Czasem jest tak, że zbliża się katastrofa. Czuć ją ozonem, świeżo skoszoną trawą, perfumami albo przypaloną cebulą. Przychodzi niespodziewanie, jednym wielkim susem, nie dając szans na przygotowanie się. Lub też porusza się małymi kroczkami drapieżnika, sunąc niezauważalnie, bezszelestnie. Najgorsze jest to, że nie ma czasu albo woli, by jej uniknąć.
Pociągamy za sznurki chaosu, nie wiedząc, co jest na ich końcu, ani o co zaczepiają po drodze. Sztuka gry w jengę życia, gdy każdy jest badaczem swojego i cudzego losu.
Magisterka leży, przepusty choć też leżą, to jest to ich stan naturalny. Wszyscy są zdziwieni, że w ekstremalnych przypadkach mamy 14 form tego samego rzeczownika (liczba pojedyncza i mnoga, po 7 przypadków). Z kolei jak im wyjechałam z 'I could have forgotten to close the windows yesterday' nie mogli powstrzymać uśmiechu.
Ciągniemy za ten sznurek jak dzieci - tylko po to, żeby zobaczyć, co się stanie. A może posypie się konfetti :)?
Notka naszpikowana ciekawymi spostrzeżeniami.
OdpowiedzUsuńTrochę mnie przerażą to, że zdanie "nie ma czasu albo woli, by jej [katastrofy] uniknąć" wydaje się bardzo prawdziwe.
Jak to wszystko jest dziwnie pomyślane, że ciągnie nas prosto w ogień, że właśnie tej woli brakuje (i to jak często), żeby się ratować. Mimo, że człowiek instynkty przetrwaniowe i jakiejś samotroski na ogół pielęgnuje..
http://www.youtube.com/watch?v=_Fu2NySfFlE
OdpowiedzUsuńTo chyba pierwsze co mi przyszło na myśl po przeczytaniu komentarza :).
Ciężko przychodzi poświęcanie czegoś dzisiaj, żeby kiedyś nie bolało.