poniedziałek, 30 stycznia 2012

koniec stycznia

(Miałam napisać post podsumowujący pobyt we Francji. Jeśli miałby być czymś więcej niż tyko listą sukcesów i porażek :P, powinien zostać napisany krótko po powrocie. Wtedy jednak, zajęta załatwianiem wszystkiego i witaniem się z polską częścią mojego świata, napisałam ledwie początek. Dzisiaj kończę, dodając sprawy bieżące. W końcu nie ma przerw w normalnym życiu ;) ).

(I zdaję sobie sprawę, że pewnie często powtarzam główną myśl poniższego akapitu, ale to dlatego, że ona mi bardzo pasuje.)

Zawsze nadchodzi czas, że trzeba zostawić jakieś miejsce, jakichś ludzi, z którymi było nam dobrze. Jest wtedy smutno (choć wielki cień facebooka dość dobrze ten smutek przykrywa), ale problem w tym, że nawet jak dawnych znajomych spotkamy jeszcze raz, to okoliczności, całe otoczenie, które czyniło znajomość cenniejszą i niepowtarzalną - tego już nie będzie, a raczej będzie coś innego.

Zobaczcie, człowiek z lubością patrzy na parasol w deszczowy dzień, a w słoneczny chowa go głęboko do szafy - podobnie jest z ludźmi, pasują do określonej sytuacji, do określonych miejsc, do określonych, zazwyczaj wspólnych, myśli - a do innych już niekoniecznie. Żyje się chwilą - dlatego, że jest cenna, niepowtarzalna, ale także dlatego, że prowadzi dalej, prowadzi do wyjścia z ramek okoliczności pozwalając stworzyć zalążek przyszłej przyjaźni (uff, wpadłam w straaaszny ton, już wracam do normy :P). Jeszcze tylko dwa słowa - miałam szczęście spotkać i świetnych Francuzów (Françoise, pan Nicolas z biblioteki, pan od wibromechaniki i cała ekipa ESPERANTO), i świetnych obcokrajowców.

Teraz trochę bardziej konkretnie. Po pierwsze, nauczyłam się troszkę francuskiego (dalej robię błędy, zaimki pozostaną dla mnie wieczną tajemnicą, a brak słownictwa wymusza niebywałą kreatywność, ale jestem w stanie się porozumiewać ;) ). W ogóle uważam, że pod względem nauki mój wyjazd wypadł całkiem spoko. Wibromechanika bardzo pomagała przy pisaniu pracy inżynierskiej, z resztą pierwszy raz od dawna tak cieszyłam się chodząc na zajęcia, i tyle mi one dały (duża w tym zasługa pana ;) ).

Korzyści z innej strony - Fraaaancjaaaaa ;) i morze możliwości. Rozmawianie w obcym języku, zwiedzanie kraju (nawet jak nie było na to pieniędzy), poznawanie zwyczajów (piekarnia koło mojego domu była otwarta w niedzielę, i zamknięta w poniedziałki), ogrom serów pleśniowych, jadalne kasztany sprzedawane na ulicach, ... .

Lubię poznawać świat, bardzo. Każdy nowy kraj (zobaczycie, pojadę kiedyś do Kolumbii!), albo możliwość rozmowy w obcym języku (jak już się pokona strach) sprawiają mi niesamowitą przyjemność, po której ciężko wrócić do rzeczywistości. Mam ładny cytat, z 'Prawieku i innych czasów' (nie mam pojęcia, czy się odmienia tytuły). Myślę, że choć raz każdy stwierdził jego prawdziwość ;).

'A kto raz widział granice świata, ten najboleśniej doświadczać będzie swego uwięzienia'.

(ehh, strasznie wymęczyłam tą część, nie mam najwidoczniej dnia do pisania. Mam nadzieję, że wiecie, co chciałam napisać. Albo przynajmniej, że każdy kto kiedykolwiek był za granicą na dłużej, domyśla się 'tych wszystkich' uczuć związanych z powrotem).



Jeśli chodzi o listę opcji, którą kiedyś zrobiłam: Napisałam pracę (jest dalej u recenzenta), zaliczyłam wibromechanikę (może powinnam bardziej wierzyć w siebie, w końcu 3,5 to nie jest '3,0 dla obcokrajowców'), i nie bez trudności udało mi się przepisać oceny z Francji do politechnikowego indeksu (podejrzewam, że rzadko dziekani do spraw studenckich doprowadzają młodych ludzi do płaczu. Ale jeden zły charakter musiał się trafić, coby baja była bają ;). No i ostatecznie pan się poprawił ;) ). Jutro zanoszę wszystkie dokumenty do dziekanatu - wygląda na to, że jednak się udało :) (ale wolę tego nie mówić przed obroną ;) ).

W Krakowie wściekle zimno (u mnie w domu z resztą też, dostałam zdjęcie nocnej termoizolacji nieszczelnych drzwi :) ). Podobał nam się dzisiejszy występ ;). Gdy raz pojadę na akademiki, ciężko mi z nich wrócić. Jutro widzę się z Jeanne. Siedząca obok Mira uczy się na wtorkowe drogi, a w tle leci purple rain.

PS Zapomniałam wkleić zdjęcie, a miałam przygotowane. Myślę, że mówi samo za siebie ;).

4 komentarze:

  1. Ale tak z drugiej strony, to nigdy do końca nie wiadomo, kto trafi do kategorii "przelotna znajomość", a kto mimo wszystko trafi do grona przyjaciół :).

    Niech żyją niespodzianki! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że podchodzenie do każdego obcego jak do potencjalnego przyjaciela jest o niebo lepszym wyjściem niż traktowanie otoczenia jak muchy, które obijają się o szybę naszego samochodu ;).

    Poza tym też jestem zdania, że niespodzianki (o ile nikomu nie robią nic złego) mogą sobie chodzić wolno po świecie. Niech sobie żyją. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, o tak, o tak :). Z drugiej strony, czasem dobrze mieć sprawne wycieraczki.

    Ciekawe, jaki jest cykl rozwojowy niespodzianek^^.

    OdpowiedzUsuń
  4. A jak już jedziemy samochodem, ze świetnymi wycieraczkami, dobrze jest mieć go wypełnionego po brzegi ;).

    Jestem przekonana, że każda niespodzianka ma swój własny 'cykl rozwojowy', który z natury rzeczy jest niespodzianką :P.

    OdpowiedzUsuń