czwartek, 23 lutego 2012

Ferie

Wolny czas wolnym czasem, ale nowy post należy się jak...

(wymyśliłam powyższy początek, ale zanim otworzyłam okienka i wystukałam literki, zdążyłam owo zdanie w głowie skończyć na kilka sposobów. Chciałam najpierw napisać 'jak chłopu rola' - coby było bardziej swojsko i zrozumiale. Pomyślałam jednak, że bardziej 'na czasie' jest 'jak studentowi ferie', co przerodziło się mimochodem w 'jak studentowi wódka', którą zamieniłam zaraz na 'jak studentowi kiwówka' (odpowiednik cytrynówki, z wykorzystaniem innych, łatwych do odgadnięcia owoców (lub najtańszego soku z tychże), przyp. ucieszona autorka). Ten łańcuszek wydał mi się jednak nieco dziwny, poza tym zaraz zaczaiło się na mnie 'jak kania dżdżu' (w formie jak dżdż kani). To było ciekawe, bo przywoływało słowo, które naturalnie w mianowniku powinno mieć formę (albo lepiej, brzmieć :]) 'dżdż'. Na moje wątpliwości odpowiedziała nonsensopedia, i dopiero te poszukiwania skłoniły mnie do zostawienia wspaniałego tematu co się komu należy (albo w ogóle, czy komukolwiek, cokolwiek się należy :P)).

Post miał być o wydarzeniach bieżących, które jednak nie są prawie wcale ciekawe, niezależnie od sposobu opisania (wyjaśnia to po trochę obszerność wstępu). Zaczynając od tego najmniej codziennego - u mojej babci paliła się... pralka :P. Szczęściem byłyśmy wtedy z mamą u niej, co oszczędziło wszystkim nerwów. Paląca się część (przypominająca zwojnicę) została przeze mnie fachowo polana wodą z konewki (po odłączeniu urządzenia od prądu i włączeniu korków), po czym dla pewności (ciągle tkwiąc w pralce) umieszczona w rondelku z zimną wodą. Myślę, że jakiś Pan Naprawiający mocno się zdziwi :P.

Prócz tego okazało się dzisiaj, że zmieniono dokumenty, które trzeba zanieść do dziekanatu, by otrzymać stypendium socjalne. W związku z tym czeka mnie jutro kolejna wycieczka do pań z urzędu skarbowego (już mnie tam kojarzą), jednak największą nowością są... zaświadczenia z ZUS-u ;) (co ma swoje dobre strony, dowiedziałam się, gdzie sanocki ZUS ma siedzibę). Poza tym wspominałam już kiedyś o głupiej, ale chyba czasem uzasadnionej potrzebie przynoszenia zaświadczeń potwierdzających, że się czegoś nie ma, lub nie zrobiło (żadne tam domniemanie niewinności :P).

Próbowałam także w miarę możliwości stworzyć swój plan lekcji, jednak to nie takie łatwe. Politechnika każe mi w tym semestrze chodzić na... 12 przedmiotów (we Francji, na UTC, standardem było 6), które przynajmniej często są co dwa tygodnie. Godzinowo nie jest źle, co nie zmienia faktu, że kiedyśtam przyjdzie nam pisać 12 zaliczeń z dziedzin nie związanych ze sobą jakoś szalenie. W każdym razie - dwutygodniowość nijak nie łączy się z regularnością AGHową, która prędzej skończy przedmiot w połowie semestru niż zrobi go w większym wymiarze w tygodnie parzyste/nieparzyste. Jakoś się poskładam, 15 punktów już mam, co więcej - się zobaczy. Wieczory w większości lepsze niż rok temu ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz