sobota, 29 października 2011

Bo jestem tu po to, żeby się uczyć - BA06

Chciałam dzisiaj opowiedzieć o przedmiotach, na które tutaj chodzę. Żeby post nie był bardzo długi, o każdym przedmiocie (w swoim czasie) będzie osobna notka. Doświadczam tutaj tylko 12 godzin regularnej nauki w tygodniu - chyba najmniej w moim życiu ;). I tu pierwsza niespodzianka – we Francji, a przynajmniej na UTC (Universite de Technologie de Compiegne), godzina lekcyjna trwa… 60 minut, a nie 45. W związku z tym, wykłady zajmują 120 minut, a ćwiczenia nawet więcej. Świętością jest przerwa obiadowa od 12:15 do 14:15, podczas której nikt nie ma zajęć i nietaktem jest zawracanie wtedy głowy profesorowi albo studentowi.

Jednym z moich przedmiotów jest ‘Systèmes Constructif du bâtiment’. Jak już wielu osobom pisałam lub mówiłam – do tej pory nie mam zielonego pojęcia, co to jest ;). Początkowo myślałam, że to połączenie mechaniki gruntów, fundamentowania i organizacji budownictwa (tak to wyglądało po 1szych zajęciach i opisie dziewczyny z ławki - Valentine). Patrząc jednak do planu załączonego do materiałów od prowadzącego, dowiedziałam się, że mam się spodziewać za jakiś czas wiadomości o dachach i stropodachach. Kolejne wykłady utwierdziły mnie w tym przekonaniu – oglądaliśmy filmiki wykonane na budowie, podczas tworzenia ścianek szczelinowych w gruncie (pierwszy raz wiem na pewno jak się robi ściankę berlińską, a jak paryską – szkoda, że ‘budownictwo ogólne’ już za mną :P ), fundamentowania, wznoszenia ścian betonowych... Potem ni z juszki ni z pietruszki pan zaczął nam opisywać konstrukcje stalowe. Ostatnie przed egzaminem wykłady były istną perełką ;). Przyszła pani, która mówiła nam o komunikacji pomiędzy pracownikami na budowie, o potrzebie asertywności i wielkiej wadze narad pracowniczych ;).

Projekt jest trudniejszy, za to robimy go w grupach (ja mam bardzo przyjemną, wspomniana już Valentine, Agathe i Jordan, który pomimo starań czyta mi się jako 'jardin' :P)). Nie tłumaczą go nam specjalnie, poza tym robimy założenia upraszczające za które każdy by mnie na macierzystej uczelni wyśmiał :P, niemniej jednak dzięki temu znamy istotę problemu. Nie ‘oliczymy się jak głupie świnie’, za to wykonujemy pracę od początku do końca. Niektórzy (czyli ja przede wszystkim :P) mają czasami problemy z niektórymi projektami. Gdy już przebrnie się przez najgorszą, aktualnie poznawaną część zagadnienia, nie potrafi się go skończyć. Otrzymuje się jakiś wynik, który trzeba zinterpretować, albo poprowadzić dalej obliczenia - niby już wiemy jak, ale jeszcze nie zupełnie. Politechnika charakteryzuje się podejściem ‘to już łatwe, to sobie doliczycie w domu, na pewno było kiedyś’. Pomijam procent studentów, którzy w ogóle na to spojrzą, ale często nie potrafimy sami (albo ja sama nie potrafię) dojść w zadaniu do końca. Albo nawet nie wiem, co tym końcem jest.

A cały powyższy wywód pisałam, by teraz ogłosić, że na UTC tego nie ma, bo ze wszystkim nas pilnują i wymagają ostatecznych, nieliterkowych wyników ;).

Ten przedmiot mam po francusku – nie jest zbyt przyjemnie, i choć pan jest w porządku, to zrozumieć się z nim ciężko. Mam jednak nadzieję (a nawet pewność), że poznam dużo francuskich, budowlanych słówek (chociaż bez słownika odbywa się to na zasadzie ‘longrine to coś, co łączy dwa semelle’, genialny translator googli też nie daje rady z niektórymi. Chociaż Chińczycy mają tutaj na pewno gorzej).

wtorek, 25 października 2011

Sous le ciel de Paris




Daję słowo, że nie wiem, jak się zabrać za post opisujący ostatnie dni. Miałam kilka prób wczoraj, tak samo dzisiaj rano - i wszystkie były poniżej minimum kwalifikującego do umieszczenia ich gdziekolwiek (albo zawierały w sobie milion niepotrzebnych nawiasów). No i obiecałam krótsze posty ;).

Pobyt trójki znajomych z akademika (aaaalee było fajnie ;) )był świetnym powodem by wybrać się do Paryża. Nie będę się jednak skupiała na pięknych zabytkach, bo każdy potrafi je przynajmniej z nazwy wymienić...

(zauważyliście? Mało jest stolic świata z tak dobrze znanymi rzeczami wartymi obejrzenia. Mi w tym momencie przychodzą do głowy tylko Rzym i Ateny. Jeśli chodzi o Berlin, Madryt itp. nie potrafię z pamięci wymienić absolutnie nic, a przy państwach takich jak Finlandia czy Łotwa w ogóle zastanowić się, jak owa stolica się nazywa.)

...a podejrzewam, że opis tutaj i tak by wniósł mało nowego. Moja wiedza z zakresu sztuki jest mizerna i każde zdanie wychodzi w stylu 'odwiedziliśmy Bazylikę Sacre Coeur, jest niesamowita'. Albo, o zgrozo, 'Luwr jest pełen ładnych posągów i obrazów' :P. Liczę, że jeszcze jakieś miasta odwiedzę, i powyższe zdania zostawiam sobie w zapasie na tą okoliczność. Dodam tylko, że warto przyjechać do Francji będąc bezrobotnym albo studentem UE do 26 roku życia - wstęp prawie wszędzie za darmo ;).

Ciekawsza okazała się nasza droga do światowej stolicy mody. Okazuje się, że we Francji istnieją strony internetowe, na których ogłaszają się kierowcy, którzy za niewielką opłatą są w stanie wziąć pasażera do samochodu, jadąc np. do innego miasta do pracy. W ten sposób znaleźliśmy pana Cyryla. Okazał się bardzo miłym człowiekiem, który nie zrażony moim francuskim zabrał nas do Paryża. O wiele bardziej interesująca musiała być droga Sylwii, Porcia i Wacka do Polski, którzy dostali się do Krakowa autostopem w 23 godziny ;). Dziękuję za wizytę ;).

Jejku, zupełnie nie mam dzisiaj dnia napisanie czegokolwiek. Nie zrobię specjalnej picassy ze zdjęć z Paryża - tutaj jedno zdjęcie z wieżą Eiffela na pocieszenie ;). Poza tym dzisiaj jest kolejna impreza erasmusowa - wieczór włosko-hiszpański. Jest nowa ankieta - nie jestem pewna, czy taki miał być jej sens, ale jak zawsze zapraszam ;). Na jej potrzeby 'podryw' to 'zainteresowanie sobą wybranej osoby płci przeciwnej(w celach nie wykluczających romansu), kończące się posiadaniem jej numeru telefonu, lub innej informacji pozwalającej się kontaktować w przyszłości'. Pytanie jest mało precyzyjne, ale albo wyciągnijcie sobie średnią, albo pomyślcie o jednym, konkretnym przypadku ;). W końcu te ankiety są po to, żeby się bawić, a nie wiedzieć coś naprawdę :P.

wtorek, 18 października 2011

Żadne tam dwie połówki pomarańczy

Podsumowanie ankiety - to ostatni w najbliższym czasie długi post, usiądźcie wygodnie ;).



Pytanie, które zadałam w ankiecie jest starsze niż Wielkie Twierdzenie Fermata, starsze niż kościoły w Compiègne, i liczy sobie więcej niż zapisane w historii najdawniejsze początki Unii Europejskiej. Myślę, że z powodzeniem sięga czasów filozofów greckich, czy nawet ludów pierwotnych w Ameryce Środkowej. Pewnie często zatrzymywano się w rozważaniach na etapie różnic w budowie, ale gdy człowiek przestał się martwić o ogień i jedzenie (zarówno w formie biegającej i atakującej, jak i w garnku lub na ognisku ;) ), przyszedł czas pytań o Boga, matematykę i człowieka. Wśród nich znajdowało się to jedno – czym poza budową ciała różnią się dwa egzemplarze tego samego, człowieczego gatunku ;).

Nie czytałam nigdy książek typu ‘Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus’ (które podejrzewam o porządniejsze poruszenie tematu), nie jestem więc w stanie napisać tu nic sensownego poza prezentacją zdania własnego, plus zdania ogólnego 9 innych osób (wywodzących się prawie z jednej grupy społecznej, bardziej do kitu się nie dało zrobić ‘badania’ :P).
(Przy czym chciałam dodać, że odpowiedzi które dałam (i tak jest w większości ankiet!) miały charakter poglądowy, a nie dosłowny. Jeśli piszę ‘kobiety są lepsze w językach obcych, a mężczyźni w matematyce’ , nie miałam na myśli tego, że wszystkie dziewczyny szybciej nauczą się francuskiego niż równań różniczkowych, ale że istnieją ‘predyspozycje do wykonywania określonych czynności umysłowych’. W odpowiedzi o księżycu nie chodziło mi o to, że kobiety częściej patrzą przez okno (no proszę Was :P), ale że mają tendencję do zauważania drobnych szczegółów, do obserwacji świata bardziej pod kątem wrażeń których dostarcza niż informacji, które można z niego wynieść. Umieszczam przykłady, bo wciąż wydaje mi się, że łatwiej w ten sposób zrozumieć istotę odpowiedzi, niż usiłując utożsamić sobie ‘predyspozycje do wykonywania określonych czynności umysłowych’ ;) )

Ale do rzeczy :P.

Historia pokazuje, że jakoś nigdy nie pałano chęcią ‘unifikacji’ ludzi. Oprócz Amazonek nie przychodzi mi do głowy żadna inna kultura, która by wynosiła kobiety wyżej niż mężczyzn, a i mało było takich, które traktowały wszystkich w miarę równo (właściwie to nie potrafię podać żadnego takiego przykładu :P, ale wydaje mi się, że jednak jakieś były). Zmieniło się to dopiero przy okazji wojen, ale to temat równouprawnienia, a nie prawdziwych (?) różnic pomiędzy kobietami a mężczyznami.

W każdym razie zgadzacie się z tym, że nie jesteśmy równi – nikt w ankiecie nie wybrał odpowiedzi ‘gdyby wszystkich ubrać tak samo, nie byłoby różnicy pomiędzy jednymi a drugimi’. (Może tu mało precyzyjnie napisałam, ale chodziło mi właśnie o to – gdyby nie było różnic w budowie i wyglądzie, patrząc na sposób myślenia i decyzje, ludzie dzieliliby się na grupki niezależnie od płci). Chociaż te różnice dostrzega tylko 4/10 głosujących :P (ewentualnie 6/10 po odliczeniu 2 ‘samych-nie-wiedzących’ jednostek).

Przypatrując się bardziej różnicom w budowie – wydaje się, że tu tkwi sedno zagadnienia :P. Nie podoba się bowiem budowa chłopców, a raczej dziwny podział istotnych organów. Każda dziewczyna w ciągu życia zauważyła, że ich mózg rozprzestrzenił się zanadto po ciele, co powoduje problemy z komunikacją, albo pomiędzy jego częściami albo na linii kobieta-mężczyzna. Ponadto serce niektórych chłopaków jest podzielone na 4 części, wystarczająco dużo, by jednocześnie mogły tam mieszkać podejrzewam aż 4 wybranki. (to temat na inny raz, prywatnie wydaje mi się, że każde serce jest takie). Co dziwne, tego drugiego nikt nie przypisuje kobietom ;). Te z kolei obwinia się o nadmierne czynności intelektualne na rzecz siebie i otoczenia :P, co do niczego z reguły nie prowadzi. Poza tym grzeszą gadatliwością i nie znajdują wspólnego języka z chłopcami, jeśli chodzi o wyciąganie wniosków z otoczenia. Generalnie myślimy i oglądamy świat inaczej. Oprócz tego byłam ciekawa, czy ktokolwiek wybierze opcję ‘mężczyźni są mądrzejsi’ albo ‘kobiety są mądrzejsze’ (zwłaszcza mogąc wybrać oprócz tej jeszcze inne) ;). Stanęliście na wysokości zadania ;).

Ja sama nie wiem, co myśleć. Są takie chwile, gdy jestem przekonana, że mężczyźni są naprawdę z innej planety, że poza wspominaną wiele razy budową ciała nic nas nie łączy :P. Kiedy indziej czuję, że się doskonale rozumiem z jakimś chłopakiem, w rozmowie myśli nieustannie się nawzajem wyprzedzają wciąż biegnąc tą samą drogą. Na pewno różnimy się, i trzeba te różnice brać pod uwagę w codziennym życiu.

Jakiś czas temu (już po oficjalnym rozpoczęciu ankiety) przyszła mi do głowy chyba najbardziej ‘moja’ odpowiedź, chociaż to chyba pochodna wspomnianych wyżej różnic. Chodzi mi o to coś (bliżej nieokreślonego ;) ), co powoduje podejmowanie naszych decyzji. To co dla jednego (zobaczcie, nie ważne dla kogo) jest powodem oczywistym, wystarczającym do świadomego i pewnego podjęcia decyzji, jest tylko argumentem (często mizernym) dla drugiej strony.

Niech będzie prosty, oklepany przykład. Mężczyzna idzie do sklepu kupić buty. Są wygodne, numer się zgadza, funkcja też (np. są dobre do chodzenia po górach, albo są czarne (dowód, że buty są świetne do garnituru na wesele ;) ), więc pan kupuje. Jego żona w tym czasie też szuka butów. I obojętne czy mają być na wesele, czy w góry - nie wystarczą powyższe walory. Kobiece buty muszą być ładne, muszą mieć to coś, co spowoduje, że nie będą leżeć bezużytecznie w szafie. Często niewiasty są w stanie kupić niewygodne albo wściekle zielone (czyli pasujące tylko do jednej sukienki) buty, tylko dlatego, że jej się spodobały, czego nie wyobrażam sobie w przypadku mężczyzn :P. Wnioskuję z tego, że kobieta i mężczyzna potrafią iść przy każdej decyzji na kompromis, ale w zupełnie innych kwestiach ;). Ten przykład nie dotyczy tylko kupowania, ale też innych decyzji: o oddaniu rodziców do domu opieki, o wieku wysłania dziecka na kolonię, o rozstaniu, o wyborach w życiu zawodowym itd.




Mam nadzieję, że Was nie zamęczyłam tym okropnie długim postem :P. Tak naprawdę tylko lekko poruszyłam temat, tu by się cały esej przydał, a tymczasem ani to czas, ani miejsce, ani przede wszystkim umiejętności :P. Ciepły uśmiech ode mnie dla wszystkich, którym się udało tu dojść, gdyby ktoś miał swoje zdanie na ten temat (albo propozycję ankiety) czekam ;). I przepraszam za nagromadzenie słów ‘kobieta’, ‘mężczyzna’, ‘różnica’, … . Śmiesznie wyglądało, gdy co drugą kobietę przerabiałam na ‘niewiastę’, a i miałam pomysł by zamieniać na ‘femme’ ;).

Jutro piszę pierwszy egzamin śródsemestralny, po francusku, z przedmiotu trudnego do zdefiniowania (jeszcze go kiedyś opiszę). Trzymajcie kciuki, proszę ;). Poza tym w czwartek przylatują do mnie goście ;).

piątek, 14 października 2011

Druga bajka o Czerwonym Kapturku

Czerwony Kapturek jest dziewczynką w wieku szkolnym i, jak każda inna, musi chodzić na lekcje. Nie sprawia jej to większych problemów i wypełnia jej dni, gdy babcia jest zdrowa oraz niewymagająca koszyczków.

Więc Kapturek chodzi do szkoły i właśnie ma sprawdzian - z mechaniki (właściwie nie jest pewna, dlaczego ktoś kazał się jej uczyć mechaniki akurat, ale stwierdziła kiedyś, że bardzo jej to nie szkodzi. Po jakimś czasie zaczęła chcieć się jej uczyć, nie zważając na to, że jeszcze nie nadeszła pora).

Generalnie mechaniki nie da się zrozumieć bez fizyki, a tej Kapturek miał stanowczo za mało. Próbuje się jednak nie pogubić w świecie, którego języka nie zna - wierząc naiwnie, że zasady dynamiki są wszędzie takie same. Siedząc sama na sprawdzianie (spóźniła się) nie jest w stanie zapytać nikogo jak zacząć, ani w którym pójść kierunku. Bawi się ołówkiem na kartce papieru w kratkę, by w końcu postawić pierwszą literę wzoru.

-Hmm, praca wirtualna czy zachowanie energii...

Wszyscy już wyszli z sali, a Kapturek dalej zastanawia się, skąd wziąć szukane w zadaniu. Bierze swój czerwony ołówek do ręki, zamyka oczy i na ślepo wymyśla założenie upraszczające. To dało dużo - wie, że źle liczy, że nagięła fizykę (o słodka naiwności!), ale przynajmniej idzie do przodu. Stara się liczyć zapamiętale, mnoży i wyciąga pierwiastki w pamięci - wie, że poprawki nie będzie. W końcu ostatnia linijka...

-Proszę, żeby nie wyszła liczba urojona!

I już jest wynik - nawet w miarę prawdopodobny, nie ma się nad czym zastanawiać i nie trzeba kreślić już krótkim i nieostrym ołówkiem.

Czerwony Kapturek wstaje, oddaje pani kartkę i uśmiecha się. Wie, że wszystko jest źle, że straciła ostatnią szansę by zaliczyć mechanikę. 'Ale cyferki po drodze były ładne'.

czwartek, 13 października 2011

Pont neuf

Un deux trois
Quand il fait froid
Quatre cinq six
Comme exercice
Sept huit neuf
Sur le pont Neuf
Dix onze douze
Chantons ce blues.

Pont Neuf au Compiègne

W ten sposób spełnia się wyliczanka z pierwszej klasy gimnazjum.

poniedziałek, 10 października 2011

Pierrefonds

Niedziela minęła mi wycieczkowo ;). Gdy w sobotę wróciłam z biblioteki zastałam liścik od mojej landlady, zapraszający mnie na niedzielny obiad połączony ze zwiedzaniem zamku w Pierrefonds. (okazuje się, że Francoise ma z mężem dwa mieszkania, jedno w Compiegne, a drugie w Pierrefond właśnie).

To mała wioska (oddalona o jakieś 15 km od Compiegne), za to mogąca się poszczycić niesamowitym zamkiem ;) ). Większość z rzeczy które tutaj napiszę wiem od Francoise, która mówiła do mnie po francusku. Biorąc pod uwagę mój stopień zrozumienia i ilość zapamiętanych w ten sposób informacji, może się zdarzyć, że coś w moim opisie będzie źle – przepraszam. Starałam się nie pisać, nie mając 90% pewności, ale brakujące 10% to jednak dużo)

Zamek jest bardzo malowniczy i urzekający. Zgodnie z angielską broszurką rozdawaną w charakterze przewodnika (dzisiaj otworzona wikipedia podaje nieco inaczej, ale ja będę się trzymać ulotki), został zbudowany w 1393r. przez Ludwika Orleańskiego, drugiego syna Karola V (jestem przeokropną historyczną ignorantką, nawet ten Karol V nic mi nie mówi), by pilnować pobliskich szlaków handlowych. W 1616r przeszedł w ręce Ludwika XIII, za panowania którego został niemal zrównany z ziemią. W 1810 wspaniały Napoleon I Bonaparte kupił mury, które pod ręką Napoleona III zostały odbudowane (1857-1884), przy pomocy pana architekta tytułującego się Viollet-le-Duc (więcej o nim w zdjęciach).

Jest wykonany z wielkich i jasnych kamiennych bloków (pytałam Francoise, ale była mi w stanie powiedzieć tylko, że to ‘kamień miejscowy’), i stwarza wrażenie bardzo solidnego i 'zamkowego'. Bez trudu dałoby radę umieścić w nim ukrytą komnatę ;). W środku uderzają ogromne puste przestrzenie, ale nie stwarzają wrażenia zimnego lochu. Powiedziałabym, że wnętrza przypominają dom nienaturalnie posprzątany przed wizytą dużej ilości gości. Muzeum w podziemiach zawiera reprodukcje (tego nie jestem pewna) sarkofagów pochowanych tam ważnych i wpływowych ludzi ery średniowiecza. W jednej części kamienne ciała leżą, by w kolejnej sali przybrać pozy rodem z teatru (miałam ogromną ochotę napisać ‘z ulicy’, ale to byłoby dwuznaczne :P). W nogach rzeźby umieszczano zwierzęta – ich wielkość zależała od ‘ważności’ zmarłego. Mężczyznom przysługiwał lew, jako symbol odwagi, męstwa itp., a kobiety dostawały psa (wierność). Zamek, z uwagi na swój średniowieczny charakter, służy jako ‘plan filmowy’ (nie wiem, czy można tak to nazwać ) dla serialu ‘Przygody Merlina’, przez co jest popularny wśród angielskich turystów ;).

Pierrefonds jest bardzo pięknym, baśniowym miejscem. Podoba mi się zwłaszcza zewnętrzny wygląd zamku (szkoda, że padało). W środku wolałabym, by więcej sal było udostępnionych do zwiedzania (dla turysty nie ma nic bardziej przykrego niż spiralne schody w górę zagrodzone grubym, muzealnym sznurem). Na pewno wybiorę się tam jeszcze kiedyś ;). Studenci do 26 roku życia mają za darmo ;) (Francja coraz bardziej mi się podoba ;) ).




Po skończeniu ‘The amber spyglass’ (niestety), postanowiłam sobie pożyczyć do czytania coś po francusku. Padło na Harrego Pottera - znam dobrze bohaterów i fabułę, mam nadzieję, że ze słownictwem i całą gramatyką sobie poradzę na tyle, by dojść do końca. Jak nie, starym zwyczajem pożyczę książkę dla 7latka ;)

sobota, 8 października 2011

Pierogi

Coby spędzić przyjemnie sobotę, a przy tym stworzyć sobie zapas pożywienia na najbliższe dni zrobiłam dzisiaj pierogi ;). Mając za stolnicę mój francuski stolik, oraz butelkę w charakterze wałka (Krysia mnie tego nauczyła ;) ) wszystko wyszło jak należy (przynajmniej tak mi się wydaje, a głodna byłam, jak próbowałam). Poczęstowałam Francoise, i mówiła, że jej smakowało, chociaż chyba każdy Polak wie, że bez masła to nie to samo (Francoise dba o poziom cholesterolu).

Post jest właściwie po to, by powiedzieć, że można już głosować w ankiecie, chociaż wydaje mi się, nie jestem z niej zadowolona. Poczekam na wyniki, i zobaczę, co da się z nich wymyślić ;). Przyjemnej niedzieli ;)

piątek, 7 października 2011

Nowa ankieta

NIE ODPOWIADAJCIE W TEJ ANIECIE!

Została stworzona na chwilkę, nie miałam czasu jej przemyśleć. Teraz muszę lecieć na zajęcia (wykłady z wibromechaniki po angielsku), i nie jestem w stanie wymyślić większej ilości odpowiedzi ;), albo zmienić tych - a mam wrażenie, że można lepiej poruszyć ten temat. Proszę, do jutra do popołudnia (gdy będę znowu w bibliotece), wyślijcie mi sugestie zmian (o ile ktoś będzie je miał, a byłoby miło), wtedy dodam nowe odpowiedzi. Nie mogę tego zrobić, gdy ktoś zagłosuje - będę musiała usunąć ankietę i wstawić nową (chyba, że ani ja, ani nikt inny nie będzie miał więcej pomysłów, wtedy zostanie tak, jak jest). Pozdrowienia dla wszystkich ;)

PS. Odpiszę w weekend na wszystkie nieodpisane listy

wtorek, 4 października 2011

nowy chłopak?


Zgodnie z zapowiedzią szybkie podsumowanie ankiety. Doczekała się osobnego posta, bo zdziwił mnie nieco jej wynik :P.

Osoba, która poddała mi pomysł na ankietę, przedstawiła mi bardzo ładne porównanie uczuć na końcu związku do funkcji matematycznej (tak naprawdę matematyka i fizyka są świetne do opisu myśli, nastrojów i sytuacji międzyludzkich). Właściwie była to zależność naszych uczuć do byłego partnera w stosunku do czasu jaki minął od rozstania. Główny wniosek jest taki, że ciężko tak nagle zapomnieć o kimś, kto przez długi czas był dla nas ważny. (Z kolei kilka dni przed tą rozmową, inna mądra osoba pokazała mi relacje człowiek – człowiek na przykładzie migdała (jednej osoby) krążącego po eliptycznej orbicie wokół drugiej osoby, na elastycznej linie. )

W każdym razie, poza psychologiczną gotowością na nowy związek (tzn. gdy się uporamy ze starą miłością na tyle, by móc myśleć o kimś nowym nie porównując do poprzedniej osoby), chciałam dodać do pytania jeszcze jeden aspekt – czy powinien istnieć taki ‘minimalny okres’ pomiędzy posiadaniem jednego chłopaka a drugiego. Tutaj nie wiem do końca co myśleć. Rozum stoi po stronie człowieka, który przecież zakochać może się w każdym momencie życia, także dzień po rozstaniu i miesiąc przed. Jeśli kobieta i mężczyzna żyją ze sobą jak średnio dobrani współlokatorzy w akademiku – łączy ich tylko pokój i kilka wspólnych naczyń, i jedno z nich się zakocha – nie ma chyba osoby, która by mu zabroniła tego uczucia, jak również afiszowania się z nim. Pomiędzy małżonkami wszystko jest jasne, tak samo jak pomiędzy nową parą. Inaczej to wygląda z boku – jedna osoba zostawia drugą, by ‘zabawiać się’ z kochankiem (kochanką). Ludzie są szalenie skłonni do takiego oceniania.Wydaje mi się, że w realnym świecie tacy oceniający muszą sami siebie przekonywać, że każda oceniana osoba jest wolna i nie wiadomo, co się zdarzyło w poprzednim związku.

W ankiecie były odpowiedzi różnego typu. Nikt nie planuje kochać dozgonnie swojej Ferminy Dazy, i dobrze, bo to trochę niezdrowe podejście :P. Kolejna odpowiedź – ‘po co się rozstawać?’ zdobyła jeden głos. Dla mnie jest to coś na miarę ‘jest jak jest, ale po co nam coś nowego, niech zostanie wszystko po staremu’, takie małżeństwo opisane akapit wyżej. Chyba, że ktoś zrozumiał to jako ‘zostańmy dalej w naszym szczęśliwym, opartym na miłości, zrozumieniu i szacunku związku’, wtedy rozumiem i popieram ;). Potem następowała seria przedziałów czasowych (nie wiem, dlaczego zniknął mi gdzieś kawałekł tydzień – 2 miesiące, gdy się zorientowałam, już nie mogłam go dodać), myślę że nie trzeba komentować poza tym, że nie mam wśród czytających skrajnych rozpamiętywaczy i lowelasów co tydzień zmieniających obiekty westchnień.

Najbardziej zaciekawiła mnie popularność ostatniej odpowiedzi. ‘Można spotykać się z kimś nowym, wiedząc, że obecny związek nie ma sensu’. Poza sytuacją opisaną powyżej (tą z małżeństwem, gdzie tylko żyją w jednej przestrzeni. Jest dość jasna i ładnie rozwiązana, nie ma tak łatwo w życiu przecież), każda inna będzie trochę oszukiwaniem partnera. Odliczając moją życiową naiwność i uwzględniając to, że często robi się w życiu rzeczy o które by siebie człowiek nie podejrzewał (zwłaszcza w obliczu zakochania), dalej uważam, że wygodniej byłoby się najpierw rozstać, choć widzę potencjalne trudności w dokonaniu tego. Jakby na to nie spojrzeć, 3/8 głosujących wybrało tą odpowiedź. I tutaj mam prośbę – z czystej ciekawości chciałabym wiedzieć dlaczego ;). Jeśli ktoś miałby ochotę, niech mi o tym napisze, tutaj, lub na maila, może być anonimowo. Równie chętnie przyjmę pomysły na kolejną ankietę.

Dzisiaj w bibliotece miejskiej jest pokaz filmu ‘Les enfants invisibles’ ('Dzieci niewidzialne’), w związku z akcją (?) 'cinq jours pour les droits de l’enfant’ (‘5 dni dla praw dziecka’). Pewnie będzie tylko po francusku, ale zamierzam przyjść zobaczyć ;).

poniedziałek, 3 października 2011

Zamek

Postaram się już nie pisać tak długich postów jak poprzedni (opisujący park), może uda mi się trochę częściej w ramach tego)

Jestem w Compiegne już ponad tydzień. Poznałam miasto na tyle, by swobodnie orientować się w jego mapie (nie umiem tego inaczej nazwać. Compiegne jak dla mnie jest bardzo mało intuicyjne (a nigdy znajdując się sama w nowym mieście nie miałam takich problemów, zawsze potrafiłam znaleźć drogę chociażby ‘na azymut’). Dalej gubię się w nieregularnej sieci małych uliczek centrum, i zdarza mi się szukać drogi do domu prawie pół godziny. Opracowałam jednak świetną taktykę (co prawda często nieopłacalną, ale za to skuteczną), polegającą na dojściu do zamku (dużo drogowskazów :P), a potem stamtąd (znaną i prostą jak drut :P) drogą do siebie – 34 rue de Lancry. Poza tym (nie wiem, czy już pisałam) w mieście jeździ 7 darmowych linii autobusowych, co bardzo ułatwia komunikację.

Pani w informacji turystycznej powiadomiła mnie kiedyś, że w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, muzea (mówiła o tych w Paryżu i w Compiègne, ale niewykluczone iż tyczy się to całej Francji) nie pobierają opłat od zwiedzających. Korzystając z tego, że w październiku i tak jeszcze za mało wiem, by gdzieś jechać dalej, oraz że nie widziałam pałacu, postanowiłam się do niego wybrać. Na miejscu, po przejściu całości dostępnej turystom okazało się, że obywatele UE do 26 roku życia i tak nie płacą za wejście :P, będę wiedziała na przyszłość.

Zamek jest ładny w środku. Z powodu ewidentnego braku wiedzy z dziedziny historii goszczącego mnie kraju (a także internetu, który pozwalałby te braki uzupełnić), nie napiszę Wam, jakich władców miał przyjemność chronić przed deszczem i wiatrem. W angielskich opisach przewijał mi się Napoleon (wydaje mi się, że nawet ‘ten właściwy’), jak również jakiś Król (nazwany w kilku miejscach po prostu ‘królem’); gdybym miała być szczera, nawet do końca nie wiem, w którym wieku powstał ów zamek (ale wstyd). Wybiorę się tam jeszcze raz kiedyś (skoro i tak jest za darmo), dostarczę zdjęć i porządnych informacji ;). Tymczasem w oczy rzucały się ładne, ‘idące z duchem czasu’ meble, obecność ogromnych luster niemal w każdym pomieszczeniu i sypialnie wielkości klasy w szkole. Na Picassie w zdjęciach z ogrodów pałacowych umieściłam obok siebie dwie fotografie (67 i 68, o ile numeracja pokrywa się z tą u mnie na komputerze), z Windsoru i z Compiègne, pokazujące wolną drogę na wprost, obłożoną po obu stronach drzewami. Pokój, z którego okna wychodziły na ogród i stwarzały możliwość patrzenia na tą drogę należały do sypialni ‘Króla’ ;). Gdy już miałam wychodzić, przypadkiem załapałam się na grupę, która szła z przewodnikiem oglądać muzeum samochodów i pojazdów, które mieści się w piwnicach i jednym skrzydle pałacu. Również ciekawa rzecz :P.

Poza tym chciałam napisać jeszcze jedną rzecz. Pogoda u mnie przez te kilka dni była idealnie bezchmurna, i dzięki temu można było podziwiać korzystające z paryskiego lotniska samoloty. Nigdy nie przyszło mi do głowy zastanawiać się nad tym w Krakowie, ale tutaj nie ma chwili w ciągu dnia, żebym patrząc w górę nie zobaczyła przynajmniej 3 samolotów. W sobotę, kilka minut po 19, było ich 7 – dotychczasowy rekord ;).

Ankieta będzie w następnym poście ;).