poniedziałek, 2 stycznia 2012

Esperanto :D!

Dzisiaj dwa nowe posty, coby Was nie męczyć tasiemcami i oddzielić dwa ważne tematy ;). Przy okazji sylwestra zaczęłam pisać trochę o ludziach, których mogę poznać na moim Erasmusie. Pominę cały wstęp, który wszyscy znacie, zacznę od momentu, gdy zaczęło się robić naprawdę fajnie ;).

Ludzie z zagranicy żyją tu w małych społecznościach, wyznaczanych przede wszystkim przez języki i położenie geograficzne państw z których pochodzą. Mamy więc rodzinkę Chińczyków, którzy raczej trzymają się na uboczu, małe zgromadzenie USA, osobnych ludzi, którzy nie znają prawie zupełnie francuskiego i żyją wraz z rodakami, z rzadka wychodząc do innych, ale przede wszystkim wielką, bawiącą się i wspierającą grupę z Ameryki Łacińskiej :). Tak w ogóle, wyobraźcie sobie, że jedziecie na Erasmusa, i językiem, w którym porozumiewa się 80% obcokrajowców między sobą jest hiszpański, ewentualnie łączony z portugalskim (tzn. studenci z Brazylii bez problemów dogadują się z resztą swojego świata). (Moja znajomość hiszpańskiego ogranicza się do buenos dias, nieustannie mylonego z włoskim buongiorno). Większość przyjezdnych zna w miarę dobrze (czyli lepiej ode mnie) francuski, często jest to ich pierwszy język obcy (lub w przypadku ludzi z Afryki – język urzędowy w ich kraju). Jeśli bardzo nalegam, z większością da się porozmawiać po angielsku, ale ten język wolą zdecydowanie przybysze z Europy (prócz Hiszpanów rzecz jasna ;) ).

Pewnie trochę z racji ograniczonej ilości atrakcji w Compiègne, większość obcokrajowców żyje i bawi się razem ;). Przykładowo Meksykanie i Brazylijczycy organizowali z okazji Bożego Narodzenia swoje własne imprezy wigilijne, na które byli zaproszeni wszyscy, którzy nie mieli się gdzie podziać przez święta, lub było ich za mało, by stworzyć własną narodowościową wigilijkę. Im dłużej mam szansę poprzebywać albo rozmawiać z ludźmi stamtąd, tym bardziej robię się ciekawa Meksyku, Kolumbii czy Wenezueli (Brazylijczyków jakoś nie mogę polubić samych z siebie, nie wiem dlaczego :P). Państwa, których do niedawna nie potrafiłam dobrze zlokalizować na mapie, zaczynają dla mnie przybierać twarze Antonia, Guilherme’a czy Mariany, zaczynają przemawiać ich poglądami, a jakieś przykryte kurzem informacje o Amazonii i favelach zostają zamienione nazwami tamtejszych tańców narodowych (wiecie, że w Argentynie naprawdę tańczą tango Argentina? ;) ). Mam nadzieję, że godnie reprezentuję Polskę ;).

Erasmus to wspaniałe doświadczenie (nie boję się tego powiedzieć przed przysłowiowym zachodem słońca ;) ), a ludzie, jakich mogę tu spotkać, w większości przypadków naprawdę są przyjaźni i warci ciągłego poznawania. (Najlepiej i najprościej podsumował to Felipe, na wycieczce do Troys: ‘Wiesz co jest najlepsze w wymianach studenckich? Że tutaj tak łatwo rozmawia się ze wszystkimi, tu każdy jest fajny.’). Dopiero zaczęłam wszystko poznawać, a tu zostały mi zaledwie 3 tygodnie, w dodatku wypełnione egzaminami i pracą inżynierską.

2 komentarze:

  1. Nadrabiam zaległości, trochę poczytam, trochę pokomentuję... Hmm myślę że na magisterce też Cię puszczą na Erazmusa ;)
    I przypomniałaś mi że mam, się uczyć Hiszpańskiego. Może warto sobie zapełnić dzień, wtedy wszystko się uda :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasieńka, straaasznie się cieszę :). Na Erasmusa można jechać tylko raz w życiu, ale są inne programy wymian studenckich - marzy mi się Ameryka Łacińska, ale chyba musiałabym wygrać (bo chyba ciężko byłoby znajdować na chodniku przez kilka tygodni codziennie banknot 200zł) strasznie dużo pieniędzy, by sobie pozwolić. Cóż, impossible is nothing, zwłaszcza, jeśli się chce ;)!

    I hiszpańskiego się koniecznie ucz, ja dopiero we Francji poznałam potęgę tego języka. Szkoda, że jednak nie udało Ci się spotkać z moimi Meksykanami. I naprawdę polecam Ci wyjazd za granicę (może ta Hiszpania, tam naprawdę jeździ dużo osób z Ameryki Południowej, mają łatwo z językiem :) ). 3m się ;).

    OdpowiedzUsuń