piątek, 31 grudnia 2010

Bajka o Czerwonym Kapturku

Czerwony Kapturek, zanim zaniesie babci jedzenie w koszyczku i po raz milionowy powtórzy znaną wszystkim historię, musi chadzać także po zakupy do sklepu. Właśnie podczas takiej wyprawy Kapturek spotkał człowieka o śniadej cerze. Wyglądał prawie jak bezdomny w tym wczesnym stadium, gdy jeszcze nie ma obłędu i pijackiego zamroczenia w oczach, gdy jest na tyle normalny, że nie przeraża, za to budzi współczucie. Zarost i plecak mówiły same za siebie. Pchał pusty wózek zakupowy w stronę hipermarketu, w celu odebrania złotówki. Drogę zagrodził mu samochód.
-Brmannrm. - rzucił wyczekujące spojrzenie w stronę Kapturka.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie i kiwnęła głową.
-Wszędzie by chcieli wjechać, nie patrzą nic na człowieka jak idzie.
-Co zrobić...
-Ludzie są źli, wiesz kapturku?
-Wcale nie są. Myślę, że ludzie są dobrzy, jeśli tylko mają możliwości, jeśli im się pozwoli.
-Ale takich jest mało. Co z tego, że ktoś jest dobry, jak trafiają w niego najgorsze rzeczy i zostaje sam, bez rodziny nawet.
-Co się stało z pana rodziną? - to niedyskretne pytanie, Kapturek nie powinien był go zadać. Chociaż z drugiej strony, przecież się nie znają, można sobie pozwolić na bezpośredniość. Mężczyzna był zaskoczony.
-Moja rodzina... Moja matka umarła, tramwaj ją przejechał. Za szybko jechał, też wariat. Miałem siostrę, mąż ją psychicznie wykończył, była w szpitalu przez jakiś czas, wróciła, tak ją stłukł, że popełniła samobójstwo, już ze 3 lata będą. Mój brat znowu miał raka, gdzieś od kręgosłupa mu szło, potem przerzuty do krtani. Miał operację u Rydygiera, ale nic nie dała. Zostawił żonę, dziecko, ale nie wiem, gdzie są, wyprowadziła się. Teraz już nie mam rodziny.
Czerwony Kapturek zastanowił się przez chwilę, czy człowiek nie zmyśla, czy w otoczeniu jednej osoby może się wydarzyć aż tyle przykrych rzeczy. Ale potem przypomniał sobie, że bajki to nie życie, że wszystko w nich możliwe. Odetchnął, bez ulgi, ale ze zrozumieniem. Popatrzył nieznajomemu w brązowe oczy.
-To życzę panu szczęśliwego nowego roku. - poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się.
-Ja tobie również Kapturku, dobrą robotę robisz z tą babcią.
-Do widzenia.
Kapturek wszedł do sklepu, a mężczyzna zostawił wózek. Gdy wychodził z zakupami, mijał go znowu, ale ten już go nie widział.

czwartek, 30 grudnia 2010

przed Sylwestrem

(Zastanawiałam się, jakby było, gdyby bloga pisało dziecko. Mi najlepiej się pisze, jak trafię na coś, czego wcześniej nie widziałam, coś mnie zdenerwuje, bądź wzbudzi dowolne emocje. Wtedy litery same wychodzą spod ręki, nie trzeba zastanawiać się nad kolejnym zdaniem, każde następne jest kontynuacją poprzedniego, tekst płynie jak rzeka. Jeśli post jest na nudny, powszechny temat, musi być napisany po mistrzowsku. Wyszukana forma powinna się wylewać z ekranu komputera, porażać kolorami i pachnieć słodkim miodem (właściwie nie jestem pewna, czy miód ma aż tak intensywny i przyjemny zapach, żeby go tu przywoływać, niemniej jednak dobrze się kojarzy, a to się liczy ;) ). Tak jakby suma treści i formy musiała być większa od pewnej wartości, od której zaczyna się coś wartego zamieszczenia i przeczytania. Dla dziecka większość przydarzających się rzeczy jest nowa, fascynująca, opisywałoby je z należytą pasją. Chociaż z drugiej strony odbiorcami powinny wtedy być takie same dzieci, żeby je to ciekawiło. Głupi nawias z mojej strony) (a zdarza mi się czytać całkiem niegłupie)

Jestem w Krakowie. Kilka godzin temu myślałam, że nie ma nic bardziej przygnębiającego niż pusty akademik. Takie nienaturalne ;). Jutro Sylwester, będzie na pewno w porządku. Tak czy inaczej będzie to krok naprzód. Większość już słyszała, ale w ramach życzeń noworocznych chciałabym, żeby rok 2011 był pełen pozytywnych i pożądanych zmian ;).

sobota, 25 grudnia 2010

Wigilia

Dzisiejszy post nieco mało składny, bo pisany w kawałkach ;).

Wczoraj była Wigilia - dzień chyba najbardziej oczekiwany przez każde dziecko ;) - może oprócz urodzin. Po jakimś czasie coraz mniej się czeka na urodziny. Jeszcze nie doszłam do takiego etapu, ale zgodnie z powszechną wiedzą ( ;) )dotyczy to starzenia się, przemijania, kryzysów wieku różnorakiego. Tak samo mniej się czeka na kolację wigilijną. Urok wieczoru przesłania widmo co najmniej kilkudniowych przygotowań, przerażają kwaśne miny rodziny, a twoja chęć do śpiewania kolęd jest traktowana jak zachowanie infantylne i niegodne dorosłej osoby, która powinna z godnością oglądać film na TVN-ie ;). Sami jesteśmy kowalami swojego losu.

Po Wigilii poszłam na pasterkę do mojej parafii (to ważna informacja, gdyż mieszkam w miejscu, z którego droga do 3 kościołów jest mniej więcej taka sama (do jednego nie trzeba iść przez górkę). Zazwyczaj wybór w niedzielę polega na zdecydowaniu się na jakąś godzinę, ewentualnie nie idzie się gdzieś na tę jedną konkretną, bo wiadomo, że będzie długie kazanie).

Pasterka trwała koło 80 minut, co było poniekąd spowodowane pięknym, niemal dwudziestominutowym kazaniem. Było ono z pewnością dobre merytorycznie, ksiądz cytował w nim Mickiewicza i jakiegoś innego znanego człowieka. Poza tym rozpoczął od 3 zwrotki 'Wśród nocnej ciszy', a zakończył kilkoma linijkami z 'Do szopy, hej pasterze', co kojarzy mi się z jakimś zabiegiem stosowanym w muzyce (na początku pojawia się motyw, później coś innego, a na końcu znowu to pierwsze (z braku wiedzy muzycznej nie umiem tego nazwać ;) )). Tematem było światło (Jezusowe); przy 'neonach' (oczywiście użytych jako odniesienie do czegoś ;) ) nie wytrzymałam i prawie wybuchnęłam śmiechem ;). W całym tym ustępie chodzi mi o to, że najpiękniejsze kazanie (a słyszałam na pewno lepsze) nie powinno trwać nie wiadomo ile, zwłaszcza, gdy słucha go grupa ludzi zmęczonych przygotowywaniami do świąt, o północy, zakładając, że w ogóle w normalnych warunkach chcieliby słuchać czegoś takiego. Poza tym było w porządku ;).

czwartek, 23 grudnia 2010

House of Santa

Znalazłam w końcu w domu zadanie z angielskiego z 3 klasy liceum. Nie jest jakieś szczególnie piękne ani mądre, ale nadaje się w sam raz na święta ;). Pamiętam, że mieliśmy wtedy 3 tematy do wyboru - opisać pokój, w którym będziemy mieszkać na studiach, opisać jeszcze coś, bądź pokazać, jak wg nas wygląda domek świętego Mikołaja. Wybór był oczywisty ;).

'Every child dreams about going there. It is believed to be an all-year-open toy factory or even a candy birdhouse. But the real home of Santa Claus looks like none of them.

Placed in the north of Finland, among wonderful valleys and forests, a small cottage usually does not call attention, probably because it is invisible for ordinary adults. The wooden house has a red roof and a large chimney. Scarcely does the dusk fall, this common landscape becomes full of magic created by fireflies and falling snow. Despite the snow that lies all the time around the cottage, Santa's wife raised some cowslips that blossom constantly.

When you knock on to the brown door with holly and silver bells, it will be opened by a little plumb and grinning lady. Santa will be sitting in one of the two red armchairs near to the fireplace and a large table with a tablecloth. On the white walls there are many pictures of Santa's family. Green carpet seems to be always covered with snow. Interior, although contains only one piece (together with the kitchen) seems to be twice as big as we thought outdoors. Besides mentioned armchairs and the table, there is a magnificent Christmas tree with small fairies as ornaments and other necessary furnitures. In the old closet there is a modern computer - Santa's workplace.

For me, the house of Santa Claus is a peaceful place, full of magic and curiosuty that accompany the childlike expectation for the presents.'



Okazało się, że na wikipedii jest hasło 'ciasto kruche'. (Potrzebowałam informacji na ten temat gdyż nie ma nic bardziej nieprecyzyjnego niż zdanie 'Gotowe ciasto położyć na blasze i upiec.' Właśnie to 'i upiec' nastręcza (u mnie w domu przynajmniej) całą masę problemów, nigdy nie wiadomo w jakiej temperaturze i przez jaki czas, co przy nieproporcjonalnie zmienionych ilościach składników jest tym bardziej trudne. Nie mając pod ręką nikogo znającego się na rzeczy, usiadłam przed komputerem.)
Pojęcie jest sformułowane bardzo fachowo, czyni ze sztuki pieczenia niemal naukę ścisłą. Przypomina mi nieco opisywanie składu mieszanki betonowej. Dwa procesy technologiczne, wpływ żółtek obok roli zaczynu cementowego. Wychodzi na to, że kobiety i mężczyźni przez wieki zajmowali się różnymi odmianami tego samego ;).

Składałam już wszystkim indywidualnie życzenia, jednak korzystając z okazji chciałam jeszcze raz życzyć przyjemnych, pełnych ciepła i spokoju Świąt Bożego Narodzenia :)

niedziela, 19 grudnia 2010

Co było na rysunku?



Wszyscy czytali 'Małego księcia', który zaczyna się problematycznym rysunkiem ni to kapelusza ni to słonia połkniętego przez węża. Podobne zadanie postawiłam przed Wami w ankiecie ;).
Świat małych dzieci jest pełen wróżek, krasnali, pokemonów. Opiekowałam się kiedyś Madzią i Sławkiem, spędzałam z nimi 2 razy w tygodniu 4 godziny. W celu zabicia czasu chodziłam z nimi na spacery, a raczej wracałam z przedszkola możliwie okrężną drogą (kto miał przyjemność przebywać z dziećmi wie, że o wiele łatwiej po prostu iść z nimi przed siebie, niż wymyślać zabawy w domu, jeszcze bez udziału telewizora). Graliśmy zatem w tajnych agentów oraz szukaliśmy wróżek. Do dzisiaj mam przed oczami twarzyczkę Madzi, która z uporem godnym sprawy życia czy śmierci usiłowała przekonać Sławka, że widziała skrzaty pod drzewami).

To są dzieci, tymczasem każdy widzi, to, w co wierzy, albo raczej chce wierzyć. To jedna (bardzo istotna :P) sprawa, jednak moja ankieta dotyczyła innej.

To ile wiemy wpływa na nasze postrzeganie świata. Patrzymy na pewne zjawiska przez pryzmat doświadczeń, wiedzy, to naturalne. Nasze obecne zachowania są poniekąd skutkiem przeszłości (na czym opiera się psychologia (przynajmniej w moich oczach ;) )). Tak samo jest z wiedzą, którą nabyliśmy. Znamy literkę 'B', więc któregoś dnia leżąc na trawniku dostrzeżemy ją w chmurach. Widząc herb Eton przypomnimy sobie podobny w Cambridge, grając w badmintona nie będziemy widzieć lotki tylko równania rzutu ukośnego, kąpiąc się w rzece nadepniemy na pył piaszczysty (albo na coś podobnego), a będąc polonistą do każdego artykułu dołożymy kilka przecinków. Wydaje się, że wraz ze wzrostem naszej wiedzy zmienia się świat, wyjaśniają się banalne tajemnice, by zrobić miejsce kolejnym, wyostrzają się granice, coraz mniej miejsca na niedomówienia i wyobraźnię.

Mój rysunek został zrobiony na wykładzie z 'Projektowania dróg samochodowych' i przedstawia 'przekrój przez teren wraz z jezdnią i odwodnieniem'. To śmiesznie brzmi i przeczy zasadom ankiet ;), ale to była poprawna odpowiedź. Przyjemnie mi, że jej nie wybraliście wszyscy (czego się bałam, bo to żadna zabawa), tym bardziej, że te 5 głosów rozłożyło się bardzo równomiernie.

Profil blachy zimnogiętej brzmiał bardzo dziwnie, ale wydawał mi się w miarę zbliżony kształtem. Krzywą zmian temperatury wymyśliłam na poczekaniu, pomyślałam, że kreski przypominają jakiś wykres, a wszystkie inne wykresy, które przychodziły mi do głowy miały kształt w miarę normalny. Prawdę mówiąc nawet nie wiem, czy ten wspomniany byłby podobny. Zarys budynków wybrałby ktoś niezorientowany w budownictwie (o co nietrudno, biorąc pod uwagę fakt, że ja po 2,5 roku nadal czuję, że nic prawie nie wiem), kto ma dużo wyobraźni. Droga szynowa ma mniej ostrych zakrętów, w ogóle jest bardziej podobna do węża. Na więcej propozycji zabrakło mi fantazji :). Dziękuję wszystkim za udział, i zapraszam do kolejnej ankiety, która pojawi się (mam nadzieję) przed świętami.

środa, 15 grudnia 2010

Laboranci

Jak na 3 lata studiowania znam mało laborantów (na potrzeby tego posta 'laborant' to młody człowiek posiadający tytuł min. inżyniera służący za 'wynieś, przynieś, pozamiataj i podpowiedz głupiemu studentowi co ma robić dalej' w trakcie ćwiczeń laboratoryjnych).

Może nie byli potrzebni na politechnice, gdzie wystarczyło wstawić próbkę do maszyny, która ją zgniatała (w 90%przypadków) i jedyna praca (zrzucana często na męską część grupy) polegała na pozamiataniu resztek. Pamiętam tylko jednego pana, który pomagał nam robić mieszankę betonową. Te zajęcia jednak mieliśmy z wiekową i przesympatyczną panią; niewykluczone, że gdyby były prowadzone przez jednego z rosłych panów od asfaltów nie miałabym okazji zobaczyć laboranta w akcji.

Na AGH natomiast, przy 'prawdziwych' i bardziej wymagających laboratoriach są nieocenieni. Poza tym niewykluczone, że na akademii mają więcej doktorantów, którym pasuje dać jakieś zajęcie, coby czuli się potrzebni i zdobyli cenne doświadczenie.
W związku z tym mamy pana Michała od wszelakiego rodzaju chemii oraz pana Kamila od fizyki. Wszyscy 'wyżsi stopniem' na uczelni mówią do nich po imieniu; może to mało fachowe, za to tworzy sympatyczną atmosferę i pomaga studentom traktować ich jak 'swoich' po stronie wroga.
Dzieje się to naturalnie, oni sami niedawno byli na naszym miejscu, męczyli się z tymi samymi zagadnieniami, co więcej również oczekiwali pomocy i wsparcia ze strony śmiałków porywających się na doktorat. Patrząc na nich mam wrażenie, że są ode mnie starsi nie więcej niż 5 lat. W chwilach zapomnienia mówią nam po imieniu, pytają o prezenty mikołajkowe, 'doradzają' na temat zawartości probówek i wniosków z doświadczeń, uśmiechają się gdy piszesz smsy. Taka forma pośrednia pomiędzy przyjaznym prowadzącym a samym studentem.

Chciałabym kiedyś zobaczyć jakiegoś starego profesora (np pana od budownictwa przemysłowego ;) ) w takiej sytuacji. Na początku kariery, pełnego zapału, dobrego humoru, machającego ręką na młodego człowieka nieznającego definicji ampera, bądź tłukącego 3 probówkę na trwających 3 godziny laborkach. Pasuje napisać brutalnie, że nie pamięta wół, jak był cielęciem, ale nie do końca tak jest, dużo zależy od człowieka i od tego, co towarzyszyło jego karierze. W każdym razie dziękuję wszystkim laborantom, dzięki którym moje życie jest łatwiejsze ;).

wtorek, 14 grudnia 2010

drogi szynowe

Byłam niedawno na urodzinach u Wilka. Podczas rozmowy z kimś (nie pamiętam z kim, stawiałabym na mieszkańca 7 piętra) powiedziałam, że niektóre imprezy są mniej bezsensowne niż inne (ta akurat zaliczała się z subiektywnych przyczyn do tej gorszej grupy, ale to nie ważne już teraz). Pomimo tego uczucia i stwierdzenia zostałam się bawić (było całkiem przyjemnie). Chodzi o to, że codziennie wyczyniamy (właśnie 'wyczyniamy', z pogardliwym wydźwiękiem) całą masę bezsensownych rzeczy, które rzadko prowadzą nas gdzieś dalej, za to potęgują wrażenie, że coś jest nie w porządku. Zaliczyłabym do tego np. latanie po uczelni bez wyraźnej przyczyny, drukowanie niepotrzebnych notatek i sprawozdań oraz robienie projektów z dróg szynowych do 2:30. (To ostatnie z własnej winy). Nie wszystko musi mieć jakiś cel, ale są pewne granice bezcelowości! ;)

piątek, 10 grudnia 2010

rysunek


Oto rysunek do ankiety. Zrobiony w autocadzie, ale bardzo podobny (trochę bardziej krzywy) mam w niebieskim zeszycie. Na razie tyle, potem może jeszcze coś napiszę ;)

PS. Nie chodzi mi o to, żeby zaznaczyć bez przekonania 'poprawną' odpowiedź, bo ktoś już coś wybrał. Pobawcie się, i pomyślcie, co Wam to przypomina ;)

wtorek, 7 grudnia 2010

Mikołaj

Wczoraj był upragniony przez wszystkie dzieci dzień - główną atrakcją wieczoru 6 grudnia jest przyjazd Świętego Mikołaja ;).

Będąc dzieckiem chodziłam zawsze z mamą, siostrą i babcią do 'ODK Puchatek', gdzie rosły, odpowiednio ubrany jegomość (który na co dzień prowadził jakieś koło zainteresowań) rozdawał wcześniej przynoszone przez rodziców paczuszki. Wspominam to jako jedno z większych wydarzeń z dzieciństwa - pełne niepokoju, oczekiwania, strachu, ale też przyjemności radości.

Na mikołajki miałam przepisać opowiadanie z licealnego angielskiego, niestety, spędziwszy weekend w Krakowie nie miałam jak go poszukać. Myślę, że na święta będzie się je również przyjemnie czytało. Zauważyliście, że Zima trwa praktycznie tylko do Bożego Narodzenia, no, może do Sylwestra? Potem przechodzi w naszym mniemaniu w nudną, pełną zimna i 'chlapci' (ale fajne słowo ;) ) porę, która uporczywie nie pozwala przyjść już powoli wyczekiwanej wiośnie? W tym miejscu oburzą się wszyscy narciarze, snowboarderzy, łyżwiarze lubiący naturalne zimno itp, ale pomijając sporty zimowe i ładne widoki za oknem, zima jest męcząca. Chociaż pełna spokoju, ciepła i uśmiechu ;).

Dostałam bardzo nieoczekiwanie czekoladę od św. Mikołaja ;))

piątek, 3 grudnia 2010

Zima biała

Byłam wczoraj chwilkę na urodzinach Hejek - koleżanek z akademika, chociaż to za duże słowo, bo ich prawie nie znam. Dostały ode mnie tulipany z papieru - podoba mi się idea robienia origami na urodziny.
Rano wstałam chętnie, za to na laborkach było mi słabo - 3 godziny w okolicach dygestorium. Pan laborant to Michał, pani od ćwiczeń - Marta. Powiedziałam, że nie widzę różnicy między substytucją nukleofilową a elektrofilową i muszę pisać w przyszły piątek kartkówkę, chociaż ją zdałam.
Aga oddała moje sprawozdania z konstrukcji metalowych. Źle narysowałam dwuteownik, ale pan lubi osoby studiujące 2 kierunki (pod warunkiem, że nie są zarządzaniem), i ocenił mi je na 5.
Nie pojechałam dzisiaj do domu. Autobusy podobno nie jeździły, busy miały nieziemskie opóźnienia. Zima. Właściwie bardziej śnieg niż zima, chociaż nie pamiętam żadnych problemów w poprzednich latach. Pojadę za tydzień, chociaż trochę mi to źle naukowo wypadnie.
Upiekłam za to ciastka owsiane. Wyszły dobre, wszyscy się cieszyli. Do tej pory (godzina 21)przez myśl mi nie przeszło, że mogłam dzisiaj pójść na spotkanie z Wiosny do szkoły. I tak nie jechałam do domu.
Nie jadłam obiadu - płatki owsiane są niezwykle zapychające - polecam, jeśli ktoś chce się odchudzać.
Politechnika oszczędza na stypendiach naukowych - będę dostawała jeszcze 90 zł mniej, za to o 30 zł wzrosło socjalne.
Zobaczyć, że ktoś się boi, to jakby dostrzec w nim człowieka. Nie wolno tylko przesadzać ;).
Oglądałam jakieś urywki 'mam talent'. Jolene brzmiała naprawdę ładnie.
Jak wszystko się uda, jadę jutro na basen. Przydałoby się też kupić buty zimowe.

Bilans dnia: za dużo na minus.

Starosta grupy 5 zebrał dla mnie dużo pieniędzy na Szlachetną Paczkę.

środa, 1 grudnia 2010

L-4

Właściwie miałam pisać przedwczoraj - chodziło mi po głowie dużo rzeczy wartych opisania. Byłam niemożliwie zła z powodu tego, że wszystko się kończy, i może wcale nie ma w tym takiego problemu, jaki w tym się czasem widzi. Z kolei człowiek pragnie stałości, musi na czymś/kimś polegać.

Przeszedł mi jednak zły humor, post poczeka na lepsze czasy ;).

Dzisiaj chciałam powiadomić, że (po wymęczeniu wszystkich możliwych osób, dziękuję Wam za to ;)) wybrałam profil dyplomowania. Pracę inżynierską złożę w instytucie L-4 (naprawdę nie chce mi się już włączać strony politechniki, żeby zobaczyć jak on się dokładnie nazywa), na kierunku 'mechanika materiałów i konstrukcji budowlanych'.

Wybrałam to (po naprawdę długim i starannym zastanowieniu, a także rozmowie z panami z instytutów oraz wszystkimi w zasięgu ręki, bardziej lub mniej związanymi z budownictwem), bo stwierdziłam, że jest taka 'moja'. W liceum miałam taki wyznacznik tego, co lubię - gdy musiałam się uczyć czegoś, a miałam dużo do wyboru, zawsze najpierw brałam chemię i matematykę. W tamtym roku, zamiast rysować rysunki w autocadzie wolałam sobie liczyć ramy metodą sił.
Na studia magisterskie prawie na pewno wybiorę coś innego, ale przynajmniej nigdy nie będę żałowała, że nie zajęłam się tym, co mi się podobało. Późniejsze lata należą do 'przygotowania do zawodu', podczas gdy praca inżynierska (która i tak dałaby mi tytuł 'inżynier budownictwa', niezależnie od wczorajszego wyboru) może być robiona czysto 'dla przyjemności' (właściwie tutaj powinien być podwójny cudzysłów ;) ). Zobaczę, co z tego wyjdzie, czeka mnie nauka programu 'robot' ;). Życzę wszystkim podejmowania dobrych wyborów!