sobota, 15 września 2012
Brighton
Do przyjemnych chwil i wspomnień lubi się wracać. Zwłaszcza, gdy sesja wrześniowa w pełni, a za oknem słońce cały dzień ogląda jak lato zmienia się w jesień. Dzisiaj opowiem Wam o wycieczce do Brighton :). Miasto chciałam odwiedzić przede wszystkim dlatego, że było rozsądnie daleko od Harlow (nie za blisko, przy czym da się dojechać pociągiem) i znajduje się nad morzem ;). Poza tym mieściło się dość wysoko w przypadkowo znalezionym rankingu 20 miast w Wielkiej Brytanii, które warto odwiedzić. Prócz tego, zapraszam do obejrzenia zdjęć :).
12 sierpnia (lekko po 10 rano) wysiadłszy z pociągu spotkałam pana, który rozdawał mapki miasta turystom. Był ubrany w barwy olimpijskie (bluza i detale stroju w kolorze różowym), i na pytanie ‘Czy tutaj też się odbywają jakieś zawody?’ odpowiedział, że miasto spodziewa się natłoku turystów, którzy zmęczeni olimpiadą w Londynie, zechcą przyjechać nad morze. Nie ma to jak zapobiegliwość:). Ruszyłam zatem trasą wyrecytowaną mi przez pana – prowadziła przez The Lanes – sieć wąskich, pełnych klimatu uliczek, w miarę regularnych i przecinających się pod kątem prostym, pełnych miejsc dla turystów. Owe ‘miejsca’ nie były jednak Zarami, H&M-ami, Tescami w wersji mini, ale sklepami bez nazwy, bez marki, sprzedającymi ubrania: od tych bardzo drogich po zastanawiająco tanie, sklepami z koralikami, bibelotami, starymi rzeczami… Plus ogromną ilością kawiarni, cukierni, restauracji - a wszystko to utrzymane jest w normalnym, nieprzytłaczającym i niemasowym stylu ;). Przeleciawszy tą część miasta wstąpiłam do biblioteki po kartę biblioteczną z East Sussex ;), po czym ruszyłam w stronę miejskiej atrakcji.
Jest nią Pavillion – pałac wybudowany dla potrzeb Jerzego IV, który jest ewenementem architektonicznym na skalę całej wielkiej Brytanii (mam kilka zdjęć, naprawdę bardzo charakterystyczny budynek). Miejsce otaczają zadbane ogrody pełne zwierza, w szczególności wiewiórek. Wychodząc stamtąd rusza się w prawdziwy turystyczny świat, gdzie są sklepy (już wszystkie znane człowiekowi), jeszcze więcej restauracji i jeszcze więcej turystów. Uderzające w Brighton (przynajmniej ja na to zwróciłam uwagę) jest to, że w całym mieście słychać muzykę. Graną przez ulicznych grajków, śpiewaną przez ulicznych śpiewaków, wydobywającą się zewsząd i zmieniającą się co skrzyżowanie ;).
Najładniejsze jednak w Brighton jest morze ;). Właściwie na całej długości miasta rozciąga się użytkowa, kamienista plaża, która pełni rolę miejskiego centrum życia. Spotykają się tam miejscowi, turyści (miejscowi z turystami również), odbywają się zabawy, dyskoteki, handluje się kapeluszami i japonkami, a także masowo spożywa się rybę z frytkami. Do głównych atrakcji należy zabudowane molo, o którym więcej w zdjęciach. Najwięcej czasu w mieście (z którego musiałam wyjechać po 18, by być w domu koło 22) spędziłam właśnie tam - nad morzem – siedząc, słuchając, czując zapachy, układając sobie całą moją Anglię w głowie ;). Pomimo tego, że nie miałam ręcznika, przenośnej przechowalni bagażu i woda była zimniutka, poszłam chwilę pływać ;). Mogłabym kiedyś mieszkać nad morzem ;).
Zamieszczam jeszcze jedno zdjęcie tutaj – na plaży był jeden pan, który w ciekawym stroju czytał książkę. Zapragnęłam mu zrobić zdjęcie, i to był pierwszy mężczyzna z Wysp Brytyjskich, do którego zwróciłam się per ‘Sir’ :P.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
W ramach zaspokajania ciekawości: ryba z frytkami zawinięta w gazetę?
OdpowiedzUsuńRyba z frytkami podana na normalnym!, ceramicznym! talerzu (jest nawet na zdjęciu), wraz z normalnymi!, metalowymi! sztućcami :P. Sama się zdziwiłam, kluczowa była decyzja o zjedzeniu jej na miejscu, a nie na ławce przed barem. Zaobserwowałam wersję plażową, na plastikowych talerzykach lub tekturowych podkładkach.
OdpowiedzUsuńpowolutku nadrabiam zaległości... Lubie takie reportaże + zdjęcia... czuję że też tam byłam :)
OdpowiedzUsuń:), dzięki. A ja czuję, że nie marnuję czasu wymyślając opisy ;).
OdpowiedzUsuń