenia uważam ją za cudowne narzędzie, ludzki spis przykazań, który stara się chronić nas przez szaleństwem, nawet jeśli to szaleństwo jest windą postępu.
Jeden pan na wykładach opowiadał nam, że 'wszystkie kraje' pobudowały autostrady, gdy nikomu nie przyszło do głowy dbać aż tak o środowisko - powycinali lasy, poprzenosili domy, i mają porządną sieć dróg. Za to Polska buduje teraz, i ma przewalone, bo okazuje się, że nigdzie budować się nie da, gdyż wszystko prawie jest obszarem Natura 2000 :P. Myślę czasem, że to dobrze, że niektóre rzeczy zrobiono wcześniej, trochę z przymknięciem oka, trochę z pominięciem norm i zasad. Ale to myślenie odbywa się spod kołdry, z łóżeczka, w moim starym domu, w małej miejscowości na południu Polski. Wygoda przede wszystkim :P.
Po pierwsze - Boże Narodzenie upłynęło mi na jedzeniu bardzo zróżnicowanych potraw (bogatych przykładowo w żelazo) i na oglądaniu komedii romantycznych w telewizji (dla uproszczenia można przyjąć, że filmy familijne również są odmianami komedii romantycznej, bo jakaś niania zawsze się w kimś kocha). Dochodzę do wniosku, że w każdej komedii romantycznej tkwi ziarno prawdy :P. Rodzinka cieszy się z prezentów, a wujek wykazuje zadziwiająco dużo zaufania w sprawie kontaktów ja - jego samochód. Święta po prostu :).
Po drugie - ostatnio bardzo zainteresowało mnie pewne zjawisko, mianowicie popularność posta 'paraboloida hiperboliczna'. Jakoś niczego bardzo mądrego czy uniwersalnego nie mogłam się w nim doszukać, a wpis w sposób zagadkowy piął się coraz wyżej w rankingach odwiedzin. Rozwiązanie okazało się zaskakujące i jednocześnie banalne - podejrzewam, że studenci I roku zaczęli się uczyć geometrii analitycznej, względnie funkcji dwóch zmiennych, i na siłę zapragnęli za pośrednictwem googli zobaczyć mariaż paraboli z hiperbolą. Przypadkiem google znajduje mój obrazek (nawiasem pisząc, brutalnie skopiowany z wykładu z ustrojów powierzchniowych) dość ochoczo, i umieszcza na 9 pozycji, jeśli chodzi o grafikę. Tłumaczy to trochę kolosalną ilość głosów w ankiecie :P. Także jakby ktoś chciał mnie znaleźć, może zapomnieć o francuskim, albo o zwrocie 8/9 z akademika, a zbratać się z paraboloidą ;).
Ostatnia rzecz, o której chciałam opowiedzieć to eksperymenty psychologiczne. Napomknęła o nich dzisiaj przypadkiem moja Szwesti, odnosząc się do eksperymentu Zimbardo. Jeśli komuś starczy czasu i ochoty, proszę przeczytajcie chociaż wikipedyczny opis. Powiem (albo napiszę ;) ) szczerze, że mnie zaciekawiło to wszystko - i temat eksperymentu wraz z jego celem, i zachowanie badanych osób pod względem ludzkim, i w ogóle etyka eksperymentatorów oraz to, do czego mogą się posunąć (potem otworzyłam jeszcze eksperyment Milgrama). Nie będę teraz zaczynać tematu, bo bym pewnie do rana nie skończyła, więc może tylko dwie uwagi:
Oba eksperymenty dotyczyły zachowania się ludzi w sytuacjach poniekąd skrajnych: albo gdy znajdowali się pod naciskiem autorytetów, albo gdy zostali wcieleni do stwarzającej nowe możliwości roli. Od razu przy czytaniu wypłynęły mi z pamięci słowa z 'Innego Świata' (jeśli ktoś nie czytał, NAPRAWDĘ POLECAM tą książkę): 'człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach' - i zaczęłam się zastanawiać, na ile sytuacje z książki (albo raczej z historii) różniły się od tych w eksperymentach. I jak bardzo ludzie nie znają siebie, jak bardzo nie są w stanie przewidzieć, jak naprawdę zachowają się w takich 'skrajnych' sytuacjach.
Pomyślałam także o cienkich granicach, jakie ma przed sobą każdy badacz - gdzie to jednocześnie widzi cel przed sobą, widzi najkrótszą drogę do niego, ale w charakterze szlabanu na tej drodze staje mu etyka. Z obecnego punktu widzenia uważam ją za cudowne narzędzie, ludzki spis przykazań, który stara się chronić nas przez szaleństwem, nawet jeśli to szaleństwo jest windą postępu.
Jeden pan na wykładach opowiadał nam, że 'wszystkie kraje' pobudowały autostrady, gdy nikomu nie przyszło do głowy dbać aż tak o środowisko - powycinali lasy, poprzenosili domy, i mają porządną sieć dróg. Za to Polska buduje teraz, i ma przewalone, bo okazuje się, że nigdzie budować się nie da, gdyż wszystko prawie jest obszarem Natura 2000 :P. Myślę czasem, że to dobrze, że niektóre rzeczy zrobiono wcześniej, trochę z przymknięciem oka, trochę z pominięciem norm i zasad. Ale to myślenie odbywa się spod kołdry, z łóżeczka, w moim starym domu, w małej miejscowości na południu Polski. Wygoda przede wszystkim :P.
piątek, 28 września 2012
wakacje w domu
Jesień na ogródku objawiła się zniewalającą ilością orzechów włoskich i równie potężną ilością pająków w ciepłych, modnych co roku, kolorach. Szwesti, niepojętym dla mnie sposobem, zapakowała się do walizki na kółkach, dużej torby i swojej torebki (też niemałej). Uparcie odmawia kursu obsługi strony krakowskiego mpk, a także przyjęcia do wiadomości faktu, że jedyne w miarę bezpośrednie połączenie akademiki-uczelnia jest realizowane przez nocne 605. Rodzicielka, pozbawiona lakierów do paznokci, szybkiego, szweścinego laptopa, poduszki - serduszka i młodszego dziecięcia od poniedziałku będzie miała nasze koty na wyłączność. Dwa z wieczystym prawem do miejsca na telewizorze lub pod kołdrą, i jednego, który imituje Białe Króliki i przychodzi wyłącznie na posiłki. Familia na stypie bawiła się wybornie. Wychodząc na pole widzę księżyc w niedoskonałej pełni, kasjopeję, wielki wóz i łabędzia. W Rumunii, na dzikich polach pewnie widać lepiej, ale mi wystarcza, że wszyscy patrzymy póki co w te same gwiazdy.
Jeszcze nie pisałam tutaj, ale zdałam sesję letnią, na obu uczelniach :). Był to mój pierwszy wrzesień z 5 egzaminami, 1 zaliczeniem i projektem ze stali. Rozłożone wszystko miałam na bez mała 3 tygodnie, co dawało mi niebagatelną w stosunku do czerwca ilość czasu na naukę (w sesji czas liczy się na godziny :]). Dreszczu emocji dodawała duża ilość egzaminów ustnych, o których dowiadywałam się zazwyczaj pisząc część pisemną. Jeden zdałam na zasadzie 'puszczę panią, bo pani nie jest głupia'. Nie jestem przekonana, co o tym myśleć. Jest cień szansy, że to był ostatni wrzesień w moim życiu ;).
Jeszcze nie pisałam tutaj, ale zdałam sesję letnią, na obu uczelniach :). Był to mój pierwszy wrzesień z 5 egzaminami, 1 zaliczeniem i projektem ze stali. Rozłożone wszystko miałam na bez mała 3 tygodnie, co dawało mi niebagatelną w stosunku do czerwca ilość czasu na naukę (w sesji czas liczy się na godziny :]). Dreszczu emocji dodawała duża ilość egzaminów ustnych, o których dowiadywałam się zazwyczaj pisząc część pisemną. Jeden zdałam na zasadzie 'puszczę panią, bo pani nie jest głupia'. Nie jestem przekonana, co o tym myśleć. Jest cień szansy, że to był ostatni wrzesień w moim życiu ;).
Lokalizacja:
Sanok, Polska
wtorek, 25 września 2012
Banał o którym trzeba pamiętać
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy kimś mądrym - na przykład Mendlem (tym z biologii, od dziedziczenia, nie Mendelejewem od pierwiastków). Przeprowadzamy dwa doświadczenia. Pierwsze polega na tym, że wsadzamy dwa nasionka do dwóch doniczek. Jedną doniczkę podlewamy wodą z odżywką do roślin, drugą nawozimy. Jedną wystawiamy na słońce rano, drugą po południu. Pisząc prościej, o obie dbamy, ale różnicujemy opiekę jak tylko się da. W drugim, do dwóch identycznych doniczek, postawionych w tym samym miejscu wkładamy dwa różne nasionka. Podlewamy je i wystawiamy na słońce przez taki sam okres czasu.
W każdej z tych 4 doniczek wyrośnie nam roślinka, która będzie wyglądała inaczej. Setki, tysiące, miliony możliwości. Na świecie jest ponad 7 miliardów ludzi.
Mam wakacje, oprócz podziwiania jesieni zajmuję się tym.
[*]
bardzo rzadko używam tego znaczka, nawet jak jest 'potrzeba'.
W każdej z tych 4 doniczek wyrośnie nam roślinka, która będzie wyglądała inaczej. Setki, tysiące, miliony możliwości. Na świecie jest ponad 7 miliardów ludzi.
Mam wakacje, oprócz podziwiania jesieni zajmuję się tym.
[*]
bardzo rzadko używam tego znaczka, nawet jak jest 'potrzeba'.
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
Serce to kawał flaka
Przyszło mi do głowy, żeby napisać coś głupiego :P (albo w ogóle żeby coś napisać. Jak nie ma normalnych tematów, to 'głupie' często chwyta ;) ). Dzisiaj, gdy pomyślałam o 'czymś głupim', ni z juszki, ni z pietruszki przypomniał mi się mój ogród. ('Ogród' to zasadniczo trawka z drzewkami i nikomu niepotrzebnymi krzakami porzeczki, koło domu, ogrodzona prowizoryczną siatką, przez którą każdy ważący ponad 30 kg bałby się przejść). Mamy na nim chybotliwy trzepak, na którym czasem trzepie się dywan (jeśli ktoś ma za dużo energii, ale niezbyt często), lub układa pościel do wywietrzenia. W dzieciństwie służył mi i Szwesti do różnych aktywności popularnych na blokowiskach, typu zwisanie głową w dół i robienie pokazów akrobatycznych. Trawa na dole działała uspokajająco na mamę.
Zaraz obok trzepaka jest stary wychodek - jak przystało na porządny dom, znajdował się na polu i chyba nie przewidywał żadnej kanalizacji. Drewnianą konstrukcję mój dziadek wzmocnił budując obok betonową drewutnię (zwaną częściej 'komórką'). W całej historii ważne są jednak drzwi do owego wychodka - wykonane z ciemnego drewna (byle jakie deski, zbite razem), nie zamykające się dobrze. Otóż wykonano na nich napis, który głosił:
SERCE TO KAWAŁ FLAKA
To zdanie, choć niewątpliwie zbliżone do prawdy, budziło jakiś dziwny sprzeciw wśród dwóch dziewczynek, dla których to serce powinno być ładne, różowe i sercowe, a już z flakami nie mieć na pewno nic wspólnego. Mama, by zatrzeć negatywne wrażenie, nauczyła nas innego wierszyka:
Serce to kawał mięsa bez kości, zdolny do miłości.
I takie to rzeczy chadzają mi po głowie zamiast struktur koksu :P. Muszę jeszcze dodać, że nadal nie wiemy, który członek rodziny zostawił dla przyszłych pokoleń wiadomość o flakowatości serca w tak strategicznym miejscu. Dobranoc wszystkim (którzy to jeszcze dzisiaj przeczytają) :).
PS Nie przewiduję ankiety 'co to jest serce?', chyba, że ktoś dostarczy mi więcej wariantów odpowiedzi ;).
Zaraz obok trzepaka jest stary wychodek - jak przystało na porządny dom, znajdował się na polu i chyba nie przewidywał żadnej kanalizacji. Drewnianą konstrukcję mój dziadek wzmocnił budując obok betonową drewutnię (zwaną częściej 'komórką'). W całej historii ważne są jednak drzwi do owego wychodka - wykonane z ciemnego drewna (byle jakie deski, zbite razem), nie zamykające się dobrze. Otóż wykonano na nich napis, który głosił:
SERCE TO KAWAŁ FLAKA
To zdanie, choć niewątpliwie zbliżone do prawdy, budziło jakiś dziwny sprzeciw wśród dwóch dziewczynek, dla których to serce powinno być ładne, różowe i sercowe, a już z flakami nie mieć na pewno nic wspólnego. Mama, by zatrzeć negatywne wrażenie, nauczyła nas innego wierszyka:
Serce to kawał mięsa bez kości, zdolny do miłości.
I takie to rzeczy chadzają mi po głowie zamiast struktur koksu :P. Muszę jeszcze dodać, że nadal nie wiemy, który członek rodziny zostawił dla przyszłych pokoleń wiadomość o flakowatości serca w tak strategicznym miejscu. Dobranoc wszystkim (którzy to jeszcze dzisiaj przeczytają) :).
PS Nie przewiduję ankiety 'co to jest serce?', chyba, że ktoś dostarczy mi więcej wariantów odpowiedzi ;).
czwartek, 23 lutego 2012
Ferie
Wolny czas wolnym czasem, ale nowy post należy się jak...
(wymyśliłam powyższy początek, ale zanim otworzyłam okienka i wystukałam literki, zdążyłam owo zdanie w głowie skończyć na kilka sposobów. Chciałam najpierw napisać 'jak chłopu rola' - coby było bardziej swojsko i zrozumiale. Pomyślałam jednak, że bardziej 'na czasie' jest 'jak studentowi ferie', co przerodziło się mimochodem w 'jak studentowi wódka', którą zamieniłam zaraz na 'jak studentowi kiwówka' (odpowiednik cytrynówki, z wykorzystaniem innych, łatwych do odgadnięcia owoców (lub najtańszego soku z tychże), przyp. ucieszona autorka). Ten łańcuszek wydał mi się jednak nieco dziwny, poza tym zaraz zaczaiło się na mnie 'jak kania dżdżu' (w formie jak dżdż kani). To było ciekawe, bo przywoływało słowo, które naturalnie w mianowniku powinno mieć formę (albo lepiej, brzmieć :]) 'dżdż'. Na moje wątpliwości odpowiedziała nonsensopedia, i dopiero te poszukiwania skłoniły mnie do zostawienia wspaniałego tematu co się komu należy (albo w ogóle, czy komukolwiek, cokolwiek się należy :P)).
Post miał być o wydarzeniach bieżących, które jednak nie są prawie wcale ciekawe, niezależnie od sposobu opisania (wyjaśnia to po trochę obszerność wstępu). Zaczynając od tego najmniej codziennego - u mojej babci paliła się... pralka :P. Szczęściem byłyśmy wtedy z mamą u niej, co oszczędziło wszystkim nerwów. Paląca się część (przypominająca zwojnicę) została przeze mnie fachowo polana wodą z konewki (po odłączeniu urządzenia od prądu i włączeniu korków), po czym dla pewności (ciągle tkwiąc w pralce) umieszczona w rondelku z zimną wodą. Myślę, że jakiś Pan Naprawiający mocno się zdziwi :P.
Prócz tego okazało się dzisiaj, że zmieniono dokumenty, które trzeba zanieść do dziekanatu, by otrzymać stypendium socjalne. W związku z tym czeka mnie jutro kolejna wycieczka do pań z urzędu skarbowego (już mnie tam kojarzą), jednak największą nowością są... zaświadczenia z ZUS-u ;) (co ma swoje dobre strony, dowiedziałam się, gdzie sanocki ZUS ma siedzibę). Poza tym wspominałam już kiedyś o głupiej, ale chyba czasem uzasadnionej potrzebie przynoszenia zaświadczeń potwierdzających, że się czegoś nie ma, lub nie zrobiło (żadne tam domniemanie niewinności :P).
Próbowałam także w miarę możliwości stworzyć swój plan lekcji, jednak to nie takie łatwe. Politechnika każe mi w tym semestrze chodzić na... 12 przedmiotów (we Francji, na UTC, standardem było 6), które przynajmniej często są co dwa tygodnie. Godzinowo nie jest źle, co nie zmienia faktu, że kiedyśtam przyjdzie nam pisać 12 zaliczeń z dziedzin nie związanych ze sobą jakoś szalenie. W każdym razie - dwutygodniowość nijak nie łączy się z regularnością AGHową, która prędzej skończy przedmiot w połowie semestru niż zrobi go w większym wymiarze w tygodnie parzyste/nieparzyste. Jakoś się poskładam, 15 punktów już mam, co więcej - się zobaczy. Wieczory w większości lepsze niż rok temu ;).
(wymyśliłam powyższy początek, ale zanim otworzyłam okienka i wystukałam literki, zdążyłam owo zdanie w głowie skończyć na kilka sposobów. Chciałam najpierw napisać 'jak chłopu rola' - coby było bardziej swojsko i zrozumiale. Pomyślałam jednak, że bardziej 'na czasie' jest 'jak studentowi ferie', co przerodziło się mimochodem w 'jak studentowi wódka', którą zamieniłam zaraz na 'jak studentowi kiwówka' (odpowiednik cytrynówki, z wykorzystaniem innych, łatwych do odgadnięcia owoców (lub najtańszego soku z tychże), przyp. ucieszona autorka). Ten łańcuszek wydał mi się jednak nieco dziwny, poza tym zaraz zaczaiło się na mnie 'jak kania dżdżu' (w formie jak dżdż kani). To było ciekawe, bo przywoływało słowo, które naturalnie w mianowniku powinno mieć formę (albo lepiej, brzmieć :]) 'dżdż'. Na moje wątpliwości odpowiedziała nonsensopedia, i dopiero te poszukiwania skłoniły mnie do zostawienia wspaniałego tematu co się komu należy (albo w ogóle, czy komukolwiek, cokolwiek się należy :P)).
Post miał być o wydarzeniach bieżących, które jednak nie są prawie wcale ciekawe, niezależnie od sposobu opisania (wyjaśnia to po trochę obszerność wstępu). Zaczynając od tego najmniej codziennego - u mojej babci paliła się... pralka :P. Szczęściem byłyśmy wtedy z mamą u niej, co oszczędziło wszystkim nerwów. Paląca się część (przypominająca zwojnicę) została przeze mnie fachowo polana wodą z konewki (po odłączeniu urządzenia od prądu i włączeniu korków), po czym dla pewności (ciągle tkwiąc w pralce) umieszczona w rondelku z zimną wodą. Myślę, że jakiś Pan Naprawiający mocno się zdziwi :P.
Prócz tego okazało się dzisiaj, że zmieniono dokumenty, które trzeba zanieść do dziekanatu, by otrzymać stypendium socjalne. W związku z tym czeka mnie jutro kolejna wycieczka do pań z urzędu skarbowego (już mnie tam kojarzą), jednak największą nowością są... zaświadczenia z ZUS-u ;) (co ma swoje dobre strony, dowiedziałam się, gdzie sanocki ZUS ma siedzibę). Poza tym wspominałam już kiedyś o głupiej, ale chyba czasem uzasadnionej potrzebie przynoszenia zaświadczeń potwierdzających, że się czegoś nie ma, lub nie zrobiło (żadne tam domniemanie niewinności :P).
Próbowałam także w miarę możliwości stworzyć swój plan lekcji, jednak to nie takie łatwe. Politechnika każe mi w tym semestrze chodzić na... 12 przedmiotów (we Francji, na UTC, standardem było 6), które przynajmniej często są co dwa tygodnie. Godzinowo nie jest źle, co nie zmienia faktu, że kiedyśtam przyjdzie nam pisać 12 zaliczeń z dziedzin nie związanych ze sobą jakoś szalenie. W każdym razie - dwutygodniowość nijak nie łączy się z regularnością AGHową, która prędzej skończy przedmiot w połowie semestru niż zrobi go w większym wymiarze w tygodnie parzyste/nieparzyste. Jakoś się poskładam, 15 punktów już mam, co więcej - się zobaczy. Wieczory w większości lepsze niż rok temu ;).
sobota, 24 grudnia 2011
Życzenia
Chodziłam w podstawówce po lekcjach na świetlicę szkolną - bardzo lubiłam to miejsce (poza porą obiadów, panie były bardzo stanowcze w kwestii niejadków). Organizowano tam akademie, w których występowały dzieci, również wigilie. (pamięć ludzka jest dziwna ) Z jednej z nich pochodzą 4 poniższe linijki:
'Podzielić się opłatkiem - już wiemy, co to znaczy. To dobrze życzyć innym i wszystko im przebaczyć!
Więc weźmy do ręki opłatek, składajmy sobie życzenia.
I życzmy dziś sobie z tą gwiazdą, w wigilijnym nastroju, wszystkich marzeń spełnienia.
Niebo się dzieli z ziemią płatkami, a my dzielimy się opłatkami!'
Życzę Wam wspaniałych Świąt, i prawdziwego dzielenia się opłatkiem ;).
Bo wszystkiego innego i tak już inni Wam życzyli ;). Dzielić się opłatkiem na ogół jest łatwo, wystarczy uśmiechnąć się do długo niewidzianej cioci. Oprócz tego to może coś oznaczać. Zgodę na kolejną szansę. Jednak jak się przełamiemy opłatkiem, nie znaczy, że od razu wybaczamy, że zapominamy, dostajemy czysta kartę i taką dajemy osobie, która nam wyrządziła coś złego. Myślę, że wybaczanie jest trudne. Ale 'się robi się'. :)
Joyeux Noel!
'Podzielić się opłatkiem - już wiemy, co to znaczy. To dobrze życzyć innym i wszystko im przebaczyć!
Więc weźmy do ręki opłatek, składajmy sobie życzenia.
I życzmy dziś sobie z tą gwiazdą, w wigilijnym nastroju, wszystkich marzeń spełnienia.
Niebo się dzieli z ziemią płatkami, a my dzielimy się opłatkami!'
Życzę Wam wspaniałych Świąt, i prawdziwego dzielenia się opłatkiem ;).
Bo wszystkiego innego i tak już inni Wam życzyli ;). Dzielić się opłatkiem na ogół jest łatwo, wystarczy uśmiechnąć się do długo niewidzianej cioci. Oprócz tego to może coś oznaczać. Zgodę na kolejną szansę. Jednak jak się przełamiemy opłatkiem, nie znaczy, że od razu wybaczamy, że zapominamy, dostajemy czysta kartę i taką dajemy osobie, która nam wyrządziła coś złego. Myślę, że wybaczanie jest trudne. Ale 'się robi się'. :)
Joyeux Noel!
niedziela, 4 września 2011
Ogłoszenie
Chciałam coś napisać, a umieszczanie tego w poście o ślubie Marioli i Maćka byłoby bezczeszczeniem pięknego wydarzenia ;).
Nie zapraszam nikogo do domu. Z przyjemnością przyjadę do każdego, kto mnie w rozsądnym terminie zaprosi, przyjmę wszystkich chętnych w akademiku, kiedyś w jakimś mieszkaniu i, o ile pojadę, zapraszam do Compiegne - wszędzie poza miastem szczycącym się mianem 'bramy bieszczad'. Ponadto chętnie pójdę na kawę, lody, zapiekanki na Kazimierzu, basen, przedstawienia teatralne, zawody w jeździe na wrotkach i wszystko, na cokolwiek i gdziekolwiek można pójść. Niech nikt nie czuje się urażony, i potraktuje to na równi z 'nie lubię zielonych ubrań'.
PS od punktu A do B długa droga, nie zawsze jasna, i nie zawsze się chce iść.
PS2 (chociaż chyba powinno być PPS, ale chyba dostałam parę maili po prostu z numeracją) 29 sierpnia już był, a ja się nie domyśliłam. Za mało danych, za bogate życie.
PS3 (PPPS) Już chyba nie będę miała kiedy napisać, trzymajcie kciuki 6 (instalacje), 9 (sprężone), 14 (mosty) i 16 (termodynamika) września, naprawdę mi się przyda ;). I jeszcze 13, będę miała wtedy zęba leczonego kanałowo, a to chyba trochę boli?
Nie zapraszam nikogo do domu. Z przyjemnością przyjadę do każdego, kto mnie w rozsądnym terminie zaprosi, przyjmę wszystkich chętnych w akademiku, kiedyś w jakimś mieszkaniu i, o ile pojadę, zapraszam do Compiegne - wszędzie poza miastem szczycącym się mianem 'bramy bieszczad'. Ponadto chętnie pójdę na kawę, lody, zapiekanki na Kazimierzu, basen, przedstawienia teatralne, zawody w jeździe na wrotkach i wszystko, na cokolwiek i gdziekolwiek można pójść. Niech nikt nie czuje się urażony, i potraktuje to na równi z 'nie lubię zielonych ubrań'.
PS od punktu A do B długa droga, nie zawsze jasna, i nie zawsze się chce iść.
PS2 (chociaż chyba powinno być PPS, ale chyba dostałam parę maili po prostu z numeracją) 29 sierpnia już był, a ja się nie domyśliłam. Za mało danych, za bogate życie.
PS3 (PPPS) Już chyba nie będę miała kiedy napisać, trzymajcie kciuki 6 (instalacje), 9 (sprężone), 14 (mosty) i 16 (termodynamika) września, naprawdę mi się przyda ;). I jeszcze 13, będę miała wtedy zęba leczonego kanałowo, a to chyba trochę boli?
czwartek, 14 lipca 2011
Wakacje
Moja letnia przerwa od regularnej, posiadającej swój plan zajęć nauki, rozpoczęła się w poniedziałek. Pisałam wtedy termodynamikę techniczną, na którą specjalnie musiałam jechać do Krakowa. Szczęśliwie udało się ją zaliczyć :), i we wrześniu mam 'tylko' 4 przedmioty, z czego 3 na politechnice - nieco przerażające.
Projekt z mostów, którego dotyczyła ankieta został zaliczony (pan P. jest bardzo przyjemnym człowiekiem, wydaje mi się, że podchodzi z sercem do każdego dziewczęcia nie mającego pojęcia co zawarło w swoim projekcie. Aż szkoda, że się bardziej nie przykładałam do konstrukcji mostowych). Jak wiadomo, czas przed sesją studentów budownictwa bywa męczący, i pełen dylematów typu 'iść spać', czy 'próbować coś zrobić'. Wybór nie zawsze jest oczywisty, (choć w momencie, gdy postanowiło się zmarnować czas na robienie ankiety chyba już było po decyzji ;) ), stąd chciałam poznać zdanie większej ilości osób (7 bodajże). Stwierdzono, że nie warto siadać do nowego projektu, zwłaszcza wobec atrakcji w postaci kolejnego kolokwium następnego dnia. 2 osoby zgadzają się, że o 2 w nocy się świetnie myśli, jednak różnie fakt ten interpretują. Kolejne 2 osoby, odpowiedzialne i z talentem pedagogicznym, uważają, że powinno się ponosić konsekwencje nie robienia projektów w terminie, i siedzenie z nimi po nocy jest tylko przykrą konsekwencją. Ale póki co wszystko za nami, jest lipiec, oślepiający słońcem, oblepiający gorącym powietrzem, i przepełniający deszczem studzienki kanalizacyjne na pobliskiej 'czteropasmówce' 3 razy w tygodniu. Czego więcej trawie do rośnięcia potrzeba ;)?
Wydaje mi się, że tym razem całe wakacje będę musiała spędzić w domu. Ma to swoje dobre strony, przede wszystkim spędzę więcej czasu z mamą i Szwesti, które (jak już wspominałam), rzadko kiedy widzą mnie dłużej niż 2 tygodnie w jednym kawałku. Odpocznę sobie od wiecznej gonitwy ze wszystkim, od życia trochę na walizkach, pełnego codziennie nowych rzeczy, wreszcie od pracy przez całe wakacje (chociaż za tydzień, jeśli nie okaże się nic nowego, będę musiała zacząć szukać praktyk budowlanych). Nauczę się może gotować bardziej skomplikowane niż racuchy potrawy, i na pewno będę miała czas poczytać o prefabrykowanych stopach kielichowych ;).
Z drugiej strony wyjazd za granicę zawsze był dla mnie odpoczynkiem. Nie tyle od obowiązków domowych (mama chyba stwierdziła, że najlepszy sposób na budowanie więzi rodzinnych to wspólne sprzątanie i mycie. Neverending cleaning...), ile ogólnie od wszystkiego. Nowe, niezobowiązujące życie, za granicą, na 1,5 miesiąca ;). Które ponadto przynosiło pieniądze i niebywałe możliwości zwiedzania ;). Może jeszcze się uda gdzieś pojechać, choć wobec planów erasmusowych na semestr zimowy, naprawdę nie powinnam narzekać. Cokolwiek by nie było, życzę wszystkim wakacji przyjemnych, słonecznych (bo słońce samo w sobie jest pożądane prawie zawsze), pełnych przygód ciekawych i zawsze się dobrze kończących ;). A tym, którym tego potrzeba - spokoju i stabilizacji ;).
Mam już bilet do Paryża - odlatuję w czwartek, 22 września o 12:15 ;). Myślę, że się cieszę ;)
Projekt z mostów, którego dotyczyła ankieta został zaliczony (pan P. jest bardzo przyjemnym człowiekiem, wydaje mi się, że podchodzi z sercem do każdego dziewczęcia nie mającego pojęcia co zawarło w swoim projekcie. Aż szkoda, że się bardziej nie przykładałam do konstrukcji mostowych). Jak wiadomo, czas przed sesją studentów budownictwa bywa męczący, i pełen dylematów typu 'iść spać', czy 'próbować coś zrobić'. Wybór nie zawsze jest oczywisty, (choć w momencie, gdy postanowiło się zmarnować czas na robienie ankiety chyba już było po decyzji ;) ), stąd chciałam poznać zdanie większej ilości osób (7 bodajże). Stwierdzono, że nie warto siadać do nowego projektu, zwłaszcza wobec atrakcji w postaci kolejnego kolokwium następnego dnia. 2 osoby zgadzają się, że o 2 w nocy się świetnie myśli, jednak różnie fakt ten interpretują. Kolejne 2 osoby, odpowiedzialne i z talentem pedagogicznym, uważają, że powinno się ponosić konsekwencje nie robienia projektów w terminie, i siedzenie z nimi po nocy jest tylko przykrą konsekwencją. Ale póki co wszystko za nami, jest lipiec, oślepiający słońcem, oblepiający gorącym powietrzem, i przepełniający deszczem studzienki kanalizacyjne na pobliskiej 'czteropasmówce' 3 razy w tygodniu. Czego więcej trawie do rośnięcia potrzeba ;)?
Wydaje mi się, że tym razem całe wakacje będę musiała spędzić w domu. Ma to swoje dobre strony, przede wszystkim spędzę więcej czasu z mamą i Szwesti, które (jak już wspominałam), rzadko kiedy widzą mnie dłużej niż 2 tygodnie w jednym kawałku. Odpocznę sobie od wiecznej gonitwy ze wszystkim, od życia trochę na walizkach, pełnego codziennie nowych rzeczy, wreszcie od pracy przez całe wakacje (chociaż za tydzień, jeśli nie okaże się nic nowego, będę musiała zacząć szukać praktyk budowlanych). Nauczę się może gotować bardziej skomplikowane niż racuchy potrawy, i na pewno będę miała czas poczytać o prefabrykowanych stopach kielichowych ;).
Z drugiej strony wyjazd za granicę zawsze był dla mnie odpoczynkiem. Nie tyle od obowiązków domowych (mama chyba stwierdziła, że najlepszy sposób na budowanie więzi rodzinnych to wspólne sprzątanie i mycie. Neverending cleaning...), ile ogólnie od wszystkiego. Nowe, niezobowiązujące życie, za granicą, na 1,5 miesiąca ;). Które ponadto przynosiło pieniądze i niebywałe możliwości zwiedzania ;). Może jeszcze się uda gdzieś pojechać, choć wobec planów erasmusowych na semestr zimowy, naprawdę nie powinnam narzekać. Cokolwiek by nie było, życzę wszystkim wakacji przyjemnych, słonecznych (bo słońce samo w sobie jest pożądane prawie zawsze), pełnych przygód ciekawych i zawsze się dobrze kończących ;). A tym, którym tego potrzeba - spokoju i stabilizacji ;).
Mam już bilet do Paryża - odlatuję w czwartek, 22 września o 12:15 ;). Myślę, że się cieszę ;)
sobota, 23 kwietnia 2011
Droga Krzyżowa
Sanok przywitał mnie jak zawsze czystym, pięknie pachnącym powietrzem, śpiewem ptaków (chociaż na to, mieszkając niemal na Czyżynach nie mogę się skarżyć) i 'koniecznością' przemierzania każdego odcinka na piechotę. Przerwę świąteczną czas zacząć ;)! Nigdy nie chodziłam na żadne uroczystości związane z Triduum; u mnie w domu różańce, gorzkie żale i inne nadprogramowe wizyty w kościele nie były jakoś szczególnie rozpowszechnione, za to już 2 raz byłam na miejskiej drodze krzyżowej.
Wszelkie zorganizowane i zbiorowe zajęcia nocne kojarzą mi się z Krakowem; widać niesłusznie, bo moje rodzinne miasto też potrafi zorganizować jednorazową akcję jednoczącą ludzi, wychodzącą na przeciw ich, hmm, oczekiwaniom religijnym (towarzystwo było mieszane: ludzie starzy, dojrzali, młodzi rodzice, kilku studentów, pokaźna ilość gorących szesnastko-osiemnastek oraz mniejsze dzieci). Droga Krzyżowa w tym roku rozpoczynała się o 22, pod klasztorem Ojców Franciszkanów, a kończyła pod moja parafią (kościół Przemienienia Pańskiego) (dla osób niezorientowanych, przejście na piechotę pomiędzy dwoma przybytkami religijnymi zajmuje 5 minut, czas ten obejmuje sprawdzenie jakiego smaku lody sprzedawane są tego dnia na deptaku i zachwyt nad fontannami na rynku ;) ). Potrzeba zmieszczenia 14 stacji wydłużyła nieco trasę - schodziło się z miasta, by potem kolejna uliczką wejść z powrotem. Sama droga krzyżowa, poza niewielkimi podknięciami, była ładnym i dobrym wydarzeniem - polecam każdemu, kto ma okazję być w Sanoku w okresie wielkanocnym ;). Powstała przy współudziale księży wyznania prawosławnego oraz polskokatolickiego - wydaje mi się, że w Sanoku istnieje duża współpraca i szacunek pomiędzy przedstawicielami różnych odłamów chrześcijaństwa.
Teraz trzeba się przygotować na śniadanie wielkanocne u cioci - plus rodzina z Kielc i Katowic. Będzie dobrze ;). Korzystając z okazji chciałabym życzyć wszystkim przyjemnych, pełnych ciepła i radości ze Zmartwychwstania Pańskiego świąt Wielkanocy ;)! (to brzmi jak tania, zwykła regułka z kartki świątecznej, ale naprawdę tego Wam życzę ;) ).
Byłam dzisiaj w parku. Widziałam kaczeńce ;). Marsh marigold. Od dzisiaj mam nowe marzenie - żeby mi ktoś kiedyś przyniósł kaczeńca ;).
(Post jest krótszy niż zwykle, gdyż na domowym laptopie nie jestem w stanie szybko pisać z polskimi znakami (nie wiem dlaczego, trzeba trzymać alt stosunkowo długo), niemalże każde słowo mam do poprawki ;). To trochę zniechęca do rozwlekania ;) )
Wszelkie zorganizowane i zbiorowe zajęcia nocne kojarzą mi się z Krakowem; widać niesłusznie, bo moje rodzinne miasto też potrafi zorganizować jednorazową akcję jednoczącą ludzi, wychodzącą na przeciw ich, hmm, oczekiwaniom religijnym (towarzystwo było mieszane: ludzie starzy, dojrzali, młodzi rodzice, kilku studentów, pokaźna ilość gorących szesnastko-osiemnastek oraz mniejsze dzieci). Droga Krzyżowa w tym roku rozpoczynała się o 22, pod klasztorem Ojców Franciszkanów, a kończyła pod moja parafią (kościół Przemienienia Pańskiego) (dla osób niezorientowanych, przejście na piechotę pomiędzy dwoma przybytkami religijnymi zajmuje 5 minut, czas ten obejmuje sprawdzenie jakiego smaku lody sprzedawane są tego dnia na deptaku i zachwyt nad fontannami na rynku ;) ). Potrzeba zmieszczenia 14 stacji wydłużyła nieco trasę - schodziło się z miasta, by potem kolejna uliczką wejść z powrotem. Sama droga krzyżowa, poza niewielkimi podknięciami, była ładnym i dobrym wydarzeniem - polecam każdemu, kto ma okazję być w Sanoku w okresie wielkanocnym ;). Powstała przy współudziale księży wyznania prawosławnego oraz polskokatolickiego - wydaje mi się, że w Sanoku istnieje duża współpraca i szacunek pomiędzy przedstawicielami różnych odłamów chrześcijaństwa.
Teraz trzeba się przygotować na śniadanie wielkanocne u cioci - plus rodzina z Kielc i Katowic. Będzie dobrze ;). Korzystając z okazji chciałabym życzyć wszystkim przyjemnych, pełnych ciepła i radości ze Zmartwychwstania Pańskiego świąt Wielkanocy ;)! (to brzmi jak tania, zwykła regułka z kartki świątecznej, ale naprawdę tego Wam życzę ;) ).
Byłam dzisiaj w parku. Widziałam kaczeńce ;). Marsh marigold. Od dzisiaj mam nowe marzenie - żeby mi ktoś kiedyś przyniósł kaczeńca ;).
(Post jest krótszy niż zwykle, gdyż na domowym laptopie nie jestem w stanie szybko pisać z polskimi znakami (nie wiem dlaczego, trzeba trzymać alt stosunkowo długo), niemalże każde słowo mam do poprawki ;). To trochę zniechęca do rozwlekania ;) )
czwartek, 23 grudnia 2010
House of Santa
Znalazłam w końcu w domu zadanie z angielskiego z 3 klasy liceum. Nie jest jakieś szczególnie piękne ani mądre, ale nadaje się w sam raz na święta ;). Pamiętam, że mieliśmy wtedy 3 tematy do wyboru - opisać pokój, w którym będziemy mieszkać na studiach, opisać jeszcze coś, bądź pokazać, jak wg nas wygląda domek świętego Mikołaja. Wybór był oczywisty ;).
'Every child dreams about going there. It is believed to be an all-year-open toy factory or even a candy birdhouse. But the real home of Santa Claus looks like none of them.
Placed in the north of Finland, among wonderful valleys and forests, a small cottage usually does not call attention, probably because it is invisible for ordinary adults. The wooden house has a red roof and a large chimney. Scarcely does the dusk fall, this common landscape becomes full of magic created by fireflies and falling snow. Despite the snow that lies all the time around the cottage, Santa's wife raised some cowslips that blossom constantly.
When you knock on to the brown door with holly and silver bells, it will be opened by a little plumb and grinning lady. Santa will be sitting in one of the two red armchairs near to the fireplace and a large table with a tablecloth. On the white walls there are many pictures of Santa's family. Green carpet seems to be always covered with snow. Interior, although contains only one piece (together with the kitchen) seems to be twice as big as we thought outdoors. Besides mentioned armchairs and the table, there is a magnificent Christmas tree with small fairies as ornaments and other necessary furnitures. In the old closet there is a modern computer - Santa's workplace.
For me, the house of Santa Claus is a peaceful place, full of magic and curiosuty that accompany the childlike expectation for the presents.'
Okazało się, że na wikipedii jest hasło 'ciasto kruche'. (Potrzebowałam informacji na ten temat gdyż nie ma nic bardziej nieprecyzyjnego niż zdanie 'Gotowe ciasto położyć na blasze i upiec.' Właśnie to 'i upiec' nastręcza (u mnie w domu przynajmniej) całą masę problemów, nigdy nie wiadomo w jakiej temperaturze i przez jaki czas, co przy nieproporcjonalnie zmienionych ilościach składników jest tym bardziej trudne. Nie mając pod ręką nikogo znającego się na rzeczy, usiadłam przed komputerem.)
Pojęcie jest sformułowane bardzo fachowo, czyni ze sztuki pieczenia niemal naukę ścisłą. Przypomina mi nieco opisywanie składu mieszanki betonowej. Dwa procesy technologiczne, wpływ żółtek obok roli zaczynu cementowego. Wychodzi na to, że kobiety i mężczyźni przez wieki zajmowali się różnymi odmianami tego samego ;).
Składałam już wszystkim indywidualnie życzenia, jednak korzystając z okazji chciałam jeszcze raz życzyć przyjemnych, pełnych ciepła i spokoju Świąt Bożego Narodzenia :)
'Every child dreams about going there. It is believed to be an all-year-open toy factory or even a candy birdhouse. But the real home of Santa Claus looks like none of them.
Placed in the north of Finland, among wonderful valleys and forests, a small cottage usually does not call attention, probably because it is invisible for ordinary adults. The wooden house has a red roof and a large chimney. Scarcely does the dusk fall, this common landscape becomes full of magic created by fireflies and falling snow. Despite the snow that lies all the time around the cottage, Santa's wife raised some cowslips that blossom constantly.
When you knock on to the brown door with holly and silver bells, it will be opened by a little plumb and grinning lady. Santa will be sitting in one of the two red armchairs near to the fireplace and a large table with a tablecloth. On the white walls there are many pictures of Santa's family. Green carpet seems to be always covered with snow. Interior, although contains only one piece (together with the kitchen) seems to be twice as big as we thought outdoors. Besides mentioned armchairs and the table, there is a magnificent Christmas tree with small fairies as ornaments and other necessary furnitures. In the old closet there is a modern computer - Santa's workplace.
For me, the house of Santa Claus is a peaceful place, full of magic and curiosuty that accompany the childlike expectation for the presents.'
Okazało się, że na wikipedii jest hasło 'ciasto kruche'. (Potrzebowałam informacji na ten temat gdyż nie ma nic bardziej nieprecyzyjnego niż zdanie 'Gotowe ciasto położyć na blasze i upiec.' Właśnie to 'i upiec' nastręcza (u mnie w domu przynajmniej) całą masę problemów, nigdy nie wiadomo w jakiej temperaturze i przez jaki czas, co przy nieproporcjonalnie zmienionych ilościach składników jest tym bardziej trudne. Nie mając pod ręką nikogo znającego się na rzeczy, usiadłam przed komputerem.)
Pojęcie jest sformułowane bardzo fachowo, czyni ze sztuki pieczenia niemal naukę ścisłą. Przypomina mi nieco opisywanie składu mieszanki betonowej. Dwa procesy technologiczne, wpływ żółtek obok roli zaczynu cementowego. Wychodzi na to, że kobiety i mężczyźni przez wieki zajmowali się różnymi odmianami tego samego ;).
Składałam już wszystkim indywidualnie życzenia, jednak korzystając z okazji chciałam jeszcze raz życzyć przyjemnych, pełnych ciepła i spokoju Świąt Bożego Narodzenia :)
poniedziałek, 13 września 2010
Znalezione
Może to nie jest najważniejsze, co miałam kiedykolwiek do przekazania, ale znalazłam starego maila (którego pewnie ktoś pozna ;) ), i pomyślałam, że kawałek mogę tutaj przekopiować. Z mojego punktu widzenia nie ma jakiegoś wielkiego przekazu, nie musi mieć. Jejku, odkąd jestem w domu nie chce mi się pisać, nie mam pomysłów (właściwie humoru. Jak jest humor można patrzeć na doniczkę i wyciągnąć z niej poemat ;) ). Dom tak działa na człowieka - totalnie demobilizująco. Mówiąc łagodniej, pozwala odpocząć od myślenia, biegania, skupienia, życia pełnego (często pozytywnego) niepokoju, doprowadzając do pełnego otępienia błogostanu domowego ;). Wykonuje się codzienne obowiązki (uwzględniające malowanie, noszenie drewna i latanie z mamą do sklepu), myśli się o problemach z domem i rodziną związanych (zaczyna się od tego, że nie ma nowych odcinków 'Kryminalnych zagadek'; końca nie ma...), zostawiając w tyle momenty bezwładności, silany, wolność i poezję. I dobrze, czasem trzeba ;).
Oto wspomniany list, dotyczy polskiej (a z pewnością nie tylko) młodzieży:
"Wczoraj byłam wieczorem u mojej koleżanki z grupy. Czekałam na nią i jeszcze jedną dziewczynę na przystanku Witosa, trochę daleko, na Kurdwanowie. W międzyczasie zauważyłam grupkę młodzieży w wieku średnie gimnazjum. Najpierw "wymusili pierwszeństwo na przejściu dla pieszych", rozumiem pod pretekstem dobiegnięcia do autobusu, potem przyszli na przystanek na którym wylądowałam. Zdaje się, że chodziło o to, że Młoda Dama z czarnymi lokami umówiła się gdzieś, gdzie można dojechać tramwajem albo autobusem, ale przystanki znajdują się po 2 stronach ulicy. Jej kolega źle popatrzył na godziny, w związku z czym albo musieli czekać na autobus (przystanek, na którym byłam) aż 8 minut, albo jechać za 3 minuty tramwajem, ale ten był całe skrzyżowanie od nich, i istniała obawa, że nie zdążą. Parce towarzyszyła dziewczynka, ładniutka blondynka, wyglądająca na podstawówkę, więc pewnie 1-2 gim, i dwóch chłopców, których bym też nie podejrzewała o więcej. Trochę się wtrącali, oczywiście odpowiednio pretensjonalnym tonem i przy użyciu branżowego słownictwa. Tak przeklinających dzieci nigdy nie widziałam. Wszystko było jedną, niekończącą się złością i nienawiścią, czuło się to w tym, co i jak mówili. Przepraszam, krzyczeli. Była to jedna, wielka histeria, z obu stron, gdyby nie w miarę wczesna pora zaczęłabym się bać o bezpieczeństwo swoje, bądź torebki. Albo przynajmniej, że mnie zwyzywają za przysłuchiwanie się ich konwersacji (w końcu stałam na przystanku, a nie uciekłam od nich), ale nic się nie stało - przyszły koleżanki. Zostawiam to bez komentarza, ale wrażenie robiło nieziemskie ;-)."
Oto wspomniany list, dotyczy polskiej (a z pewnością nie tylko) młodzieży:
"Wczoraj byłam wieczorem u mojej koleżanki z grupy. Czekałam na nią i jeszcze jedną dziewczynę na przystanku Witosa, trochę daleko, na Kurdwanowie. W międzyczasie zauważyłam grupkę młodzieży w wieku średnie gimnazjum. Najpierw "wymusili pierwszeństwo na przejściu dla pieszych", rozumiem pod pretekstem dobiegnięcia do autobusu, potem przyszli na przystanek na którym wylądowałam. Zdaje się, że chodziło o to, że Młoda Dama z czarnymi lokami umówiła się gdzieś, gdzie można dojechać tramwajem albo autobusem, ale przystanki znajdują się po 2 stronach ulicy. Jej kolega źle popatrzył na godziny, w związku z czym albo musieli czekać na autobus (przystanek, na którym byłam) aż 8 minut, albo jechać za 3 minuty tramwajem, ale ten był całe skrzyżowanie od nich, i istniała obawa, że nie zdążą. Parce towarzyszyła dziewczynka, ładniutka blondynka, wyglądająca na podstawówkę, więc pewnie 1-2 gim, i dwóch chłopców, których bym też nie podejrzewała o więcej. Trochę się wtrącali, oczywiście odpowiednio pretensjonalnym tonem i przy użyciu branżowego słownictwa. Tak przeklinających dzieci nigdy nie widziałam. Wszystko było jedną, niekończącą się złością i nienawiścią, czuło się to w tym, co i jak mówili. Przepraszam, krzyczeli. Była to jedna, wielka histeria, z obu stron, gdyby nie w miarę wczesna pora zaczęłabym się bać o bezpieczeństwo swoje, bądź torebki. Albo przynajmniej, że mnie zwyzywają za przysłuchiwanie się ich konwersacji (w końcu stałam na przystanku, a nie uciekłam od nich), ale nic się nie stało - przyszły koleżanki. Zostawiam to bez komentarza, ale wrażenie robiło nieziemskie ;-)."
środa, 8 września 2010
Malowanie
Ostatnio (właściwie od dwóch dni, co nie zmienia faktu, że dowiedziawszy sie w czerwcu, śniłam o tym przez całe wakacje) zajmuje mnie remont w domu. Jest z gatunku tych małych - trzeba pomalować kuchnię, jednak urasta do rangi problemu, gdy ktoś zajmuje się tym po raz pierwszy. Mam jednak odpowiednie podejście, poza tym kuchnia jest mała a koty średnio zainteresowane białą farbą - jest ok. No i ta nieoceniona praktyka budowlana ;). Jednak zdecydowanie największy ubaw maja panowie z pobliskiego sklepu z farbami i materiałami remontowymi. Dzisiaj odwiedzałyśmy ich (w przewadze była moja mama, jako jednostka ubrana i nie pomalowana) dokładnie 5 razy, kupując i konsultując rozmaite rzeczy (podobnie było, gdy moja siostra malowała drzwi na wakacjach - poszła po 'biały rozpuszczalnik', po czym bystry pan zaskoczył ją szerokim wyborem rozpuszczalników w białych butelkach (czasem zdjęcie na komórce jest niezastąpione ;) ) ). Jest wesoło, jutro ściany staną się groszkowe ;).
PS. Postarałam się dodać zdjęcia, tak na szybko, nie wiem, jak wyjdzie.

PS. Postarałam się dodać zdjęcia, tak na szybko, nie wiem, jak wyjdzie.


Subskrybuj:
Posty (Atom)