wtorek, 10 stycznia 2012

Rzecz warta marchewki

Wszystko poniżej napisałam wczoraj w nocy, stąd trochę mało logiki w niektórych miejscach przy końcu. Praca inżynierska dalej do konsultacji, ale już zaczyna wyglądać (choć dalej wyniki są złe). O 18:30 mam egzamin z francuskiego.

Dzisiejszy post jest napisany ‘szczęśliwym trafem’ – nieopatrznie kazałam programowi komputerowemu liczyć 55 postaci drgań (w przypływie fantazji, której nagłe przebłyski przy pisaniu pracy inż. zaprowadzą mnie do grobu). Mając powłączane całe mnóstwo innych programów, muszę trochę czekać na wyniki, bez których ani rusz dalej. Umywszy naczynia, nie mam co robić 'w wolnym czasie' (francuskiego mam już dość), zabrałam się za krótki post ;) ).

A chciałam poruszyć temat oszustw, które mi przynajmniej trudno jednoznacznie ocenić (zwłaszcza kierując się skądinąd złotą zasadą ‘żyj i daj żyć innym’). Do czytania (albo w dowolnym jego otoczeniu) posłuchajcie sobie proszę piosenki z musicalu ‘Wicked’, która pośrednio wpisuje się w temat (śpiewa Czarnoksiężnik z Krainy Oz). (Tak w ogóle gdzie się nie ruszę, dotyka mnie ten temat, nie tak dawno pisałam o kłamstwie).

Zacznę z łagodnej strony – czasem niewielkie oszustwo znacznie ułatwia życie. Przykładowo: by dostać stypendium socjalne na uczelni potrzebuję przytachać do dziekanatu socjalnego trochę makulatury, w tym zaświadczenia z US o dochodach w poprzednim roku dla każdego członka rodziny. Wnioski o wydanie zaświadczeń składa się podpisane, i ten sam podpis powinno się złożyć przy odbiorze papierka. Bywa, że np. tata jest nieosiągalny w momencie odbierania, z resztą ciężko ganiać całą rodzinkę do miasta po komplet zaświadczeń. W związku z tym kilka razy, w obecności pań urzędniczek podpisywałam się kończąc nazwisko na ‘i’ zamiast na ‘a’. Niektóre same do tego namawiały, ale zdarzyły się też takie, które twardo trzymały się tego, że chcą zobaczyć osobnika z brodą i krawatem (i spotkałam się też z tym, że chciano ode mnie dowody osobiste członków rodziny, ale to piszę jako ciekawostkę). Początkowo czułam się niepewnie w tej sytuacji, ale bardzo pomagała świadomość, że całe otoczenie akceptuje taki układ. Chociaż formalnie rzecz biorąc oszukiwałam, poza jakimś ‘pierwszym razem’ nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. (wiem, że to rzecz banalna, ale chodziło mi o jakiś w miarę prosty przykład).

Idąc dalej – każdemu zdarzyło się ściągać na egzaminie (sprawdzianie, kartkówce, nie wierzę, że nie ;) ), odpisywać zadnie domowe, co podpada pod solidny psychologiczny paragraf ‘przywłaszczanie sobie cudzej pracy’, naginać wyniki na laborkach z fizyki, łamać przepisy drogowe. To przecież też oszustwa. Mam jeszcze jeden przykład, poważniejszy, dotyczący właśnie fałszowania wyników badań – by były zgodne z wiedzą, lub z tym, co chcemy za ich pomocą pokazać.

W tym miejscu w ogóle nie wiem, po co cały ten przykład, widocznie miałam jakąś ogólna ideę do której był mi potrzebny, jednak do dzisiejszej pory obiadowej skutecznie wyparowała z mojej głowy. Zostawiam jednak, bo właściwości herbaty (moje popisowe ;) ) mogą się komuś wydać ciekawe.

Wyobraźcie sobie inną sytuację – robimy doświadczenie chemiczne, które każdy choć raz widział na własne oczy – dodajemy cytrynę do herbaty. Cytryna to kwas, a herbata wskaźnik, który w środowisku kwaśnym przybiera jaśniejszy odcień, płyn robi się ‘żółty’ (a dla wodorotlenków staje się ciemny, brązowy, ale zazwyczaj wciąż klarowny, spróbujcie dodać kreta do przetykania rur ;) ). Doświadczenie jest wykonywane na całym świecie miliony razy, znamy doskonale jego rezultaty, ale chcemy zbadać je dokładnie – do 10 tych samych czarnych herbat dodajemy po 20 kropli soku z cytryny. Jedna z nich uparcie (to moje ulubione słowo ostatnio) nie zmienia koloru – tragedia! Jednak jesteśmy kreatywni, i bez problemu znajdujemy szereg wyjść z sytuacji: uwzględniamy we wnioskach fenomen próbując uzasadnić go zgodnie z naszą wiedzą (począwszy od tezy ‘cytryna nie działa na herbatę w niebieskich kubkach postawionych na drewnianym stole’, aż po ‘niebieski kubek prawdopodobnie został umyty mydłem w płynie (o odczynie zasadowym) i niedokładnie wypłukany’). Możemy też udawać, że wszystko było ok, i płyn w niebieskim kubeczku zachowywał się tak, jak w 9 innych, lub odwrotnie, odrzucić wynik z niebieskiego kubka jako błąd gruby i napisać wnioski na temat wszystkich normalnych kubeczków. Najlepiej jest powtórzyć doświadczenie, ale kto ma na to czas? (chętni do herbaty by się znaleźli myślę ;) ).

Żadne inne przykłady mi w tym momencie nie przychodzą do głowy, ale jestem przekonana, że oszukując czujemy się niekomfortowo (chrześcijanie mają jednak fajnie ze spowiedzią). Poza tym myślę, że im oszustwo większe, tym bardziej chcemy, by wiedział o nim ktoś inny (to dopiero paradoks!), byśmy mogli poznać jego zdanie i reakcję (albo dowiedzieć się, czy nie jesteśmy Ostatnim Sprawiedliwym na Dzikim Zachodzie broniąc grządki marchewki). Pamiętajcie, że mówię o oszustwach, które nie mają poważniejszych konsekwencji i służą (przynajmniej w założeniu) uproszczeniu życia. I tak w ogóle zastanawiałam się, co, jak długo i z jakim natężeniem czuje morderca, albo chociaż sprawca śmiertelnego wypadku. Musi im być naprawdę ciężko, i to ciężko bez wytchnienia.

Dokładam jeszcze pytanie: jakie możecie mi podać przykładu oszustw, których 'nie trzeba się wstydzić'?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz