(Tak w nawiasie, każdemu polecam przewspaniałą stronę dla uczących się francuskiego ;) )
Przedstawiam dowcip o zakonnicach i budowlany, źródło: bardzo dużo stron internetowych ;):
'Dwie siostry zakonne, Matematyka i Logika, przechadzają się po
parku blisko zakonu.
Jest późno i zaczyna się ściemniać.
SM: Zauważyłaś tego mężczyznę, który nas śledzi? Kto wie, czego chce od nas...
SL: To logiczne, chce nas zgwałcić.
SM: O Boże, o Boże, zbliża się do nas dogoni nas za 5 min i 18sekund. Co robimy?
SL: Jedyne logiczne rozwiązanie to przyspieszyć kroku.
SM: O Boże, o Boże, to nic nie dało.
SL: Oczywiście, logicznie rzecz biorąc on także przyśpieszył.
SM: O Boże, o Boże, dystans się zmniejszył, dogoni nas za 1min i 44s.
SL: Jedyne logiczne rozwiązanie to się rozdzielić, ty idź na prawo ja na lewo. Logicznie rzecz biorąc, nie może iść za obiema.
Mężczyzna decyduje się iść za siostra Logiką. Siostra Matematyka dociera do zakonu cała i zdrowa, ale bardzo zaniepokojona o drugą, która wraca kilka minut później.
SM: Siostro Logiko, o Boże dzięki, o Boże opowiadaj, opowiadaj!
SL: Logicznie rzecz biorąc mężczyzna mógł iść tylko za jedną z nas i wybrał mnie.
SM: (trochę wkurzona) Tak, tak wiem, a potem?
SL: Zgodnie z zasadami logiki, ja biegłam coraz szybciej i tak samo robił on.
SM: Tak, tak, a potem?
SL: Zgodnie z logiką, dogonił mnie.
SM: O Boże, o Boże! I co zrobiłaś?
SL: Jedyna logiczna w tej sytuacji rzecz: podciągnęłam habit do góry!
SM: O Boże, o mój Boże! A on?
SL: Zgodnie z zasadami logiki: opuścił spodnie!
SM: O Jezus Maria! I co się stało?
SL: Logiczne rzecz biorąc: kobieta z podciągniętą spódnicą biegnie szybciej niż mężczyzna z opuszczonymi spodniami!!!'
'Majster poucza robotników:
- Słuchajcie, jutro przyjeżdża komisja odbiorcza. Cokolwiek by się nie działo, udawajcie, że tak miało być.
Komisja przyjeżdża, zaczyna oglądać dokładnie budynek, a tu łomot - jedna ze ścian się zawaliła. Stojący obok robotnik patrzy na zegarek i mówi:
- No tak: 10:43. Wszystko zgodnie z harmonogramem.'
środa, 31 sierpnia 2011
sobota, 27 sierpnia 2011
praktyczna wiedza
Mam dzisiaj godzinę wolnego czasu. Pewnie mogłabym go poświęcić na wiele bardziej przydatnych rzeczy...
(w tym momencie przyszło mi do głowy z 5 możliwości twórczego wykorzystania wspomnianej godziny. Problem w tym, że oprócz czasu wymagają także minimalnej ilości zainteresowania i skupienia. Książka, którą teraz mam nie porywa mnie na tyle, by poświęcać jej więcej niż konieczne do codziennego pchnięcia fabuły minimum (nie ma nic gorszego niż takie książki - natura nie pozwala ich oddać jak jakichś pierwszych lepszych gniotów, bo są przecież dość dobre, jednak czyta się je bardziej z 'obowiązku' niż z nieodpartej pokusy poznania zakończenia. Wloką się jak niegdyś samochody w znanej Łapczycy). Rozważałam możliwość nauki (chyba jednak na tym się skończy), jednak jestem leniem, i poza wyznaczoną sobie (i zrealizowaną) na dziś porcją 'instalacji' nie chce mi się zabierać za nic nowego. Za to mogę opowiedzieć, jak wygląda moje zdobywanie wiedzy z tego zakresu na praktykach ;).
Oprócz Łukasza, wszyscy z ekipy są po różnego rodzaju szkołach zawodowych (co jest w sumie normalne. Wydaje mi się, że przeważają malarze, gdyż bardzo niechętnie przyznawano się do bycia kimkolwiek innym, tzn. hydraulikiem (nie wiem dlaczego, panowie bardzo wyraźnie akcentują 'u') lub blacharzem), za to znają się na wielu rzeczach o wiele lepiej ode mnie. W ramach przygotowywań przed poczwórnym wrześniem, postanowiłam poprosić ich o wyjaśnienie mi 'po chłopsku' niektórych tematów. Myśląc logicznie, nie pytałam o konstrukcje sprężone czy mosty, a o znane wszystkim 'instalacje'. Wyglądało to tak:
- Dzień dobry panie Włodku (pan Włodek jest starszym, miłym jegomościem, który opowiada mi dowcipy), wie pan może z jakich materiałów można robić rury wodociągowe?
- Ooo, mnie na malarza szkolono... . Pytaj Romka, on jest hydraulik (pan Romek, czy też każdy inny, jest zazwyczaj poza zasięgiem wzroku, najczęściej wysoko na rusztowaniu)
...
- Panieee Romkuuu ;)!
- A słucham cię, dziecko ;) (daję słowo, że nie przychodziłam na budowę w dwóch kucykach)
-Słyszałam, że jest pan tutaj hydraulikiem.
- A kto ci takich głupot naopowiadał? (tylko pan blacharz przyznaje się otwarcie do 22letniej 'praktyki' z dachami krytymi blachą, obróbkami i rynnami). Każą zrobić instalację, to zrobię, każą co pomalować - pomaluję. No ale fakt, że kiedyś robiłem centralne i rury naprawiałem...
- O, świetnie ;). Może pamięta pan na przykład z jakich materiałów są najczęściej rury wodociągowe robione? Albo w jakiej odległości muszą być od innych przewodów, elektrycznych, gazowych...
- Aaa to ja nie wiem tak. Rury to teraz masz pecefałki. ...
- A jakieś inne?
- No są też inne. ...
- Na przykład stalowe?
- Są stalowe. ...
- I jeszcze chyba żeliwne, ale nie jestem pewna, czy to do tego (jejku, co to było 'żeliwo'?)
- A to ja nie wiem.
- Nic się nie dzieje, sprawdzę sobie ;). A jakie mają średnice, tak pi*oko?
- Nie wiem, ale po co Ci to wiedzieć, będziesz ty kiedyś rury naprawiała ;)?
Wszystko jest mówione z jak największą serdecznością i chęcią pomocy. Może faktycznie po 6 września nigdy mi się nie przyda informacja, że rury gazowe są ze stali lub miedzi? Z drugiej strony moja własna mama zdumiała mnie wiedzą na temat rodzajów bezpieczników :P. Tak czy inaczej, nadmiar informacji w moim wieku chyba nie szkodzi jakoś szczególnie, i będąc budowniczym powinnam rozróżniać w budynku poszczególne instalacje. Do nauki!)
Tak więc spędziłam moją godzinę, teraz biorę się za 'obładzanie' pokoju i szykowanie się do Miry. Tak naprawdę post miał być o filmiku z youtube'a, ale skoro wyszło o czymś innym, to trudno ;).
Życzę wszystkim przyjemnego końca wakacji, pełnego tak upragnionego słońca, które trzeba łapać w kapelusze pełne nieba ;).
(w tym momencie przyszło mi do głowy z 5 możliwości twórczego wykorzystania wspomnianej godziny. Problem w tym, że oprócz czasu wymagają także minimalnej ilości zainteresowania i skupienia. Książka, którą teraz mam nie porywa mnie na tyle, by poświęcać jej więcej niż konieczne do codziennego pchnięcia fabuły minimum (nie ma nic gorszego niż takie książki - natura nie pozwala ich oddać jak jakichś pierwszych lepszych gniotów, bo są przecież dość dobre, jednak czyta się je bardziej z 'obowiązku' niż z nieodpartej pokusy poznania zakończenia. Wloką się jak niegdyś samochody w znanej Łapczycy). Rozważałam możliwość nauki (chyba jednak na tym się skończy), jednak jestem leniem, i poza wyznaczoną sobie (i zrealizowaną) na dziś porcją 'instalacji' nie chce mi się zabierać za nic nowego. Za to mogę opowiedzieć, jak wygląda moje zdobywanie wiedzy z tego zakresu na praktykach ;).
Oprócz Łukasza, wszyscy z ekipy są po różnego rodzaju szkołach zawodowych (co jest w sumie normalne. Wydaje mi się, że przeważają malarze, gdyż bardzo niechętnie przyznawano się do bycia kimkolwiek innym, tzn. hydraulikiem (nie wiem dlaczego, panowie bardzo wyraźnie akcentują 'u') lub blacharzem), za to znają się na wielu rzeczach o wiele lepiej ode mnie. W ramach przygotowywań przed poczwórnym wrześniem, postanowiłam poprosić ich o wyjaśnienie mi 'po chłopsku' niektórych tematów. Myśląc logicznie, nie pytałam o konstrukcje sprężone czy mosty, a o znane wszystkim 'instalacje'. Wyglądało to tak:
- Dzień dobry panie Włodku (pan Włodek jest starszym, miłym jegomościem, który opowiada mi dowcipy), wie pan może z jakich materiałów można robić rury wodociągowe?
- Ooo, mnie na malarza szkolono... . Pytaj Romka, on jest hydraulik (pan Romek, czy też każdy inny, jest zazwyczaj poza zasięgiem wzroku, najczęściej wysoko na rusztowaniu)
...
- Panieee Romkuuu ;)!
- A słucham cię, dziecko ;) (daję słowo, że nie przychodziłam na budowę w dwóch kucykach)
-Słyszałam, że jest pan tutaj hydraulikiem.
- A kto ci takich głupot naopowiadał? (tylko pan blacharz przyznaje się otwarcie do 22letniej 'praktyki' z dachami krytymi blachą, obróbkami i rynnami). Każą zrobić instalację, to zrobię, każą co pomalować - pomaluję. No ale fakt, że kiedyś robiłem centralne i rury naprawiałem...
- O, świetnie ;). Może pamięta pan na przykład z jakich materiałów są najczęściej rury wodociągowe robione? Albo w jakiej odległości muszą być od innych przewodów, elektrycznych, gazowych...
- Aaa to ja nie wiem tak. Rury to teraz masz pecefałki. ...
- A jakieś inne?
- No są też inne. ...
- Na przykład stalowe?
- Są stalowe. ...
- I jeszcze chyba żeliwne, ale nie jestem pewna, czy to do tego (jejku, co to było 'żeliwo'?)
- A to ja nie wiem.
- Nic się nie dzieje, sprawdzę sobie ;). A jakie mają średnice, tak pi*oko?
- Nie wiem, ale po co Ci to wiedzieć, będziesz ty kiedyś rury naprawiała ;)?
Wszystko jest mówione z jak największą serdecznością i chęcią pomocy. Może faktycznie po 6 września nigdy mi się nie przyda informacja, że rury gazowe są ze stali lub miedzi? Z drugiej strony moja własna mama zdumiała mnie wiedzą na temat rodzajów bezpieczników :P. Tak czy inaczej, nadmiar informacji w moim wieku chyba nie szkodzi jakoś szczególnie, i będąc budowniczym powinnam rozróżniać w budynku poszczególne instalacje. Do nauki!)
Tak więc spędziłam moją godzinę, teraz biorę się za 'obładzanie' pokoju i szykowanie się do Miry. Tak naprawdę post miał być o filmiku z youtube'a, ale skoro wyszło o czymś innym, to trudno ;).
Życzę wszystkim przyjemnego końca wakacji, pełnego tak upragnionego słońca, które trzeba łapać w kapelusze pełne nieba ;).
poniedziałek, 22 sierpnia 2011
Bajka o gołąbku
Starałam się w miarę prostym językiem (bez moich udziwnień) napisać baję. Myślę, że każdy zna jej treść w tej czy innej formie, ja zdecydowałam się na wariant z gołębiami. Przyjemnego czytania ;)
Dawno dawno temu był sobie Gołąb o obco brzmiącym imieniu Terrence. Interesował się nurkowaniem, od kiedy zobaczył ogłoszenie biura podróży o wczasach w Egipcie połączonych z intensywnym kursem dającym patent nurka. Co prawda ogłoszenie było skierowane do ludzi, ale wystarczyło, by rozbudzić wyobraźnię Terrence'a ( muszę pamiętać, by nigdy nie nazywać nikogo imieniem, którego nie potrafię odmieniać )
Gołąb postanowił przy pomocy ptaków morskich poznać tajniki nurkowania. Wiedział, że będzie w tym dobry. Wiele dni mówił o tym i przygotowywał się, wbrew częstej niechęci osobników swojego gatunku. Informowano go bowiem, że to szczyt głupoty, że prawdziwym przeznaczeniem gołębi jest odautorskie ozdabianie pomników i jedzenie z ręki zagranicznym turystom. Sprawiało to Terrence'owi przyjemność, owszem, ale czuł, że to bez nurkowania jego życie jest wbrew naturze. Dotarłszy nad morze wziął się ostro do pracy. Mokre pióra swędziały, mordęcze treningi nie pozostawiały czasu na szukanie pożywienia, ani na praktykowanie zalewania miejsc publicznych własnymi odchodami, jednak Terrence był szczęśliwy mogąc realizować marzenie. Jego gołębie życie szybko odeszło na drugi plan, tak, że żaden turysta nie dał się nabrać na jego słodkie oczy. Także brak ćwiczeń z celności powodował oszpecanie miejsc zupełnie obojętnym istotom ludzkim.
Kilka tygodni później odbyły się zawody w wyławianiu cennych rzeczy z dna morskiego. Startowało wiele ptaków, przede wszystkim poprzedni mistrz - pingwin Celofan, kormoran Greenpeace, oraz drużyna Wojowniczych Kaczek Ninja. Terrence również uważał, że jego zdolności są godne sprawdzenia w konkurencji. Gdy przyszedł czas jego występu, okazało się, że za bardzo się boi, by dbać o swój wizerunek sceniczny - za część artystyczną dostał najmniej punktów ze startujących. Drugi element - skuteczność w wyławianiu złotych, zagubionych przez ludzi w zamierzchłych czasach pierścionków - poszedł mu tak sobie, zajął 5 miejsce na 9 ptaków.
Terrence'owi było smutno, bardzo się starał. Konkurs pokazał mu, że nigdy, choćby nie wiadomo jak długo próbował, nie będzie tak dobry w nurkowaniu jak ptaki przygotowane do tego przez Najwyższego. Widownia, w tym piękne i rącze gołębice ( wiem, że gołębice nie mogą być 'rącze', ale lubię ten przymiotnik w połączeniu z ładnym rzeczownikiem. I w końcu to bajka ;) , skupiły się na gratulowaniu zwycięzcy - kormoranowi. Nikt nie zwracał uwagi na to, że Terrence jest najlepszym i jedynym gołębiem, który kiedykolwiek próbował tej trudnej sztuki i zaszedł w niej tak daleko.
I dobrze mu tak, każde stworzenie powinno robić to, do czego zostało stworzone, nie próbując na siłę oszukać swojej natury porywami serca.
'A ty z tej próżni czemu drwisz?...'
Dawno dawno temu był sobie Gołąb o obco brzmiącym imieniu Terrence. Interesował się nurkowaniem, od kiedy zobaczył ogłoszenie biura podróży o wczasach w Egipcie połączonych z intensywnym kursem dającym patent nurka. Co prawda ogłoszenie było skierowane do ludzi, ale wystarczyło, by rozbudzić wyobraźnię Terrence'a ( muszę pamiętać, by nigdy nie nazywać nikogo imieniem, którego nie potrafię odmieniać )
Gołąb postanowił przy pomocy ptaków morskich poznać tajniki nurkowania. Wiedział, że będzie w tym dobry. Wiele dni mówił o tym i przygotowywał się, wbrew częstej niechęci osobników swojego gatunku. Informowano go bowiem, że to szczyt głupoty, że prawdziwym przeznaczeniem gołębi jest odautorskie ozdabianie pomników i jedzenie z ręki zagranicznym turystom. Sprawiało to Terrence'owi przyjemność, owszem, ale czuł, że to bez nurkowania jego życie jest wbrew naturze. Dotarłszy nad morze wziął się ostro do pracy. Mokre pióra swędziały, mordęcze treningi nie pozostawiały czasu na szukanie pożywienia, ani na praktykowanie zalewania miejsc publicznych własnymi odchodami, jednak Terrence był szczęśliwy mogąc realizować marzenie. Jego gołębie życie szybko odeszło na drugi plan, tak, że żaden turysta nie dał się nabrać na jego słodkie oczy. Także brak ćwiczeń z celności powodował oszpecanie miejsc zupełnie obojętnym istotom ludzkim.
Kilka tygodni później odbyły się zawody w wyławianiu cennych rzeczy z dna morskiego. Startowało wiele ptaków, przede wszystkim poprzedni mistrz - pingwin Celofan, kormoran Greenpeace, oraz drużyna Wojowniczych Kaczek Ninja. Terrence również uważał, że jego zdolności są godne sprawdzenia w konkurencji. Gdy przyszedł czas jego występu, okazało się, że za bardzo się boi, by dbać o swój wizerunek sceniczny - za część artystyczną dostał najmniej punktów ze startujących. Drugi element - skuteczność w wyławianiu złotych, zagubionych przez ludzi w zamierzchłych czasach pierścionków - poszedł mu tak sobie, zajął 5 miejsce na 9 ptaków.
Terrence'owi było smutno, bardzo się starał. Konkurs pokazał mu, że nigdy, choćby nie wiadomo jak długo próbował, nie będzie tak dobry w nurkowaniu jak ptaki przygotowane do tego przez Najwyższego. Widownia, w tym piękne i rącze gołębice ( wiem, że gołębice nie mogą być 'rącze', ale lubię ten przymiotnik w połączeniu z ładnym rzeczownikiem. I w końcu to bajka ;) , skupiły się na gratulowaniu zwycięzcy - kormoranowi. Nikt nie zwracał uwagi na to, że Terrence jest najlepszym i jedynym gołębiem, który kiedykolwiek próbował tej trudnej sztuki i zaszedł w niej tak daleko.
I dobrze mu tak, każde stworzenie powinno robić to, do czego zostało stworzone, nie próbując na siłę oszukać swojej natury porywami serca.
'A ty z tej próżni czemu drwisz?...'
środa, 17 sierpnia 2011
a to topór
Misz-masz ostatniotygodniowy. Będzie inaczej niż zwykle, bez wymyślnego gadania.
Nigdy nie widziałam różnicy między opportunities, possibilities i tym jeszcze jednym, podobnym, tak samo jak do końca życia będę używała COD i COI na wyczucie.
Pomyśl sobie teraz (osobo, która to czyta)o pierwszej rzeczy, której na pewno byś nie zrobił. Jestem przekonana, że w ciągu roku choć raz pomyślisz o tym, że to jednak zrobisz.
Mam wiersz, Leśmiana, znaleziony przy okazji radkowej żaby. Nie wiem, czy to fair go użyć.
Mam też praktyki budowlane, chyba o nich nie pisałam. Polegają na chodzeniu i rozmowie z ekipą o życiu (tenaty budowlane mi się skończyły). Oglądam ocieplanie przychodni, jest śmiesznie, z łatwego do wymyślenia powodu. Oprowadza mnie Łukasz - syn kierownika budowy, też po budownictwie. Dziś byliśmy na drugim poziomie rusztowania, ponadto pozwolono mi pomaziać ścianę klejem do styropianu.
Piosenka na ostatni czas (szeroko pojęty), niekoniecznie dla mnie.
'...oto ciastko, możesz zjeść połowę...'
Ça suffit
Nigdy nie widziałam różnicy między opportunities, possibilities i tym jeszcze jednym, podobnym, tak samo jak do końca życia będę używała COD i COI na wyczucie.
Pomyśl sobie teraz (osobo, która to czyta)o pierwszej rzeczy, której na pewno byś nie zrobił. Jestem przekonana, że w ciągu roku choć raz pomyślisz o tym, że to jednak zrobisz.
Mam wiersz, Leśmiana, znaleziony przy okazji radkowej żaby. Nie wiem, czy to fair go użyć.
Mam też praktyki budowlane, chyba o nich nie pisałam. Polegają na chodzeniu i rozmowie z ekipą o życiu (tenaty budowlane mi się skończyły). Oglądam ocieplanie przychodni, jest śmiesznie, z łatwego do wymyślenia powodu. Oprowadza mnie Łukasz - syn kierownika budowy, też po budownictwie. Dziś byliśmy na drugim poziomie rusztowania, ponadto pozwolono mi pomaziać ścianę klejem do styropianu.
Piosenka na ostatni czas (szeroko pojęty), niekoniecznie dla mnie.
'...oto ciastko, możesz zjeść połowę...'
Ça suffit
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Na bajka!
Mam dla Ciebie propozycję :). Post wyszedł mi bardzo długi, nie jest bajką ani opowiadaniem, więc pewnie nie będzie bardzo wciągający. Nie mam serca wyrzucać z niego całych akapitów, i tak co mogłam - poskracałam (nie lubię skracać, wychodzi wtedy pofragmentowane coś, tak jak teraz). Zrób sobie herbatę, usiądź wygodnie i jeśli masz ochotę - przeczytaj, co napisałam, jeśli nie - herbata i tak pozwoli spędzić Ci przyjemny wieczór ;).
Aby podsumować ankietę, konieczny jest wstęp na temat gazet, na które można się natknąć u mnie w domu. Generalnie się ich nie kupuje, poza programem TV i babskimi czytadłami w postaci 'Sukcesów i porażek' oraz 'Z życia wzięte'. Jeśli ktoś nie zna, myślę, że nie stracił nic (a nawet zyskał na czasie), choć nie ukrywam, że są chwilę, gdy lekka, przyjemna gazeta jest jak znalazł ;). Gazeta Wyborcza jest kupowana, gdy już nie ma czym rozpalać w piecu (gruba gazeta, z cudownie palnym papierem, mmm ;) ). Inne dzienniki nie mają racji bytu. Piszę to bez żalu - patrząc na Super Expres, regularnie kupowany przez moją babcię, widzę, że jest syntezą Sukcesów i Porażek i wiadomości nadawanych co pół godziny w rmf-ie (o Fakcie nawet nie wspomnę, co smakowitsze kawałki lądują czasem na kwejku albo demotywatorach ;) ).
Inne gazety przynosi wujek Adam. Kupuje je w różnej ilości 'tamta' część rodziny, po czym dzieli się z nami (kiedyś była to sprawna wymiana, o ile pamiętam za Nowiny, teraz chyba wynika z zamiłowania wujka do sobotnich spacerów). Obecnie dostarcza nam przede wszystkim upragnioną Angorę i całą masę kolorowych gazet plotkarskich, stanowiącą esencję czytanego przez moją mamę pudelka. Dawniej trafiały się i lepsze gazety, co tydzień Wprost, Newsweek, z rzadka Focus tematyczny, lub niegdyś moje ulubione Forum. Widać inny wujek ma za dużo pracy i jesteśmy zdani na gust czytelniczy cioć.
Ostatnio dostałyśmy także nowy dla nas miesięcznik dla młodych dziewczyn (nie napiszę jaki) - mamy kuzynkę w wieku gimnazjalnym. Z ciekawością zaczęłyśmy go z siostrą przeglądać (nigdy nie miałyśmy zamiłowania do gazet dla nastolatek, właściwie jedyny szał miałam na Czarodziejkę z Księżyca, a ona na Kubusia Puchatka), co zaowocowało ankietą.
Wspomniana gazeta, choć treściowo całkiem w porządku, jest napisana (czy też zredagowana) w idiotyczny sposób (sorki, ostatnio wzięło mnie na 'idiotyczność' ;) ). Patrząc na inny numer (tamten gdzieś zaginął) mogę wybrać zdania - perełki, przykładowo: 'No i wielkie awanti, szykuje się fajt ze starszymi'. Cały miesięcznik jest upstrzony podobnymi zwrotami - część z języka polskiego ('szamać'), część z angielskiego (znane już wszystkim 'iść na bajka'). Podejrzewam, że po to, by wydać się bardziej atrakcyjnym dziewczętom czternastoletnim, bo chyba wszystkie starsze popatrzą na to z politowaniem. Moim zdaniem, nie tylko gazeta przez to traci, ale też młodzież przyzwyczaja się do bezsensownego wplatania anglicyzmów (?) do codziennego języka.
Nie jestem jakąś językową purystką, która krzyczy, że gdzieś napisali Krzyżaków małą literą, bo w rzeczywistości sama nie ma pojęcia jak powinno być ;). Zdarza mi się popełniać błędy gramatyczne, ortograficzne nawet (pisząc ręcznie wahadła czy inne tchórze), nie być pewną odmiany, albo przypadkowo powtórzyć słowo w liście do polonistki (przepraszam :) ), jestem normalnym człowiekiem ;). Żeby jednak to potwierdzić, zrobiłam ankietę, która pokazała, że nie tylko ja żyję w 'bezbajkowym' świecie. Ku mojej uldze ;), na 10 osób tylko jedna spotkała się z tym sformułowaniem, przy czym nie zdradza ochoty do jego używania. 4 osoby albo same się domyśliły, albo z pomocą google doszły do 'pójścia na rower', co świadczy, że społeczeństwo jest przygotowane do zmian językowych - albo jest się w stanie domyślić, co coś znaczy, albo wie, jak to sprawdzić. Jedna osoba nie umie się ze mną bawić w głupie ankiety, szkoda ;).
Wiadomo, że język jest tworem żywym, modyfikowanym, zmieniającym się bardzo szybko, często bez akceptacji językoznawców (to brzmi jak z jakiejś nudnej, konserwatywnej broszury :P), czy w ogóle wbrew czyjejkolwiek woli, często przy tym zapożyczając z modnego w danym okresie języka obcego. Wszelką prasę, powszechne radio, książki, telewizję itp. miałam za 'strażników' ładnego, normalnego języka, wprowadzających stosowne zmiany, ale łagodnie i z umiarem. Trudno obejść słowo facebook, ale nie chciałabym, żeby mi z każdego czytanego zdania wychodziła zajebistość.
Tak na serio - nie sądzę, żeby takie gazety mogły doprowadzić do czegoś złego w związku z językiem używanym przez młodych. Polonistka i tak zmusi ich do używania imiesłowów i słów pokroju 'białogłowa' (no dobra, przesadzam :P), jednocześnie nie pozwalając nie wiedzieć o 'c'est la vie'. Denerwuje mnie tylko niedbałość i 'celowe' wprowadzanie takich sztucznych zwrotów.
Prywatnie bardzo lubię ładnie i dobrze napisane książki, także 'odimienne' przymiotniki, np. szweścina spódnica (spódnica należąca do mojej Szwesti, nieważne) jaśkowy list, albo paciowa sukienka.
Adeline z Francji napisała, że załatwiła mi mieszkanie, mam nadzieję, że się uda wszystko.
Aby podsumować ankietę, konieczny jest wstęp na temat gazet, na które można się natknąć u mnie w domu. Generalnie się ich nie kupuje, poza programem TV i babskimi czytadłami w postaci 'Sukcesów i porażek' oraz 'Z życia wzięte'. Jeśli ktoś nie zna, myślę, że nie stracił nic (a nawet zyskał na czasie), choć nie ukrywam, że są chwilę, gdy lekka, przyjemna gazeta jest jak znalazł ;). Gazeta Wyborcza jest kupowana, gdy już nie ma czym rozpalać w piecu (gruba gazeta, z cudownie palnym papierem, mmm ;) ). Inne dzienniki nie mają racji bytu. Piszę to bez żalu - patrząc na Super Expres, regularnie kupowany przez moją babcię, widzę, że jest syntezą Sukcesów i Porażek i wiadomości nadawanych co pół godziny w rmf-ie (o Fakcie nawet nie wspomnę, co smakowitsze kawałki lądują czasem na kwejku albo demotywatorach ;) ).
Inne gazety przynosi wujek Adam. Kupuje je w różnej ilości 'tamta' część rodziny, po czym dzieli się z nami (kiedyś była to sprawna wymiana, o ile pamiętam za Nowiny, teraz chyba wynika z zamiłowania wujka do sobotnich spacerów). Obecnie dostarcza nam przede wszystkim upragnioną Angorę i całą masę kolorowych gazet plotkarskich, stanowiącą esencję czytanego przez moją mamę pudelka. Dawniej trafiały się i lepsze gazety, co tydzień Wprost, Newsweek, z rzadka Focus tematyczny, lub niegdyś moje ulubione Forum. Widać inny wujek ma za dużo pracy i jesteśmy zdani na gust czytelniczy cioć.
Ostatnio dostałyśmy także nowy dla nas miesięcznik dla młodych dziewczyn (nie napiszę jaki) - mamy kuzynkę w wieku gimnazjalnym. Z ciekawością zaczęłyśmy go z siostrą przeglądać (nigdy nie miałyśmy zamiłowania do gazet dla nastolatek, właściwie jedyny szał miałam na Czarodziejkę z Księżyca, a ona na Kubusia Puchatka), co zaowocowało ankietą.
Wspomniana gazeta, choć treściowo całkiem w porządku, jest napisana (czy też zredagowana) w idiotyczny sposób (sorki, ostatnio wzięło mnie na 'idiotyczność' ;) ). Patrząc na inny numer (tamten gdzieś zaginął) mogę wybrać zdania - perełki, przykładowo: 'No i wielkie awanti, szykuje się fajt ze starszymi'. Cały miesięcznik jest upstrzony podobnymi zwrotami - część z języka polskiego ('szamać'), część z angielskiego (znane już wszystkim 'iść na bajka'). Podejrzewam, że po to, by wydać się bardziej atrakcyjnym dziewczętom czternastoletnim, bo chyba wszystkie starsze popatrzą na to z politowaniem. Moim zdaniem, nie tylko gazeta przez to traci, ale też młodzież przyzwyczaja się do bezsensownego wplatania anglicyzmów (?) do codziennego języka.
Nie jestem jakąś językową purystką, która krzyczy, że gdzieś napisali Krzyżaków małą literą, bo w rzeczywistości sama nie ma pojęcia jak powinno być ;). Zdarza mi się popełniać błędy gramatyczne, ortograficzne nawet (pisząc ręcznie wahadła czy inne tchórze), nie być pewną odmiany, albo przypadkowo powtórzyć słowo w liście do polonistki (przepraszam :) ), jestem normalnym człowiekiem ;). Żeby jednak to potwierdzić, zrobiłam ankietę, która pokazała, że nie tylko ja żyję w 'bezbajkowym' świecie. Ku mojej uldze ;), na 10 osób tylko jedna spotkała się z tym sformułowaniem, przy czym nie zdradza ochoty do jego używania. 4 osoby albo same się domyśliły, albo z pomocą google doszły do 'pójścia na rower', co świadczy, że społeczeństwo jest przygotowane do zmian językowych - albo jest się w stanie domyślić, co coś znaczy, albo wie, jak to sprawdzić. Jedna osoba nie umie się ze mną bawić w głupie ankiety, szkoda ;).
Wiadomo, że język jest tworem żywym, modyfikowanym, zmieniającym się bardzo szybko, często bez akceptacji językoznawców (to brzmi jak z jakiejś nudnej, konserwatywnej broszury :P), czy w ogóle wbrew czyjejkolwiek woli, często przy tym zapożyczając z modnego w danym okresie języka obcego. Wszelką prasę, powszechne radio, książki, telewizję itp. miałam za 'strażników' ładnego, normalnego języka, wprowadzających stosowne zmiany, ale łagodnie i z umiarem. Trudno obejść słowo facebook, ale nie chciałabym, żeby mi z każdego czytanego zdania wychodziła zajebistość.
Tak na serio - nie sądzę, żeby takie gazety mogły doprowadzić do czegoś złego w związku z językiem używanym przez młodych. Polonistka i tak zmusi ich do używania imiesłowów i słów pokroju 'białogłowa' (no dobra, przesadzam :P), jednocześnie nie pozwalając nie wiedzieć o 'c'est la vie'. Denerwuje mnie tylko niedbałość i 'celowe' wprowadzanie takich sztucznych zwrotów.
Prywatnie bardzo lubię ładnie i dobrze napisane książki, także 'odimienne' przymiotniki, np. szweścina spódnica (spódnica należąca do mojej Szwesti, nieważne) jaśkowy list, albo paciowa sukienka.
Adeline z Francji napisała, że załatwiła mi mieszkanie, mam nadzieję, że się uda wszystko.
piątek, 12 sierpnia 2011
Accidents will happen
Nie sądzicie, że to bardzo głupie, gdy nasze największe oczekiwania, nasze całe plany, coś, do czego długo siebie i otoczenie przygotowywaliśmy i przekonywaliśmy, może się zniszczyć przez bardzo głupi, często niewspółmierny powód?
Dowolna dziewczyna mogła nie pójść na medycynę, bo kobiece przypadłości i ostry ból brzucha dopadł ją w momencie czytania pierwszego zdania z matury z biologii. (i nie mogła jej napisać tak dobrze, jak planowała, a żeby 'nie marnować roku' poszła na inny, też dobry kierunek, ale świat medyczny został pozbawiony interesującej osoby). Przedsiębiorca może się spóźnić ze świetną ofertą przetargową o pół godziny, bo internet w okolicy nie działał z powodu jednej z burz lipcowych. (na studiach nas przestrzegali przed terminami przetargów. Z drugiej strony mówili, że w 90% przypadków wybiera się najtańszą ofertę. Przykre). Matka może nie dostać zasiłku na dziecko, bo dostała 100 zł premii za dodatkową pracę, co z kolei podniosło dochód roczny na członka rodziny o śmieszną kwotę, jednak przyczyniło się do znalezienia się nad kreską 504zł. (to już bardziej realne).
W tym momencie, oprócz egzaminów we wrześniu, mogę nie pojechać do Francji bo nie jestem w stanie znaleźć mieszkania, na które będzie mnie stać przy wszystkich możliwych dla mnie stypendiach. Śmieszne, gdy tyle psychologicznych rozterek już za mną, taka dziwna przeszkoda. Mam nadzieję, że się uda coś znaleźć ;)
Dowolna dziewczyna mogła nie pójść na medycynę, bo kobiece przypadłości i ostry ból brzucha dopadł ją w momencie czytania pierwszego zdania z matury z biologii. (i nie mogła jej napisać tak dobrze, jak planowała, a żeby 'nie marnować roku' poszła na inny, też dobry kierunek, ale świat medyczny został pozbawiony interesującej osoby). Przedsiębiorca może się spóźnić ze świetną ofertą przetargową o pół godziny, bo internet w okolicy nie działał z powodu jednej z burz lipcowych. (na studiach nas przestrzegali przed terminami przetargów. Z drugiej strony mówili, że w 90% przypadków wybiera się najtańszą ofertę. Przykre). Matka może nie dostać zasiłku na dziecko, bo dostała 100 zł premii za dodatkową pracę, co z kolei podniosło dochód roczny na członka rodziny o śmieszną kwotę, jednak przyczyniło się do znalezienia się nad kreską 504zł. (to już bardziej realne).
W tym momencie, oprócz egzaminów we wrześniu, mogę nie pojechać do Francji bo nie jestem w stanie znaleźć mieszkania, na które będzie mnie stać przy wszystkich możliwych dla mnie stypendiach. Śmieszne, gdy tyle psychologicznych rozterek już za mną, taka dziwna przeszkoda. Mam nadzieję, że się uda coś znaleźć ;)
niedziela, 7 sierpnia 2011
powrót do rzeczywistości
Wróciłam z kościoła zaopatrzywszy się w cukierki - potrafię o nich powiedzieć, że są czerwone, i smakują jak typowe słodycze odpustowe. Cukierki te mają coś w sobie; nie wykluczone, że magię bycia dostępnymi w miarę łatwo tylko raz w roku (lub częściej, w zależności od liczby kościołów w mieście). Teraz mogę spokojnie podsumować ankietę ;). Była mi potrzebna, by przekonać kogoś, że świat nie zaczyna się i nie kończy w tym samym miejscu. A także, że od emocji do decyzji jest długa droga, którą nie zawsze trzeba pokonywać. Ale o tym kiedy indziej ;).
Przygotowując ankietę byłam świeżo po przeczytaniu 'Roku 1984' Orwella, dobra książka, bardzo mocna i potrzebna. Stąd wzięła się druga część pierwszej odpowiedzi. 2 osoby myślą, że nie ma prawdziwej miłości, że jest wymysłem czegokolwiek, co jest opiniotwórcze bądź zalicza się do elementów kultury. Szkoda chyba trochę, pozbawiają swoje życie czegoś pięknego. Nawet jeśli to piękna iluzja.
3 osoby są bardziej realnie nastawione do życia. Zdaniem 12,5% badanych (jak to śmiesznie wygląda) jest jedna prawdziwa miłość. Chyba dawno wyrosłam z takiego myślenia, chociaż zakładam, że może być równie prawdziwe jak każde inne. Możliwe, że zależy to od człowieka, a także od definicji 'prawdziwej miłości' (kiedyś porównywałam ją w rozmowie na gg do śniadania. Jak ktoś jest zainteresowany, niech napisze). Kolejne dwie dopuszczają 2 lub 3 gorące uczucia. Chyba uwzględniają, że te są inne w wieku 16 lat, inne koło 30, a jeszcze inne przed pięćdziesiątką. Każda miłość tak samo prawdziwa w danej chwili, ale wszystkie nieporównywalne między sobą. Można kochać męża w chwili ślubu, czuć do niego zupełnie co innego po 20 latach, być wtedy zakochanym w kimś innym, i swoim zachowaniem sprawić, że wszystko będzie w porządku. Przynajmniej taką mam nadzieję ;).
Moja odpowiedź to 4 albo więcej. Myślę, że miłość jest podobna do przyjaźni, dużo zależy od zaangażowania się obu stron, od wzajemnych starań. Miłość to stan umysłu, zakochanie się w kimś nie musi pociągać za sobą czynów. Pozdrowienia dla drugiej osoby, która zaznaczyła tą odpowiedź, kimkolwiek jest ;).
Kilkanaście jest już jednak przesadą lekką, chociaż jedna osoba dopuszcza nieskończoną liczbę potencjalnych ukochanych. I z tym się jestem w stanie zgodzić, jak już pisałam, wszystko zależy od wspomnianej definicji.
Zapraszam do nowej ankiety, będzie za chwilę. Jest totalnie niezwiązana z tematem, co może stanowić jakąś podpowiedź.
Chyba za dużo myślę, i staram się doszukiwać wszędzie drugiego dna i ukrytych motywów. Nie umiem inaczej, nie wiem, co cały czas robię nie tak jak powinnam. Tak jak pisałam, ludzie osądzają przede wszystkim po sobie. Jest taki czas, że uparcie idzie się w ślepą uliczkę, nawet widząc znaki drogowe, tylko dlatego, że krajobraz dookoła jest ładny, a droga znana. Essaie de me comprendre, s'il te plaît
Przygotowując ankietę byłam świeżo po przeczytaniu 'Roku 1984' Orwella, dobra książka, bardzo mocna i potrzebna. Stąd wzięła się druga część pierwszej odpowiedzi. 2 osoby myślą, że nie ma prawdziwej miłości, że jest wymysłem czegokolwiek, co jest opiniotwórcze bądź zalicza się do elementów kultury. Szkoda chyba trochę, pozbawiają swoje życie czegoś pięknego. Nawet jeśli to piękna iluzja.
3 osoby są bardziej realnie nastawione do życia. Zdaniem 12,5% badanych (jak to śmiesznie wygląda) jest jedna prawdziwa miłość. Chyba dawno wyrosłam z takiego myślenia, chociaż zakładam, że może być równie prawdziwe jak każde inne. Możliwe, że zależy to od człowieka, a także od definicji 'prawdziwej miłości' (kiedyś porównywałam ją w rozmowie na gg do śniadania. Jak ktoś jest zainteresowany, niech napisze). Kolejne dwie dopuszczają 2 lub 3 gorące uczucia. Chyba uwzględniają, że te są inne w wieku 16 lat, inne koło 30, a jeszcze inne przed pięćdziesiątką. Każda miłość tak samo prawdziwa w danej chwili, ale wszystkie nieporównywalne między sobą. Można kochać męża w chwili ślubu, czuć do niego zupełnie co innego po 20 latach, być wtedy zakochanym w kimś innym, i swoim zachowaniem sprawić, że wszystko będzie w porządku. Przynajmniej taką mam nadzieję ;).
Moja odpowiedź to 4 albo więcej. Myślę, że miłość jest podobna do przyjaźni, dużo zależy od zaangażowania się obu stron, od wzajemnych starań. Miłość to stan umysłu, zakochanie się w kimś nie musi pociągać za sobą czynów. Pozdrowienia dla drugiej osoby, która zaznaczyła tą odpowiedź, kimkolwiek jest ;).
Kilkanaście jest już jednak przesadą lekką, chociaż jedna osoba dopuszcza nieskończoną liczbę potencjalnych ukochanych. I z tym się jestem w stanie zgodzić, jak już pisałam, wszystko zależy od wspomnianej definicji.
Zapraszam do nowej ankiety, będzie za chwilę. Jest totalnie niezwiązana z tematem, co może stanowić jakąś podpowiedź.
Chyba za dużo myślę, i staram się doszukiwać wszędzie drugiego dna i ukrytych motywów. Nie umiem inaczej, nie wiem, co cały czas robię nie tak jak powinnam. Tak jak pisałam, ludzie osądzają przede wszystkim po sobie. Jest taki czas, że uparcie idzie się w ślepą uliczkę, nawet widząc znaki drogowe, tylko dlatego, że krajobraz dookoła jest ładny, a droga znana. Essaie de me comprendre, s'il te plaît
łyżka czy łyżeczka
Moja mama dzisiaj powiedziała 'przysłowie', którego nie znałam (nie widzę różnicy pomiędzy przysłowiami, powiedzeniami itp, zupełnie mi obojętne, jakiej nazwy użyję. To pewnie jakieś lekceważenie z mojej strony, ale czasem można :P ). Chodziło o to, że 'życie trzeba jeść łyżeczką a nie łyżką', czyli przede wszystkim iść drobnymi kroczkami do celu, a nie brać wszystkiego szybko i dużymi porcjami, bo można się zachłysnąć. W życiu na wszystko musi przyjść odpowiedni czas, a na większość rzeczy trzeba poczekać i starać się długo. Sztandarowym przykładem mojej mamy jest odkładanie przez kilka lat pieniędzy na jedne, porządne wakacje.
Przez 2 noce byłam ze znajomymi w Komańczy, tam na powrót zaczęłam mieć wątpliwości odnośnie wyjazdu do Francji. Zacznę może od drugiej strony. Każdą decyzję,związaną z wyjazdem podejmowałam bardzo jak na mnie szybko, i chyba nie do końca wszystko przemyślałam.
Mogłabym pojechać na 5 roku, podczas semestru letniego. Po obronie inżyniera w tym roku, poszłabym dalej się dyplomować do pana G., który ma kontakty w Clermont-Ferrand. Pisałabym tam pracę o pełzaniu betonu. Biorąc pod uwagę cały mój stosunek do budownictwa nie byłoby takie nudne ;), a nawet powiedziałabym, że ciekawe. Przez 1,5 roku poduczyłabym się francuskiego technicznego, i pewnie dałabym sobie radę. Później, mogłabym robić na miejscu doktorat z tego betonu, pan G. również prezentował takie możliwości. Mogłabym zostać we Francji, albo wrócić do Polski, wedle uznania.
Mając odrobione 2 przedmioty z VII semestru, mogłabym skupić się na AGH, i nadrobić kilka przedmiotów (w tym momencie mam 7 punktów długu z semestru zimowego, plus 45 do zrobienia w 2 semestrach (pracy inżynierskiej nie liczę). Cały czas mam nadzieję, że jakiś dobry człowiek w końcu przepisze mi przedmiot Podstawy Konstrukcji Inżynierskich :). Gorzej stoję z semestrem letnim, brakuje mi chyba z 15 punktów po 2 latach + 30 zwykłych punktów, które musiałabym nadrobić będąc jednocześnie na I semestrze 2 stopnia budownictwa. Trudne ;) ). Przy odpowiednim natężeniu pracy, mogłabym obronić pracę inżynierską z chemii, i pojechać na erasmusa już mając spokój z AGH.
Poza tym nie zostawiałabym wszystkich znanych i lubianych osób, miałabym pewne miejsce w akademiku, mogłabym sobie trochę uporządkować życie.
Jednocześnie chcę jechać teraz. Dużo spraw już załatwiłam, choć podejrzewam, że większość przede mną ;), boję się, ale wiem, że przezwyciężenie tego strachu pomoże mi po powrocie ;).
(po przeczytaniu jeszcze raz wszystkiego widzę, że pewnie by mi się nie udało dograć wszystkiego tak, żeby pojechać na 5 roku (zwłaszcza AGH ;) ). I czuję, że dobrze zrobię jadąc teraz. Jednak napisanie wątpliwości bardzo pomaga ;). Normalnie, po dojściu do takich wniosków, kasuję całe wypociny, ewentualnie zapisuję sobie na mailu, ale pomyślałam, że te zostawię. Wrócę tu, gdy znowu najdą mnie wątpliwości.
Tymczasem dalej nie wiem, czy nie usprawiedliwiam siebie w ten sposób (jestem bardzo wrażliwa na swój brak obiektywizmu wobec własnych odczuć), albo skąd wiadomo, że nadszedł na coś właściwy czas. Życie jest jak muzyka (widziałam już w co najmniej 2 miejscach taki motyw), trzeba bardzo uważnie patrzeć i wyczuwać, żeby wszystko dobrze ułożyć. Żeby wyszło właściwie, lekko, żeby wszystko się udało. Czasem są sytuacje, że nie powinno się słuchać melodii innych, dla dobra swojego, tej osoby i innych, postronnych. Przynajmniej mam nadzieję :P).
W Komańczy bardzo przyjemnie spędziłam czas. Spróbowałam pieczonego barana, potrafię znaleźć łabędzia na rozgwieżdżonym niebie (oglądaliśmy też spadające gwiazdy. Czy tylko ja żyłam w przekonaniu, że gwiazdy spadają przede wszystkim w czerwcu ;)? ) i dowiedziałam się, że istnieją ludzie, którzy jechali w bagażniku autobusu ;). Poza tym zostałam złapana wraz z 3 koleżankami jak chodziłam po dachu eternitowym o 3 w nocy i starszy pan śpiewał mi piosenkę ;).
Może wieczorem podsumuję ankietę, teraz lecę do kościoła. Odpust ;)
Przez 2 noce byłam ze znajomymi w Komańczy, tam na powrót zaczęłam mieć wątpliwości odnośnie wyjazdu do Francji. Zacznę może od drugiej strony. Każdą decyzję,związaną z wyjazdem podejmowałam bardzo jak na mnie szybko, i chyba nie do końca wszystko przemyślałam.
Mogłabym pojechać na 5 roku, podczas semestru letniego. Po obronie inżyniera w tym roku, poszłabym dalej się dyplomować do pana G., który ma kontakty w Clermont-Ferrand. Pisałabym tam pracę o pełzaniu betonu. Biorąc pod uwagę cały mój stosunek do budownictwa nie byłoby takie nudne ;), a nawet powiedziałabym, że ciekawe. Przez 1,5 roku poduczyłabym się francuskiego technicznego, i pewnie dałabym sobie radę. Później, mogłabym robić na miejscu doktorat z tego betonu, pan G. również prezentował takie możliwości. Mogłabym zostać we Francji, albo wrócić do Polski, wedle uznania.
Mając odrobione 2 przedmioty z VII semestru, mogłabym skupić się na AGH, i nadrobić kilka przedmiotów (w tym momencie mam 7 punktów długu z semestru zimowego, plus 45 do zrobienia w 2 semestrach (pracy inżynierskiej nie liczę). Cały czas mam nadzieję, że jakiś dobry człowiek w końcu przepisze mi przedmiot Podstawy Konstrukcji Inżynierskich :). Gorzej stoję z semestrem letnim, brakuje mi chyba z 15 punktów po 2 latach + 30 zwykłych punktów, które musiałabym nadrobić będąc jednocześnie na I semestrze 2 stopnia budownictwa. Trudne ;) ). Przy odpowiednim natężeniu pracy, mogłabym obronić pracę inżynierską z chemii, i pojechać na erasmusa już mając spokój z AGH.
Poza tym nie zostawiałabym wszystkich znanych i lubianych osób, miałabym pewne miejsce w akademiku, mogłabym sobie trochę uporządkować życie.
Jednocześnie chcę jechać teraz. Dużo spraw już załatwiłam, choć podejrzewam, że większość przede mną ;), boję się, ale wiem, że przezwyciężenie tego strachu pomoże mi po powrocie ;).
(po przeczytaniu jeszcze raz wszystkiego widzę, że pewnie by mi się nie udało dograć wszystkiego tak, żeby pojechać na 5 roku (zwłaszcza AGH ;) ). I czuję, że dobrze zrobię jadąc teraz. Jednak napisanie wątpliwości bardzo pomaga ;). Normalnie, po dojściu do takich wniosków, kasuję całe wypociny, ewentualnie zapisuję sobie na mailu, ale pomyślałam, że te zostawię. Wrócę tu, gdy znowu najdą mnie wątpliwości.
Tymczasem dalej nie wiem, czy nie usprawiedliwiam siebie w ten sposób (jestem bardzo wrażliwa na swój brak obiektywizmu wobec własnych odczuć), albo skąd wiadomo, że nadszedł na coś właściwy czas. Życie jest jak muzyka (widziałam już w co najmniej 2 miejscach taki motyw), trzeba bardzo uważnie patrzeć i wyczuwać, żeby wszystko dobrze ułożyć. Żeby wyszło właściwie, lekko, żeby wszystko się udało. Czasem są sytuacje, że nie powinno się słuchać melodii innych, dla dobra swojego, tej osoby i innych, postronnych. Przynajmniej mam nadzieję :P).
W Komańczy bardzo przyjemnie spędziłam czas. Spróbowałam pieczonego barana, potrafię znaleźć łabędzia na rozgwieżdżonym niebie (oglądaliśmy też spadające gwiazdy. Czy tylko ja żyłam w przekonaniu, że gwiazdy spadają przede wszystkim w czerwcu ;)? ) i dowiedziałam się, że istnieją ludzie, którzy jechali w bagażniku autobusu ;). Poza tym zostałam złapana wraz z 3 koleżankami jak chodziłam po dachu eternitowym o 3 w nocy i starszy pan śpiewał mi piosenkę ;).
Może wieczorem podsumuję ankietę, teraz lecę do kościoła. Odpust ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)