Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydarzenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydarzenia. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 grudnia 2020

Orion w Bukowinie

To był czas wielu emocji i wielu przymiotników. Jednocześnie trudny i piękny, na pewno ważny, ale też pełen spokoju, bezpieczeństwa (które poczuł nawet R.). Czas pracy nocą, gdy budzi ból pleców i ból miniony. Czas budowania bliskości w drewnianej chatce - gdzieś między światami, pod lasem, na czerwonych materacach. Zabierania zebranych ludzi tam, skąd małe dziecko uciekło, a dorosły nigdy nie postawił jeszcze swojej stopy. Pokazywanie swoich głębin, na końcu już z pełną, bezwstydną szczerością i pragnieniem wyzwolenia, pozbycia się łańcuchów nakładanych latami, przekazywanych z pokolenia na pokolenie - czasem celowo, czasem bezmyślnie, czasem przypadkiem. Czasem gestem, czasem słowem, czasem brakiem tego słowa, krzyku, głosu, sprzeciwu. Biernością.

I faktycznie było wszystko: 
nieprzespane noce, cierpienie, wzorzec kobiecości, przemoc i agresja, dwa piwa i pingpong. Spacery, matka wszystkich matek, kat, prawda i czerwony. Sny o zabijaniu, sny o całowaniu i o układaniu płytek. Dziki kotek, który boi się wszystkiego, zmieniający się w uszatkę. Ciemnożółty zeszyt z napisem autumn poprowadził mnie do zimy, która może pozwoli zebrać siły na wiosnę. 

"Presja uniemożliwia testowanie"

"Żeby się nie bać chcieć"

"Czuję, że mi coś ucieka w życiu, a ja na to pozwalam - bo komuś się bardziej należy, bo ktoś ma większą potrzebę, bo się nie czuję na siłach, bo w ogóle nic nie czuję, a myślę, że powinnam"

"Poczwórne zasieki"

"Przeżyć to, co było, żeby nie wracało każdą możliwą dziurą. Wrócić do przeszłości, uporządkować to co było i w końcu to zamknąć. Nie, żeby rozdrapywać te rany i wciąż się w nich babrać."

"Pewność jest przywilejem".

"Przepraszam to bardzo podchwytliwe słowo"

"Chcę coś poczuć"

Pewnej nocy wpatrywałam się w gwiazdy. Potrafię rozpoznać, hmm, z 5 gwiazdozbiorów i wśród nich jest pas Oriona. Rozmawiając przez telefon z hmm, chyba wciąż kimś bliskim, pierwszy raz w życiu oprócz pasa Oriona, zupełnie przypadkiem zauważyłam też całego Oriona. Byłam naprawdę przeszczęśliwa. To bardzo proste, a jednocześnie wiele pokazujące odniesienie, gdzie wśród tysięcy umieszczonych na firmamencie życia jasno święcących wydarzeń próbujemy wyłowić wzrokiem te właściwe, które razem będą miały sens, dadzą nam jakiś obraz, wyjaśnienie, stworzą całość z czymś, co już znamy. Patrząc w gwiazdy dostatecznie długo, dostatecznie wiele razy, wiedząc mniej-więcej co chcę znaleźć i mając do tego dobrą widoczność - w końcu tego Oriona znalazłam. Może więc życiu też się trzeba przyglądać długo, przy odpowiednich warunkach, trochę wiedząc, jakiego kształtu się szuka - by go w końcu wyłowić, zrozumieć i pójść dalej. 

niedziela, 1 lutego 2015

inż. ^2

W miniony czwartek doprowadziłam do końca coś, co rozpoczęłam niemal 5,5 roku temu :). Wtedy to, jako dwie nieznające świata ni życia istoty, postanowiłyśmy z Mireczką wybrać się na drugie studia - Mirka wybrała matematykę, natomiast ja poszłam na Technologię Chemiczną, z której kilka dni temu obroniłam tytuł inżyniera.

Powtarzałam już wiele razy, że gdyby moje przyszłe dziecko chciało iść na drugi kierunek strzeliłabym je w głowę, i kazała zapisać się na jakieś koło naukowe, względnie wolontariat. Nie stoi to w sprzeczności z tym, że zdecydowanie nie żałuję podjętej na pierwszym roku decyzji :P.

Studiowanie chemii nieco wzbogaciło mój sposób rozumienia świata - w wiedzę z zakresu termodynamiki i adsorpcji dajmy na to (próbowało też w wiedzę o surowcach energetycznych ciekłych, ale się nie udało) -  ale przede wszystkim nauczyło mnie życia. Dbania o swoje interesy i starania się o to, na czym mi zależy, wyrobiło odwagę w kontaktach z ludźmi, jeszcze raz pokazało, że jeśli się jest fair wobec kogoś, to ten ktoś również będzie się zachowywał w porządku wobec nas. Poznałam sposób nauczania na drugiej uczelni (plus zorientowałam się, że studenci mają przeogromne problemy z matematyką), poznałam też wspaniałych ludzi, którzy mi wielokrotnie pomagali (pozdro dla Pani Dziekan, Pani Promo i paru innych Pań i Panów :) ) i pozwalali na wiele rzeczy tylko dlatego, że widzieli, że tego naprawdę potrzebowałam.

Każdy, kto kiedykolwiek próbował studiować dwa kierunki na dwóch różnych uczelniach wie, ile to kosztuje. Cena dwóch tytułów składa się z czasu i emocji, jakie musiało się współdzielić (oddać?) nauce i ludziom tej nauce towarzyszącym. Milion uśmiechów przewyższał liczbę łez, próśb, szaleńczej gimnastyki ciała i szarych komórek, które usiłowały dopasować się do tempa życia i do planu zajęć. Nieprzespane noce i przespane wykłady. Imprezy, z których się wychodziło - bo nauka, i imprezy tą samą nauką wywołane. Wszystko, co pozwoliło mi dobrze zapamiętać i miło wspominać te lata ;).

Dziękuję tutaj jeszcze raz wszystkim, którzy mieli dla mnie wiele zrozumienia w tym czasie, którzy mi pomagali (także bez mojej prośby, czy nawet Spojrzenia), którzy mi towarzyszyli w drodze. To naprawdę nie tylko mój sukces :).

I standardowo - dla ciekawych świata zamieszczam wstęp do mojej pracy inżynierskiej :P.

niedziela, 14 grudnia 2014

Paczka, paczka i po paczce

Dwa tygodnie funkcjonowałam na zupełnie szalonych zasadach (albo i 3, zależy, jak patrzeć :P).

Kiedyś myślałam, że bycie wolontariuszem Szlachetnej Paczki jest najbardziej wymagającym zadaniem - jednak tak naprawdę to nic w porównaniu z organizowaniem i koordynowaniem akcji w dość konkretnej firmie. Udało nam się w tym roku - a tym samym mi się udało.


Chciałabym zapamiętać wszystko.

Wolontariusz, rodzina, duużo dzieci - ulga, że udało się kogoś wybrać.
Pierwsze problemy komunikacyjne z tymże działem.
Mail zbiorowy, wyjaśnianie idei - Wielu idei, wielu Idei.
Brak reakcji i reakcje najgorliwsze z możliwych.
Niemożliwa ilość pań z dołu do zapamiętania.
Marta - i działanie, but without tea and coffee.
Spać.
Potrzeby rodziny i stan magazynu tymczasowego w działowych szafeczkach. I w pamięci.
Pobudki w środku nocy - wykopy we Wrocławiu? Brak chętnych na paczkę? Melisę?
Spaać. 
Załatwienia pań z dołu - milion miłych rzeczy, które zastąpiło pół miliona obiecanych.
Naprawdę się denerwuję - ale ręce mi się nie trzęsą. Co najwyżej angielski szwankuje.
Akcja SP z zarządu - 'Przyprowadzę ci ludzi do składki. Ile potrzebujesz?' I przyprowadził -  na trzy tury, obcokrajowców, dużą część z zarządu. Puszka zrobiła się ponad dwa razy cenniejsza, ja zrobiłam się dwa razy czerwieńsza.
 Plakat powieszony krzywo w antyramie, na dwóch osobnych kawałkach papieru - śmiejemy się z Agą.
Spaaać!
Gromadzenie pudełek, papierów, pomysłów i darów na dwa pokoje.
Wiem, że mnie lubisz, może więc mogłabym przychodzić do ciebie z każdym problemem, którego rozwiązać nie umiem?
Casting firmowy - Santa Claus. Experience not required. I ten strach w oczach nabranych ;].
Zakupy - tbc.
Ciastka - rozpoczynamy pieczenie 22:40
Spaa.....
Zakupy - stać nas nawet na garnki.
Pakowanie - eee, chyba nie mogło się obyć bez żadnej porządnej porażki organizacyjnej. Przynajmniej ciasteczka były dobre :).
Rzeczy z Warszawy i bez mała 6 godzin pakowania na obcasach. 35 sztuk.
Popakowane zapakować do auta - mission impossible, zgarniam więc ludzi, którzy potrafią lepiej krzyczeć niż ja. I w drogę!
Szybki wyładunek, sok pomarańczowy i miły wolontariusz. Ulga przysłania wszystko inne.



Kolacja wigilijna, dużo ludzi, znanych i nieznanych. Wśród nich wielu uśmiecha się - do mnie. Życzenia - aż dziwi ich szczerość i trafność. Jest po prostu miło i ciepło.

"Hej, przepraszam, że piszę o tej porze, ale pragnę się podzielić. Ta Pani u której byliśmy się popłakała i była ogromnie zaskoczona. To, co się tam działo było piękne. Świetne były te Paczki. Jesteś ich bohaterem, moim też. Dobranoc"

Trochę chyba przesada, ale udało się :). I można było się nocą bawić :).


Może mityczne carpe diem nie polega wcale na hedonizmie (:P), ale na łapaniu małych, dobrych chwil z dnia, z życia, z wydarzeń? Na skupianiu się na dobrym, łapaniu tego, i trzymaniu się tego, póki nie nadejdzie lepsze? Wracam do świata żywych :).

You're never fully dressed without a smile. 

niedziela, 26 października 2014

Brak czasu, ale you are nice

Ostatni miesiąc był dla mnie bardzo dziwnym czasem. Myślałoby się, że po 4 latach uskuteczniania kombinacji międzyuczelnianych nabiorę wprawy w wybieraniu rzeczy ważnych z rzeczy ważnych nieco mniej, że multitasking wejdzie w krew i w genotyp (ku radości bądź przerażeniu dziateczek), że bystry umysł i wyćwiczone nogi ogarną wiele miejsc i zadań. Tymczasem lipa.

Nie powiem, że nie daję rady z obowiązkami (bo chyba problem ma inną naturę), ale nie starcza mi czasu na rzeczy ważne. Na te wyselekcjonowane, na te moje, na te, na których mi najbardziej zależy. W tym na ludzi. Boli tym bardziej, że do tej pory się prawie udawało (no i boli wprost proporcjonalnie do niewyspania :P). Jak to niedawno komuś pisałam, nie da się ogarnąć na raz mankamentów czasu i przestrzeni - albo na coś brakuje godziny, albo to coś jest wściekle daleko.

Za to swoistą rekompensatą są miłe słowa. I tu domniemana ponadczasowość 'smart' i 'clever' wybija się przed skądinąd efektywne 'you are nice', czyniąc je najprzyjemniejszymi dla ucha i duszy.

I think you want a little bit more from me.


czwartek, 10 lipca 2014

staż

Znowu mi się długo nie pisało, a wydarzeń od ostatniego czasu od groma. Przede wszystkim - może kogoś jeszcze ta wiadomość zaskoczy, ale DOSTAŁAM PRACĘ (a właściwie staż, ale taki do wiosny ;) ) :D!

Jest to moja pierwsza 'prawdziwa' praca w życiu. Znaczy to nie mniej nie więcej tylko to, że tym razem nikt mnie nie przyjął korzystając z kryteriów: 'szybko zbiera ogórki' albo 'ma ładne oczy i się uśmiecha na zdjęciu', a wymagał stawienia się na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych (po angielsku, z miłą panią i sympatycznym panem) i rozwiązania testów przeróżnych ;). Będę wykonywała moje obowiązki dłużej niż 2 miesiące wakacyjne (do czego trochę byłam przyzwyczajona), nie będę pewnie mogła ich porzucić z dnia na dzień, ale jest szansa, że będzie mi przysługiwał urlop.
___

Czasem myślę o sobie, że jestem dość wyjątkowa. Myśli te dopadały mnie najczęściej w jednej sytuacji, która jest wybitnie oddalona od komputera - mianowicie w porze plus minus porannej, gdy to gnałam na złamanie karku pod górkę z akademika na przystanek autobusowy, spóźniona, z plecakiem (bywało, że do spódnicy), trzymając jakiś płaszcz bądź chustkę w ręce. Właśnie w pierwszej fazie tego biegu, mijając bramkę i dość spokojnie idących innych studentów, myślałam sobie, że tak naprawdę dorosłą będę, gdy w końcu przestanę gonić na te przeklęte autobusy.

Początek pracy też jest czymś zbliżającym do dorosłości, i nie mówię tu o zmianie garderoby :P. Już czuję, że mi brakuje przygód (chociaż z jednej nie tak dawno wróciłam :) ), ale chyba nie jestem osobą, która będzie sobie ograniczać atrakcje. Zobaczę w poniedziałek, trzymajcie kciuki.

czwartek, 5 czerwca 2014

A jednak pojadę! - Beztlenowi część 1

Wycieczki się skończyły, czas ponadrabiać zaległości, także te blogowe (które akurat do nadrabiania są stosunkowo przyjemne ;) ). Zdaję sobie niestety sprawę, że wiele osób spodziewa się czegoś wielkiego, czy ładnego po tym poście - wyjdzie jak wyjdzie, przepraszam, jeśli dla kogoś będzie za mało.

Zacznę zatem od historii o wycieczce. Różnymi zrządzeniami losu (których nie warto roztrząsać ani nawet pamiętać) wyszło, że wycieczkę w kategoriach dyslokacji mojej osoby zaczęłam rozpatrywać w piątek, koło 23. W sobotę tylko bardzo wrażliwe jednostki były w stanie dostrzec we mnie pierwsze symptomy wewnętrznego zgodzenia się na wyprawę; ostateczna decyzja została podjęta nocą, ponadto w dość dziwnych okolicznościach (może to niezbędne przy podejmowaniu trudnych i szybkich decyzji? Takie tło, niczym piorun w opowieści o duchach?). Rodzicielka dowiedziała się w niedzielę przed południem, i swoim podejściem po raz kolejny pokazała, że jest jedną z najlepszych rodzicielek pod słońcem. Przez resztę niedzieli i poniedziałek załatwiałam wszystko, co tylko mi przyszło do głowy, w tym ogarniałam, na którym wywołanym zdjęciu z wycieczek mam na tyle małą facjatę, by zmieściła się w okienko na karcie EURO 26. Gnałam przez życie i Kraków zarazem, a napędzały mnie złość, strach i ekscytacja związana z niespodziewaną podróżą - z ludźmi, których lubię, w miejsca, których nie znam. Cieszyłam się z wakacji ;). A następnego dnia, we wtorek, pojechaliśmy ;).

Rozważając wyjazd, rozmawiałam z kolegą X. Powiedział mi, że zdarzało mu się nie raz, że namawiano go na jakiś wyjazd w ostatniej chwili. Czasem się zgadzał (a czasem pewnie nie, życie :P), w każdym razie nigdy potem nie żałował. Myślę, że nie tylko ja się z tym zgadzam, ale także wielu z Was ma podobne odczucia. Jednak ludzie się łatwo nie zgadzają, są dumni, nie zmieniają raz wyrobionego zdania, nie chcą zmian, żadnych. I tylko rozsądek i w miarę obiektywny rachunek zysków i strat każe im iść w nowe rejony, działać sprzecznie z Zasadą Maksymalizacji Świętego Spokoju. Bierzemy od świata humor i energię na kreskę, za to potem jesteśmy w stanie zwrócić z nawiązką. Tylko trzeba się przekonać :). Po zastanowieniu, widzę w tym odwagę nawet.

Hmm, jest skończone nieco bez sensu, kolejny post będzie lepszy. Nadal zapraszam do śledzenia Beztlenowych :). O samej wycieczce napiszę wkrótce (coby tego jednego posta nie rozwlekać, a i temat porządnie potraktować). Dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają pomimo braku rozrywek ;).

środa, 7 maja 2014

Umarł p. T.

Umarł profesor T., z mojej drugiej uczelni. Dowiedziałam się w kuriozalny sposób - siedząc na konsultacjach u pani X, do jej pokoju wpadła pani Y z wieścią. Pani Y zdziwiona, że tak mało osób wie, pani X nabiera łez do oczu. A ja po środku, na niskim, starym, obitym czerwonym czymś, uczelnianym krzesełku - element niepasujący do dekoracji świata, do świata ich wydziału w którym właśnie kogoś zabrakło.

Panie X i Y rozsnuły opowieść; pan T. był młody, widywany przed Wielkanocą, za bardzo się przejmował pracą. Studenci mówili, że jeździł na rowerze na uczelnię, że był sympatyczny. Ja nie miałam z nim nigdy zajęć. Był dla mnie cieniem na korytarzu - ale znajomym cieniem, rozpoznawanym od wielu lat, do którego się uśmiechałam ze wzajemnością. Takim, jakim i ja jestem dla niektórych studentów, a nawet nauczycieli. Światu zabrakło człowieka, uczelni - profesora, niektórym - może przewodnika? Poczytajcie jeszcze to.

piątek, 14 lutego 2014

Walentynki

Post wyjątkowo okolicznościowy, pod patronatem instytucji Świat Jest Dobry :P, sponsorowany w większości przez personel mojej drugiej uczelni.

Scenka 1
Miałam dzisiaj zaliczenie z 'podstaw elektrotechniki i czegośtam'. Na uczelni byłam już przed 9, usiadłam sobie w budynku wydziałowym pod biblioteką, czynną od 9:30. Nadeszła bibliotekarka, która radośnie podtrzymała mi drzwi, gdy przenosiłam miliony papierów z miejsca A na miejsce B, które teoretycznie bardziej sprzyja nauce. Pani bibliotekarka, po jakichś 10 minutach przyniosła mi herbatę, ze słowami:
-Aaa, bo pani tak kaszle, uczyć się jeszcze pani musi, no to pani herbatę zrobiłam.  
Nie wiem czemu tą bibliotekę odkryłam jakiś miesiąc temu dopiero :P.

Scenka 2
Do tej samej biblioteki wchodzi pan R, od miernictwa cieplnego, moodli, i innych termopar. Wchodzi, uśmiecha się szelmowsko i daje pani bibliotekarce jabłko - na walentynki i w podzięce za cierpliwość wczorajszą (?) :).

Scenka 3
Po wizycie pana R, pani bibliotekarce zabrakło rozrywki, toteż wykonała telefon:
-Cześć, wiesz, dzwonię, bo dzisiaj jest takie durne święto (cytat dokładny), pewnie słyszałeś. Tak, walentynki. No i dzwonię, żeby ci powiedzieć, że cię kocham. No nie śmiej się, naprawdę... ' - made my day :). 

Scenka 4
Piszemy w 4 osoby elektrocośtam. Pan, na oko 70 lat, rozmawia chwilę z panią koło 40, po czym wychodzi z gabinetu (gdzie to kolokwium się odbywało). Nie ma go, nie ma, po czym wraca, zdejmuje kurtkę i z radością mówi do pani:
- Noo, nadrobiłem, wszystkiego najlepszego na walentynki :). (szkoda, że w sumie nie wiem, co przyniósł, byłaby lepsza historia :P).

Scenka 5
Wracam do akademika i facebook w ruch:
Hi Joanna! I don't know in Poland, but in Mexico today is lovers' but also friends' day! So, happy friends' day!!!! I wish a great day and plenty of love and friends in you life!


Morał z tego taki - walentynki zawsze Cię dopadną, ale w tym roku jakoś strasznie pozytywnie wszystko odbieram :). Miłego :).


(rysunek stąd)

sobota, 25 stycznia 2014

Magisterium

No i doczekałam się kropki ;). 

Plus minus pięć i pół roku temu rozpoczęłam studia budowlane. Rozpoczęłam je wykładem z mechaniki teoretycznej, biletem miesięcznym, nadzieją i ciekawością, jednak (czemu się teraz dziwię) przede wszystkim przerażeniem. Przerażało mnie miasto, przerażali nowi ludzie, przerażały całki i różniczki, przerażał przedmiot o nazwie 'konstrukcje sprężone i prefabrykowane', który majaczył gdzieś na dole rozpiski toku studiów. O trzech literkach przed nazwiskiem i bezpośrednio je poprzedzających trudach jeszcze nie myślałam - dość było potworów wcześniej. 

Życie pokazało, jak naprawdę wyglądało studiowanie. Abstrahując od miliona ludzi, chwil, przeżyć, wspomnień (które gdzieś sobie chowam, także na tym blogu), studia nauczyły mnie wiele. Pokazały mi przede wszystkim jak patrzeć na świat pod kątem mechaniki i fizyki, jak dostrzegać zjawiska i czuć potrzebę ich wyjaśnienia. To jest właśnie humanizm studiów inżynierskich. 

Poznałam wiele osób, które historia nazwie dobrymi pedagogami i prawdziwymi naukowcami. Poznałam także ludzi, którzy nigdy na uczelnię nie powinni trafić. Przesiedziałam wiele godzin (które rozciągały się na noce nieraz) nad projektami/rysunkami/zwierzeniami, złościłam się, cieszyłam, płakałam i śmiałam się. Dochodziłam do granic - by zobaczyć nowy horyzont (w rejonach granicy plastyczności). 

23 stycznia opowiedziałam (z uśmiechem na ustach, bo jeden slajd jakieś dyslokacje uskuteczniał :P) ośmioosobowej komisji o moim drgającym budynku, na co ta odwdzięczyła się prostymi pytaniami. Potem trzech przemiłych panów pytało mnie o dachy ciesielskie, a następnie poprosiło o przegląd wszystkiego, co im do głowy przyszło z zakresu dynamiki i o kryterium wytężeniowe w mechanice pękania (!?!). A na koniec, wspominany tu kilka razy pan od wytrzymałości, mechaniki kompozytów, mechaniki pękania i kilku innych hobbystycznych mechanik, uścisnął mi mocno rękę i powiedział, że od tej pory jestem panią magister inżynier. 

Po kilku nieziemsko stresujących dniach, po kilkunastu nerwowych tygodniach, po paru miesiącach intensywnego myślenia, po tych pięciu latach nauki, niespania, poznawania, położono nam na naszym naukowym torcie wisienkę z łacińską etymologią. Tym słodszą, czerwieńszą i bardziej soczystą, im więcej czasu, pracy i siebie włożyliśmy w proces studiowania. Patrzy się na ten tort, który jest najpiękniejszy na świecie, (i który z marszu umieszcza się w atmosferze azotu, by nie daj czego się nie utlenił), i czuje się nieopisane emocje, z których wybija się radość mieszająca się z ulgą. (Tak naprawdę tą ulgę zrozumiałam dopiero dzisiaj, jedząc kanapkę, patrząc na znany od ponad 5 lat korek na skrzyżowaniu Wiślickiej i Bora-Komorowskiego. Jedząc bez pośpiechu i zastanawiania się, gdzie położyłam notatki x, albo przypominania sobie wzoru y. Ani z jedzenia, ani z patrzenia nie musiało nic wynikać. Takie coś zdarza się tylko przy pakowaniu ogórków :P). :D Ale się cieszę :).

Prócz tej radości i uczuć towarzyszących, nagle odkrywa się jednak, że coś się skończyło. Okropne słowa 'już nigdy nie' wplatają się w zdania i w myśli, jakiś cel został osiągnięty, a nowy jeszcze nie wykiełkował wystarczająco, by przesadzić go do osobnej doniczki. Zostaje pustka i pytanie o dalszą drogę. 

Ankietę zrobiłam pewnie na wiosnę w tamtym roku - gdy myślałam, że październik będzie miesiącem krytycznym. Moja sytuacja wyjaśni się pewnie końcem marca. 







Wiecie, co jest dobre w kropkach? Że zawsze można je zamienić na przecinek lub średnik :). 


PS Świeżo upieczonego ( :P ) Magistra wychowało stado ludzi, począwszy od niezrównanej Rodzicielki. Jak w reklamie :P. Dziękuję :).

wtorek, 14 stycznia 2014

Finite incantatem

Radość i utrapienie mojego ostatniego półrocza w poniedziałek zostało wydane w 3 egzemplarzach i stało się plikiem na komputerze read-only. Wychowałam jak dziecko, od małego, od idei. Odchowałam, karmiąc pomysłami (z różnym skutkiem, ale w dobrej wierze), poiłam czasem (swoim i cudzym), zasypiając i budząc się z myślą przy nim (plus raz z głową obok klawiatury), przelewałam ciepło i emocje w obojętną na wszystko stronę bierną. Wyszło jakoś 108-109 stron (zależy jak je numeruję) wraz ze wszystkimi wymyślonymi przez ludzkość spisami i streszczeniem. Kto ma ochotę, może poczytać sobie wstęp. Istnieje dość spore (15 stron!), polskie streszczenie - jeśli ktoś jest zainteresowany, niech w dowolny sposób da mi znać, z chęcią wyślę ;).

Dziękuję wszystkim, którzy dobrym słowem, radą, pomysłem, cierpliwością i wszystkim innym pomogli mi w moim zadaniu. Jesteście kochani, i bez Was byłoby mi dużo, dużo trudniej :).

I trzymajcie za mnie kciuki w dniu obrony :). Do tego czasu mnie nie ma.

poniedziałek, 9 września 2013

Noc Poezji

Jest taka jedna noc we wrześniu, która jest bardzo ciekawą nocą. Kraków w ramach letniej aktywności przygotowuje wydarzenia takie jak 'Noc Muzeów', 'Noc Teatrów', itp. Owe noce mają promować kulturę (a także miasto) i aktywizować mieszkańców, który winni tłumnie ruszyć na darmowe w tym dniu muzea, teatry i inne przybytki kultury.

Jako że wrześnie spędzam podobnie jak czerwce, mam szansę załapać się na kilka atrakcji, często korzystając z uśmiechu przypadku. W ten sposób, rok temu, zostałam uczestnikiem Nocy Poezji. Bardzo mi się wtedy wszystko podobało - począwszy od 'imprez towarzyszących', które obejmowały czytanie 'Pana Tadeusza' pod pomnikiem Adasia (czytali aktorzy, zmieniali się zdaje się co księgę, a miasto dostarczyło nawet kanapy dla słuchaczy), a także spektakl teatralny na rynku od strony Szewskiej. To widowisko podbiło moje serce (do tego stopnia, że obejrzałam próbę, a następnie przyszłam na przedstawienie) - było opartą na bazie 'Wesela' 'polemiką' Gałczyńskiego z Wyspiańskim. Wrażenie niesamowite, naprawdę czułam, jakbym była w teatrze.

W tym roku, choć gdzieś tam tkwiła perspektywa ciekawego wieczoru, również na Noc Poezji trafiłam przypadkiem. W piątek, spragniona spacerów nocnych, poszłam na rynek (tak!, cofnęłam się pomimo podwózki pod mieszkanie, koło 20). Przywitał mnie tłum, telebimy i patetycznie wygłaszane wiersze Barańczaka. W tym roku chyba nie urzekł mnie rodzaj  przedstawienia (ani wiersze. Może są całkiem dobre, ale chyba nie w moim stylu jednak. Albo muszą być wygłaszane w mniej depresyjny sposób). Ważne jednak zdarzyło się później.

W pewnym momencie, pod sam koniec spektaklu jeden z aktorów skoczył na linie z wieży ratuszowej. W ręku miał zapalone jakieś coś świecące, do tego trzymał walizkę. Lina była przyczepiona do żurawia budowlanego, więc z założenia przelatywał on tylko w zgodzie z romantyczną wizją reżysera. Przelatywał zatem odważnie, setki oczu wpatrywało się w niego, a setki mózgów za oczami zastanawiało się, kto oberwie walizką. Otworzyła się ona nagle i zaczęły się z niej wysypywać kartki papieru - pewnie przy akompaniamencie jakiegoś lirycznego jęku.

Leciały te kartki na tłum i aktorów, światła reflektorów prześlizgiwały się po nich. Wiersze były recytowane, tłum śledził lot papieru, a muzyka w tle robiła ze wszystkiego jeden z najpiękniejszych momentów filmowych, jakie widziałam.

(...).

Moment się jednak skończył za sprawą grawitacji, kartki doleciały, raca w ręku aktora-śmiałka się wypaliła.

Zaraz potem spektakl się skończył. Ludzie, którzy stali dalej, zaczęli się tłoczyć po kartki. Podnosili je, przeglądali, chowali do kieszeni. Pomyślałam sobie w tamtym momencie - stojąc pod letnią krakowską nocą, wolna, ubrana w brązową spódnicę (wciąż formalnie wracałam z zaliczenia), z plecakiem - że tego mi było potrzeba. Nie tylko mi, wszystkim tym ludziom stojącym sobie gdzieś w tym tłumie. Wszystkim ludziom, którzy stali po drugiej stronie rynku i nie mieli zielonego pojęcia o przedstawieniu, bo słuchali gitarzysty 'pod empikiem'. Wszystkim ludziom.



A potem minął kolejny moment - i Ci sami ludzie szli się zajmować tym, czym się zajmują wszyscy odwiedzający rynek, wyrzucając kartki niczym ulotki rozdawane przy Bagateli. Sprzątacze zaczęli zamiatać i szykować miejsce na koncert, który miał się odbyć kilka minut później. Gitarzysta zdobył się na solówkę słyszalną nawet po naszej stronie rynku. Ja wciąż stałam dalej z boku, z moją karteczką w dłoni, przyglądając się czemuś, co bardzo dobrze znam - normalności.



poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Bye Ripley!

Długo nie pisałam - albo raczej dużo się wydarzyło, od ostatniego posta. Byłam trochę zajęta czymś, co można nazwać 'kończeniem Anglii i zaczynaniem Polski' (chociaż w tym momencie uświadomiłam sobie, że nie dostałam P45 z pracy..), ale chyba bardziej chodzi o to, że nie miałam nastroju na pisanie.

Jak już wszyscy pewnie wiedzą - jestem od wczoraj w Polsce. Ryanair się postarał i samolot na płycie lotniska był 20 minut przed planowanym przylotem, co pozwoliło mi bez problemu dostać się dziennymi autobusami do docelowego miejsca noclegowego. 20 minut wcześniej mogłam przerwać nieco bezcelowe i przygnębiające zajęcie - wspominanie ostatnich 7 tygodni pobytu w kraju rządzonym rzez królową, deszcz i bawarki...

...Zanim dotarłam na lotnisko w East Midlands, odwiedziłam po raz ostatni Belper River Gardens. Nie wypożyczyłam tam łódki, nie zapozowałam do zdjęcia, za to zjadłam angielskiego loda z kawałkiem czekolady. Potem zostałam zaproszona po raz ostatni na fish and chips z czymś, bez czego podobno nie ma prawdziwych frytek - mushy peas. Spakowałam mój o 3 kg za ciężki bagaż podręczny, wylałam przypadkiem bawarkę na ścianę i pełna łatwych do odgadnięcia uczyć dałam się odwieźć na lotnisko.

Wcześniej miałam ostatni dzień w pracy, spędzony na porządkowaniu biurka i przepustowej podkładki. Dostałam kartkę z życzeniami od wszystkich, a John podarował mi chyba najbardziej niespodziewany prezent w życiu - serwetę z Nottingham :P. Następnie była kolacja, na którą zaprosiła nas Betty, powrót do domu wśród brytyjskiej nocy.


Przechodząc do czwartku, piekłam ciasteczka, by poczęstować wszystkich w pracy....


Można tak cofać się w nieskończoność, a raczej w 24 lata życia. Codziennie trafiają się nowe rzeczy, zwykłe, znamienne, zwykłe, które są znamiennymi, codziennie przychodzą nowe miejsca i nowi ludzie, których się oswaja. O oswajaniu dość się już Exupery nawypisywał, zmieniłabym tylko 'ryzyko łez' na 'pewność łez'. I poczucie odpowiedzialności za łzy innych, za wyciąganie ich na środek jeziora i zostawianie tam, bo przecież nauczyli się pływać w drodze 'tam'.

Ostatnia ankieta była zrobiona na moje własne potrzeby. Będąc w Anglii zorientowałam się, że mam za sobą mieszkanie w kilku miastach. Sanok, Waltham Cross, Kraków, Harlow, Compiegne i Ripley, wszędzie minimum 7 tygodni. To nie jest pewnie dużo w skali migrującego świata, równocześnie żadna z siedmiu pozostałych ankietowanych osób mi nie dorównała. To także wystarczająco - wystarczająco by nie gubić się w mieście, ale też wystarczająco, by poznać ludzi z którymi się mieszka, by przyzwyczaić ich do siebie, i przy odrobinie woli wystarczająco, by ich poprowadzić.


 Sześc początków, w tym kilka wyposażonych w koniec. I w głowie miliony obrazów, ulic, domów, parków, 'których już nie wiem, gdzie leży mieszkanie'. Podróż (a chyba tak powinnam nazwać wszystkie wyjazdy z 'domu') to silne i nowe przeżycie, które coś zmienia w człowieku, pokazuje mu nowe możliwości, otwiera, pozwala nabrać dystansu. Daje nowy początek. Zwłaszcza, jak się ma dokąd wrócić, chociaż po jakimś czasie nie wie się jednak, gdzie jest miejsce, które najbardziej pasuje do definicji 'domu'. 'Bom wszędzie cząstkę me duszy zostawił', zamieniając ją na cząstki dusz innych.





Przepraszam, post strasznie chaotyczny i nie napisałam wszystkiego, co chciałam. Powroty robią swoje. Miłej nocy wszystkim :)

czwartek, 11 lipca 2013

Początki w pracy

Od 4 dni jestem szczęśliwą pracownicą firmy projektującej... prefabrykaty betonowe ;). Naprawdę robię przepusty :D, które póki co są w formie belki albo ramy. Do zbrojenia jeszcze daleka droga (bo czymże jest przepust jak nie konturem zamkniętym?), więc póki co umilę Wam czas opowiadaniem o początkach praktyki.

W sumie do końca (albo raczej do początku właśnie ;) - czyli do poniedziałku) nie wiedziałam, czy czasem nie idę na coś w stylu rozmowy kwalifikacyjnej, nie byłam też pewna na czym będzie polegała moja praca. Co ciekawe, nie wiedziała tego nawet Karen, która zabrała mnie półprzytomną ze zdenerwowania do Somercotes, gdzie mieści się zakład produkcyjny i biura. Przedstawiono mnie kilku osobom, z których nie zapamiętałam chyba żadnej, po czym stwierdzono, że powinnam zająć miejsce w ekipie Johna i Sama, właśnie przy projektowaniu obrosłych legendą przepustów betonowych. Dla niezorientowanych, rysunek poniżej ;). 
Jednym z pierwszych moich zadań była rozmowa telefoniczna z działem informatycznym, w celu utworzenia  konta firmowego (dostałam do pracy laptopa, dzisiaj przyszły buty i kamizelka odblaskowa :) ) i ogarnięcia drukarek firmowych. W międzyczasie John - doświadczony pracownik i, hmmm, lider zespołu :) - poszedł po przybory biurowe dla mnie, zostawiając drżącą mą osobę pod opieką Sama. Sam jest również świeżo po studiach i pracuje od niecałych dwóch miesięcy. Ochoczo i z niepokojąco mocnym akcentem zajął się zapoznawaniem mnie z podkładką excelowską, właśnie pod przepusty przygotowywaną. Gdy z różnych załatwień wrócił John, ja już siedziałam i... klepałam ręcznie belkę obustronnie utwierdzoną metodą sił ;) (niewtajemniczonych przepraszam, ale przez jakiś czas będzie dość fachowo). Belka ta oczywiście mi nie wyszła przez cały dzień :P, nerwy i ograniczenia językowe nie pozwalały sklecić zdania, a prawie wszyscy pracownicy przychodzili do biura pouśmiechać się do niebogi z obcego kraju ;). Tak minął mi dzień pierwszy.


Potem już było o wiele przyjemniej ;) - przede wszystkim dlatego, że atmosfera w firmie jest naprawdę dobra i swobodna, wszyscy żyją na przyjacielskiej stopie oraz (jak prawie wszystkim pisałam) ludzie są ekstremalnie mili i bardzo dbają o moje dobre samopoczucie. Kolejne trzy dni minęły mi na obchodzeniu w kółko firmy, uczeniu się mechaniki z angielskich książek, a następnie na próbach jej aplikacji do przepustów, które stanęły na mojej drodze. Dzisiaj wyszła nam naprawdę ważna część wszystkiego - program liczy sam momenty w statycznie niewyznaczalnej ramie. Generalnie chyba tym się będę zajmować - projektowaniem, ustalaniem momentów, obciążeń i zbrojenia. Z resztą - czas pokaże - jutro zamykamy kontur i ogarniamy obciążenia na ściany. Przyjemnego dnia wszystkim :).

PS Post miał być wczoraj, ale internet odmówił posłuszeństwa i zostałam sam na sam z książką. Mam już tutejszą kartę z biblioteki :).

PPS Jeszcze coś - jeden z moich współlokatorów - Rod - powiedział mi bardzo ładną rzecz, świetnie podsumowującą mój cały wyjazd na praktyki. Polecam do serca każdemu:

Nurture your mind with great thoughts because you will never get higher than you think

poniedziałek, 1 lipca 2013

Ostatni dzień w akademiku

Lato było jakieś szare
i słowikom brakło tchu
smutnych wiersz parę 
ktoś napisał znów...

Noc z czwartku na piątek była ostatnią tak wspólną nocą w akademiku.

Do około 5 rano trwała impreza u Tutka - motywem przewodnim było ziarno, którego resztki wyścielały podłogę pokoju (potem przykrywają także wszystko inne i migrują do innych pokoi, również przez klatkę schodową. Ziarno jest wszędzie i ziarno musi być dziubane). Ewelina stała się magistrem w czwartek, Tomek (po całonocnej imprezie, bez chwili snu) bronił się w piątek (oczywiście oboje 5.0 :) ). Głośnik, zabawa, muzyka, alkohol i mnóstwo, mnóstwo bliskich mi osób.

...Smutnych wierszy nigdy dosyć
i zranionych ciężko serc
nieprzespanych nocy
które trawi lęk...

Koło 2 ktoś stwierdził, że poloneza czas zacząć, i puścił melodię z głośnika :). Jak na umówiony sygnał wszyscy wyszli na korytarz, zaczęli dobierać się w pary i tańczyć razem. Tak jak 5 lat temu, taniec na zakończenie etapu życia, dla niektórych 100 dni przed obroną :P. Poprzychodzili ludzie z innych pięter, pani Gosia, która miała nas uspokajać, była zachwycona. Nadszedł też czas belgijskiego pod windami. Było tak, jak powinno być, pomijając przerażającą świadomość ostatniego razu.

...Kap, kap, płyną łzy
W łez kałużach ja i ty...

9 rano w piątek - trzeba było wstać i spakować resztę niebieskich motyli. Zmywamy, zamiatamy, sprzątaczka nie widzi urwanej jednej żyłki od żaluzji. Uparcie uczę się do egzaminu o 16:30, by za dużo nie myśleć o czym innym.

...Wypłakane oczy
i przekwitłe bzy...

Ewelina pojechała z Łukaszem do domu. Kończę czytać notatki z wymiany ciepła. Ubrana na egzamin, z kieszeniami wypchanymi zużytymi chusteczkami latam po wszystkich, zwłaszcza po tych, którzy jadą już do domu. Wtedy nie umiałam patrzeć inaczej, niż z perspektywy smutku, końca, żalu, malując portrety do pamięci długotrwałej. Na portierni znów pani Irenka.

...Płacze z nami deszcz 
i fontanna szlocha też
trochę zadziwiona
skąd ma tyle łez...

Jadę w końcu na ten egzamin, dobrze się zająć czymś innym. Wracając spotykam Madzię, idziemy do Tutka na herbatę, Sylwia przychodzi z barszczem. Normalny dzień, tylko porządek wszędzie większy i ciężko znaleźć dostateczną ilość kubków i sztućce. Serce szaleje, i chyba nie ma już siły. Sprzątam udając, że wcale mi się nie chce płakać. Paweł zyskuje nową fryzurę, a świat nową fryzjerkę.

Ostatnie malowania, układania, mycia. Śpi u mnie Kasia. Świat zadziwia. Nocne spotkanie u dziewczyn z drużyny A - już po przymusowej przeprowadzce na 5, z Grawciem, Tutkiem i obronionym Tomkiem. Po 2 idę spać, wstaję o 7.

...Nad dachami muza leci
muza czyli weny znak
czemuż wam poeci
miodu w sercach brak...

Wykwaterowanie przebiegło szybko i dziwnie bezboleśnie. Świetnie sobie to urządziliśmy - jedziemy wieczorem na grilla do Izy, pod Gorlice. Ciężko zostawić na raz i ludzi i miejsce, osobno idzie trochę lepiej. Ci, co mają wakacje daleko, powoli wyjeżdżają, a każdy kto mógł, zjawił się u Izy. Jej babcia jest fenomenalna, Tutek grał na akordeonie, a reszta wesoło pląsała. Królewskie przyjęcie i ostatnie rozmowy. Przerobiliśmy trawnik na kawałek apetycznego błotka (pod uprawę ziarna).

...Muza ma sukienkę krótką
muza skrzydła ma u rąk
lecz nam ciągle smutno
a mnie boli ząb...

W perspektywie obrona Agi i Ewy (2 lipca, trzymajcie wszyscy kciuki) i całe wakacje, w miarę możliwości pewnie wspólne. Potem obrony wrześniowe i październikowe. Potem praca. Ciepło zdałam na 4. Gdyby ktoś mi w październiku na 1 roku opowiedział moje kolejne 5 lat, na pewno bym go wyśmiała.



Skończył nam się piękny okres w życiu - mówią, że najpiękniejszy. Pewnie coś w tym jest, swoboda, wolność, zdrowie, marzenia, ...., ale jest to przede wszystkim obraz życia po swojemu i, jeśli chcemy, jest to życie na 100%. Jeszcze możemy wszystko, i mamy na to 'wszystko' 50% zniżki ;). Potem stopniowo ogranicza nam się wolność, zakłada obrączką i umową o pracę warunki brzegowe, odpowiedzialność w końcu krzyczy głośniej niż beztroska.

I wielu ludzi uważa to za taką małą, przymusową tragedię. Z tej małej tragedii robi się większa, gdy wchodzi się w trybiki świata, w życie bez codziennych radości, w życie przyszłością lub przeszłością - bez teraźniejszości. Ludzie (poza przypadkami szczególnymi) sami są odpowiedzialni za to, co się z nimi dzieje - i teraz dużo zależy od postawy, od chęci, od nas. Dużo czasu minęło, zanim nauczyłam się myśleć o tegorocznym czerwcu nie jako o końcu, ale jako o zmianie. Koniec studiów to nie przemiana chemiczna, w której ze znanych substratów otrzymujemy produkt, który może okazać się bezwartościowy, który będzie czymś nowym, o innych właściwościach. Bliższy mógłby być model przemiany fizycznej, gdy tylko zmienia się stan materii. Może staje się trochę bardziej rozproszona, ale wciąż jest tym samym - grupą ludzi, którzy sobie ufają i się dobrze ze sobą czują. Nawet jak będzie ich dzieliło więcej niż kilka pięter ;).



czwartek, 20 czerwca 2013

ostatni wykład

Miałam pisać o ostatnim wykładzie w dniu, w którym się ów ostatni wykład odbył - 10 czerwca :P. Pan K. jednak nieco nas zmylił, i nie przyszedł w ten poniedziałek (wysyłając panią Alę ze sprawdzianami, co było dość dobrą decyzją) - zatem coś, co przypadkiem uważałam za ostatnie faktycznie takim było.

Dziwnie się kończy studia. Dziwnie żyć w świadomości, że swoją grupę (MMiKB) zobaczę ostatni raz w całości jutro, na egzaminie z zarządzania. Rozejdziemy się, jak nam róża wiatrów wskaże, w większości już się nie zobaczymy i pewnie nie będziemy za sobą tęsknić. Normalne w życiu, ale za każdym razem tak samo trudne.

Moim (i Miry) pierwszym wykładem na budownictwie była Mechanika Teoretyczna. Pan Henryk, nieświadom naszych mąk, wprowadzał przerażone dzieciaki z pierwszego roku w tajniki macierzy, szastał momentami bezwładności, innymi momentami, pracami wirtualnymi i rozpytywał o skrętnik. Ostatni wykład, do dorosłych inżynierów, wygłosił pan K. - na temat budynków położonych na terenach górniczych, o potrzebie częstych dylatacji tychże, a także jeszcze raz o analizie sygnału, filtrach i transformatach. Przez 5 lat weszliśmy na górę po drabinie cegieł, wzorów, słupów dwugałęziowych, projektów, eurokodów Wszystko, choć jeszcze nieogarnięte, jest spójne.

Studia są chyba ostatnim prostym i naturalnym etapem uporządkowanego życia. Ostatnim środkiem do osiągnięcia celu - zdobycia pracy 'takiej, jakiej pragnęliśmy przez te lata'. Skończy się podejście 'nie chce mi się iść na wykłady, to nie idę', skończy się luz i nieregularność. Skończą się też nudne wykłady i potrzeba ich urozmaicania rebusami :P. Coś się kończy, coś się zaczyna - zawsze. Nooo, chyba, że ktoś ma drugie studia :P.

Gdzieś pomiędzy niecką górniczą a rebusem pan K. opowiedział nam kawał o metrze i o 3 technikach, którzy dokonywali napraw w tunelu. Robotnik - pesymista jest zły, bo jest ciemno i nierówno. Drugi - optymista widzi światełko w tunelu i się cieszy. Technik - realista widzi zbliżający się pociąg. A co widzi kierowca lokomotywy? Trzech idiotów gapiących się na nadjeżdżający pociąg ;). Powodzenia wszystkim :)!


Świat staje na głowie, magisterka leży a przede mną szybki kurs EC2. Jeszcze nie wierzę... :))

niedziela, 26 maja 2013

Majówka Bałkanówka

Cześć i czołem Moi Mili,

W końcu zamieszczam krótki opis wyjazdu majowego - krótki, bo będą za niego robiły zdjęcia (kliknijcie, żeby przejść do albumu) i notatki (o nich za chwilkę). Nie jestem w stanie wymyślić lepszego i ciekawszego opisu naszego wyjazdu, będzie mało treściwie, za to bardziej obrazowo.

Do zdjęć przysługuje plik wordowski z ciekawymi notatkami. W podróży mieliśmy zeszyt, gdzie zapisywaliśmy główne wydarzenia i nasze spostrzeżenia - a przynajmniej te dotyczące najbliższego otoczenia, czyli samochodu, w którym jechałam. Brawa za przepisanie należą się Karo :). Autorów było zdaje się 6, występowali niezmiernie wymiennie, natomiast większość tekstów jest Karo, Sylwii bądź moja. (patrząc teraz do pliku, widzę, że jest trochę inny układ, niż na kompie. Jest trochę brzydko, ale nie wiem, jak to poprawić inaczej, niż metodą prób i błędów z ciągłym uploadowaniem na nowo. Niech zostanie tak ;) ).  Jest nieco dziwnie i niestety nieprzystępnie napisany, jednak jakby ktoś chciał poczytać, gorąco zapraszam. Dla nas, w takiej formie w jakiej jest teraz, jest to niesamowita pamiątka po wspaniałych chwilach. Było świetnie :).


czwartek, 9 maja 2013

Wielki powrót

Wróciliśmy :))!!! Co prawda już kilka dni temu (dokładnie w poniedziałek o 4 rano), i zdążyliśmy się nieco powymieniać zdjęciami, poopowiadać zaciekawionemu tłumowi przygody, porozdzielać magnesy i poświecić opalenizną), ale post powycieczkowy będzie dopiero za kilka dni. Jedno tylko napiszę - było ŚWIETNIE, uwielbiam wyjazdy grupowe w ciekawe miejsca :).

Teraz tylko kilka linijek, mało opisowych, ale i tak zapraszam :).

Jechaliśmy, długo jechaliśmy. Droga jest bardzo przyjemnym elementem podróży. Nie mówię o kilkugodzinnym siedzeniu w 5 osób w aucie, o piciu różnorakich rzeczy, o śpiewaniu i opowiadaniu historii z życia Przemka, ale o drodze do przodu, z krajobrazami na lewo i prawo (chociaż po lewej zawadzały zazwyczaj czyjeś włosy :P). Opowiadam o drodze do obcych miast, obcych gór, obcych wybrzeży, obcych światów, na które nabiera się nieustannie ochoty. Na podróż gdzieś - gdzieś, gdzie będzie nowe nieznane. Gdzie nie będzie trzeba myśleć o problemach, o czymś bardziej skomplikowanym niż naprawianie garnka gumą do żucia, gdzie się zostanie tylko chwilę o długości odpowiedniej. Gdzie chleb smakuje inaczej, ludzie układają język w inne dźwięki, gdzie jest tylko słońce, morze i gwiazdy pod nieco innym kątem. Ludzie są stworzeni do podróżowania.

piątek, 26 kwietnia 2013

Wycieczka 2013

Przepraszam, że dawno nie pisałam, ale byłam zajęta przygotowywaniami do wycieczki - weekend majowy w tym roku spędzamy... na Chorwacji, w Czarnogórze i w Serbii :)! (w sumie w odwrotnej kolejności).

Tym razem przedsięwzięcie jest zakrojone na szeroką skalę - w mojej wycieczce uczestniczy 19 osób. Jedziemy na 4 samochody, z czego 3 pojechały wczoraj jakoś o 16, a jeden wyjeżdża dzisiaj koło 12 (sesja kół naukowych jednego pasażera) - jesteśmy grupą pościgową :). Kolejna grupa z akaemików wyjechała na Chorwację wczoraj o 22 (kolejne 3 samochody, jest to jednak niezależna wycieczka). Planujemy się wszyscy spotkać w Dubrowniku, i razem wracać do Polski (zdaje się 7 aut :P).

Chociaż wycieczka była chyba najbardziej męczącą organizacyjnie (co rusz wyskakiwały nowe rzeczy) i strasznie dużo krwi napsuła, niemożliwie się cieszę, że jedziemy :). Wkrótce po powrocie (niedziela, 5 maja) będzie relacja wraz ze zdjęciami :). Trzymajcie się Drodzy Czytelnicy, życzę Wam również udanego weekendu majowego :)!

sobota, 13 kwietnia 2013

internet przez telefon

Dzisiaj w zestawie liścik do znajomego informatyka ;). Prócz tego byłam dzisiaj (i chwilkę wczoraj) na konferencji organizowanej przez miejscowe koło konstrukcji żelbetowych, które było sponsorem mojego obiadu :P. Także zapewniało dzienną porcję wiedzy z zakresu betonu i pokrewnych tematów (muszę powiedzieć, że studenci pk się spisali, świetne referaty i obecnego 4 roku i doktorantów). Czas i mi się zabierać za naukowe obowiązki :). 

'G.

Mojej mamie przeczyszczenie laptopa chyba nie pomogło - dalej na próby

włączenia reagował szarym ekranem. Znalazła za to w czeluściach
komputerowej szuflady płytkę opisaną jako windows xp - czyli ten jej.
Włożywszy ją, okazało się, że nie jest tak źle jak myślałam, bo
standardowo chciało formatować, instalować, ... - czyli działać ;).
Próbowałyśmy wybrać opcję 'naprawienie systemu' - albo pokrewną -
jednak moja mama nie jest zbyt informatycznie zaawansowana, i nie
potrafiłam się zorientować w polach i ekranikach dyktowanych mi przez
telefon (może suma naszej wiedzy informatycznej nie przekroczyła
wartości granicznej pozwalającej włączyć tryb renowacji
windowsowskiej. A może się po prostu nie da u mnie?). W każdym razie,
gdy już podjęłam decyzję o zdalnym robieniu formata, mama spróbowała
raz jeszcze bez płytki - i tym razem zadziałało :)! Windows się
włączył, firefox się włączył, antywirus za to nie działa nadal
(żaden). Zdaje się jednak, że do przeglądania wiadomości na onecie nie
jest jej niezbędny. Poleciłam jej jeszcze podmuchać sprężonym
powietrzem (mówiła, że nic nie wylatywało), i sprawdzimy czy radość
będzie trwała też jutro. Dzięki za wszelką pomoc i fachową poradę ;),
gdybym dalej miała jakieś trudności (w jutrzejszym odcinku programu
'Napraw komputer przez telefon' instalujemy na nowo avasta (nie pytaj
dlaczego nie AVG)) na pewno się odezwę.

J.
'

piątek, 1 marca 2013

Prawo jazdy - próby 2 i 3

Hej, dziś jednak krótko :). Chciałam się tylko pochwalić ostatnimi 'dokonaniami' - zdałam sesję :)!, a właściwie dwie sesje. Trochę wysiłku we wszystko musiałam włożyć, i na pewno nie udałoby mi się, gdyby nie chmara przyjaznych i wspierających (wiedzą, słowem, uśmiechem i czym się da) osób ;) - DZIĘKUJĘ :).

Porównywalną radość przyniosło mi... zdanie egzaminu na prawo jazdy ;). Za drugim razem (nie pisałam o tym) nie zdałam, bo źle zatrzymałam się przed znakiem STOP (no i panu nie podobało się, że jeżdżę tak blisko innych samochodów. Ale chyba też miał zły dzień). Wczoraj próbowałam swoich sił po raz trzeci - jakoś o 18 usiadłam za kierownicą toyoty yaris, z tym samym panem egzaminatorem, który towarzyszył mi za pierwszym razem ;). Do najciekawszych rzeczy, które zrobiłam należało ruszanie pod górkę na placu manewrowym na 2 biegu (udało się, jestem dobra w ruszaniu z niewłaściwych biegów :P), objechanie ronda z sygnalizacją świetlną w kółko (stojąc na pasie do skrętu w lewo, zorientowałam się, że powinnam akurat w tym miejscu pojechać prosto), i potrójne poprawianie parkowania przed ośrodkiem egzaminacyjnym. Ale się udało ;)! i od marca mogę zacząć zbierać na samochód :P.