Jak na 3 lata studiowania znam mało laborantów (na potrzeby tego posta 'laborant' to młody człowiek posiadający tytuł min. inżyniera służący za 'wynieś, przynieś, pozamiataj i podpowiedz głupiemu studentowi co ma robić dalej' w trakcie ćwiczeń laboratoryjnych).
Może nie byli potrzebni na politechnice, gdzie wystarczyło wstawić próbkę do maszyny, która ją zgniatała (w 90%przypadków) i jedyna praca (zrzucana często na męską część grupy) polegała na pozamiataniu resztek. Pamiętam tylko jednego pana, który pomagał nam robić mieszankę betonową. Te zajęcia jednak mieliśmy z wiekową i przesympatyczną panią; niewykluczone, że gdyby były prowadzone przez jednego z rosłych panów od asfaltów nie miałabym okazji zobaczyć laboranta w akcji.
Na AGH natomiast, przy 'prawdziwych' i bardziej wymagających laboratoriach są nieocenieni. Poza tym niewykluczone, że na akademii mają więcej doktorantów, którym pasuje dać jakieś zajęcie, coby czuli się potrzebni i zdobyli cenne doświadczenie.
W związku z tym mamy pana Michała od wszelakiego rodzaju chemii oraz pana Kamila od fizyki. Wszyscy 'wyżsi stopniem' na uczelni mówią do nich po imieniu; może to mało fachowe, za to tworzy sympatyczną atmosferę i pomaga studentom traktować ich jak 'swoich' po stronie wroga.
Dzieje się to naturalnie, oni sami niedawno byli na naszym miejscu, męczyli się z tymi samymi zagadnieniami, co więcej również oczekiwali pomocy i wsparcia ze strony śmiałków porywających się na doktorat. Patrząc na nich mam wrażenie, że są ode mnie starsi nie więcej niż 5 lat. W chwilach zapomnienia mówią nam po imieniu, pytają o prezenty mikołajkowe, 'doradzają' na temat zawartości probówek i wniosków z doświadczeń, uśmiechają się gdy piszesz smsy. Taka forma pośrednia pomiędzy przyjaznym prowadzącym a samym studentem.
Chciałabym kiedyś zobaczyć jakiegoś starego profesora (np pana od budownictwa przemysłowego ;) ) w takiej sytuacji. Na początku kariery, pełnego zapału, dobrego humoru, machającego ręką na młodego człowieka nieznającego definicji ampera, bądź tłukącego 3 probówkę na trwających 3 godziny laborkach. Pasuje napisać brutalnie, że nie pamięta wół, jak był cielęciem, ale nie do końca tak jest, dużo zależy od człowieka i od tego, co towarzyszyło jego karierze. W każdym razie dziękuję wszystkim laborantom, dzięki którym moje życie jest łatwiejsze ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz