Umarł profesor T., z mojej drugiej uczelni. Dowiedziałam się w kuriozalny sposób - siedząc na konsultacjach u pani X, do jej pokoju wpadła pani Y z wieścią. Pani Y zdziwiona, że tak mało osób wie, pani X nabiera łez do oczu. A ja po środku, na niskim, starym, obitym czerwonym czymś, uczelnianym krzesełku - element niepasujący do dekoracji świata, do świata ich wydziału w którym właśnie kogoś zabrakło.
Panie X i Y rozsnuły opowieść; pan T. był młody, widywany przed Wielkanocą, za bardzo się przejmował pracą. Studenci mówili, że jeździł na rowerze na uczelnię, że był sympatyczny. Ja nie miałam z nim nigdy zajęć. Był dla mnie cieniem na korytarzu - ale znajomym cieniem, rozpoznawanym od wielu lat, do którego się uśmiechałam ze wzajemnością. Takim, jakim i ja jestem dla niektórych studentów, a nawet nauczycieli. Światu zabrakło człowieka, uczelni - profesora, niektórym - może przewodnika? Poczytajcie jeszcze to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz