Jak już pisałam niedawno, egzaminy lubią towarzystwo, i prawo jazdy przyszło mi zdawać pomiędzy poniedziałkowym egzaminem z surowców energetycznych gazowych i środową technologią chemiczną. Czyli we wtorek o 15 :).
Część teoretyczną zaliczyłam bez problemów (uwierzcie, naprawdę się bałam (prędkości samochodów z przyczepą na autostradzie jakoś słabo wchodziły do głowy)). Potem przyszło mi czekać na część praktyczną, której przebieg był dość śmieszny ;), a którą szczegółowo Wam opiszę (przy sobocie można sobie pozwolić na coś dłuższego :P).
Przede wszystkim chyba byłam strasznie, strasznie zdenerwowana, przy czym co chwilkę dostarczałam sobie nowych ku nerwom powodów :P. Nie czekałam długo, koło 30-40 minut, aż przyszedł do mnie mój egzaminator - pan Zbigniew (potem w myślach nazywany Super Najlepszym Egzaminatorem, SNE). Do sprawdzenia dostałam światła mijania (bajka), i poziom płynu w chłodnicy - do czego przygotowali mnie wszyscy chłopcy czujący w sobie zacięcie pedagogiczne i dobrą wolę ;). Poprawnie też przygotowałam się do jazdy.
Problem zaczął się w momencie wrzucania biegów - toyota egzaminacyjna była 6-cio biegowa, a takie auto znałam jedynie z legend i filmików youtubowych (dzięki Kasia!). W takim aucie przede wszystkim bieg wsteczny jest w innym miejscu, ale są też niewielkie różnice we wrzucaniu biegów normalnych. Tym sposobem moją karierę na łuku rozpoczęłam od... niewłaściwego ruszania :P. Odfajkowano pierwszą nieudaną próbę i stwierdzono:
'Proszę pani, warunkiem zdania łuku jest płynne ruszenie, a nie da się tego zrobić na 3 biegu i z włączonym hamulcem ręcznym. Wie pani w ogóle jak się obsługuje sześciobiegową skrzynię biegów?'
Nie wiedziałam, toteż pan egzaminator mi pokazał. Potem łuk poszedł mi gładko (dzięki Pietia!), chociaż nauczyłam się go wykonywać poprawnie w zeszłą sobotę.
Nieco tylko podenerwowana, ruszyłam wkoło ośrodkowego placu manewrowego, by wyjechać na miasto. Zapomniałam jednak o jego istotnym elemencie, czyli o ruszaniu pod górkę. Wobec tego hasło egzaminatora 'proszę się teraz zatrzymać z hamulcem ręcznym' złapało mnie w środku zakrętu - stałam na wzniesieniu nieco pod skosem. Mając przed sobą nie tylko ruszenie pod górkę, ale i intensywne wykręcanie w ramach jednego pasa - wszystko mi się udało, zgodnie z myśleniem 'przecież nigdy górka mi żadnego problemu nie sprawiała, to oczywiste, że dam radę stąd wyjechać' .
Po górce, trzeba było wyjechać z terenu ośrodka, przez bramę. Na polecenie 'proszę za bramą w lewo' włączyłam prawy kierunkowskaz i uparcie celowałam w prawo. Skrzyżowanie (albo raczej wylot drogi dojazdowej) nie był jednak przystosowany do jazdy na jakieś łąki z prawej strony, i jego profil nakazywał jazdę w lewo (stanęły mi przed oczami wyklady z 'projektowania dróg samochodowych'). W nagłym przebłysku zatrzymałam się z ręcznym (?) na środku owego skrzyżowania i z drżącym głosem zapytałam, czy aby na pewno w prawo pan pragnie. Pan oczywiście pragnienia zgoła inne posiadał, ale powiedział, żebym się nie denerwowała, zwolniła ręczny hamulec (sic!) i na spokojnie ruszyła już właściwą drogą.
Jeszcze widząc ośrodek MORDU we wstecznym lusterku, dostałam polecenie skrętu w lewo na najbliższym skrzyżowaniu z sygnalizacją. Ucieszona czymś łatwym, włączyłam kierunkowskaz o jedno skrzyżowanie za wcześnie, co odbiło się na mojej karcie egzaminacyjnej. Skręt w lewo wykonałam na pomarańczowym świetle (choć mogłam się zatrzymać), czego pan egzaminator taktownie nie zauważył. Po trudnej decyzji, czy pas po prawej zaprowadzi mnie gdzieś dalej niż koniec zatoczki autobusowej, jechałam prosto z zatrważającą prędkością 30-40 km. Odnotowano 'niedostosowanie prędkości do warunków ruchu' :P. Gdy już prędkość stosownie zwiększyłam, nie włączyłam kierunkowskazu przy zmianie pasa ruchu, który mi odpowiadał, a który się właśnie tworzył za małym skrzyżowankiem (to był chyba jedyny błąd, który bym popełniła nawet się nie denerwując). Po czym znowu przejechałam skrzyżowanie na pomarańczowym świetle :P.
Za światłami szerokie wielopasmówki zostały zastąpione przez sieć wąskich uliczek osiedlowych, z samochodami zaparkowanymi po prawej stronie. Jechałam w miarę spokojnie do wzniesienia, gdzie z drugiej strony pojawiły się nowe samochody. Pomyślałam, że w sumie zmieścimy się we trójkę - ja, samochody z naprzeciwka, i samochody zaparkowane po mojej prawej stronie :P, co było zdecydowanie złym założeniem. Wjechawszy na wzniesienie, po jakichś 5 metrach pan egzaminator nacisnął swój hamulec. W samą porę, 20 centymetrów przed spotkaniem moje lusterko - lusterko niewinnego człowieka, który sobie zaparkował nieopatrznie przy górce :P. Egzaminu zatem nie zdałam, i wróciłam z panem do ośrodka.
Tą jazdę mogę opisać jako moją najgorszą w historii :P, tylu głupot w tak krótkim czasie chyba nigdy nie zrobiłam. Wydaje mi się, że od początku łuku czekałam, aż pan egzaminator (przyznajcie, cierpliwy i wyrozumiały) naciśnie mi zasłużenie 'STOP'. To chyba najgorsza rzecz, którą można sobie samemu zrobić - jeździć założeniem, że na pewno się nie uda. Czy robić cokolwiek, myśląc, że to na pewno nie wyjdzie. Nie jestem dumna z mojej jazdy, i pewnie bym była na siebie zła, gdyby mimo wszystko mi się udało (a szczerze w to wątpię, patrząc na początek jazdy :P. Jakby nie było tej górki, byłoby coś innego) - ale trzeba od początku do końca wierzyć w siebie i nawet nie myśleć o tym, że może się coś nie udać. Przynajmniej na mnie to działa ;) (przykładowo cała moja Francja, od początku do końca, była oparta na wierze i przekonaniu, że co wymyślę, to dam radę zrobić :) ).
Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytają, i którzy mieli jakikolwiek wkład w moje prawo jazdy ;). O kolejnej próbie z pewnością doniosę :P, jednak nie ma co się jej spodziewać przed 20 lutego. Kiedyś na pewno zdam, prowadzenie samochodu jest przyjemne ;). Teraz za to trzeba się skupić na sesji, wszystkim studentom - POWODZENIA :)!
Gdyby tylko stres nie zżerał nas podczas egzaminu. Gdyby egzamin, jak za granicą, przebiegał z instruktorem, który nas uczył, którego znamy, jest prawie kolegą, a nie katem, który czycha na najmniejszy błąd... Byłoby jak kiedyś w kraju nad Wisłą. Nie było tak źle...
OdpowiedzUsuńWymagałoby to dużego zaufania do egzaminatora (od strony eee, organów państwowych), a ludzie chyba wolą unikać takiego czegoś. Nie wierzą na słowo i nie wierzą w bezstronność, chociaż ta akurat wcale rzadka nie jest. Pewnie, że byłoby fajnie ;)).
OdpowiedzUsuńPierwsze koty za płoty. :) Powodzenia w sesji!
OdpowiedzUsuńDzięki, i odwdzięczam się tymi samymi życzeniami ;). Już przynajmniej wiem, jak wygląda teren ośrodka :P.
OdpowiedzUsuń