By nie robić sobie zaległości, post będzie połączony z podsumowaniem ankiety. Jak napisałam, nie dotyczyła ona mnie, a osoby, która pewnie u siebie jakieś objawy depresyjne zauważyła, i chciała wiedzieć, z czego mogą one wynikać. O depresji jako takiej już chyba kiedyś pisałam, i nie mam ochoty więcej :P; będzie zatem krótko i bardziej na czasie - o przyczynach złego samopoczucia.
Można zauważyć w ankiecie odpowiedzi różnego rodzaju - dotyczące spraw sercowych, spraw od nas zależnych i niezależnych, spraw błahych i bazujących na akceptacji swojej osoby.
Najłatwiej mi będzie zacząć od tych błahych. Zły humor może być spowodowany jesienią (na zasadzie chyba 'jak nie ma na co zwalić, to zawsze zostaje pogoda' ;) ). Jesień, z ilością deszczu odwrotnie proporcjonalną do ilości światła słonecznego, na pewno nie wpływa na nas pozytywnie (zwłaszcza w szarym listopadzie), ale w szczerej rozmowie na pewno bym nie wymieniła aktualnej pory roku jako czynnika depresyjnego :P (no, chyba, że to jakaś 'kolejna jesień życia, starzejemy się, przemijamy itp', ale darujmy sobie na razie). Jeśli nie akceptujemy siebie w jakimś sensie, przeszkadza nam nasza waga (jaka by ona nie była), cellulit i rozstępy też idą do tego worka :P - rzeczy, które mogą być przysłowiową kroplą, ale są zdecydowanie za małe, by wypełnić sobą cały dzban. Chyba, że człowiek ma za dużo czasu i sobie sam wymyśla problemy, co wcale nie jest sytuacją rzadką :P. Warto ją rozważać zawsze w swoim kontekście, zwracam się zwłaszcza do czytających mnie dziewczyn :P.
Gorzej się robi, gdy sami nie wiemy, o co nam chodzi - bo może wtedy chodzić absolutnie o wszystko. Także o to, czego nie jesteśmy do końca świadomi. Można na przykład być rozdrażnionym, złym, bo się nie spało przez ostatni tydzień dłużej niż 4 godziny dziennie. I w trakcie 'niespania' na ogół nie widzimy, że z niego bierze się nasz zły nastrój, dostrzegamy zmianę dopiero jak się wyśpimy - jak problem będzie rozwiązany. Może ci być smutno, bo nie masz pieniędzy w domu i nie wiesz, za co kupisz buty zimowe. Może ci być smutno, bo nie dogadujesz się ze współlokatorem, może być ci smutno, bo zakochałeś się bez wzajemności - i w każdym z tych przypadków właściwie nie wiesz, że o to ci dokładnie chodzi. Nawet jakbyś chciał, nie jesteś w stanie znaleźć rozwiązania problemu, którego nie znasz. A nawet jak wiesz o co chodzi, wcale nie tak łatwo znaleźć najlepsze (czy jakiekolwiek) wyjście. Bardzo dobry powód do bycia w złym humorze :P.
Podobnie jest, gdy problem nie zależy od Ciebie. Jako człowiek znasz swoje możliwości, swoje granice, wiesz, kiedy możesz się starać bardziej, robić więcej - ale nie dasz rady tego wymagać od innych. Albo skutecznie egzekwować. Jedyny niemiłosny przykład jaki mi przychodzi do głowy to praca w grupach nad czymś mega ważnym, gdzie to ty się starasz, a reszta otoczenia bagatelizuje zadanie i nie dość, że ci nie pomaga, to jeszcze denerwuje ;).
Pozostały do 'omówienia' jeszcze problemy uczuciowo-międzyludzkie. I tu nie wiem, co z nimi zrobić, bo moim zdaniem ludzie najczęściej się źle czują właśnie z tych powodów. Może dlatego, że są one najgłębsze, najbardziej nas dotykają - nie w sferze zawodowej, nie na jakiejś zewnętrznej warstwie, ale znajdują się w nas - w serduszku, w duszy, w głowie. Obojętne, kim ktoś jest - chciałby być akceptowanym, kochanym, lubianym - chyba nie ma osób, którym na tym nie zależy. Niekoniecznie przez cały świat, niekoniecznie przez obcych, ale przez 'swoich', przez najbliższych. By w kluczowym momencie nie być samemu (nawet jak ten kluczowy moment to 'chęć wyjścia do kina') by mieć się do kogo zwrócić z problemem (opisanym wyżej przykładowo :P), by mieć osobę, która cię naprawdę zrozumie.
Gdzieś tam w podstawówce nadszedł czas, gdy chciało się mieć przyjaciela/przyjaciółkę - by mieć z kim chodzić na stołówkę, albo oglądać dragon balla. Teraz mamy czas, gdy pragnie się kogoś szczególnego, kogo będzie się kochało, komu będzie można zaufać, kto nam będzie mógł zaufać, oddać siebie. I jest smutno, gdy tego kogoś brakuje - albo z powodu zerwania, albo z powodu po prostu 'nieposiadania'. Można być nieszczęśliwie (w szerokim znaczeniu :P) zakochanym, można nie być w ogóle, można być w związku i zastanawiać się, gdzie on zmierza. Nie wiemy do końca, czy z nami jest coś nie tak, czy z tą częścią świata, którą dotykamy.
Na koniec - jak wiadomo, na problemy własne, najlepsze są problemy cudze. Moja osobista rada - zawsze pomaga solidne wyspanie się i przebywanie w jakimś wesołym towarzystwie - wszystko wydaje się mniej straszne :P. I Bóg nigdy nie zostawia człowieka samego, o tym też jeszcze kiedyś napiszę, albo opowiem ;).
Dziś wyszedł jednak długi post. Jak ktoś chciał przeczytać, myślę, że dotarł tutaj bez problemów - a jak nie chciał, nic i tak nie jestem w stanie zrobić. Za to dodałam aż 3 rysunki :) (serduszka z vladstudio). Nie wyczerpałam tematu (teraz mi przyszło do głowy, że nie napisałam o sytuacjach, gdy coś nas przerasta, np. ilość obowiązków), ale na jeden raz już wystarczy (i mi się nie chce, ustroje powierzchniowe i konstrukcje metalowe czekają... :P). Czas coś skończyć.
Listopad to trudny miesiąc pod względem szarości. Na koniec, na przekór mu, rozweselimy się w ostatnich dniach wróżbami i pląsami!
OdpowiedzUsuńA na notkę o >Bogu, który nie pozostawia człowieka samemu sobie< czekam czekam czekam :)
W tym roku listopad jest wyjątkowo ciepły i mało deszczowy - oby tak dalej:) Na kolejną notkę też czekam, przydał by mi się taki newsletter, żebym nie miała zaległości... :D
OdpowiedzUsuńJa chyba "fochne się" na swoje problemy, jak przyszły same to niech się rozwiążą... "mam 23 lata i nie wiem czego chce od życia" zastanawiasz się co dalej, w którą stronę.
Może czasem musi przyjść takie "trzęsienie ziemi" na życie, by w pewien sposób oczyścić i wzmocnić, sprawdzić stabilność. Jak twardo stoisz, jakie masz fundamenty... co odgrzebiesz z rumowiska, co wniesiesz w kolejny etap życia. Im się jest starszym to chyba boleśniej się to przechodzi. Trochę smętnie i osobiście ale już kończę :P
PS. Wzruszyłam się na tej notce, może po prostu się w części odnalazłam. Dziękuję :*
Mira, o tym Ci mogę tak normalnie opowiedzieć ;). Nie wiem, kiedy będę miała stosowny blogowy nastrój.
OdpowiedzUsuńKatarina, to ja Ci dziękuję za komentarz :). Może to dobre rozwiązanie - żyć trochę obok swoich problemów. Wyznaczyć sobie cele, realizować je, a nad przeciwnościami, czy powodami do smutku się nie zastanawiać - na ile tylko się da być obojętnym. Rozwiązanie w końcu pojawia się niespodziewanie (przynajmniej plotka o Archimedesie tak głosi :P).
Co do trzęsień ziemi - chyba ich nie popieram, chociaż mają masę pozytywnych skutków. Są próbą, którą łatwo oblać, i która nie zawsze jest potrzebna. Im później się przytrafi (eee, w czasie zmierzającym do nieskończoności), tym większa szansa, że uczestnicy się do niej przygotują (ale i boleśniejsze będą negatywne efekty).
Piękne budowlane porównanie :).