Może to nie jest najważniejsze, co miałam kiedykolwiek do przekazania, ale znalazłam starego maila (którego pewnie ktoś pozna ;) ), i pomyślałam, że kawałek mogę tutaj przekopiować. Z mojego punktu widzenia nie ma jakiegoś wielkiego przekazu, nie musi mieć. Jejku, odkąd jestem w domu nie chce mi się pisać, nie mam pomysłów (właściwie humoru. Jak jest humor można patrzeć na doniczkę i wyciągnąć z niej poemat ;) ). Dom tak działa na człowieka - totalnie demobilizująco. Mówiąc łagodniej, pozwala odpocząć od myślenia, biegania, skupienia, życia pełnego (często pozytywnego) niepokoju, doprowadzając do pełnego otępienia błogostanu domowego ;). Wykonuje się codzienne obowiązki (uwzględniające malowanie, noszenie drewna i latanie z mamą do sklepu), myśli się o problemach z domem i rodziną związanych (zaczyna się od tego, że nie ma nowych odcinków 'Kryminalnych zagadek'; końca nie ma...), zostawiając w tyle momenty bezwładności, silany, wolność i poezję. I dobrze, czasem trzeba ;).
Oto wspomniany list, dotyczy polskiej (a z pewnością nie tylko) młodzieży:
"Wczoraj byłam wieczorem u mojej koleżanki z grupy. Czekałam na nią i jeszcze jedną dziewczynę na przystanku Witosa, trochę daleko, na Kurdwanowie. W międzyczasie zauważyłam grupkę młodzieży w wieku średnie gimnazjum. Najpierw "wymusili pierwszeństwo na przejściu dla pieszych", rozumiem pod pretekstem dobiegnięcia do autobusu, potem przyszli na przystanek na którym wylądowałam. Zdaje się, że chodziło o to, że Młoda Dama z czarnymi lokami umówiła się gdzieś, gdzie można dojechać tramwajem albo autobusem, ale przystanki znajdują się po 2 stronach ulicy. Jej kolega źle popatrzył na godziny, w związku z czym albo musieli czekać na autobus (przystanek, na którym byłam) aż 8 minut, albo jechać za 3 minuty tramwajem, ale ten był całe skrzyżowanie od nich, i istniała obawa, że nie zdążą. Parce towarzyszyła dziewczynka, ładniutka blondynka, wyglądająca na podstawówkę, więc pewnie 1-2 gim, i dwóch chłopców, których bym też nie podejrzewała o więcej. Trochę się wtrącali, oczywiście odpowiednio pretensjonalnym tonem i przy użyciu branżowego słownictwa. Tak przeklinających dzieci nigdy nie widziałam. Wszystko było jedną, niekończącą się złością i nienawiścią, czuło się to w tym, co i jak mówili. Przepraszam, krzyczeli. Była to jedna, wielka histeria, z obu stron, gdyby nie w miarę wczesna pora zaczęłabym się bać o bezpieczeństwo swoje, bądź torebki. Albo przynajmniej, że mnie zwyzywają za przysłuchiwanie się ich konwersacji (w końcu stałam na przystanku, a nie uciekłam od nich), ale nic się nie stało - przyszły koleżanki. Zostawiam to bez komentarza, ale wrażenie robiło nieziemskie ;-)."
:)
OdpowiedzUsuń