Pierwsza książka, z której zaczęłam się uczyć angielskiego (a było to w 2 klasie podstawówki, w ODK Puchatek ;) ) nosiła tytuł 'Stepping stones' - skaczące kamienie. Bardzo ją lubiłam (tak samo z resztą, jak zajęcia), była kolorowa (nic niezwykłego), miała bohaterów, których rozpoznawałam na obrazkach (to już rzadkość, później miałam tak tylko z książką do francuskiego w gimnazjum), dużo gier (jak BINGO!, albo moja ulubiona - rysowanie potwora w zależności od tego, na jakie pole się stanie), a także mini komiks z robaczkami. Głównym bohaterem był Supersnake, wspaniały wąż - bohater, który wszystkim pomagał. Do dzisiaj pamiętam niektóre zdania z tych komiksów (podobnie moja siostra będzie do późnej starości powtarzać wierszyki z francuskiego, których musiała siłą rzeczy uczyć się przebywając ze mną w jednym pokoju. Ja mam tak z piosenkami z niemieckiego). Przypomniało mi się o wesołych robaczkach. W kończącym się właśnie tygodniu, korzystając z nudnych wykładów, postanowiłam napisać krótką, prymitywną i bez morału bajkę, którą w lekko zmienionej wersji Wam przedstawiam ;).
Był sobie raz robaczek Wendy. (Robaczki wg mnie nie mają płci, więc proszę nie sugerować się imieniem. Poza tym to bardzo szerokie pojęcie, za którym kryją się też gąsienice, np. takie, z których się robią motyle) Miał dużo kolegów - innych robaczków, z którymi żył w zgodzie ucztując i robiąc to, co robaczki robić powinny. Pewnego dna jednak ich szczęście stanęło pod znakiem zapytania. Do doliny zawitała wrona, która jadła 3,5 robaczka na dzień. Na populację padł blady strach. Na szczęście zjawił się Supersnake i szybko przeniósł na swej pelerynie ocalałe robaczki do nowej doliny.
Już na pierwszej przechadzce Wendy odkrył wspaniałe miejsce - piękną, rozłożystą brzozę z błyszczącymi, oświetlonymi słońcem liśćmi i śnieżnobiałą korą. Ahh! Stwierdził, że znalazł coś cudownego, o co musi dbać. Posadził więc wokół niej ulubione roślinki, ( powiedzmy, że robaczki sadzą roślinki) zbudował obiekty małej architektury, które uprzyjemniały mu czas spędzony pod drzewem. Wszystko jednak robił sam, bał się, że inne robaczki będą się z niego śmiały, że nie zrozumieją jego nowej pasji. Pewnego dnia Wendy pomyślał, że skoro on lubi przesiadywać pod drzewem, to samo dotyczy przynajmniej części jego gatunku, że pokazując swoim znajomym drzewo uczyni ich szczęśliwszymi, co z kolei przyniesie i jemu radość (poza tym liczył na pomoc przy kopaniu ogródka). Spotkawszy swoich znajomych zaprosił ich na wycieczkę, pokazał brzozę, huśtawki, owoce swojej ciężkiej pracy. Wszystkim się podobało, zachwytom nie było końca. Od tego momentu robaczki często bawiły się i świętowały pod drzewem.
Jednak to nie koniec. Nadeszła jesień, drzewo rosło daleko od wioski, co zniechęcało co bardziej leniwe osobniki. Nadal było wspaniałe, jednak padający deszcz i szybko zapadający zmrok utrudniały zabawę. Po jakimś czasie Wendy zorientował się, że z kilkunastu robaczków przychodzą tylko 2, Willy i Weierstrass. Było to smutne odkrycie, ale Wendy pomyślał, że każdy robaczek wie, co lubi, wie co jest dla niego najlepsze, co mu jest potrzebne. I dalej przebywał pod swoją brzozą. To było jego miejsce, dla niego stworzone (co nie zmienia faktu, że czuł głęboką wdzięczność dla swoich dwóch towarzyszy ;) ).
To, jak już wspominałam, jest bajka bez morału, właściwie pisana ot, tak sobie. Takie są świetne, bo po każdym zdaniu można dopisać kolejne, które może diametralnie zmienić zakończenie. Chociaż patrząc na całość, chyba zostanę przy liczeniu zbrojenia ;).
Są takie dni, w których oddałabym rok życia za to, by być bardziej pewną siebie.
Jestem fanem robaczka Weierstrassa. :)
OdpowiedzUsuńPS. Przemycasz tu solidnie uderzające zdania, wiedz, że uderzają one.