Compiegne jest miastem bardzo starym i zabytkowym (przy każdym obiekcie słynnym z różnych powodów (ewentualnie po prostu dość wiekowym) ustawione są tabliczki z opisami po francusku. Jest jedna przed ratuszem, przed pałacem, przed każdym z kościołów, … . Rozumiem z nich mało, bo po pierwsze są bogate w czasowniki w czasie przeszłym, o którym ‘wiem, że istnieje’ – zdaje się passe simple, po wtóre w każdej linijce znajduje się choć jedno nieznane mi słowo. Pozwala to wynieść ogólny sens o zabytkowości i historii owego czegoś, za to o szczegółach póki co muszę zapomnieć). Korzystając z ogromu wolnego czasu i cudownej pogody, postanowiłam (za radę jakiegoś chłopca spotkanego pod kościołem) się wybrać do parku, będącego niegdyś ogrodami pałacowymi.
Park jest prześliczny ;). W Polsce nie widziałam żadnego mu podobnego (chociaż trzeba przyznać, że znam tylko swój, i krakowski przy Wiślickiej), a swoim stylem spokojnie dorównuje ogrodom w Cambridge, wielkością je przerastając (piszę o tym, co zdążyłam zauważyć; może Cambridge ukrywa co ciekawsze miejsca przed nieuważnymi turystami :P). Zrobiłam dużo zdjęć, dostępne są na Picassie, polecam oglądać z opisami ;). Część jest zamazana, po pierwsze nie znam możliwości swojego aparatu (zwykłe, amatorskie pudełeczko do robienia zdjęć) i nie wiem, czy w ogóle da się jeszcze poprawić jakość, poza tym kunsztu fotograficznego u mnie za grosz ;).
Park jest szeroko otwarty dla zwiedzających, co prawda w określonych godzinach, ale dzięki temu wiadomo, że człowiek nie natknie się na dziuplę pijaków, ani na nic, czego wolałby uniknąć. Do środka prowadzą porozstawiane strategicznie bramy; na uwagę zasługuje szczególnie wejście od strony pałacu (zdjęcia). Ogrodzony teren można podzielić na 3 obszary. Wchodzi się od strony typowych ogrodów, z porozstawianymi rzeźbami z białego marmuru, z kwiatami (miałam takie kiedyś w ogrodzie, powiedziałabym że to dalie, ale głowy bym nie dała :P), i białymi ścieżkami, idealnymi na popołudniowe spacery dawnych panien z parasolkami. Dalej, po dwóch stronach tworzą się szerokie aleje, ogrodzone z dwóch stron przez drzewa. Ich korony przykrywają niemal całe niebo nad drogą, udając niby-sklepienie chroniące przed słońcem i deszczem. Po bokach poustawiane są ławki, idealne dla zakochanych w każdym wieku, a także dla ludzi czytających książki. Środkiem natomiast przebiega ogromny pas zieleni, gdzie ludzie robią co chcą (jest taki świetny zwrot po angielsku, ‘enjoy onself’. Język polski, z całym jego bogactwem, moim zdaniem nie był w stanie wymyślić nic, co oddałoby w pełni jego sens ;) ). Teren parku zamyka pasmo z węższymi, ciemniejszymi ścieżkami. Przestrzeń między nimi zajmuje roślinność, której nie chce się deptać; rosną różne, w miarę zwarte krzewy, przywodzące na myśl las (w który z resztą park przechodzi, kilkadziesiąt metrów za bramą).
Całość robi wspaniałe wrażenie. Nie jestem zwolenniczką ogrodów projektowanych, wydaje mi się to sztuczne w skali domowej, jednak w parkach jest jak najbardziej pożądane. W niedzielę przyszło mnóstwo osób, każda ławka była zajęta; w poniedziałek (gdy przyszłam dorobić zdjęć ;) ) było cicho i spokojnie. Myślę, że to będzie jedno z moich ulubionych miejsc w Compiegne. Wychodząc (by dojść do kościoła na mszę), natknęłam się na uroczystości narodowe :P. Jakaś kobieta poinformowała mnie, że czcimy pamięć Francuzów poległych w wojnie w Algierii w latach 50 XX wieku (może coś zmyślam, w każdym razie tak to zrozumiałam. Trwało to wszystko 20 minut (a przyszłam na sam początek), wraz z kwiecistym, wygłoszonym z werwą i przekonaniem przemówieniem (podobno to nie był burmistrz), ze składaniem wieńców przez grupę wyglądającą na kombatantów i z wysłuchaniem hymnu Francji, bądź innej patriotycznej pieśni. Podobało mi się to, powaga okazji została zachowana, widać było rozmach. Nie nudziło się człowiekowi, gdy patrzył jak wszystkie organizacje i urzędy składają kwiaty przykładowo pod pomnikiem Kościuszki na 3 maja :P.
Poza robieniem zdjęć, moim głównym planem na niedzielę była książka. W ‘mojej pierwszej’ bibliotece nie było nic po angielsku, pani skierowała mnie do nieco oddalonej od centrum filii. Stwierdziłam, że na francuskie książki dla dzieci przyjdzie jeszcze czas (choć rozważam Harrego Pottera), i w sobotę poszłam na spacer. W tym miejscu warto wspomnieć zagatkowy (wzięty z Pratchetta) cytat: ‘szansa jedna na milion zdarza się w 9 przypadkach na 10’ ;). Otóż w bibliotece małego miasta (a takim jest jednak Compiegne), w dziale książek po angielsku (który jest zazwyczaj ubogo wyposażony), znalazła się jedna jedyna książka, którą pragnęłam pożyczyć. Jest to ostatnia część trylogii Philipa Pullmana, pt. ’The amber spyglass’. Kiedyś, przy wymienianiu książek, które polecam do przeczytania, zapomniałam o tej serii, a myślę, że jest przede wszystkim warta uwagi. Spodoba się każdemu, kto lubi oryginalną fantastykę (tzn. jest bardzo przyjemna do czytania, nie ma jakichś ciężkich do zrozumienia, wymyślnych teorii, gwałtowności, to dobra książka. Generalnie polecana dla dzieci. Pierwsza część ma tytuł ‘Northern Lights’). W każdym razie – będąc w tamtym roku w Anglii, nie zdążyłam przeczytać powieści do końca (ma ponad 500 stron, plus dwie wcześniejsze części), skończyłam gdzieś w połowie. Zafascynowana, ściągnęłam ją sobie na komputer, ale zdecydowanie to nie jest sposób czytania dla mnie, pchnęłam więc bez przyjemności jakieś 100 stron. Możecie wyobrazić sobie moją radość, gdy na (podejrzewam z rzadka tykanej) półce w bibliotece zauważyłam znajomy tytuł! ;). Ciężko ją dostać w Polsce, a moim zdaniem autor zasługuje u nas na co najmniej takie uznanie jak C.S. Lewis albo J.K. Rowling (swoją drogą, ciekawe, czy i on ma jakieś drugie imię? Okładka mojego wydania milczy o tym :P).
Już kończąc (znowu wyszło dużo i bogato nawiasami), Francuzi mają bardzo dziwny ‘układ tygodnia’. W soboty wszystko jest czynne prawie tak, jak normalnie (z tego, co przez te 4 dni zdążyłam zauważyć, nie ma dla nich różnicy pomiędzy piątkiem a sobotą), nie licząc tego, że studenci i uczniowie nie mają zajęć. Żeby jednak bilans się zgadzał, w poniedziałki jest wszystko pozamykane, i poza sprawami urzędowymi (tzn. na uczelni) nie da się załatwić prawie nic, obowiązuje polski tryb sobotni. Biblioteki są zamknięte w niedziele, poniedziałki i… czwartki :P). Zajęcia zaczynam w środę, póki co takie, jak zapisane w learning agreement (francuski zahacza mi o jeden z przedmiotów, poza tym chciałabym coś z robotem), poza tym staram się poznać miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz