poniedziałek, 29 lipca 2013

nie taki przegub prosty

Post na temat bliżej nieokreślony - cały weekend (i parenaście wcześniejszych dni) spędziłam na nauce Mojego Ulubionego Programu Komputerowego Do Magisterki (MUPKDM mi wyszło, ma się dosyć już po przeczytaniu nazwy :P), który po tym czasie jest mi w stanie służyć obliczeniami ugięć ramy. Od ramy jeszcze daleko do budynku całego (zwłaszcza, że przepust, który jest po drodze mi nie wyszedł), jednak w trakcie dokonałam pewnych odkryć (jak na przykład plik tekstowy, który informuje w którym miejscu w modelu zrobiło się błąd, i na czym on polega), i mam nadzieję, że jutro będzie się pracowało znacznie lepiej. W końcu im bliżej ostatecznego terminu tym lepiej wszystko wychodzi :P.

(obecnie wyświetlany error to 'TOO MANY ATTEMPTS MADE FOR THIS INCREMENT' i trochę nie wiem, co z nim zrobić. Uparłam się jednak dojść do modelowania połączeń ścian dzisiaj :P).

Nie mam w związku z tym kontaktów z brytyjską częścią otoczenia, ani też czasu, by porządnie opisać dotychczasowe spostrzeżenia. Z rzeczy nieprzewidywalnych mogę tylko nadmienić, że z okazji royal baby nie było tutaj niestety żadnych parad, wygrywania hymnu brytyjskiego o każdej pełnej godzinie, dnia wolnego w pracy, ani poruszenia innego niż na dziale prasowym w Sainsbury's (telewizji nie oglądam). Trochę mnie to zdziwiło, bo jestem przyzwyczajona do stereotypowego obrazu Anglika z flagą, zmierzającego świętować do pubu i otrzymującego kilka lat później list od Królowej z okazji 100 urodzin - ale potęga monarchii nie sięga widać aż tak daleko, by mackami złapać na raz nowego dziedzica, przemysł pamiątkarski i wymieszanych z imigrantami roześmianych, miłujących obywateli. Chyba robię się śpiąca i cyniczna :P.

(właśnie mi wyszło - wygląda na to, że po prostu kazałam programowi liczyć konstrukcję chwiejną :P. Próbowałam przejść od węzła sztywnego do przegubu, ale coś robię źle. Lewa strona może działać i przegubowo i w utwierdzeniu, natomiast prawa współpracować nie chce. Przyjemnej nocy wszystkim, którzy tu nocną porą zaglądną :) ).


piątek, 26 lipca 2013

Jak to jest zrobione?

Poza czysto edukacyjnymi walorami mojej pracy (nikomu chyba nie śniło się, że zaraz po studiach pierwszym zawodowym wyzwaniem stanie się kontur zamknięty na podłożu sprężystym? :P), jest także dużo walorów bonusowych. Jestem zatrudniona w czymś, co niektórzy nazywają 'Departamentem konstrukcji', w którego skład wchodzą obecnie 3 osoby. Jedna (John) jest zatrudniona także w drugim oddziale firmy (w związku z tym jest u nas zbiorczo jakieś 2,5 dnia), druga jest praktykantką bez większego doświadczenia, za to władająca biegle niszowym językiem obcym, a pozostała jednostka (Sam), pomimo kariery dwumiesięcznej ledwie, dzielnie stara się radzić sobie w przepustowym świecie.

Codziennie zatem mijają nam godziny na liczeniu i piciu bawarek. Zdarzają się jednak wspomniane w pierwszym zdaniu atrakcje dodatkowe ;). Jako że i ja i Sam jesteśmy w firmie nowi, jesteśmy zapraszani do jej poznawania - szczególnie, że poznajemy to, co dzień w dzień widujemy na ekranach monitorów i próbujemy zapisywać równaniami.

Pierwsza wycieczka odbyła się w moim pierwszym tygodniu pracy - oglądaliśmy produkcję w Somercotes, czyli nasze przepusty, ściany oporowe i bariery betonowe. Podczas jakichś dwóch godzin zwiedzania John pokazywał nam zbrojenie, układanie prętów, betonowanie przepustów i ścian oporowych o najróżniejszych wymiarach (przepust wysoki na 4m, z dziurami po bokach?), cierpliwie odpowiadał na nasze pytania i opowiadał ciekawostki.

We wtorek John zabrał mnie do innej siedziby firmy (oddalonej o ponad 20 mil), bym zobaczyła tam biura a także obejrzała produkcję schodów prefabrykowanych, płyt kanałowych i sprężonych belek stropowych. Wiele z tych rzeczy znałam 'z nazwy', wiedziałam jak wyglądają i jaką funkcję powinny spełniać, jednak pierwszy raz miałam okazję zobaczyć je na żywo. Także pierwszy raz zdałam sobie sprawę z ogromu całych przedsięwzięć produkcji budowlanej, gdzie hałdy poszczególnych rodzajów kruszywa oddzielane są przez płyty kanałowe nie spełniające kryteriów jakościowych, gdzie ludzie przez kilka lat wylewają beton na naprężone druty stalowe (odmiana po ludziach, którzy przez kilka lat zbierają ogórki), gdzie stoi maszyna wytrzymałościowa badająca kilkanaście próbek dziennie. Bardzo mi się podobało ;).


Mojemu entuzjazmowi dziwili się współlokatorzy (wynikła w związku z tym ciekawa sytuacja, opowiem przy najbliższej okazji :P), którzy nie podzielają miłości do belek betonowych. Nie jestem osobą, która się przesadnie interesuje budownictwem, która jest budowlańcem z krwi, kości i powołania, ale chyba zawsze tak jest, że człowieka ciekawi to, co robi. Jestem na początku procesu (z orężem w postaci myszki komputerowej), produkcja elementów prefabrykowanych jest tylko kawałeczek dalej - ale jest urzeczywistnieniem naszej pracy, mechaniką stającą się belką o określonych wymiarach. Pisząc bez zbędnego dramatyzmu, po prostu widzimy co robimy, jak każda cyferka w wynikach odbija się w kształcie i cechach elementu. Nawet jeśli to tylko płyta kanałowa :P.



Wracając do Somercotes John (korzystając z ładnej pogody) przewiózł mnie dłuższą drogą - przez Nottingham :)). Mam już cel na wolny weekend (o ile taki się pojawi :P). Jeden z oddziałów firmy produkuje elementy ceramiczne (potocznie cegłami zwane), może uda się nam i tam pojechać :). Miłego dnia wszystkim :), i przepraszam za niewyraźny rysunek - jestem już śpiąca, nie mam siły robić nowych zdjęć (to coś z kołami to płyta kanałowa :P).

niedziela, 21 lipca 2013

nie wszystkie huśtawki są bezpieczne

Czasem jest tak, że zbliża się katastrofa. Czuć ją ozonem, świeżo skoszoną trawą, perfumami albo przypaloną cebulą. Przychodzi niespodziewanie, jednym wielkim susem, nie dając szans na przygotowanie się. Lub też porusza się małymi kroczkami drapieżnika, sunąc niezauważalnie, bezszelestnie. Najgorsze jest to, że nie ma czasu albo woli, by jej uniknąć.


Pociągamy za sznurki chaosu, nie wiedząc, co jest na ich końcu, ani o co zaczepiają po drodze. Sztuka gry w jengę życia, gdy każdy jest badaczem swojego i cudzego losu.


Magisterka leży, przepusty choć też leżą, to jest to ich stan naturalny. Wszyscy są zdziwieni, że w ekstremalnych przypadkach mamy 14 form tego samego rzeczownika (liczba pojedyncza i mnoga, po 7 przypadków). Z kolei jak im wyjechałam z 'I could have forgotten to close the windows yesterday' nie mogli powstrzymać uśmiechu.


Ciągniemy za ten sznurek jak dzieci - tylko po to, żeby zobaczyć, co się stanie. A może posypie się konfetti :)?

Bday

Urodziny są zawsze dla kogoś dniem szczególnym. Nigdy chyba nie zdarzyło mi się na nie nie czekać, albo traktować je jako całkiem normalny dzień - pomimo tego, że często wypadały w zwykły dzień roboczy (cukierki do pracy :) ). Generalnie moje 'urodziny' polegały na otrzymywaniu smsów od znajomych, potem na czytaniu maili od bliskich osób albo odpowiadaniu tymże na facebookowe wiadomości. Wieczorem organizował jakiś, hmmm, poczęstunek, dla ludzi, z którymi w danym momencie mieszkałam. Jestem przekonana, że moje święto prawie nie różniło się od Waszych ;). W tym roku jednak miałam o wiele bardziej brytyjskie urodziny.

Zaczęły się o 23 tutejszego czasu, odśpiewaniem mi 'happy birthday' przez współlokatorów (chyba kiedyś przygotuję o nich osobnego posta), oraz stwierdzeniem, że jestem 'birthday girl', i nie muszę myć po sobie naczyń. Owo 'birthday girl' ciągnęło się za mną (albo może przede mną?) przez dzień cały, zwłaszcza, gdy wieść o ptasim mleczku w kuchni rozeszła się po fabryce. Spowodowało to wizyty osób mi zupełnie nieznanych, szukających skonfundowanej urodzinowej panienki wskazywanej ochoczo przez rozradowanych współpracowników. W tym dziwnym kraju bycie 'birthday' wiąże się ze szczególną sympatia otoczenia i licznymi względami. Dostałam zatem 7 kartek urodzinowych, z czego 3 od moich współlokatorów (co bardzo odbiega od akademikowej idei - wszyscy na jednym 'czymś' :P), a także 3 pudełka czekoladek (co mnie naprawdę zaskoczyło, zapomniałam, że na urodziny dostaje się czekoladki). Co rusz ktoś dostarczał nowej bawarki :).



Wszystko, czego doświadczyłam, było niezmiernie miłe - i wydaje mi się, że czasem tego brakuje w świętowaniu urodzin. Oczekiwania wobec życia biegną szybciej niż lata, i o ile w wieku 8 lat wystarczała ładnie zapakowana kolejka, tak na 20któreś urodziny dajemy sobie garść refleksji na temat starzenia się i tego 'co powinniśmy robić' w tym wieku (chociaż mi się jakoś w tym roku udało bez :P). Zgodnie z filozofią życiową by cieszyć się z małych rzeczy i nadawać im znaczenie, apeluję! - cieszcie się z urodzin :)- i swoich i bliskich Wam osób. Niech to nie będzie zwykły dzień (bo takich mamy z 300 w roku), ale coś przyjemnego i wyjątkowego :)! 

(Nie wiem, co mnie wzięło na takie truizmy :P. Warto się w życiu starać ;) ). Dziękuję wszystkim tutaj za życzenia i za inne prezenty - niespodzianki ;). Jesteście kochani ;). 

wtorek, 16 lipca 2013

The Great Britain

Cały post miał dotyczyć 'większej' sprawy - określenia Great Britain jako 'great'. Jakoś ostatnio jednak nie mam czasu usiąść do blogowych rzeczy (a wciąż dochodzą nowe), więc wysyłam to, co napisałam w wolnych chwilach - kilka spostrzeżeń z codziennego życia :). Chyba pierwszy raz w trakcie moich pobytów w UK jestem aż tak zasypywana wszystkim co angielskie. Przywykłam już powoli do akcentu z Derbyshire, robię notatki po angielsku i patrzę najpierw w prawo przechodząc przez ulicę. Wiele rzeczy jednak uderza mnie po raz pierwszy - Tubylcy atakują :P.

Festiwal muzyki w Ripley - tłumy Anglików na ichniejszych błoniach, scena. Anglicy, w absolutnie każdym wieku, przynieśli sobie krzesełka turystyczne, stoliki, wałówkę i alkohol. Słuchamy najpierw rockowej kapeli śpiewającej przeboje z lat '60, potem na scenę wchodzi orkiestra górnicza z muzyką filmową. Imprezę kończy pokaz sztucznych ogni (imponujący jak na wielkość miasteczka) , po którym odśpiewano kilka pieśni patriotycznych i hymn brytyjski. Machano przy tym flagami. Zobaczyłam - uwierzyłam :P.

Piją tu straszne ilości napoju narodowego, domyślnie zabielanego. Jeżeli odpowiem twierdząco na pytanie 'czy chcę herbatę?' na 90% dostanę z mlekiem. W stołówce mamy wspólne: kawę rozpuszczalną, herbatę, cukier i galony mleka ;).

Nie jestem przyzwyczajona do wstawania na 9 i przesypiania ponad 7 godzin przez kilka nocy pod rząd. Od tygodnia, kładąc się spać przed 00:15, za każdym razem budziłam się w okolicach 6:30 :P.

Karen zaprosiła mnie na lunch do siebie. Zrobiła crumpets - takie małe, płaskie walce z ciasta (do kupienia w sklepie, wielkość krążka hokejowego). Wsadza się je do tostera, by były ciepłe, po czym smaruje masłem. Coś, co przez 4 ostatnie lata jadłam jako postną przekąskę, nagle nabrało nowego smaku ;).

Oglądaliśmy przepusty z Johnem i Samem. Rządowe zamówienie, betonowa 'klatka' z kwadratowymi otworami na każdej ścianie - imitacja łodzi podwodnej do ćwiczeń dla marynarki. John, opisując nam nietypowe cudo kilka razy wspominał królową jako 'our Lady'.

- Sam, what's that 'ft' here?
- Oh, that's a feet. It's american sheet, they use the the stuff like inches and feets everywhere...
- And you don't?
- No, we use milimeters and kilograms.
...(trochę później w stołówce)
- Joanna, can you give me the mug?
- Which one?
- The one 5 inches from your left hand.

W pokoju gdzie sobie liczę urzęduje też pan o skomplikowanym imieniu na G, pełniący jakieś funkcje nadzorcze. Często przychodzą do niego ludzie ze sprawunkami - jednym z nich jest Ron. Z nieznanych powodów myśli on, że jestem Belgijką, za każdym zatem razem wita mnie wesołym 'bonjour madame', zaciągając z angielska jak tylko się da. Nauczono mnie na to odpowiadać 'EI UP MI DUCK', co podobno oznacza (tłumaczenie z różnych źródeł) po prostu 'hello' na stopie koleżeńskiej - ale nie wiedzieć czemu nasza wymiana pozdrowień wywołuje wielką radość w kilku najbliższych pokojach.

Nadużywam słów 'quite' i 'crazy'. Wiele rzeczy jest quite: nice, big, good, interesting, enough, a także crazy: happy, mad, dysponuję także crazy stuffem. Wiele osób zauważa, że gdy nie znam jakiegoś słowa, opisuję je w śmieszny sposób, np. houses put in array. Zameer (jeden z moich współlokatorów) nadużywa 'bloody', trochę czasu minie, i wszystko będzie 'quite bloody'.

Na koniec - by pozostać w konwencji - facebookowe tło zmyślnej dziewczyny :)). Miłego dnia wszystkim :).


czwartek, 11 lipca 2013

Początki w pracy

Od 4 dni jestem szczęśliwą pracownicą firmy projektującej... prefabrykaty betonowe ;). Naprawdę robię przepusty :D, które póki co są w formie belki albo ramy. Do zbrojenia jeszcze daleka droga (bo czymże jest przepust jak nie konturem zamkniętym?), więc póki co umilę Wam czas opowiadaniem o początkach praktyki.

W sumie do końca (albo raczej do początku właśnie ;) - czyli do poniedziałku) nie wiedziałam, czy czasem nie idę na coś w stylu rozmowy kwalifikacyjnej, nie byłam też pewna na czym będzie polegała moja praca. Co ciekawe, nie wiedziała tego nawet Karen, która zabrała mnie półprzytomną ze zdenerwowania do Somercotes, gdzie mieści się zakład produkcyjny i biura. Przedstawiono mnie kilku osobom, z których nie zapamiętałam chyba żadnej, po czym stwierdzono, że powinnam zająć miejsce w ekipie Johna i Sama, właśnie przy projektowaniu obrosłych legendą przepustów betonowych. Dla niezorientowanych, rysunek poniżej ;). 
Jednym z pierwszych moich zadań była rozmowa telefoniczna z działem informatycznym, w celu utworzenia  konta firmowego (dostałam do pracy laptopa, dzisiaj przyszły buty i kamizelka odblaskowa :) ) i ogarnięcia drukarek firmowych. W międzyczasie John - doświadczony pracownik i, hmmm, lider zespołu :) - poszedł po przybory biurowe dla mnie, zostawiając drżącą mą osobę pod opieką Sama. Sam jest również świeżo po studiach i pracuje od niecałych dwóch miesięcy. Ochoczo i z niepokojąco mocnym akcentem zajął się zapoznawaniem mnie z podkładką excelowską, właśnie pod przepusty przygotowywaną. Gdy z różnych załatwień wrócił John, ja już siedziałam i... klepałam ręcznie belkę obustronnie utwierdzoną metodą sił ;) (niewtajemniczonych przepraszam, ale przez jakiś czas będzie dość fachowo). Belka ta oczywiście mi nie wyszła przez cały dzień :P, nerwy i ograniczenia językowe nie pozwalały sklecić zdania, a prawie wszyscy pracownicy przychodzili do biura pouśmiechać się do niebogi z obcego kraju ;). Tak minął mi dzień pierwszy.


Potem już było o wiele przyjemniej ;) - przede wszystkim dlatego, że atmosfera w firmie jest naprawdę dobra i swobodna, wszyscy żyją na przyjacielskiej stopie oraz (jak prawie wszystkim pisałam) ludzie są ekstremalnie mili i bardzo dbają o moje dobre samopoczucie. Kolejne trzy dni minęły mi na obchodzeniu w kółko firmy, uczeniu się mechaniki z angielskich książek, a następnie na próbach jej aplikacji do przepustów, które stanęły na mojej drodze. Dzisiaj wyszła nam naprawdę ważna część wszystkiego - program liczy sam momenty w statycznie niewyznaczalnej ramie. Generalnie chyba tym się będę zajmować - projektowaniem, ustalaniem momentów, obciążeń i zbrojenia. Z resztą - czas pokaże - jutro zamykamy kontur i ogarniamy obciążenia na ściany. Przyjemnego dnia wszystkim :).

PS Post miał być wczoraj, ale internet odmówił posłuszeństwa i zostałam sam na sam z książką. Mam już tutejszą kartę z biblioteki :).

PPS Jeszcze coś - jeden z moich współlokatorów - Rod - powiedział mi bardzo ładną rzecz, świetnie podsumowującą mój cały wyjazd na praktyki. Polecam do serca każdemu:

Nurture your mind with great thoughts because you will never get higher than you think

niedziela, 7 lipca 2013

Pierwszy dzień w Ripley

Jeśli ktoś wierzy w 'znaki' dawane nam z wysoka, chyba nie mogłam sobie wyobrazić nic lepiej zapowiadającego moje wakacje, niż piękna pogoda w Derbyshire. Dziwne zjawisko w postaci ciągłego słońca ma trwać nad wyspami brytyjskimi ponoć do przyszłego tygodnia - całkiem nieźle :).

Tak więc przywitała mnie na lotnisku nieangielska pogoda i moja przyszła współpracowniczka - Karen. Okazała się być miłą starszą (hmm, po 40stce?) panią, która bardzo wierzy we mnie i w mój angielski. Zawiozła mnie do Ripley, i zostawiła do jutra, do 8:30 - gdy to spotkamy się w drodze do pracy. Ripley jest małym miasteczkiem, jednym z 4 położonych w Amber Valley - dolinie rzeki Amber. Po krótkim zwiedzaniu, potrafię sama dojść do kościoła i z powrotem, co obejmuje także dojście do znajdującego się w 3/4 drogi Lidla :). Na wszystko inne przyjdzie czas w tygodniu :).



Zanim jednak zaczęłam ochoczo zwiedzać okolicę, musiałam się rozpakować :). Mam osobny pokoik, ale dzielę mieszkanie z 3 mężczyznami - Stuartem, Roderickiem i Zamirem, z czego w moim wieku jest tylko nie poznany jeszcze Zamir. Właścicielką mieszkania jest Betty - żywiołowa starsza pani, która mówi milion rzeczy na minutę i zdążyła mnie już dzisiaj zaprosić na obiad. Wszyscy poznani do tej pory ludzie są bardzo sympatyczni i serdecznie mnie przyjmują - co również dobrze wróży jutrzejszemu pierwszemu dniowi w pracy. Nie zmienia to mojego cokolwiek lękliwego nastawienia i pragnienia powtórzenia ostatnich 3 lat konstrukcji betonowych - ale chyba tak już musi być. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki jutro - pierwsze dni nie należą do najłatwiejszych ;).

A na koniec zdjęcie - czegoś bardzo brytyjskiego :P - i nie chodzi o pastę do zębów.




czwartek, 4 lipca 2013

Praktyki wakacyjne

Jak pewnie niektórzy zauważyli, nie pisałam jeszcze, co robię na wakacjach w tym roku. Mogło to być spowodowane brakiem jakichkolwiek planów, albo planami wymagającymi specjalnego posta ;). Nie umniejszając pozytywnych stron pierwszej opcji, w tym roku trafiła się druga ;). Opiszę w miarę dokładnie niektóre etapy tego, co mi się przytrafiło - wydaje mi się, że działania mogłyby zainspirować kilka osób ;).

Generalnie jest to ostatni pewnie czas, który mogę nazwać 'wakacjami'. Na dróżce, którą sobie kiedyś obmyśliłam (a może jednak nie do końca?) został mi formalnie tylko 1 semestr studiów na AGH - po czym powinnam bronić tytułu inżyniera. Uczelnia moja wymaga ode mnie do tego czasu odbycia 6 tygodni praktyk, związanych mniej lub bardziej z chemią, jednak zahaczających o dowolny proces technologiczny.

Pragnąc połączyć przyjemne z pożytecznym wymyśliłam sobie opcję, która by mnie najbardziej satysfakcjonowała pod wszystkimi względami - mianowicie praktyki (potrzeba na AGH) przy produkcji cementu/betonu (pożyteczne i związane z budownictwem) w Anglii (przyjemne) ;). CV i list motywacyjny po angielsku miałam gotowe 'z wcześniej' (dzięki Mira!), cała trudność polegała na znalezieniu odpowiednich przedsiębiorstw i powysyłaniu dokumentów. Po różnych perturbacjach z nieodpisującymi firmami (do których powtórnie pisałam z prośbą o odpowiedź) odezwała się do mnie pani z jednej firmy z tajemniczym pytaniem 'kiedy bym mogła ewentualnie przyjechać'. Jakiś tydzień później (czyli 2 tygodnie od teraz), gdy zaczęłam już myśleć o organizacji praktyk na Nowej Hucie, pani wyskoczyła ze zdaniem 'mamy dla ciebie propozycję' :D. Po wymianie kolejnych kilku pisanych drżącymi rękami maili, było już pewne, że jadę do Anglii na praktyki wakacyjne ;). Trochę nie w takim charakterze jak chciałam, ale JADĘ (a właściwie lecę :) )!


Tak więc mam przed sobą piękne 7 tygodni, hmm, obliczania przepustów :P? Będę mieszkać w miejscowości Ripley (zakwaterowanie i transport załatwiała firma), jutro (tzn dzisiaj :P) jadę do domu, a 6 lipca lecę z Warszawy do East Midlands ;). I poza przerażającym wrażeniem, że sobie nie poradzę (językowo, budowlanie, ...) jestem chyba najszczęśliwszym prawie-praktykantem ;). Proszę, trzymajcie za mnie kciuki, bo przede mną naprawdę wymagające 2 miesiące (będę tam na dokładkę pisała pracę magisterską :) ). I dziękuję wszystkim osobom, które mi dobrze życzyły, pomagały, sprawdzały angielskie pisania, były wsparciem i inspiracją - jesteście wspaniali ;).

Teraz jeszcze krótki morał całej historyjki - udała mi się rzecz troszkę niecodzienna - bo miałam cel (obrany w śmieszny sposób, ale zawsze :P) i do niego dążyłam. Pomijając to, że był on niezbyt realny, to jednak działanie i wola (plus jakaś Boska interwencja ;) ) zaprowadziły mnie do sukcesu. Stąd moje przekonanie, że warto próbować, i warto chcieć dużo w życiu ;). Ściskam wszystkich, przyjemnych wakacji, i następne wieści pewnie z Derbyshire :).

poniedziałek, 1 lipca 2013

Ostatni dzień w akademiku

Lato było jakieś szare
i słowikom brakło tchu
smutnych wiersz parę 
ktoś napisał znów...

Noc z czwartku na piątek była ostatnią tak wspólną nocą w akademiku.

Do około 5 rano trwała impreza u Tutka - motywem przewodnim było ziarno, którego resztki wyścielały podłogę pokoju (potem przykrywają także wszystko inne i migrują do innych pokoi, również przez klatkę schodową. Ziarno jest wszędzie i ziarno musi być dziubane). Ewelina stała się magistrem w czwartek, Tomek (po całonocnej imprezie, bez chwili snu) bronił się w piątek (oczywiście oboje 5.0 :) ). Głośnik, zabawa, muzyka, alkohol i mnóstwo, mnóstwo bliskich mi osób.

...Smutnych wierszy nigdy dosyć
i zranionych ciężko serc
nieprzespanych nocy
które trawi lęk...

Koło 2 ktoś stwierdził, że poloneza czas zacząć, i puścił melodię z głośnika :). Jak na umówiony sygnał wszyscy wyszli na korytarz, zaczęli dobierać się w pary i tańczyć razem. Tak jak 5 lat temu, taniec na zakończenie etapu życia, dla niektórych 100 dni przed obroną :P. Poprzychodzili ludzie z innych pięter, pani Gosia, która miała nas uspokajać, była zachwycona. Nadszedł też czas belgijskiego pod windami. Było tak, jak powinno być, pomijając przerażającą świadomość ostatniego razu.

...Kap, kap, płyną łzy
W łez kałużach ja i ty...

9 rano w piątek - trzeba było wstać i spakować resztę niebieskich motyli. Zmywamy, zamiatamy, sprzątaczka nie widzi urwanej jednej żyłki od żaluzji. Uparcie uczę się do egzaminu o 16:30, by za dużo nie myśleć o czym innym.

...Wypłakane oczy
i przekwitłe bzy...

Ewelina pojechała z Łukaszem do domu. Kończę czytać notatki z wymiany ciepła. Ubrana na egzamin, z kieszeniami wypchanymi zużytymi chusteczkami latam po wszystkich, zwłaszcza po tych, którzy jadą już do domu. Wtedy nie umiałam patrzeć inaczej, niż z perspektywy smutku, końca, żalu, malując portrety do pamięci długotrwałej. Na portierni znów pani Irenka.

...Płacze z nami deszcz 
i fontanna szlocha też
trochę zadziwiona
skąd ma tyle łez...

Jadę w końcu na ten egzamin, dobrze się zająć czymś innym. Wracając spotykam Madzię, idziemy do Tutka na herbatę, Sylwia przychodzi z barszczem. Normalny dzień, tylko porządek wszędzie większy i ciężko znaleźć dostateczną ilość kubków i sztućce. Serce szaleje, i chyba nie ma już siły. Sprzątam udając, że wcale mi się nie chce płakać. Paweł zyskuje nową fryzurę, a świat nową fryzjerkę.

Ostatnie malowania, układania, mycia. Śpi u mnie Kasia. Świat zadziwia. Nocne spotkanie u dziewczyn z drużyny A - już po przymusowej przeprowadzce na 5, z Grawciem, Tutkiem i obronionym Tomkiem. Po 2 idę spać, wstaję o 7.

...Nad dachami muza leci
muza czyli weny znak
czemuż wam poeci
miodu w sercach brak...

Wykwaterowanie przebiegło szybko i dziwnie bezboleśnie. Świetnie sobie to urządziliśmy - jedziemy wieczorem na grilla do Izy, pod Gorlice. Ciężko zostawić na raz i ludzi i miejsce, osobno idzie trochę lepiej. Ci, co mają wakacje daleko, powoli wyjeżdżają, a każdy kto mógł, zjawił się u Izy. Jej babcia jest fenomenalna, Tutek grał na akordeonie, a reszta wesoło pląsała. Królewskie przyjęcie i ostatnie rozmowy. Przerobiliśmy trawnik na kawałek apetycznego błotka (pod uprawę ziarna).

...Muza ma sukienkę krótką
muza skrzydła ma u rąk
lecz nam ciągle smutno
a mnie boli ząb...

W perspektywie obrona Agi i Ewy (2 lipca, trzymajcie wszyscy kciuki) i całe wakacje, w miarę możliwości pewnie wspólne. Potem obrony wrześniowe i październikowe. Potem praca. Ciepło zdałam na 4. Gdyby ktoś mi w październiku na 1 roku opowiedział moje kolejne 5 lat, na pewno bym go wyśmiała.



Skończył nam się piękny okres w życiu - mówią, że najpiękniejszy. Pewnie coś w tym jest, swoboda, wolność, zdrowie, marzenia, ...., ale jest to przede wszystkim obraz życia po swojemu i, jeśli chcemy, jest to życie na 100%. Jeszcze możemy wszystko, i mamy na to 'wszystko' 50% zniżki ;). Potem stopniowo ogranicza nam się wolność, zakłada obrączką i umową o pracę warunki brzegowe, odpowiedzialność w końcu krzyczy głośniej niż beztroska.

I wielu ludzi uważa to za taką małą, przymusową tragedię. Z tej małej tragedii robi się większa, gdy wchodzi się w trybiki świata, w życie bez codziennych radości, w życie przyszłością lub przeszłością - bez teraźniejszości. Ludzie (poza przypadkami szczególnymi) sami są odpowiedzialni za to, co się z nimi dzieje - i teraz dużo zależy od postawy, od chęci, od nas. Dużo czasu minęło, zanim nauczyłam się myśleć o tegorocznym czerwcu nie jako o końcu, ale jako o zmianie. Koniec studiów to nie przemiana chemiczna, w której ze znanych substratów otrzymujemy produkt, który może okazać się bezwartościowy, który będzie czymś nowym, o innych właściwościach. Bliższy mógłby być model przemiany fizycznej, gdy tylko zmienia się stan materii. Może staje się trochę bardziej rozproszona, ale wciąż jest tym samym - grupą ludzi, którzy sobie ufają i się dobrze ze sobą czują. Nawet jak będzie ich dzieliło więcej niż kilka pięter ;).