piątek, 27 sierpnia 2010

Powrót

Jestem w domu od wtorku. Powroty są dosyć męczące, zwłaszcza, jak w domu przez ostatnie 2 lata nie przebywało się jednym ciągiem więcej niż 2 tygodnie. Przyzwyczaję się, wiem o tym (z doświadczeń wynikających z owych 2 lat), właściwie wszyscy się do siebie przyzwyczaimy, mamie i siostrze też jest na pewno inaczej. Początki są trudne. Kolejny truizm, kolejne stwierdzenie, które nic nie daje, nic nie wyjaśnia. Chociaż może zniechęcają mnie 4 przedmioty do zdania we wrześniu, ogrom zajęć podczas roku i życie ciut trudniejsze, za to goniące do przodu ;).

Zastanawiam się, jak to jest, jak ktoś wraca po pół roku pobytu za granicą do żony i dzieci, zostaje z nimi 2 tygodnie i wraca z powrotem do pracy gdzieśtam. Czytałam kiedyś list czytelnika Angory, o mężczyznach, którzy nie znają własnych dzieci, którzy choć nie raz wiedzą o nich wszystko, nie potrafią z nimi rozmawiać, wiedzą o problemach, ale ich nie czują. Ukochane maleństwa, które były często powodem emigracji rodzica chcącego zapewnić lepszy byt latorośli, najpierw czekają na tatusia. W miarę dorastania, oczekują prezentów, pieniędzy, tata schodzi na dalszy plan, by zniknąć, by stać się obcym człowiekiem o tym samym nazwisku. Żony tęsknią, odkładają zarobione pieniądze, składają na budowę domu itp., jednak nie oszczędzają na dzieciach, które mają narty, ubrania, chodzą na kursy językowe, wyjeżdżają na wakacje.

W tym samym czasie (albo nieco wcześniej) on również tęskni. Na początku dzwoni codziennie, często nie zna języka, w związku z czym czuje się jak zaszczute zwierze, bez szans na rozrywkę, ciekawą pracę czy choćby ciepło od innego człowieka. Po jakimś czasie, okazuje się, że wokół jest dużo Polaków, tworzą organizacje, chodzą na dyskoteki, do pubu, spotykają się w domach. Praca jest beznadziejna przede wszystkim z powodu szefa - Turka lub Włocha, jednak można ją urozmaicić puszczając disco polo lub rozmawiając z podobnymi do siebie ludźmi tej samej narodowości. Tata zaczyna cieszyć się wolnością, chodzi na imprezy, legalnie pije przynajmniej raz w tygodniu, tęsknotę zabija piosenkami góralskimi sączącymi się (to słowo chyba się nie nadaje do piosenek góralskich, ale trudno ;) ) z nowego laptopa, który jest doskonały do rozmów z żoną przez skype'a. Jeździ na wycieczki, potrafi powiedzieć w obcym języku kilka słów, w tym dni tygodnia i przekleństwa, w końcu poznaje dziewczynę. Kobietę.

O bliskości miał być osobny post, już chyba nie zdążę, trudno. W każdym razie ludzie potrzebują kontaktów z innymi, również tych fizycznych. Wygląda to tak: dwie osoby na początku się lubią, wygłupiają razem. Po jakimś czasie stają się 'przyjaciółmi', pomagają sobie. Wydaje mi się, że za granicą zachodzi to o wiele szybciej niż w Polsce. Człowiek jest często sam, nie czuje takiej więzi z rodziną w Polsce, nie przejmuje się tym, co inni powiedzą, poza tym grono ludzi do poznania i polubienia jest o wiele mniejsze, dzięki czemu mamy szansę lepiej ich poznać, czy też zbratać się z tymi, do których nawet by nie podszedł w kraju. Do 'przyjaźni' dochodzą pojedyncze gesty, jak chwycenie za ramiona, gdy się przechodzi obok, uśmiech, szukanie się nawzajem wzrokiem, komplementy mówione prosto w oczy. Tańczenie na dyskotece, pocałunki w policzek, gdy się jest pijanym, potem coraz śmielsze w usta, które kończą się na zdradzie. Zdrada na romansie, bo tak naprawdę chodziło tylko o bliskość, o to, że Ludzie Są Sobie Potrzebni.

Znam jednego Pana, którego an lotnisko w Loughton odwoziła kochanka - Zosia, a w Warszawie odbierała żona - Ania z dziećmi. Zosia wie, Ania może się domyślać. Inny, o którym napiszę jeszcze, codziennie dzwoni do żony, jednocześnie pisze do młodej dziewczyny, że ją kocha i żałuje, że nie jest ojcem jej dziecka. Jeśli mogę coś poradzić (oprócz kupowania całych ogórków, a nie porcji), proszę, nigdy nie pozwólcie jechać swojemu chłopakowi/dziewczynie (mężowi/żonie) samotnie za granicę, na dłużej niż pół roku. Człowiek jest słaby.

Możemy kontrolować swoje czyny, ale nie potrafimy tego robić z emocjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz