Uwaga, wiem, ze post jest długi (i chyba ma najwięcej zdjęć w mojej blogowej karierze :P), ale po treści sądzę, że będzie się go w miarę przyjemnie i łatwo czytało :).
Do posta o współlokatorach zabierałam się już od dłuższego czasu. Są to ludzie, z którymi spędzam tutaj najwięcej czasu (nie licząc Sama, z którym bite 7 godzin dziennie rozmawiamy nad sensem życia w kontekście sprężystego podłoża pod przepustami), najwięcej też śmiesznych historii mnie z nimi spotyka. Zatem poznajcie lepiej Zameera, Stuarta, Roda i Paula (który co prawda już z nami nie mieszka, ale jest wart wspominania z uwagi na swoje dzieci) ;). Dla ułatwienia poznawanie odbędzie się w punktach :P.
1. Jak już powiedziałam, wzajemne kontakty utrzymujemy nad wyraz dobre. Zaczęło się od pierwszego dnia, gdy to obydwie strony były sobą zdumione. Ja, bo wszyscy dookoła pili herbatę z mlekiem, krzywo patrząc się na moje bezcukrowe czarne zachcianki, a Stuart, bo dostał kanapkę - z dobrą, polską kiełbasą, za to składającą się z tylko jednej kromki chleba. Poniżej typowe brytyjskie śniadanie - kanapka z bekonem (gdzieś powinny być jajka jeszcze, ale nie mieliśmy :P). W kubku oczywiście bawarka ;).
2. Jakoś dwa tygodnie po moim wprowadzeniu się do mieszkania okazało się, że dwóch moich współmieszkańców (z czego jeden jest Anglikiem) nie ma pojęcia, czym są 'culverts', o których opowiadam z przejęciem po powrocie z pracy. Codziennie niemalże. Rod myślał, że 'i'm making culverts at work' odnosi się do polskich specjałów, które wyrabiam w ramach zajęć w ciągu dnia (nie znał jeszcze wtedy zdaje się dokładnego charakteru mojej pracy). Z kolei Zameer przerobił sobie 'culverts' na enigmatyczne 'calc works' (hmmm, zła wymowa :P?), co mu się zgadzało z moim wizerunkiem - dziewczyny latającej po domu z kalkulatorem i wykresami (na belkach co prawda, ale zawsze :P).
Cała sprawa wyszła na jaw, gdy w któryś dzień podekscytowana opowiadałam o tym, iż dnia następnego John zabiera mnie na zwiedzanie drugiej, większej fabryki, gdzie będą wspaniałe staircases i hollowcores. Roda zdziwiła moja nagła pasja betonowo-budowlana, i korzystając z okazji zapytał, kiedy w końcu przyrządzę im 'culverts' w domu. To z kolei mnie zdziwiło :P, nie wspominając o Zameerze, który w ogóle nie ogarnął. Wynikło z tego ogłoszenie ;) i gotowe 'culverts'.
3. Każdy dom ma zazwyczaj winowajcę. Na pytanie
'-Kto zbił talerzyk?' istnieje zawsze kilka odpowiedzi. Często czynią to bezosobowe stwory
'-Nie wiem, samo się zbiło', dobrze, gdy są to zwierzęta
'-Aaaaaa, to na pewno Mruczek', które muszą czekać do Wigilii z oświadczeniem niewinności, za to łatwo im się wybacza (gorzej, gdy jest winny zawsze jeden i ten sam mieszkaniec). U nas, na jakiekolwiek podobne pytanie odpowiedzią jest
'- Paul's children did that.' . Największym paradoksem jest to, że dzieci Paula są stosunkowo grzeczne i nawiedzały nas nie częściej niż raz w tygodniu - za to są nielubiane przez Betty, która w łatwy i dość żartobliwy sposób oskarża je o całe zło spotykające mieszkanie. Przejęliśmy od niej 'Paul's children did that' i stosujemy do wszystkiego, a szczególnie do rzeczy, których dzieci Paula na pewno nie zrobiły. Paul się wyprowadził jakieś 3 tygodnie temu.
4. Lubię wykresy i uważam, że matematyka jest świetnym narzędziem do wyrażania zawiłości świata :P. Odpowiedź na pytanie 'Did you call your mother?' - żeby nie było, opracowana z Zameerem :P.
5. Nie potrafię wytłumaczyć im odmiany przez przypadki. Próbowałam na 'górze', 'kocie', i nawet mi szło - dopóki nie zaczęli czytać w internecie wyjaśnień polskiej gramatyki przygotowanych dla Anglików. Nie potrafią ogarnąć jakim cudem 'chłopca ugryzł pies' i 'pies ugryzł chłopca', pomimo zamiany rzeczowników wciąż znaczą to samo, i to w dodatku znaczą dość logicznie dla odbiorców. W sumie im się nie dziwię :), ale śmiechu mamy co niemiara :).
6. Czasem, zgodnie z tradycją strzelę coś głupiego.
Dyskusja z której pochodzi cytat (tak btw jestem pewna, że powiedziałam 'like', a nie 'love') dotyczyła... prac domowych, między innymi prasowania i odkurzania. W którymś momencie stwierdziłam, że co prawda prasować nie lubię zbytnio, ale w małych ilościach mi nie przeszkadza, natomiast z rzeczy niezbędnych dość przyjemne jest odkurzanie. Po chwili jednak stwierdziłam, że ciężko bym uchodziła za reprezentatywną Polkę (zwłaszcza, że wcześniej kilka rozmów dotyczyło kwestii, w których jestem dość oryginalna), i wygłosiłam sprostowanie, którego nie pozwolono mi skończyć, a które momentalnie zostało cytatem tygodnia. Ogórki i papryka w nawiązaniu do
wcześniejszej pracy.
6. Przygotowałam dzisiaj zupę ogórkową - w wersji halal, czyli bez kostek rosołowych, i normalną (użyłam double cream tym razem :P). Żaden nie zjadł więcej niż pół plasterka ogórka kiszonego. Picie przeze mnie wody z ogórków uważali za próbę samobójczą - poprzez utratę płynów ustrojowych na skutek zachodzącej w niewiadomym kierunku osmozy (pomimo uzupełniania owych płynów bawarkami). Zameer zjadł jedną chochelkę i powiedział, że dziękuje. Stuart dał radę całą miskę. Rodowi smakowało. W ogóle robimy sobie wymiennie obiady i desery (kilka dni temu jadłam indyjski deser, ogólnie rzecz biorąc składał się z truskawkowego płynu (który się wcześniej gotowało), lodów i klusek. Ale był dobry :) ). Poniżej także omlet, który Rod nam przygotował ;).
7. Okazuje się, że mam słownikowe braki, które dotyczą nie tylko śmietany. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że słowo
'rabbit' nie jest do końca bezpieczne (wybaczcie odnośnik), a 'rabbit hole' nie powinno kojarzyć się z Alicją w Krainie Czarów. Podobnie rzecz się ma z czasownikiem 'stroke'. Dowiedziałam się także, że Brytyjczycy wyzywają się od
'pregnant goldfish', czymkolwiek one nie są :P.
8. Jeździmy też na wycieczki. Wczoraj byłam w Crich i w Chesterfield. Brytyjska pogoda dopisała. Poniżej widok z wieży w Crich.
Będzie mi brakowało moich wakacji w tym roku. Myślę, że im mnie też. Tymczasem powinnam coś robić, żeby to jakoś załagodzić.
Piosenka dla Was, i
druga, dobranoc.