piątek, 31 sierpnia 2012

Stansted airport

[dopisane koło północy, 30 sierpnia] Poniższy kawałek jest trochę dziwny, ale sobie postanowiłam, że zostawię :P. W końcu to i tak blog dla mnie (już wkrótce użyję tego argumentu ponownie).


Post jest pisany na szybko – na lotnisku w Stansted. Pomyliliśmy się z wujkiem, dzięki czemu mam 3 godziny czekania na samolot – przynajmniej zdążę bez nerwów, mam złe wspomnienia z mojego ostatniego lotu z Londynu. Więc (słowo, którym się nie zaczyna zdań, ale zawsze tak ładnie pasuje) wracam do Polski. Z tym wracaniem nie do końca wiem, jak jest.


Wracam, na pewno wracam, bo mam gdzie, mam do kogo i mam do czego. Jednak (pisałam już o tym wiele razy) gdziekolwiek człowiek by nie był przez część swojego życia, zostawia tam kawałek siebie, 'bom wszędzie cząstkę swej duszy zostawił'. Może być to i krew na niebieskim plastrze naklejonym na pakowalni, może to być włos na białym dywanie u Francoise, może być też postać w czerwonej bluzce na zdjęciach z park party. Kiedyś jeszcze na pewno odwiedzę Anglię, albo świat robi się coraz mniejszy, albo ręce ludzie coraz dłuższe mają, i łatwiej nimi sięgnąć realnych celów. UK Salad (dyplomacja) wysyła mi smsy, z których przebija żal z powodu utraty źródła przepysznych cukierków z Sainsbury’ego, oraz kogoś, kto uśmiecha się idiotycznie zza papryki. Miłe ;).


Lotnisko w Stansted jest dość duże, przestrzenne, jasne. Idę na samolot (ubrana w adidasy, polar i płaszcz, poza tym przepełniona nadzieją, że jednak bagażu nie będą mi ważyć), może później jeszcze dodam ze dwa słowa ;). Tę noc spędzam u Paci i Grzesia, wyjadą po mnie samochodem ;). Gdyby ktoś kiedykolwiek potrzebował przenośnego domu, służę pomocą ;).


[PS, pisane w autobusie do Sanoka, następnego dnia, koło południa - by wyjaśnić wątpliwości niektórych] Część czytających może była za granicą w pracy, część pewnie słyszała o tym, jak jest w takich miejscach – zakładach pełnych emigrantów z Polski, w różnym wieku i z różnym stażem za granicą. Często nie jest lekko z tymi ludźmi, normą jest obgadywanie, brak życzliwości, złośliwość i chamstwo. Przez 2 miesiące da się 'być przyjacielem każdego', o ile się ma dobre podejście – często pobłażliwe, pełne zrozumienia, ale zdecydowanie nie uległe. Polubiłam dziwnych ludzi na UK Salad, oni odpłacali się godziwym traktowaniem, szacunkiem (zarówno wobec mnie, jak i moich próśb i decyzji) i zaufaniem. Ja nie miałam źle, i naprawdę ciężko było mi wszystkich i wszystko zostawiać. Myślicie, że po długości, po czasie trwania uczuć, odczuć, smutku, tęsknoty, można poznać ile coś dla nas znaczyło? To były dobre wakacje, dziękuję ;).


A teraz prośba - trzymajcie za mnie kciuki przez cały wrzesień najlepiej, bo mam dłuuuuugą sesję :P. Powodzenia wszystkim, uśmiech ode mnie ;).

wtorek, 28 sierpnia 2012

London 2012

Przexz ostatnie dni w Anglii zwiedzam Londyn - troche sama, troche z kuzynkami.

Ok, przyznaje, ze kobiety co innego mowia, co innego robia, a co innego mysla. Same maja przez to problemy. Traktujcie to jako cud wielofunkcyjnosci...

sobota, 25 sierpnia 2012

bye uk salad!

Wczoraj pakowałam paprykę z Kamilem. Znaleźliśmy w trejsie folię z kalafiora (w trejsach można wszystko znaleźć, parę dni temu znaleźli okulary. Normą są owoce i warzywa, zwłaszcza ziemniaki). Nadrukowany był na niej kraj pochodzenia - Poland. (Okazuje się, że Polska może być eksporterem kalafiorów.) Zaczęliśmy się śmiać, folia przechodziła z rąk do rąk, większość uśmiechała się ciepło. Rzadko się trafia. Polski się nie kocha tylko będąc w Polsce.



-Pani Gosiu?
-Noo, co tam, dziecko?
- pani Gosia może uczyć w nauczaniu początkowym, jest też katechetką. Nigdy nie pracowała, zajmowała się dziećmi w domu. Ja wkładałam paprykę na maszynie Hamzy - large vine, a pani Gosia stała na sześciopaku i obserwowała lecące pomidory. Dzieliło nas może półtora metra.
-Ja wiem, że tutaj większości osób nie obchodzę jakoś szczególnie, że oni mnie też pewnie mało obchodzą, że tylko pracujemy razem, że się lubię z większością, ale przecież zapomnimy siebie niedługo. To znaczy, będę was wszystkich pamiętała, wy mnie też, jak przyjadę za rok, to się raczej będą wszyscy cieszyć że jestem, ale przecież nikt tutaj się nie przywiązuje do ludzi, nikomu nie brakuje innych, zwłaszcza jak pracują dwa miesiące...
-No, masz rację, tak jest, ludzie przychodzą, odchodzą, zwłaszcza w takiej pracy.
-Wiem, że to jest normalne, wiem, że chcę wrócić na studia, że przez 90% czasu człowiek się zastanawia, co tutaj robi... Ale mam takie ciężkie serce, jak muszę wszystko i wszystkich dzisiaj zostawić. Jestem smutna i wiem, że to smutek tylko na chwilę. Ale jestem, strasznie, i mnie to denerwuje, bo nie wiem czemu tak.
-Asia, ciesz się, że uciekasz stąd, widzisz jacy tu są ludzie, po co cię tu? Nie myśl za dużo, idź wkładać paprykę. To normalne, że jesteś smutna, jak cię poznałam, wiedziałam, że będziesz.
- pomimo lecących pomidorów pani Gosia mnie przytuliła.



Dwa lata temu byłam przekonana, że żegnam się ze wszystkimi - na zawsze. W tym roku nic nie myślę.



-Eeee, Asia, chyba nie będziesz płakać. No, chyba, że za mną :P.
-Niee, no co ty, ja nie płaczę przecież
. - ja nie płaczę z definicji.



Jamal i Joe zaprosili mnie do pracy na sezon w przyszłym roku. Miło.



Nienawidzę końców. W niedzielę rano Londyn, w środę o 18 mam samolot do Polski. Bardzo dużo osób mi zazdrości. Dalej nienawidzę końców.

czwartek, 23 sierpnia 2012

it's raining cats and dogs i pani Grażyna

Pracuje ze mną pani Grażyna. Ma 51 lat, jest niska, szczupła, krewka i bardzo przeklina. Niesamowicie przeklina. Krzycząc i używając słów na 'k', które bywają też określeniem kobiety (myślałby ktoś, że na pakowalni takie pracują, ale nie wydaje mi się (cokolwiek bym czasem o ludzuach z pakowalni nie mówiła :P)).

Panią Grażynę poznałam w pierwszy dzień mojej pracy w tym roku - pakowałam z nią porcje. Przez 2 godziny nie odezwała się do mnie niemal ani słowem - to dość dziwne jak na nią i jak na typowe zainteresowanie świeżymi twarzami. Teraz wydaje mi się, że nie wiedziała jak mnie ugryźć - byłam niewątpliwie nowa, ale zaznajomiona z firmą i częścią osób. Po owych dwóch godzinach, poszliśmy na grejdę ogórkową. Wtedy usłyszałam pierwsze zdanie w moją stronę 'Hej, k***a, powedz temu, k***a, Jimmiemu, że ja nie stawiałam tu tego bina, tylko on już tu był, k***a, jak przyszliśmy'.

Panią Grażynę lubię (wydaje mi się, że z wzajemnością), mam do niej 'sentyment'. Opinie o niej na packhousie są różne. Dzisiaj (jak co dzień) pani Grażyna, absolutnie niczym nie sprowokowana (chyba chciała boxy, a kolega rozmawiał w tym czasie z kimś innym) rzuciła 'Hej, k***a, Stefan (kolega ma na imię Grzesiu), zaraz cię tak strzelę w tą zakutą pałę, że k***a mózg ci się po całym packhousie rozwali! K***a, o ile ty masz jakiś mózg!' Po czym uśmiechnęła się zadowolona z salw śmiechu - mojego, Grzesiowego i innych. Grunt to mieć dobre podejście do życia i do pań Grażyn :).



Poszłam wczoraj do sklepu - do ciapka (napiszę innym razem, albo dodam jakiś odnośnik. Oczywiście padało. Przed sklepem stała moja znajoma pani (lubię mieć znajome potrierki, sprzątaczki, ekspedientki etc.), która sobie ze mna pogadała. (Sorki za angielski, piszę szybko, bo muszę spać, i na pewno pomylę czasy).

'What a terrible weather, it's raining again, you dunno what to do..' - pani się też deszcze nie podobają.
'Yes, in the UK it's raining almost everyday. How do you say, 'it's raining cats and dogs'?' - chciałam zabłysnąć..
'oh, it's raining cats and dogs, yes, exactly, yes' - pani się zainteresowała i popatrzyła przed siebie
'?'
'oh, we don't really use this one. It's very old one, you know. I heard it for the last time at school, really. But it's good you know it. It's raining cats and dogs...' - po czym zaczęłyśmy rozmawiać nieco o wymowie, właściwie o tym, że Anglicy mówią strasznie niedbale, i nawet ludzie z innego rejonu kraju mają problemy z akcentem. I czym ja się przejmuję, wystarczy może 'pepper', 'cucumber', 'take off' i 'go home' :P.


Robię krzywdę. Sobie i innym, nieustannie. Nie wiem... .


Ledwo wytrzymuję na papryce. Dwa dni w pracy :(. :((.

czwartek, 16 sierpnia 2012

inna bajka

Po prostu nie mogłam tego nie zamieścić :P.

I jeszcze jedno - piosenkę każdy zna (tu wersja łatwa, pooglądajcie sobie jakiś występ także), ale nie wiem, czy ktokolwiek zwracał uwagę na słowa. Przyznam się, że ja dochodziłam do 'ici c'est confortable' (przez 'n' we francuskim :P), i dalej refren był zagadką.

[update 16 VIII]
To bardzo głupie przeczucie, ale dzisiaj cały czas mam wrażenie, że za 20 lat przyjdzie do mnie Solviga O....kov, o coś pytać lub prosić. Pewnie za 20 lat nie będę już pisała głupot na blogu. Ale to śmieszne :P.

Chyba powiedziałam - nie ustami, a śmiechem i skinieniem organizmu. Dalej dziękuję Niebiosom za zastępy szarych komórek, które zdołają wszędzie wcisnąć strzępki racjonalizmu. Wypełnią nim cały organizm, tak, że znaczna część wody z organizmu wypłynie oczami. Jeszcze jest trochę miejsca, jadę do Londynu w przyszłą sobotę. Jamal nie był zachwycony, że kończę pracę po 7 tygodniach. Chyba nie zdaje sobie sprawy, na ile te 7 tygodni mi wystarczy. Jestem śpiąca.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Kapelusz

Miałam na ten temat pisać już kiedyś, ale zabrakło mi czasu, więc wiadomością podzieliłam się z jedną osobą mailowo (potem z innymi też, nieco mniej rozwlekle).

Są takie rzeczy, które mają specjalne znaczenie. Miałam w ręce niedawno angielską książkę, która zaczęła się opisem, jak chłopcy stają się mężczyznami. Otóż taki młodzieniec udawał się na Wyspę Chłopców, gdzie w ciągu 30 dni musiał wybudować canoe, by wrócić do domu. Zabierał ze sobą tylko nóż, jednak szybko okazywało się, że wcześniejsi mężczyźni zostawili na wyspie siekierę i młotek, oraz napis 'człowiek pomaga człowiekowi'. Dzisiaj nie piszę o pomocy, ale o rzeczach, które są dla nas jakąś granicą na drodze ku dorosłości (tak generalnie myślę, że dorośli ludzie na ogół mają już odchowane wnuki ;) ).

Otóż - na 23 urodziny kupiłam sobie także kapelusz (także, bo zasadniczym prezentem był Oxford. Jednak fajnie mieć urodziny na wakacjach ;) ). Jest biały, nieduży, zrobiony z materiału 'paper straw' (jak metka wskazuje), i ma dookoła jasną wstążkę w kwiatowe wzory. Zawsze, odkąd pamiętam, chciałam mieć kapelusz. Nie było z tym łatwo, bo jednocześnie skądś wzięło mi się przekonanie, że do kapelusza trzeba dorosnąć. To nie biustonosz, ale kapelusz właśnie był dla dziewczynki Asi wyznacznikiem tego, co dorosłe - wiedziałam, że gdy nadejdzie Właściwa Pora, kupię sobie jeden i będę go nosiła z naturalnością i powagą. Teraz trochę przesadziłam z ubarwianiem opisów, ale naprawdę coś w tym stylu czułam :P - że kapelusz kiedyś stanie się moim udziałem, ale jeszcze trochę czasu do niego mam :P.

Wbrew wszystkiemu (także stereotypom Angielek), nie nosi się tutaj kapeluszy - przynajmniej nie bardziej niż w Polsce, poza tym przodują mężczyźni - w stylowych nakryciach głów, które nie zaliczają się do grupy letnich, czy plażowych. W związku z tym, ja w moim wyróżniam się z tłumu - i są momenty, gdy mi to nie przeszkadza. Ubieram go z resztą rzadko, czasem do sklepu, no i oczywiście nad morze :D (zdjęcia wkrótce). No i w domu :P. Lubię kapelusze.


sobota, 11 sierpnia 2012

Wracając na Milwards

Dzisiaj wypróbuję nową zabawkę - zobaczę, czy da się pisać posty z wyprzedzeniem, i 'komputer' sam je umieści o konkretnej porze, konkretnego dnia. Jeśli wszystko się uda, spodziewajcie się posta o kapeluszu jutro (niedziela) o 13 :). Jeśli nie, to dopiero jak wrócę wieczorem do domu.

([update 12 VIII] Nie chce mi się jednak dzisiaj już nad tym myśleć. Jestem strasznie zmęczona, wycieczka super :D)

Mam dzisiaj od popołudnia dziwny, nostalgiczny nastrój. W związku z tym odpowiedni post; pewnie będzie długi i średnio na temat czegokolwiek, więc jak ktoś nie ma humoru, niech poczeka do jutra.

Człowiek jest pełen wspomnień. Nie wiem, gdzie się mieszczą, są drobnymi ziarenkami, które wypełniają każdą przestrzeń, zwłaszcza tą zajętą przez inne ciała, najlepiej porowate. Porowate ciała w pamięci, wbrew nazwie, są to te, o których najwięcej wiemy, które się powtarzały, które zostały zbadane i przyrosły do nas, naszego rozumienia. Stanowią taki szkielet, na którym opierają się skrawki życia. Wystarczy popatrzeć trochę bliżej, wziąć mikroskop, zaangażować dowolny zmysł, i już przeszłość staje przed oczami. (Właściwie nie tak chciałam o tym napisać, ale jakoś tak wyszło) . A na ten temat też już kiedyś był post :P.

I Zacznę od teraz - komputerowy zegar i bliskość Greenwich wskazują u mnie prawie 22 wieczorem. Ewa z Jackiem poszli do Kasi i Andrzeja (z cherry tomatoes, żebym za rok nie zapomniała), dzięki czemu mogłam sobie puścić Romea i Julię po francusku na cały regulator. (Pierwszy raz oglądałam musical we Francji, potem leciał kilka razy. Cały czas patrzę na Mercutio, jak się cieszy, gdy coś wyjdzie. On prowadzi ten spektakl, przeżywa go. To była jego godzina sukcesu).

II Zawsze, gdy wracam z miasta (czy też do niego idę), mijam po drodze leżącego rudego kebaba. (Zgadnijcie, kto mówi na koty 'kebab'?). Jest stary i ma naderwane jedno ucho - żadna słodka atrakcja. To mój ulubiony kot w okolicy, zawsze go głaszczę. (Wracałam kiedyś do domu w Compiegne. Mijałam kobietę z kotem na smyczy - odruchowo się uśmiechnęłam, i zapytałam, czy mogę kota ... - no właśnie, co? Odpowiedziała mi, że koty się caresser po francusku). (Szłam na Brockles Mead z miasta inną drogą, 3 lata temu, za drugim moim pobytem w Anglii. Przechodziłam obok jednego domu, też chciałam pogłaskać kota. Wyszła właścicielka, powiedziała, że ma jeszcze dwa. Wyszedł jej mąż, poczęstowali mnie ciastkami, i powiedzieli, żebym pukała do nich zawsze, jak wracam z miasta. Nie zapukałam ani razu, teraz nie wiem dlaczego. Przechodziłam tamtędy ostatnio.)

III W mieście zrobiłam się głodna, i stwierdziłam, że pójdę do subway'a na kanapkę. Tutaj to bardzo opłacalny obiad, bo mała kanapka z dowolnym napojem kosztuje 3 funty. Na polskie pieniądze wychodzi drogo, ale tutaj muszę na to pracować 30 minut, poza tym wszystko inne wychodzi drożej i mniej zdrowo :P. (Subway kojarzy mi się z Francją, z Guilhermem, Aną Vitorią, Aline i Tarcisio. To oni pierwsi wzięli mnie na 'sandwich du jour' za 2,5 euro (jak jesteście za granicą, naprawdę polecam subway))

IV Jedząc kanapkę, widziałam przez okno Walentego, który szedł na spotkanie w parku. Urządzamy sobie takie sobotnie 'imprezy' - plenerowe picie piwa. W tym tygodniu nie poszłam, nie ma mnie w ten weekend. Walenty niósł piwa litewskie - są sprzedawane w litrowych puszkach, były przebojem ostatnio. (A do parku nie poszłam pod pretekstem spotkania z Angie - do którego nie doszło. Zobaczymy się, na pewno, ale wolałabym szybciej niż w ostatniej chwili). Zjadłam w spokoju kanapkę.

(Les rois du monde ont peur de tout).

V Dzisiaj w pracy też wkładałam paprykę. Krzysiek przeniósł mnie na zieloną, chociaż wkładam czerwoną tak samo jak inni. Nie ma dnia, żebym nie myślała, że Krzysiek jest zły na mnie z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu. Nie żartuje, nie uśmiecha się, nie rozmawia ze mną - jego stosunek do mnie jest po ujemnej stronie obojętności. Różnimy się zdaniem na jakiś temat przynajmniej raz dziennie. Jednocześnie wiem, że każde broni drugiego przed innymi, że się nawzajem szanujemy (ja cały czas mu pomagam jak mogę, on mi zwraca uwagę w cztery oczy, a nie głośno, przy wszystkich (jak innym). Lubimy się, ale nam strasznie w tym roku nie idzie. Źle mi z tym. (2 lata temu Krzysiek zrobił mi żabę z papieru, właściwie z kartki wydartej z gazety. Ja przyniosłam żabę dla Wiki, a on w zamian zrobił mi inną. Gdy szukałam NI w domu, znalazłam tą żabę, pomięty i cenny kawałek gazety, i przypomniał mi się ostatni wieczór w Anglii, 2 lata temu).

VI Podczas pisania tego posta nie odebrałam 3 telefonów od grupy parkowej. [...]

(Les choses ne sont jamais,
ce qu'on voudrait qu'elles soient).



Jutro jadę na wycieczkę, trzymajcie kciuki za moje bezpieczeństwo ;). I za dobrą pogodę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Listy do Matki

[Dawno nie pisałam co u mnie, a że często ten temat poruszam pisząc do mojej Rodzicielki... (do mamy też się nauczyłam pisać listy. Naprawdę nie wiem czemu wydaje się, że epistolografia upada. Moim zdaniem mail bez problemu może być listem, wszystko jest przystępniejsze, mało tracąc na treści) ... postanowiłam przekopiować tutaj znaczną część listu do niej. Enjoy ;)]

Hej Mama,

Pomyślałam, że znowu dawno nie pisałam, i w ogóle dzisiaj mi się co chwilę przypominałaś, więc stwierdziłam, że napiszę ;). Będzie znowu krótko, chociaż moje rozumienie słwoa 'krótko' czasem różni się od rozumienia innych. W każdym razie - u mnie ok, przez najbliższe 2 tygodnie wkładam dalej paprykę - tym razem czerwoną. Myślimy, że osoba, która układała listy (nie wiadomo do końca kto) po prostu się trochę zagmatwała, bo dużo osób stoi na tych samych maszynach, co przez poprzednie 2 tygodnie. Mnie zatem 3 tydzień boli kręgosłup, ale jest już o wiele lepiej niż na początku - przyzwyczaiłam się. Poza tym lubię bardzo Krzyśka i Piotrka - liderów z maszyny paprykowej, a jak się ma fajnych ludzi dookoła, to nic nie jest ciężkie. Jutro powiem Jamalowi, że pracuję jeszcze przez dwa tygodnie - powinno być wszystko ok, część ludzi sezonowych już dostała pisemne zawiadomienia, że mogą pracować tylko do końca października. Dzisiaj robiłam do 16:50, a po południu byliśmy chwilę z kolegą z pracy i jego dzieckiem na placu zabaw. Jacek jakiś czas temu zapisał się na siłownię, od tego tygodnia towarzyszy mu Artur. Dzisiaj żadnego się tknąć nie dało, by nie wrzeszczał z bólu mięśni :P. Pomyślałam, że może też się z nimi w przyszłym tygodniu wybiorę, w końcu nigdy na siłowni nie byłam, a to zawsze jakieś nowe doświadczenie ;). Także atrakcji mi nie brak :].

Poza tym u mnie nic szczególnie nowego. W sobotę jadę do Andzi do Cheshunt (koło Waltham Crossu, tam, gdzie byłam za pierwszym razem), a w niedzielę może pojadę na jakąś wycieczkę. Wracając do soboty - planuję shopping, daj znać, co i w jakiej ilości Wam kupić [to się tyczy wszystkich czytelników ze szczególnymi życzeniami]. Zapytaj się Szwesti, czy może być dla niej kalkulator, taki, jaki ja mam. Powiedz, że tak czy inaczej jej jakiś kupię, bo są tańsze niż w Polsce, poza tym matematykę jakąś będzie na pewno miała co najmniej przez rok [dla niewtajemniczonych - moja Szwesti idzie na studia, UEk ;), ale zabijcie mnie, dalej nie pamiętam na co]. W Anglii stają się modne szerokie bluzki do pępka, ale całe szczęście Szwesti jest normalna i pewnie nie będzie chciała nic takiego.

[...] - krótko o sprawach domowych.

Ściskam Was mocno! [tyczyło się domowników, ale w sumie mogę ściskać wszystkich :P]





Mam niesamowity talent do krzywdzenia siebie i innych.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Oxford

Jak już pewnie znaczna większość wie, niedawno (czyli 21 lipca) byłam na wycieczce w Oxfordzie :). Wyjazd był poniekąd urodzinowy (trzeba było jakoś nazwać powód do wydawania pieniędzy :P), i nie wiem, jaki pretekst znajdę dla drugiego, który mnie kusi. Ale póki co, opowiem Wam o Oxfordzie ;).

Oxford był oczywistym następstwem wyjazdu do Cambridge. Wycieczka była bardziej zorganizowana, gdyż na dworzec kolejowy wybrałam się już dzień wcześniej - by zapytać o cenę biletu (nawiasem pisząc, taniej się lata ryanairem do Polski) i ewentualne możliwości ciekawych wyjazdów. Przeczytałam wcześniej przewodnik po mieście (link w zdjęciach), z którego nie zapamiętałam oczywiście nic, i o 7 rano ruszyłam na dworzec kolejowy w Harlow ;).

Do Oxfordu jechało się przez Londyn (przesiadka na metro i kolejny pociąg, dodatkowe atrakcje ;) ), Slough (miasto podobno pełne ludzi z Europy Wschodniej) i Reading (ładna nazwa) - łącznie z dwie godziny dojazdu. Oxford jest ładnym miastem (chyba żadna niespodzianka), co czyni go również miastem bardzo atrakcyjnym dla turystów. Nie ma szans zwiedzić go w jeden dzień, to czas za krótki nawet na dokładne obejrzenie budynków i ich przyległości z zewnątrz. Na miejscu warto rozejrzeć się za ludźmi, którzy oferują darmowe oprowadzanie i opowiadają o osobliwościach starówki. Istnieje też bardziej oficjalna wersja wycieczek, już płatna, i zapewniająca bilety wstępu do niektórych collegów (jak to odmieniać?). W każdym razie, na wspomniane hordy Chińczyków z aparatami miasto jest przygotowane.

Nieco bardziej szczegółowy (ale i tak nie nadający się za bardzo do niczego) opis miasta znajduje się pod zdjęciami. Chciałam jeszcze napisać, że udało mi się trafić na ciekawe oprowadzanie po Merton College. Grupa turystyczna liczyła wraz ze mną 3 osoby, jednak pozostałe dwie stwierdziły, że śpieszą się na pociąg i sobie poszły w połowie. Zostałam więc sama z energiczną i niezrażoną niczym przewodniczką, która bardzo dużo mi poopowiadała. Zwiedzanie z przewodnikiem to ostatnio mój ulubiony element wycieczek, zwłaszcza, jak trafię na kogoś z pięknym, miejscowym akcentem (ideałem jest pan z Eton). Poszłam też do miejskiej biblioteki, by założyć sobie kartę z Oxfordshire (mam już z 4 hrabstw :]) - dodam potem zdjęcia. Lubię jeździć na wycieczki ;).



Jutro dowiem się, na jakiej maszynie pracuję przez najbliższe 2 tygodnie. Tymczasem warzę piwo... . Gdyby ktoś wiedział, jak jest to przysłowie po angielsku, proszę o kontakt (chociaż w sumie nie wiem, czemu sobie w google nie wpiszę). Wszystkim życzę udanego tygodnia!