Jeszcze nie tak dawno byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Może nie widywaliśmy się zbyt często, i o każdą chwilę wspólnie spędzonego czasu musieliśmy walczyć, jednak oboje radowaliśmy się ze spotkań. Wykorzystywaliśmy je może nie zawsze w pełni, za to czerpiąc szeroko pojętą przyjemność z każdej minuty.
Teraz nasz związek przypomina niedobrane małżeństwo z 20-letnim stażem. Poniekąd przywykliśmy
do siebie, i, jak się okazało, każdy żyje swoim życiem. Mijamy się niemal codziennie, często nie zamieniając ze sobą ani słowa. Nie cieszy mnie już jak dawniej, zgnuśniał, rozpasł się, stał się płytki, bezowocny. Ja też jestem inertna, w swoim czczym świecie nie zabiegam ani o wspólne rozrywki ani o pilnowanie obowiązków, które dają poczucie spełnienia. Właśnie stwierdziłam, że powinnam coś z tym zrobić (związki z ludźmi i antropomorficznymi personifikacjami (ukłon w stronę Pratchetta :) ) trzeba ratować!), i biorę się do działania. Muszę naprawić moją relację z Czasem Wolnym!
Od czego trzeba zacząć? Człowiek jest szczęśliwy, gdy mu coś wychodzi. Rozmawiałam dzisiaj z panem instruktorem z prawa jazdy - o tym, że cieszy go niezmiernie uczenie beztalenci samochodowych, które dzwonią potem by wykrzyczeć radość z powodu zdanego egzaminu. Wiadomo, zdać na prawo jazdy - dobra rzecz, ale równocześnie to wysłanie komunikatu człowiekowi: 'hej, wspaniale nauczyłeś mnie jeździć, jesteś dobry w tym, co robisz, trzymaj tak dalej!'.
Ludzie są strasznie łasi na takie informacje (właściwie na wszystkie szczere informacje zwrotne), lubią widzieć, że pomogli (wiadomo, że dla innych zrobi się 10 razy więcej niż dla siebie, takim samym mentalnym wysiłkiem). Lubią także zadania krótkotrwałe, które dają widoczne rezultaty, w czasie proporcjonalnym
do wysiłku.
Jakże byłam szczęśliwa, gdy praca inżynierska zaczęła mi wychodzić, gdy mogłam z dumą powiedzieć,
że choć w małym stopniu znam się na czymś . Jak mawiają przysłowia, starowinki i inne tego typu nośniki mądrości - im więcej włoży się w coś (siebie, serca, energii), tym więcej się wyciągnie. Im mocniej pchniesz huśtawkę, tym wyżej się wzniesiesz. A mamrolenie o nawale pracy bez rzetelnego robienia czegoś jest takim tylko niemrawym kołysaniem. Huśtawka wydaje się wtedy nieciekawa, człowiek jest rozczarowany i zły,
a nie wie, że za odrobiną wysiłku będzie w stanie poczuć wiatr we włosach i zobaczyć horyzont.
Trochę podsumowując - i ja i inni - powinniśmy się wziąć za sensowną robotę, pokonać lenistwo, niechęć, brak wiedzy, i zacząć naprawdę coś robić (najlepiej małymi krokami, wyznaczając sobie realne cele),
bo nam to dużo szczęścia da. Przynajmniej powinno :P. Rzecz jasna - napisać łatwiej niż zrobić - więc może jednak najpierw jakaś szybka modlitwa do Ducha Świętego, coby jeszcze tym razem przychylnie spojrzał
i lenistwo przegnał - i do roboty Moi Mili :)!
PS Prawo jazdy wkrótce (nie napiszę kiedy :P). W tym tygodniu czekają mnie 3 egzaminy, 1 zaliczenie,
1 odpowiedź przy tablicy i 2 kolokwia. Na wszystko zamierzam pójść, niekoniecznie na wszystko
się przygotowując. (głębokie westchnienie i zebranie się w sobie) (właśnie sobie przypomniałam,
że didaskalia się kursywą zapisuje :P) Trzymajcie kciuki ;). Także za wszystkich piszących prace inżynierskie!
(rysunek z vladstudio)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz