Nie opowiadałam jeszcze o wycieczce, jaką sobie zrobiłam w niedzielę, dwa tygodnie temu. Nie było jakiejś szczególnej okazji, która by była dobrą wymówką do wydawania pieniędzy na pociąg, ale zachęcona przyjemnie spędzonym czasem w Cambridge, pomyślałam, że wakacje są raz w roku, i trzeba z nich skorzystać ;). Scenariusz był bardzo podobny, poszłam rano na dworzec kolejowy, i po rozmowie z panią miałam już cel - Windsor.
Sama droga 'tam' była ciekawym przeżyciem, musiałam bowiem najpierw pojechać do Londynu (40 minut), gdzie wysiadłszy na stacji Liverpool street musiałam się dostać na Waterloo, skąd odjeżdżały pociągi w interesującym mnie kierunku. 2 lata temu miałam już możliwość przejażdżki metrem, co i tak nie przeszkodziło mi pojechać w przeciwnym kierunku ;). Do tego doszły roboty podziemne i wyłączenie niektórych przystanków, cała zabawa zajęła mi z godzinę. Trafiłam jednak na Waterloo i wsiadłam do pociągu, który w godzinę zawiózł mnie do Windsoru. (pociągi, z którymi się spotkałam mają 'gęsty' grafik, odjeżdżają niemal jak niektóre autobusy w Krakowie. Z Londynu do Cambridge przez Harlow jeżdżą co 20 minut przez całą niedzielę (od 6 do 22))
Windsor jest znany przede wszystkim z tego, że mieści się w nim zamek - rezydencja dynastii panującej w Wielkiej Brytanii - Windsorów (którzy, jak mówi Wikipedia zmieniając nazwisko, wzięli je właśnie z nazwy miejscowości ;p). Do samego pałacu nie weszłam, prawdę mówiąc przestraszyły mnie długie kolejki (większe niż na London Eye), i 17 funtów za bilety. Obejrzałam za to zamek z zewnątrz, i robi niesamowite wrażenie ;). Pisałam o malowniczym i baśniowym charakterze Cambridge, tutaj mogłam na własne oczy zobaczyć dwunastowieczną rezydencję królów ;). Nie wiem, jak mogę go opisać, to banalne, ale są rzeczy, które trzeba po prostu zobaczyć ;) (a jak nie, zostaje wikipedia ;) ).
Poza tym pozwiedzałam sklepy, stałam się szczęśliwą posiadaczką czarnej spódnicy (w którą się od razu przebrałam) i z pomocą mapki uzyskanej w informacji turystycznej znalazłam bibliotekę. Niestety była zamknięta, nie będzie więc karty z Berkshire ;). W Windsorze (a raczej w mieście obok, do którego można dojść na piechotę w 10 minut, nie mając świadomości, że już się jest gdzieś indziej) znajduje się też słynny Eton College. Do gmachu nie wpuszczano ludzi luzem, każdy musiał wykupić bilet (wersja studencka - 5 funtów) i zwiedzać szkołę z przewodnikiem.
Początkowo nie byłam z tego zadowolona, ale okazało się, że pan, który trafił się mojej grupce uczy w Eton historii ;). Mówił bardzo ciekawie, z pięknym angielskim akcentem, za to tak wyraźnie, że bez problemu dało się go zrozumieć i podążać za jego myślami. Szkoła została założona przez Henryka VI, w 1400-którymś roku (pomnik Henryka znajduje się na dziedzińcu). Miała kształcić chłopców (do tej pory nie uczą się tam dziewczynki) do 18 lat, po czym ci 'przechodzili' do Cambridge, gdzie zapobiegliwy król rok później założył King's College (gdzie byłam kilka tygodni temu ;) ). Stąd wynika zbieżność herbów obydwóch uczelni, różnią się tylko kwiatami w dolnej części - w herbie Eton są lilie - znak Matki Boskiej, a w godle King's College angielskie róże. Szkoła już od początku przeprowadzała selekcję uczniów, przyjmowała zarówno tych dobrze urodzonych (ale zawsze zdolnych), jak i wybitnych lecz biednych, którzy mogli dostawać stypendia. Lekcje zaczynały się o 5 rano, a pierwszy posiłek przewidziano na południe (chleb, masło i piwo). Mi było ciężko skupić się na 1 lekcji w liceum, którą miałam o 7:10, wyobraźcie sobie łacinę o 5 rano ;). W jednej sali lekcyjnej uczyły się na raz 4 klasy, często różnych przedmiotów.... (pan przewodnik mówił jeszcze więcej ciekawostek, ale bez sensu wszystko pisać).
Chcę jeszcze (trochę na marginesie) dodać, że z Eton wyszło wielu wielkich ludzi; wodzowie bitewni, premierzy, pisarze, ... , wg przewodnika większość angielskiej elity. Uczęszczają do niego książęta, a każdy zwykły śmiertelnik musi w wieku 11 i 13 lat przejść test sprawdzający zdolności (dziecko trzeba zapisywać, zanim skończy 10,5 roku). Z założenia (realizowanego jak widać) mają tam chodzić młodzi ludzie o szerokich zainteresowaniach, bystrzy, pewni siebie, by zdobyć wykształcenie (łacina dalej obowiązkowa), znajomości, i móc rządzić krajem, czy też zajmować wysokie stanowisko gdziekolwiek. Zastanawiałam się, czy to ma sens. Ludzie uczeni w jednym miejscu, przez w większości te same osoby, wychowywane w pięknym, mądrym, trochę izolowanym środowisku są przeznaczeni do podejmowania decyzji w jednym kraju. Z drugiej strony mają wszystko, co jest potrzebne do rozwoju, odpowiednich nauczycieli, towarzystwo, mają to, co przy odrobinie chęci (której przecież im nie brakuje) uczyni z nich wrażliwych, inteligentnych i wykształconych ludzi. Nie chcę pisać bardziej kategorycznie, nie wiem, czy pomyślałam o wszystkim.
Po zwiedzaniu Eton było koło 16, jako że nie znalazłam już nic godnego uwagi w Windsorze, wróciłam pociągiem do Londynu ;). Na miejscu okazało się, że korzystając z kupionych biletów mogę jechać metrem tylko raz, na Liverpool street (skąd miałam transport do Harlow), jednak była tak wspaniała pogoda, że postanowiłam się przejść po mieście. Chodziłam tak z 2 godziny, oglądając i robiąc zdjęcia na których nic nie widać, po czym wróciłam pociągiem do domu. Lubię wycieczki ;).
Przy okazji chciałam napisać, że całego wyjazdu by nie było, gdyby nie przemiłe panie sprzedające bilety i urzędujące w okienkach na dworcach, które niestrudzenie odpowiadały mi na pytania, wyszukiwały ciekawe miejsca i starały się nie okazywać zdziwienia na myśl, że młoda osoba postanowiła się wybrać sama w podróż ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz