poniedziałek, 30 stycznia 2012

koniec stycznia

(Miałam napisać post podsumowujący pobyt we Francji. Jeśli miałby być czymś więcej niż tyko listą sukcesów i porażek :P, powinien zostać napisany krótko po powrocie. Wtedy jednak, zajęta załatwianiem wszystkiego i witaniem się z polską częścią mojego świata, napisałam ledwie początek. Dzisiaj kończę, dodając sprawy bieżące. W końcu nie ma przerw w normalnym życiu ;) ).

(I zdaję sobie sprawę, że pewnie często powtarzam główną myśl poniższego akapitu, ale to dlatego, że ona mi bardzo pasuje.)

Zawsze nadchodzi czas, że trzeba zostawić jakieś miejsce, jakichś ludzi, z którymi było nam dobrze. Jest wtedy smutno (choć wielki cień facebooka dość dobrze ten smutek przykrywa), ale problem w tym, że nawet jak dawnych znajomych spotkamy jeszcze raz, to okoliczności, całe otoczenie, które czyniło znajomość cenniejszą i niepowtarzalną - tego już nie będzie, a raczej będzie coś innego.

Zobaczcie, człowiek z lubością patrzy na parasol w deszczowy dzień, a w słoneczny chowa go głęboko do szafy - podobnie jest z ludźmi, pasują do określonej sytuacji, do określonych miejsc, do określonych, zazwyczaj wspólnych, myśli - a do innych już niekoniecznie. Żyje się chwilą - dlatego, że jest cenna, niepowtarzalna, ale także dlatego, że prowadzi dalej, prowadzi do wyjścia z ramek okoliczności pozwalając stworzyć zalążek przyszłej przyjaźni (uff, wpadłam w straaaszny ton, już wracam do normy :P). Jeszcze tylko dwa słowa - miałam szczęście spotkać i świetnych Francuzów (Françoise, pan Nicolas z biblioteki, pan od wibromechaniki i cała ekipa ESPERANTO), i świetnych obcokrajowców.

Teraz trochę bardziej konkretnie. Po pierwsze, nauczyłam się troszkę francuskiego (dalej robię błędy, zaimki pozostaną dla mnie wieczną tajemnicą, a brak słownictwa wymusza niebywałą kreatywność, ale jestem w stanie się porozumiewać ;) ). W ogóle uważam, że pod względem nauki mój wyjazd wypadł całkiem spoko. Wibromechanika bardzo pomagała przy pisaniu pracy inżynierskiej, z resztą pierwszy raz od dawna tak cieszyłam się chodząc na zajęcia, i tyle mi one dały (duża w tym zasługa pana ;) ).

Korzyści z innej strony - Fraaaancjaaaaa ;) i morze możliwości. Rozmawianie w obcym języku, zwiedzanie kraju (nawet jak nie było na to pieniędzy), poznawanie zwyczajów (piekarnia koło mojego domu była otwarta w niedzielę, i zamknięta w poniedziałki), ogrom serów pleśniowych, jadalne kasztany sprzedawane na ulicach, ... .

Lubię poznawać świat, bardzo. Każdy nowy kraj (zobaczycie, pojadę kiedyś do Kolumbii!), albo możliwość rozmowy w obcym języku (jak już się pokona strach) sprawiają mi niesamowitą przyjemność, po której ciężko wrócić do rzeczywistości. Mam ładny cytat, z 'Prawieku i innych czasów' (nie mam pojęcia, czy się odmienia tytuły). Myślę, że choć raz każdy stwierdził jego prawdziwość ;).

'A kto raz widział granice świata, ten najboleśniej doświadczać będzie swego uwięzienia'.

(ehh, strasznie wymęczyłam tą część, nie mam najwidoczniej dnia do pisania. Mam nadzieję, że wiecie, co chciałam napisać. Albo przynajmniej, że każdy kto kiedykolwiek był za granicą na dłużej, domyśla się 'tych wszystkich' uczuć związanych z powrotem).



Jeśli chodzi o listę opcji, którą kiedyś zrobiłam: Napisałam pracę (jest dalej u recenzenta), zaliczyłam wibromechanikę (może powinnam bardziej wierzyć w siebie, w końcu 3,5 to nie jest '3,0 dla obcokrajowców'), i nie bez trudności udało mi się przepisać oceny z Francji do politechnikowego indeksu (podejrzewam, że rzadko dziekani do spraw studenckich doprowadzają młodych ludzi do płaczu. Ale jeden zły charakter musiał się trafić, coby baja była bają ;). No i ostatecznie pan się poprawił ;) ). Jutro zanoszę wszystkie dokumenty do dziekanatu - wygląda na to, że jednak się udało :) (ale wolę tego nie mówić przed obroną ;) ).

W Krakowie wściekle zimno (u mnie w domu z resztą też, dostałam zdjęcie nocnej termoizolacji nieszczelnych drzwi :) ). Podobał nam się dzisiejszy występ ;). Gdy raz pojadę na akademiki, ciężko mi z nich wrócić. Jutro widzę się z Jeanne. Siedząca obok Mira uczy się na wtorkowe drogi, a w tle leci purple rain.

PS Zapomniałam wkleić zdjęcie, a miałam przygotowane. Myślę, że mówi samo za siebie ;).

środa, 25 stycznia 2012

Tillé - Balice

(w tytule Tillé, bo to nazwa miejscowości, w której dokładnie jest lotnisko nazwane Paris - Beauvais. Dowiedziałam się dzisiaj ;) ). To będzie krótki post, ponieważ piszę go od ponad 3 godzin, i nie mogę wyjść poza 3 linijki. Zacznę od początku:

Po pierwsze, Société Générale dało mi 40 euro za to, że miałam u nich przez 4 miesiące otwarte konto bankowe - Francja jest dziwna, ale dostrzegam przyjemne przejawy tej dziwności :P.

Po drugie, Françoise, moja właścicielka mieszkania, jest wspaniałą i dobrą kobietą - nawet nie umiem wymienić wszystkich rzeczy, które dla mnie zrobiła podczas mojego pobytu. Mam szalone, wykraczające poza wszelkie prawdopodobieństwo szczęście do spotykania dobrych ludzi - albo po prostu ludzie są dobrzy ;). Wybierzcie, co wolicie :).

Po trzecie, uważam, że nie ma piękniejszej pory na lot samolotem niż ta, która obejmuje zachód słońca ;).

I po czwarte - strasznie dziękuję WSZYSTKIM :), którzy wyjechali po mnie dzisiaj na lotnisko ;), jesteście WSPANIALI, i dawno nikt nie sprawił mi tak niesamowitej niespodzianki. Niech mój śmiech będzie dla Was najlepszą miarą radości :).
I cieszę się bardzo, nawet, jak tego nie pokazuję. :)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

je viens de finir

Jest już późno, więc nie będzie długo. Chciałam tylko oficjalnie powiedzieć, że skończyłam pisać moją pracę inżynierską :D, co skutkuje niemal euforycznym nastrojem (może wywołanym szklanką wina na koniec :P). Żeby uściślić – praca na razie została wysłana do ostatnich konsultacji, ale wysłany tekst był przede wszystkim w jednym kawałku, wyjustowany i wykończony w każdym szczególe, który przyszedł mi do głowy. Uff :D, trzymajcie jeszcze kciuki, żebym dostała we wtorek transcript of records.

Poza tym kończę tutaj wszystko, i chyba nie chcę o tym dzisiaj pisać.

Za to pomyślałam, że pewnie dużo osób nie ma pojęcia o charakterystykach dynamicznych budynku, więc jeśli chcecie poczytać wstęp do mojej pracy, jest dostępny pod linkiem (mam przynajmniej taką nadzieję ;) ). Jeśli chodzi o wstęp – miałam napisany gdzieś lepszy, ale nie mam pojęcia, gdzie jest (chyba z godzinę szukałam na komputerze, całkiem możliwe, że pytana o jego zapisanie bezmyślnie kliknęłam ‘nie’), w związku z czym został ten pisany dzisiaj (a szkoda mi trochę).

I tak w ogóle – jeśli chodzi o moją pracę, jestem zadowolona z jednej części – teorii na temat równań ruchu, niemal przerżniętej... (ooo, tego słowa też dawno nie używałam (tan nawiasem pisząc, wiecie, że word pokazuje synonimy do niemal każdego słowa? – wow dla mnie ;), chociaż zazwyczaj sama potrafię sobie poradzić. Do ‘przerżniętej’ pracy sugeruje przepiłowanie lub rozerżnięcie)) ... z moich francuskich notatek. Na temat części obliczeniowej się nie wypowiadam. (tak w ogóle chyba pierwszy raz dzisiaj napisało mi się w całości ‘praca inżynierska’, a nie pogardliwie ‘praca inż.’)

Powodzenia wszystkim, którzy mają wkrótce obrony, a tym bardziej tym, którzy jeszcze dopracowują swoją pracę ;).

wtorek, 17 stycznia 2012

Final examen

Dwa dni wcześniej - 16.00 Mój organizm jednak potwornie reaguje na stres.

16.30 - 17.00 Początek egzaminu. 'Co ten człowiek wymyślił? Hej, widziałam taką maszynę na żywo.' Marne pocieszanie się i panika.

17.00 - 17.30 'Hej, weź się za siebie, nie da się czegoś znaleźć, trzeba pomyśleć. No dobrze, na ćwiczeniach było podobnie. Spróbuję obrócić w pionie, zignorować grawitację i zastosować do przykładu na egzaminie.' - to akurat zadziałało.

17.32 Miałam zrobione pierwsze zadanie (nie pamiętam na ile, cały egzamin mógł mieć z 15-20), które mogło być poprawne.

17.30 - 18.00 Stwierdziłam, że w takim tempie daleko nie zajdę, i puściłam wodze fantazji - czyli liczyłam cokolwiek, byle by było.

18.00-18.30 Liczę cokolwiek, starając się nie zastanawiać, czy robię dobrze, czy źle.

18.32 Stoi nade mną pan zbierający prace, ostatkiem sił próbuję pomnożyć szybko przez siebie 3 macierze (ale małe macierze). (Jak się okazało 10 minut temu - zupełnie niepotrzebnie)

18.33 Pan zabrał ode mnie kartkę, ale się uśmiechał. Ja też się zaczęłam śmiać, bo to moja normalna reakcja na koniec wysiłku. Co miałam innego zrobić? MQ03 już za mną.

19:10 Centre de recherche - szybkie wyniki zamieszczone na stronie internetowej przedmiotu. Otwieram je bez żadnych emocji, jednocześnie czytając, że

'każdy z nas ma te dni, chce tylko palić i pić
drapać rany do krwi, bezwiednie krzyczeć i wyć'.


Ma, zgadzam się. (Ale dla mnie to nie jest dzisiaj.)

kilka linijek niżej 'Smutno mi Boże', to mi bardziej pasuje

19:12 - 19:17 'Hmmm' - patrząc na wyniki.

Konkluzje:
1.Zrobiłam trochę rzeczy, o które nie pytali, albo raczej nie zrobiłam tego, o co pytali, tylko coś innego - ciekawe, jak będą to oceniać?
2. Część podpunktów (w zależności od poświęconego im czasu) jest całkiem ok. Istnieją takie, w których zrobiłam błąd merytoryczny, i takie z błędem ewidentnie rachunkowym (4/2 to u mnie 3, dosłownie te liczby :P). Mam cichą nadzieję, że nie będą patrzeć po cyferkach.
3. Jestem przekonana, że nie zdam tego egzaminu. Żeby być spokojną o ocenę 3.0, musiałabym mieć 12 punktów na 20 możliwych - pas possible.

Lubię mechanikę. Jest najciekawszą rzeczą, z którą się spotkałam na studiach (nie licząc chemii). Jest też trudna, i jej trudność nie polega na nauce wzorów, twierdzeń, czegokolwiek - chodzi o doświadczenie, o sposób patrzenia na problem. Pisząc obiektywnie, do tego egzaminu byłam naprawdę dobrze przygotowana. Po prostu był dla mnie za trudny, zwłaszcza w stosunku do czasu na pisanie. I tak jestem szczęśliwa, że wybrałam ten przedmiot ;).

Koniec przerwy, przede mną noc z punktem drugim pracy inż.

A kto się czuje dzisiaj désespéré (spokojnie, wyjadę i przestanę po francusku (tak w ogóle to nie wiem, czy można tego używać do ludzi. I tak w ogóle (x2) myślę, że jedno słowo każdy sobie może sprawdzić.)), niech sobie pośpiewa (ok, teraz działa, jakoś mi się przedtem źle link wkleił), można przy tym nawet tańczyć, i zdecydowanie dodaje energii. Piszę serio, spróbujcie.

sobota, 14 stycznia 2012

Zawroty głowy

W czwartek miałam ostatnią wibromechanikę – szkoda :P, bardzo lubiłam na nią chodzić. Pan stanął na wysokości zadania, miał kilka tekstów wartych zapisania. Narysował na tablicy odwrócone ‘Z’, tzn. lustrzane odbicie ‘Z’, które de facto było prętem z 2 wektorami na końcach i zaznaczonym kątem obrotu. Popatrzył na swój malunek techniczny, i rzekł do nas z uśmiechem (na kilku ostatnich zajęciach nabrał zwyczaju mówienia po francusku kilku mało ważnych słów i przyglądania się reakcji obcokrajowców, czyli mojej i 3 Chińczyków):
-Regardez, c’est comme zebra! – Oczywiście nikt się w pierwszej chwili nie połapał o co mu chodzi, czym pan się wcale nie zraził. Kolejna wypowiedź:
-No, zebra is bad, I see it. – po czym z dumą napisał na tablicy: 'ZORRO'.

Będzie mi brakowało tych zajęć. No i fakt, trochę się nauczyłam ;).

(Tak w ogóle uczę się teraz do wtorkowego egzaminu z wibromechaniki. Brrr, nie wiem dlaczego pan odpowiedzialny za przedmiot robi egzaminy 3 razy trudniejsze niż zadania na ćwiczeniach (nie przesadzam, mogę wysłać dla porównania), wiedząc, że na UTC obowiązuje tylko 1 termin zaliczenia (co powiedzieliby na to studenci AGH :P?))

O pracy inż. następnym razem (muszę o kimś napisać w związku z tym), ale mam szansę się wyrobić. Pojawił się za to nowy problem: nie mam fizycznej możliwości dostarczenia do dziekanatu na PK Transcript of Records w terminie. Tutaj nie zdążą go przygotować do 27 stycznia (a pytana w grudniu inna pani twierdziła, że nie ma problemu z datą 23 stycznia, dzięki czemu zaczęłam się tym porządnie martwić wczoraj, a nie przed świętami). Napisałam do pani Ewy z polskiego biura, liczę na jej dar przekonywania. Obojętne, czy skierowany w stronę dziekana P., by pozwolił mi donieść dokument 2 tygodnie po terminie, czy do Celine z tutejszego Biura Relacji Międzynarodowych, żeby zrobiła dla mnie wyjątek. Mam teraz 4 opcje: zdążę ze wszystkim (1), nie zdam wibromechaniki (0), nie zdążę z pracą (0), nie zdążę z dokumentami (0), ewentualnie łączone na zasadach logicznych koniunkcji. O dziwo nie jestem tym przygnębiona, raczej zmobilizowana, co nie zmienia faktu, że nerwy mi nic nie dają zrobić (i budzą o 5 rano, przypomina mi się 2 rok studiów). Trzymajcie kciuki, żebym po prostu miała szczęście, proszę.

Mam straszny mętlik w głowie i w całym życiu ostatnio, nie pamiętam siebie aż do tego stopnia niepoukładanej. I nieustannie mam wrażenie, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. (Stąd zabrałam się za pisanie. Raz, że mi pomaga ;), a po drugie układa wszystko). Aha, i mi smutno, że wyjeżdżam (naprawdę i nieustannie).

wtorek, 10 stycznia 2012

Rzecz warta marchewki

Wszystko poniżej napisałam wczoraj w nocy, stąd trochę mało logiki w niektórych miejscach przy końcu. Praca inżynierska dalej do konsultacji, ale już zaczyna wyglądać (choć dalej wyniki są złe). O 18:30 mam egzamin z francuskiego.

Dzisiejszy post jest napisany ‘szczęśliwym trafem’ – nieopatrznie kazałam programowi komputerowemu liczyć 55 postaci drgań (w przypływie fantazji, której nagłe przebłyski przy pisaniu pracy inż. zaprowadzą mnie do grobu). Mając powłączane całe mnóstwo innych programów, muszę trochę czekać na wyniki, bez których ani rusz dalej. Umywszy naczynia, nie mam co robić 'w wolnym czasie' (francuskiego mam już dość), zabrałam się za krótki post ;) ).

A chciałam poruszyć temat oszustw, które mi przynajmniej trudno jednoznacznie ocenić (zwłaszcza kierując się skądinąd złotą zasadą ‘żyj i daj żyć innym’). Do czytania (albo w dowolnym jego otoczeniu) posłuchajcie sobie proszę piosenki z musicalu ‘Wicked’, która pośrednio wpisuje się w temat (śpiewa Czarnoksiężnik z Krainy Oz). (Tak w ogóle gdzie się nie ruszę, dotyka mnie ten temat, nie tak dawno pisałam o kłamstwie).

Zacznę z łagodnej strony – czasem niewielkie oszustwo znacznie ułatwia życie. Przykładowo: by dostać stypendium socjalne na uczelni potrzebuję przytachać do dziekanatu socjalnego trochę makulatury, w tym zaświadczenia z US o dochodach w poprzednim roku dla każdego członka rodziny. Wnioski o wydanie zaświadczeń składa się podpisane, i ten sam podpis powinno się złożyć przy odbiorze papierka. Bywa, że np. tata jest nieosiągalny w momencie odbierania, z resztą ciężko ganiać całą rodzinkę do miasta po komplet zaświadczeń. W związku z tym kilka razy, w obecności pań urzędniczek podpisywałam się kończąc nazwisko na ‘i’ zamiast na ‘a’. Niektóre same do tego namawiały, ale zdarzyły się też takie, które twardo trzymały się tego, że chcą zobaczyć osobnika z brodą i krawatem (i spotkałam się też z tym, że chciano ode mnie dowody osobiste członków rodziny, ale to piszę jako ciekawostkę). Początkowo czułam się niepewnie w tej sytuacji, ale bardzo pomagała świadomość, że całe otoczenie akceptuje taki układ. Chociaż formalnie rzecz biorąc oszukiwałam, poza jakimś ‘pierwszym razem’ nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. (wiem, że to rzecz banalna, ale chodziło mi o jakiś w miarę prosty przykład).

Idąc dalej – każdemu zdarzyło się ściągać na egzaminie (sprawdzianie, kartkówce, nie wierzę, że nie ;) ), odpisywać zadnie domowe, co podpada pod solidny psychologiczny paragraf ‘przywłaszczanie sobie cudzej pracy’, naginać wyniki na laborkach z fizyki, łamać przepisy drogowe. To przecież też oszustwa. Mam jeszcze jeden przykład, poważniejszy, dotyczący właśnie fałszowania wyników badań – by były zgodne z wiedzą, lub z tym, co chcemy za ich pomocą pokazać.

W tym miejscu w ogóle nie wiem, po co cały ten przykład, widocznie miałam jakąś ogólna ideę do której był mi potrzebny, jednak do dzisiejszej pory obiadowej skutecznie wyparowała z mojej głowy. Zostawiam jednak, bo właściwości herbaty (moje popisowe ;) ) mogą się komuś wydać ciekawe.

Wyobraźcie sobie inną sytuację – robimy doświadczenie chemiczne, które każdy choć raz widział na własne oczy – dodajemy cytrynę do herbaty. Cytryna to kwas, a herbata wskaźnik, który w środowisku kwaśnym przybiera jaśniejszy odcień, płyn robi się ‘żółty’ (a dla wodorotlenków staje się ciemny, brązowy, ale zazwyczaj wciąż klarowny, spróbujcie dodać kreta do przetykania rur ;) ). Doświadczenie jest wykonywane na całym świecie miliony razy, znamy doskonale jego rezultaty, ale chcemy zbadać je dokładnie – do 10 tych samych czarnych herbat dodajemy po 20 kropli soku z cytryny. Jedna z nich uparcie (to moje ulubione słowo ostatnio) nie zmienia koloru – tragedia! Jednak jesteśmy kreatywni, i bez problemu znajdujemy szereg wyjść z sytuacji: uwzględniamy we wnioskach fenomen próbując uzasadnić go zgodnie z naszą wiedzą (począwszy od tezy ‘cytryna nie działa na herbatę w niebieskich kubkach postawionych na drewnianym stole’, aż po ‘niebieski kubek prawdopodobnie został umyty mydłem w płynie (o odczynie zasadowym) i niedokładnie wypłukany’). Możemy też udawać, że wszystko było ok, i płyn w niebieskim kubeczku zachowywał się tak, jak w 9 innych, lub odwrotnie, odrzucić wynik z niebieskiego kubka jako błąd gruby i napisać wnioski na temat wszystkich normalnych kubeczków. Najlepiej jest powtórzyć doświadczenie, ale kto ma na to czas? (chętni do herbaty by się znaleźli myślę ;) ).

Żadne inne przykłady mi w tym momencie nie przychodzą do głowy, ale jestem przekonana, że oszukując czujemy się niekomfortowo (chrześcijanie mają jednak fajnie ze spowiedzią). Poza tym myślę, że im oszustwo większe, tym bardziej chcemy, by wiedział o nim ktoś inny (to dopiero paradoks!), byśmy mogli poznać jego zdanie i reakcję (albo dowiedzieć się, czy nie jesteśmy Ostatnim Sprawiedliwym na Dzikim Zachodzie broniąc grządki marchewki). Pamiętajcie, że mówię o oszustwach, które nie mają poważniejszych konsekwencji i służą (przynajmniej w założeniu) uproszczeniu życia. I tak w ogóle zastanawiałam się, co, jak długo i z jakim natężeniem czuje morderca, albo chociaż sprawca śmiertelnego wypadku. Musi im być naprawdę ciężko, i to ciężko bez wytchnienia.

Dokładam jeszcze pytanie: jakie możecie mi podać przykładu oszustw, których 'nie trzeba się wstydzić'?

sobota, 7 stycznia 2012

praca inż

Pisząc to, świadomie wybieram łatwe wyjście.

Moja praca inżynierska… Jest z budownictwa. Chyba przez samo to nie ciekawiła mnie za bardzo, a mając 22 lata i lekko ponad 6 semestrów studiów za sobą, przydałoby się czymś porządnie zainteresować. Mniejsze zło budowlane w moim przypadku jest mechaniką, dokładnie komputerowym modelem obliczeniowym i analizą drgań konstrukcji. (Chciałam przy okazji raz na zawsze wyjaśnić, że NIE UMIEM BUDOWNICTWA, i zmysłu inżynierskiego Bozia mi poskąpiła, niestety).

Pracą nie zajmowałam się prawie w ogóle (tzn. zajmowałam się czytając teorię, czyli lekko nie z tej strony, co potrzeba). Oto moje ostatnie 4 miesiące:
wrzesień – sesja poprawkowa (niezapomniana termodynamika) i wszystkie dozałatwiania wyjazdowe,
październik – hurra Francja!,
listopad – sama nie wiem, musiałabym na maila popatrzeć (aha, egzaminy śródsemestralne) + hurra Francja! (może jakaś wycieczka?),
grudzień – hmm, jak się dostać do Polski, przygotować exposé z francuskiego i ładnie napisać ostateczny egzamin z BA06 + hurra Francja!,
styczeń – aaaaaa!, mam potworne zaległości, w dodatku coś, co wydawało się łatwe, uparcie przysparza problemów + hurra Francja! + trzeba myśleć o powrocie i o egzaminach końcowych.

W tym momencie stopy mam popieczone od palącego się gruntu, ale staram się biec do przodu. Wczoraj okazało się, że prawie wszystko w modelu mam źle (przez błędy na samym początku, urok konsultacji na odległość), i robiłam od nowa rysunek w ROBOCIE (przynajmniej jest ładniejszy). Dzisiaj dostałam maila od pani promotor, która obiektywnie rzecz biorąc uporządkowała mi całą pracę, przesłała 75% opisówki z zaznaczonymi miejscami na moje zmiany, i wyjaśniła niczym dziecku, jak się liczy o ile procent wzrosła dana wartość (zachowując uprzejmy ton). Jest mi potwornie wstyd i jestem zła na siebie – ale na to zasłużyłam. (W związku z tym, jeśli ktokolwiek napisze mi dowolne słowa pocieszenia (obojętne gdzie), przysięgam, że przy pierwszym spotkaniu po powrocie uderzę go tym, co akurat będę trzymała w ręce.) Teraz nie pozostało mi (i wszystkim w podobnych sytuacjach)nic innego jak z energią zabrać się porządnie za robotę, i postarać się naprawić to, co się zawaliło (nawet jak się nie wie jeszcze jak), by zyskać szacunek przynajmniej w swoich oczach. ‘Rzeczą ludzką jest błądzić (…)’.

I mam w końcu postanowienie noworoczne (bo to niestety nie pierwsza moja taka sytuacja, chociaż wcześniej zawsze byłam zawalona inną robotą), nawet dwa ;). Po pierwsze, uczyć się bardziej regularnie i systematycznie zajmować się projektami. Po drugie, znaleźć sobie jakiś jeden kawałek budo i interesować się nim, nawet na siłę ;)!

Bonne chance à tous!

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Esperanto :D!

Dzisiaj dwa nowe posty, coby Was nie męczyć tasiemcami i oddzielić dwa ważne tematy ;). Przy okazji sylwestra zaczęłam pisać trochę o ludziach, których mogę poznać na moim Erasmusie. Pominę cały wstęp, który wszyscy znacie, zacznę od momentu, gdy zaczęło się robić naprawdę fajnie ;).

Ludzie z zagranicy żyją tu w małych społecznościach, wyznaczanych przede wszystkim przez języki i położenie geograficzne państw z których pochodzą. Mamy więc rodzinkę Chińczyków, którzy raczej trzymają się na uboczu, małe zgromadzenie USA, osobnych ludzi, którzy nie znają prawie zupełnie francuskiego i żyją wraz z rodakami, z rzadka wychodząc do innych, ale przede wszystkim wielką, bawiącą się i wspierającą grupę z Ameryki Łacińskiej :). Tak w ogóle, wyobraźcie sobie, że jedziecie na Erasmusa, i językiem, w którym porozumiewa się 80% obcokrajowców między sobą jest hiszpański, ewentualnie łączony z portugalskim (tzn. studenci z Brazylii bez problemów dogadują się z resztą swojego świata). (Moja znajomość hiszpańskiego ogranicza się do buenos dias, nieustannie mylonego z włoskim buongiorno). Większość przyjezdnych zna w miarę dobrze (czyli lepiej ode mnie) francuski, często jest to ich pierwszy język obcy (lub w przypadku ludzi z Afryki – język urzędowy w ich kraju). Jeśli bardzo nalegam, z większością da się porozmawiać po angielsku, ale ten język wolą zdecydowanie przybysze z Europy (prócz Hiszpanów rzecz jasna ;) ).

Pewnie trochę z racji ograniczonej ilości atrakcji w Compiègne, większość obcokrajowców żyje i bawi się razem ;). Przykładowo Meksykanie i Brazylijczycy organizowali z okazji Bożego Narodzenia swoje własne imprezy wigilijne, na które byli zaproszeni wszyscy, którzy nie mieli się gdzie podziać przez święta, lub było ich za mało, by stworzyć własną narodowościową wigilijkę. Im dłużej mam szansę poprzebywać albo rozmawiać z ludźmi stamtąd, tym bardziej robię się ciekawa Meksyku, Kolumbii czy Wenezueli (Brazylijczyków jakoś nie mogę polubić samych z siebie, nie wiem dlaczego :P). Państwa, których do niedawna nie potrafiłam dobrze zlokalizować na mapie, zaczynają dla mnie przybierać twarze Antonia, Guilherme’a czy Mariany, zaczynają przemawiać ich poglądami, a jakieś przykryte kurzem informacje o Amazonii i favelach zostają zamienione nazwami tamtejszych tańców narodowych (wiecie, że w Argentynie naprawdę tańczą tango Argentina? ;) ). Mam nadzieję, że godnie reprezentuję Polskę ;).

Erasmus to wspaniałe doświadczenie (nie boję się tego powiedzieć przed przysłowiowym zachodem słońca ;) ), a ludzie, jakich mogę tu spotkać, w większości przypadków naprawdę są przyjaźni i warci ciągłego poznawania. (Najlepiej i najprościej podsumował to Felipe, na wycieczce do Troys: ‘Wiesz co jest najlepsze w wymianach studenckich? Że tutaj tak łatwo rozmawia się ze wszystkimi, tu każdy jest fajny.’). Dopiero zaczęłam wszystko poznawać, a tu zostały mi zaledwie 3 tygodnie, w dodatku wypełnione egzaminami i pracą inżynierską.

Sylwester

Sylwester we Francji przytrafił mi się trochę niespodziewanie, i generalnie nie miałam pomysłu, co mogłabym robić (był plan samotnej nocy w Paryżu, ale zbyt dużo osób uważało go za niebezpieczny :P). 30 grudnia, po wyesemesowaniu 5 euro i przebieżce na uczelnię o 22:30 w celu skorzystania z facebooka, zdecydowałam się na wyjście z Kolumbijczykami. Tak dokładnie znałam jednego – Felipe, który organizował całego sylwestra. Jako że był od kilku dni w Paryżu (u wujka), miał się mną zająć jego kolega- Julian (czytany jako Hulia(n), pomylony przeze mnie z Julio z Meksyku ;) ), który zadzwonił do mnie o 14 zapraszając na pociąg do Paryża o 16:09.

Mój sylwester zaczął się więc koło godziny 17:30, z lekkim deszczykiem, w butach na obcasach ;). W towarzystwie świeżo poznanych Juliana (Kolumbia) i Barbary (Chile) zwiedzaliśmy Paryż wypchany ludźmi do granic możliwości, robiąc sobie zdjęcia koło wszystkiego, obok czego powinien znaleźć się każdy szanujący się turysta, ciesząc się przy tym z nie wiadomo czego ;). O 23 miała się zacząć nasza zabawa sylwestrowa, więc koło 22:30 ruszyliśmy metrem (darmowe od 17:00, dnia 31.12.2011 do 12:00, 1.01.2012 ;) ) w stronę Bibliothèque François Mitterand (ciekawe miejsce; niesamowite ile przestrzeni zajmują książki tam zgromadzone ;). Ponadto jest tam również ogród bogaty w drzewa, któremu nie miałam czasu się przyjrzeć dokładnie).

Bawiliśmy się w budce postawionej pomiędzy wieżowcami biblioteki, na imprezie o pięknej nazwie DANSOIR ;). Okrągła budka zawierała tegoż kształtu parkiet taneczny, miejsca do siedzenia, a także stanowisko kapeli. Najważniejsze jednak było to, że cały wieczór był niejako przygotowany pod mieszkańców Ameryki Łacińskiej – dużo gości (w każdym wieku) mówiło po hiszpańsku, muzycy pochodzili z Kuby, a wszystkie puszczane (czy też grane, oczywiście po hiszpańsku) piosenki były salsą, lub jej odmianą :D. Wobec układu 2 dziewczynki/2 chłopców, bez mała pół nocy Julian i Felipe uczyli mnie tańczyć salsę (bez większych osiągnięć niestety :P), ale wszyscy się świetnie bawiliśmy ;). Północ została uczczona bańkami mydlanymi (ze sprzętu przyniesionego przez Barbarę) i serpentynami. Koło 4 rano zaczęliśmy zbierać się w stronę dworca (przez Panteon :P), skąd o 7:33 zabrał nas pociąg do Compiègne. Dopiero wtedy, rozmawiając z Wenezuelczykami, dowiedzieliśmy się, że władze Paryża (czy w ogóle Francji) zupełnie olały cały świat i nie przygotowano fajerwerków na Wieży Eiffela (chyba tylko ja piszę po polsku 'Eiffela', a nie 'Eiffla', przepraszam, za niegramatyczność :P).


Było to moje pierwsze dorosłe spędzanie sylwestra, uczczone tylko dwoma łykami wina (czuję się więc ostatecznie rozgrzeszona ze swoich urodzin) naprawdę bardzo mi się wszystko podobało :). Jeśli nowy rok ma być taki, jak ostatni dzień starego, to będę miała cały czas przeogromny bajzel w pokoju, za to wrażeń mi nie zabraknie ;).


Zrobiłam ankietę plebiscytową, pamiętajcie, że nie chodzi o to, co Wy postanowicie, ale która z wymienionych rzeczy wydaje się Wam najlepsza (nie wiem, najbardziej przydatna, wykonalna, ... , :P). Z jednej wyszukiwarki można oddać jeden głos, jeśli komuś się chce uruchomić explorera albo operę, nie widzę przeszkód ;).