By nie robić sobie zaległości, post będzie połączony z podsumowaniem ankiety. Jak napisałam, nie dotyczyła ona mnie, a osoby, która pewnie u siebie jakieś objawy depresyjne zauważyła, i chciała wiedzieć, z czego mogą one wynikać. O depresji jako takiej już chyba kiedyś pisałam, i nie mam ochoty więcej :P; będzie zatem krótko i bardziej na czasie - o przyczynach złego samopoczucia.
Można zauważyć w ankiecie odpowiedzi różnego rodzaju - dotyczące spraw sercowych, spraw od nas zależnych i niezależnych, spraw błahych i bazujących na akceptacji swojej osoby.
Najłatwiej mi będzie zacząć od tych błahych. Zły humor może być spowodowany jesienią (na zasadzie chyba 'jak nie ma na co zwalić, to zawsze zostaje pogoda' ;) ). Jesień, z ilością deszczu odwrotnie proporcjonalną do ilości światła słonecznego, na pewno nie wpływa na nas pozytywnie (zwłaszcza w szarym listopadzie), ale w szczerej rozmowie na pewno bym nie wymieniła aktualnej pory roku jako czynnika depresyjnego :P (no, chyba, że to jakaś 'kolejna jesień życia, starzejemy się, przemijamy itp', ale darujmy sobie na razie). Jeśli nie akceptujemy siebie w jakimś sensie, przeszkadza nam nasza waga (jaka by ona nie była), cellulit i rozstępy też idą do tego worka :P - rzeczy, które mogą być przysłowiową kroplą, ale są zdecydowanie za małe, by wypełnić sobą cały dzban. Chyba, że człowiek ma za dużo czasu i sobie sam wymyśla problemy, co wcale nie jest sytuacją rzadką :P. Warto ją rozważać zawsze w swoim kontekście, zwracam się zwłaszcza do czytających mnie dziewczyn :P.
Gorzej się robi, gdy sami nie wiemy, o co nam chodzi - bo może wtedy chodzić absolutnie o wszystko. Także o to, czego nie jesteśmy do końca świadomi. Można na przykład być rozdrażnionym, złym, bo się nie spało przez ostatni tydzień dłużej niż 4 godziny dziennie. I w trakcie 'niespania' na ogół nie widzimy, że z niego bierze się nasz zły nastrój, dostrzegamy zmianę dopiero jak się wyśpimy - jak problem będzie rozwiązany. Może ci być smutno, bo nie masz pieniędzy w domu i nie wiesz, za co kupisz buty zimowe. Może ci być smutno, bo nie dogadujesz się ze współlokatorem, może być ci smutno, bo zakochałeś się bez wzajemności - i w każdym z tych przypadków właściwie nie wiesz, że o to ci dokładnie chodzi. Nawet jakbyś chciał, nie jesteś w stanie znaleźć rozwiązania problemu, którego nie znasz. A nawet jak wiesz o co chodzi, wcale nie tak łatwo znaleźć najlepsze (czy jakiekolwiek) wyjście. Bardzo dobry powód do bycia w złym humorze :P.
Podobnie jest, gdy problem nie zależy od Ciebie. Jako człowiek znasz swoje możliwości, swoje granice, wiesz, kiedy możesz się starać bardziej, robić więcej - ale nie dasz rady tego wymagać od innych. Albo skutecznie egzekwować. Jedyny niemiłosny przykład jaki mi przychodzi do głowy to praca w grupach nad czymś mega ważnym, gdzie to ty się starasz, a reszta otoczenia bagatelizuje zadanie i nie dość, że ci nie pomaga, to jeszcze denerwuje ;).
Pozostały do 'omówienia' jeszcze problemy uczuciowo-międzyludzkie. I tu nie wiem, co z nimi zrobić, bo moim zdaniem ludzie najczęściej się źle czują właśnie z tych powodów. Może dlatego, że są one najgłębsze, najbardziej nas dotykają - nie w sferze zawodowej, nie na jakiejś zewnętrznej warstwie, ale znajdują się w nas - w serduszku, w duszy, w głowie. Obojętne, kim ktoś jest - chciałby być akceptowanym, kochanym, lubianym - chyba nie ma osób, którym na tym nie zależy. Niekoniecznie przez cały świat, niekoniecznie przez obcych, ale przez 'swoich', przez najbliższych. By w kluczowym momencie nie być samemu (nawet jak ten kluczowy moment to 'chęć wyjścia do kina') by mieć się do kogo zwrócić z problemem (opisanym wyżej przykładowo :P), by mieć osobę, która cię naprawdę zrozumie.
Gdzieś tam w podstawówce nadszedł czas, gdy chciało się mieć przyjaciela/przyjaciółkę - by mieć z kim chodzić na stołówkę, albo oglądać dragon balla. Teraz mamy czas, gdy pragnie się kogoś szczególnego, kogo będzie się kochało, komu będzie można zaufać, kto nam będzie mógł zaufać, oddać siebie. I jest smutno, gdy tego kogoś brakuje - albo z powodu zerwania, albo z powodu po prostu 'nieposiadania'. Można być nieszczęśliwie (w szerokim znaczeniu :P) zakochanym, można nie być w ogóle, można być w związku i zastanawiać się, gdzie on zmierza. Nie wiemy do końca, czy z nami jest coś nie tak, czy z tą częścią świata, którą dotykamy.
Na koniec - jak wiadomo, na problemy własne, najlepsze są problemy cudze. Moja osobista rada - zawsze pomaga solidne wyspanie się i przebywanie w jakimś wesołym towarzystwie - wszystko wydaje się mniej straszne :P. I Bóg nigdy nie zostawia człowieka samego, o tym też jeszcze kiedyś napiszę, albo opowiem ;).
Dziś wyszedł jednak długi post. Jak ktoś chciał przeczytać, myślę, że dotarł tutaj bez problemów - a jak nie chciał, nic i tak nie jestem w stanie zrobić. Za to dodałam aż 3 rysunki :) (serduszka z vladstudio). Nie wyczerpałam tematu (teraz mi przyszło do głowy, że nie napisałam o sytuacjach, gdy coś nas przerasta, np. ilość obowiązków), ale na jeden raz już wystarczy (i mi się nie chce, ustroje powierzchniowe i konstrukcje metalowe czekają... :P). Czas coś skończyć.
środa, 28 listopada 2012
niedziela, 25 listopada 2012
Szlachetna Paczka
Dzisiejszy post będzie poświęcony czemuś, co mnie zajmuje dość mocno ostatnio - Szlachetnej Paczce ;). Pewnie większość z Was słyszała o tym kolejnym dziecku księdza Stryczka - jeśli nie, i jeśli nie wystarczy Wam mój krótki (?) wstęp, zapraszam na paczkową stronę.
Żeby nieco tylko wyjaśnić: Szlachetna Paczka jest z mojej strony formą wolontariatu. Generalnie idea opiera się na doprowadzeniu do 'spotkania' rodziny potrzebującej z kimś, kto może jej w cudowny sposób pomóc - z darczyńcą. Pomoc paczkowa ma być 'mądrą pomocą', czyli nie ma wspierać lenistwa i niezaradności życiowej, a być impulsem dla rodziny, która pozbawiona na chwilę swych zwykłych problemów, na fali radości zaczyna szukać pracy, starać się o zasiłki, wierzyć w ludzi i podejmować leczenie.
Pośrednikiem jest wolontariusz mający za sobą silne wiosenne plecy. Te plecy wciskają mu w rękę (lub wysyłają na skrzynkę mailową) adres owej potrzebującej familii (właściwie kilka adresów). Wolontariusz, po bez mała 8-godzinnym szkoleniu, udaje się w przydzielone miejsce, najlepiej bez wcześniejszego uprzedzania - najwięcej mówią ludzie swoim naturalnym środowisku, zwłaszcza wtedy, gdy nie muszą w tym celu otwierać ust. Na tym etapie wolontariusz jest parowany - bardzo ułatwia to pracę, rozmowę i podejmowanie późniejszych decyzji.
Głównym zadaniem wizyty u rodziny jest wybadanie sytuacji, sporządzenie ankiety A (opisującej ogólną sytuację i zawierającej bilans finansowy), oraz ankiety B (mówiącej o konkretnych potrzebach domowników). Wolontariusze przeklepują wszystkie zebrane informacje do paczkowego systemu komputerowego, oraz decydują, czy rodzina była naprawdę potrzebująca, krypto-potrzebująca, niepotrzebująca, czy jeszcze jakaś inna. Często podejmuje się trudne decyzje (od nas zależy czy jakaś rodzina dostanie paczkę, czy nie), rozmawia się z innymi wolontariuszami, liderem zespołu.
Gdy już wszystkie możliwe struktury organizacyjne i audyty stwierdzą, że rodzina się mieści w paczkowych wymaganiach (co do dochodu i patrzenia na świat), że wolontariusz dołożył wszelkich starań i sięgnął po zakurzony słownik ortograficzny (w wersji dla wolontariusza z politechniki. Dla wolontariuszy z UJotu będzie to zakurzony kalkulator), jej opis ląduje na stronie internetowej i jest dostępny dla darczyńcy. Oznacza to, że ktoś, kto jest w stanie przygotować paczkę może znaleźć naszą rodzinę w bazie, przeczytać jej opis (który jest napisany w sposób uniemożliwiający identyfikację rodziny), zapoznać się z potrzebami i wtedy zdecydować - bierze, czy nie. Dość ważne, by darczyńca (niekoniecznie pojedynczy człowiek mający PESEL, może być, eee, osoba fizyczna reprezentowana przez jedną peselową ;) ) mógł spełnić w miarę wszystkie potrzeby rodzinki - w końcu to ta strona imprezy ma wybór.
Gdy już darczyńca wybierze ofiarę swoich zakupów, wolontariusz kontaktuje się z nim i wyjaśnia co i jak ;). Pisząc to, doszłam (w końcu :P) do etapu, w którym jestem - zgłosili się do mnie, korzystając z elementu zaskoczenia, darczyńcy (wściekle dzwoniąc do mnie na metodach instrumentalnych :P), którym już napisałam maila. Pan Wojtek wraz z współpracownikami wydaje się bardzo zainteresowany całą sprawą, i postara się załatwić dla mojej rodziny pralkę. Będzie dobrze :)!
Do Paczki wciągnęli mnie Radek z Adrianem - mając całkiem sporo zaangażowanych osób mieszkających w tym samym akademiku naprawdę jesteśmy w komfortowej sytuacji, i nawet przy 2 kierunkach da się ogarniać wszystko (uwielbiam ostatnio słowo 'ogarniać' :P). Pierwszy raz czułam radość paczkową, gdy poszłam na spotkanie z rodziną (któej, nawiasem pisząc, nie zakwalifikowałam). Od tamtego czasu entuzjazm chyba mnie nie opuszcza - pewnie dlatego, że naprawdę widzę sens w tym wszystkim (jakby ktoś chciał polegać na mojej opinii :P. A i leciutka ironia wcześniej nie ma na celu deprecjonowania paczki :P).
Tak więc polecam wszystkim Szlachetną Paczkę, i o dalszym rozwoju wypadków będę informowała na bieżąco ;). Dodatkowo, chciałam tutaj wkleić info o innej akcji - KTO ŻYW NIECH SIĘ PRZYŁĄCZA ;). Napiszę o tym w najbliższym czasie.
Trzymajcie kciuki za moje jutrzejsze kolokwia i za ten cały tydzień. A i ja Wam życze samych pozytywnych wrażeń :).
Żeby nieco tylko wyjaśnić: Szlachetna Paczka jest z mojej strony formą wolontariatu. Generalnie idea opiera się na doprowadzeniu do 'spotkania' rodziny potrzebującej z kimś, kto może jej w cudowny sposób pomóc - z darczyńcą. Pomoc paczkowa ma być 'mądrą pomocą', czyli nie ma wspierać lenistwa i niezaradności życiowej, a być impulsem dla rodziny, która pozbawiona na chwilę swych zwykłych problemów, na fali radości zaczyna szukać pracy, starać się o zasiłki, wierzyć w ludzi i podejmować leczenie.
Pośrednikiem jest wolontariusz mający za sobą silne wiosenne plecy. Te plecy wciskają mu w rękę (lub wysyłają na skrzynkę mailową) adres owej potrzebującej familii (właściwie kilka adresów). Wolontariusz, po bez mała 8-godzinnym szkoleniu, udaje się w przydzielone miejsce, najlepiej bez wcześniejszego uprzedzania - najwięcej mówią ludzie swoim naturalnym środowisku, zwłaszcza wtedy, gdy nie muszą w tym celu otwierać ust. Na tym etapie wolontariusz jest parowany - bardzo ułatwia to pracę, rozmowę i podejmowanie późniejszych decyzji.
Głównym zadaniem wizyty u rodziny jest wybadanie sytuacji, sporządzenie ankiety A (opisującej ogólną sytuację i zawierającej bilans finansowy), oraz ankiety B (mówiącej o konkretnych potrzebach domowników). Wolontariusze przeklepują wszystkie zebrane informacje do paczkowego systemu komputerowego, oraz decydują, czy rodzina była naprawdę potrzebująca, krypto-potrzebująca, niepotrzebująca, czy jeszcze jakaś inna. Często podejmuje się trudne decyzje (od nas zależy czy jakaś rodzina dostanie paczkę, czy nie), rozmawia się z innymi wolontariuszami, liderem zespołu.
Gdy już wszystkie możliwe struktury organizacyjne i audyty stwierdzą, że rodzina się mieści w paczkowych wymaganiach (co do dochodu i patrzenia na świat), że wolontariusz dołożył wszelkich starań i sięgnął po zakurzony słownik ortograficzny (w wersji dla wolontariusza z politechniki. Dla wolontariuszy z UJotu będzie to zakurzony kalkulator), jej opis ląduje na stronie internetowej i jest dostępny dla darczyńcy. Oznacza to, że ktoś, kto jest w stanie przygotować paczkę może znaleźć naszą rodzinę w bazie, przeczytać jej opis (który jest napisany w sposób uniemożliwiający identyfikację rodziny), zapoznać się z potrzebami i wtedy zdecydować - bierze, czy nie. Dość ważne, by darczyńca (niekoniecznie pojedynczy człowiek mający PESEL, może być, eee, osoba fizyczna reprezentowana przez jedną peselową ;) ) mógł spełnić w miarę wszystkie potrzeby rodzinki - w końcu to ta strona imprezy ma wybór.
Gdy już darczyńca wybierze ofiarę swoich zakupów, wolontariusz kontaktuje się z nim i wyjaśnia co i jak ;). Pisząc to, doszłam (w końcu :P) do etapu, w którym jestem - zgłosili się do mnie, korzystając z elementu zaskoczenia, darczyńcy (wściekle dzwoniąc do mnie na metodach instrumentalnych :P), którym już napisałam maila. Pan Wojtek wraz z współpracownikami wydaje się bardzo zainteresowany całą sprawą, i postara się załatwić dla mojej rodziny pralkę. Będzie dobrze :)!
Do Paczki wciągnęli mnie Radek z Adrianem - mając całkiem sporo zaangażowanych osób mieszkających w tym samym akademiku naprawdę jesteśmy w komfortowej sytuacji, i nawet przy 2 kierunkach da się ogarniać wszystko (uwielbiam ostatnio słowo 'ogarniać' :P). Pierwszy raz czułam radość paczkową, gdy poszłam na spotkanie z rodziną (któej, nawiasem pisząc, nie zakwalifikowałam). Od tamtego czasu entuzjazm chyba mnie nie opuszcza - pewnie dlatego, że naprawdę widzę sens w tym wszystkim (jakby ktoś chciał polegać na mojej opinii :P. A i leciutka ironia wcześniej nie ma na celu deprecjonowania paczki :P).
Tak więc polecam wszystkim Szlachetną Paczkę, i o dalszym rozwoju wypadków będę informowała na bieżąco ;). Dodatkowo, chciałam tutaj wkleić info o innej akcji - KTO ŻYW NIECH SIĘ PRZYŁĄCZA ;). Napiszę o tym w najbliższym czasie.
Trzymajcie kciuki za moje jutrzejsze kolokwia i za ten cały tydzień. A i ja Wam życze samych pozytywnych wrażeń :).
sobota, 24 listopada 2012
deserve
Oglądałam dzisiaj z Sylwią i z Pawłem Batmana, część drugą. Mroczny Rycerz. Na dsamym końcu padają tam słowa:
'Because sometimes truth isn't good enough. Sometimes people deserve more.'
'Bo czasami prawda to za mało. Czasami ludzie zasługują na więcej.'
'Because sometimes truth isn't good enough. Sometimes people deserve more.'
'Bo czasami prawda to za mało. Czasami ludzie zasługują na więcej.'
sobota, 17 listopada 2012
Nic nie jest takie, jakim się wydaje
W ramach relaksu przed snem miałam pooglądać sobie jakiś film. Wyszło średnio, bo zaczęłam oglądanie od facebooka, czego naturalnym następstwem był brak czasu na film właśnie (chcę się jednak wyspać :) ). Włączyłam sobie więc TEDa, w którym pan pokazywał złudzenia optyczne, między innymi oparte na kolorach. Mnie zaciekawiło przede wszystkim to w minucie 8:50 (nie wiem, czy można tak po polsku). Pooglądajcie sobie koniecznie, jak nie całość, to chociaż od tej 8 minuty, 50 sekundy. Ratunkuuu, Kot Schrodingera naprawdę istnieje :D!
Fizyka i relacje międzyludzkie mają nad podziw wiele wspólnego.
Fizyka i relacje międzyludzkie mają nad podziw wiele wspólnego.
piątek, 16 listopada 2012
impreza
Milion doznań. Milion wspomnień, albo może milion doświadczeń. Życie miesza się ze sobą. Na prawdę już dłużej nie mam siły. Aimer, c'est ce qu'y a d'plus beau... c'est vrai? Nie mam siły. Laborki na jutro nie zrobione. Jak to jest? Znać granice świata, jednocześnie pijąc kawówkę z Karolem i Maćkiem. Tu sais que je suis ici.(Ou avec subjonctif). Etre fort? Moi je suis, mais... je suis trop triste mtn.
Imprezy są fajne. Ludzi trzeba uczyć. Etre fort...
Imprezy są fajne. Ludzi trzeba uczyć. Etre fort...
wtorek, 13 listopada 2012
zdać
Okazało się, że zdałam ostatnie kolokwium z chemii fizycznej - napisałam je na 51%, pani chciała, żebym zdała. Mój drugi raz w trakcie studiów na AGH. Uważam tak czy inaczej, że należy mi się plus za twórcze myślenie na kolokwiach (szkoda tylko, że się źle zamieniło jednostki wcześniej :P).
Telefony mobilizują do działania. Albo osoby za telefonami. Tak to jest, dać majstrowi narzędzie to zmajstruje :).
Nie mogę już znieść instytutu L1, z panem G., którego albo się boję, albo nie zastaję.
Szlachetna Paczka szaleje gdzie się da.
UJotowscy dentyści nie rzucają się szturmem na każdego pacjenta i żądają rejestracji w porze obiadowej.
Grupa na AGH postara się mi załatwić normalne wyniki z pomiarów SEM.
W środę zdobywanie nowych doświadczeń.
Cały akademik szuka stałych materiałowych charakteryzujących pękanie dla materiałów w PSO i PSN.
Radziu znalazł to.
Słucham spokojniutko mojego dziadka do orzechów, piję kawę i lecę metodę krzywych R.
Telefony mobilizują do działania. Albo osoby za telefonami. Tak to jest, dać majstrowi narzędzie to zmajstruje :).
Nie mogę już znieść instytutu L1, z panem G., którego albo się boję, albo nie zastaję.
Szlachetna Paczka szaleje gdzie się da.
UJotowscy dentyści nie rzucają się szturmem na każdego pacjenta i żądają rejestracji w porze obiadowej.
Grupa na AGH postara się mi załatwić normalne wyniki z pomiarów SEM.
W środę zdobywanie nowych doświadczeń.
Cały akademik szuka stałych materiałowych charakteryzujących pękanie dla materiałów w PSO i PSN.
Radziu znalazł to.
Słucham spokojniutko mojego dziadka do orzechów, piję kawę i lecę metodę krzywych R.
niedziela, 11 listopada 2012
Kopiec Kraka
Jak to mówią - cudze się chwali, swojego nie zna :P. Ja nie znam momentami aż do przesady i z własnego lenistwa. Będąc w Compiegne latałam na kilometrowe spacerki po okolicy. Podobnie w Harlow - bezlitośnie żartowałam z tych, którym nie chciało się iść do biblioteki po darmową mapę i udać się na pieszo 5 mil do Tesco, albo chociaż nad pobliski staw. Tymczasem przeciętny turysta w Krakowie odwiedził więcej miejsc niż ja :P przez całe studia.
Zwiedzanie Krakowa uprawiam mało regularnie i bardzo wybiórczo. W trakcie kursu na prawo jazdy, z uwagi na stopień skomplikowania, poznałam jako pojedyncze obiekty w krakowskiej przestrzeni rondo koło Carrefoura na Czyżynach i rondo Hipokratesa (oraz parę bliżej niezidentyfikowanych mostów). Kiedyś w przypływie fantazji (albo z powodu zainteresowania kończoną w autobusie książką) stwierdziłam, że pojadę sto dwudziestką piątką do końca trasy - na Złocień, który myślowo utożsamiałam wtedy z Zakrzówkiem. Generalnie nie ma tam totalnie nic do oglądania, (zapytana o okoliczne atrakcje pani wskazała mi zakład kosmetyczny) więc jeśli ktoś by chciał się mną sugerować, Złocienia akurat nie polecam :P.
Do wizyty na Wawelu pośrednio 'zmusili' mnie przyjezdni Meksykanie, jednak w sumie nawet nie wiem, czy zwiedziłam tam wszystko, co do zwiedzenia się nadawało. Na Zakrzówku pierwszy raz byłam po powrocie z Francji. Nie byłam także na krakowskich kopcach...
Stan rzeczy zmienił się jednak wczoraj, kiedy to pietiowym samochodem pojechaliśmy (ja, Sylwia, Adrian, Paweł i Gonzo)na Kopiec Kraka. Widoki w nocy są niesamowite, i przypominają mi rozszerzenie tego, co widać w nocy w sanockim parku (albo w Budapeszcie. Albo w dowolnym innym mieście, na dowolnym, innym wzniesieniu. Wszystko jest inne, ale jednocześnie takie samo). Takie nocne stanie - nad miastem, nad ulicami, nad światłami, z szeroką perspektywą - ma coś w sobie. Jest się cząstką świata oderwaną od niego na chwilkę - która może sobie popatrzeć z perspektywy na codzienność o godzinie 23. Czuje się obywatelem świata, w jakimkolwiek języku by te mrówki w samochodach nie mówiły. I czuje się też zimny wiatr i ból zęba, miejmy nadzieję tylko tym wiatrem spowodowany :P.
PS Zmieniłam zdjęcie, na to dostarczone od Adriana. Zdecydowanie bardziej pasuje, dzięki :).
Zwiedzanie Krakowa uprawiam mało regularnie i bardzo wybiórczo. W trakcie kursu na prawo jazdy, z uwagi na stopień skomplikowania, poznałam jako pojedyncze obiekty w krakowskiej przestrzeni rondo koło Carrefoura na Czyżynach i rondo Hipokratesa (oraz parę bliżej niezidentyfikowanych mostów). Kiedyś w przypływie fantazji (albo z powodu zainteresowania kończoną w autobusie książką) stwierdziłam, że pojadę sto dwudziestką piątką do końca trasy - na Złocień, który myślowo utożsamiałam wtedy z Zakrzówkiem. Generalnie nie ma tam totalnie nic do oglądania, (zapytana o okoliczne atrakcje pani wskazała mi zakład kosmetyczny) więc jeśli ktoś by chciał się mną sugerować, Złocienia akurat nie polecam :P.
Do wizyty na Wawelu pośrednio 'zmusili' mnie przyjezdni Meksykanie, jednak w sumie nawet nie wiem, czy zwiedziłam tam wszystko, co do zwiedzenia się nadawało. Na Zakrzówku pierwszy raz byłam po powrocie z Francji. Nie byłam także na krakowskich kopcach...
Stan rzeczy zmienił się jednak wczoraj, kiedy to pietiowym samochodem pojechaliśmy (ja, Sylwia, Adrian, Paweł i Gonzo)na Kopiec Kraka. Widoki w nocy są niesamowite, i przypominają mi rozszerzenie tego, co widać w nocy w sanockim parku (albo w Budapeszcie. Albo w dowolnym innym mieście, na dowolnym, innym wzniesieniu. Wszystko jest inne, ale jednocześnie takie samo). Takie nocne stanie - nad miastem, nad ulicami, nad światłami, z szeroką perspektywą - ma coś w sobie. Jest się cząstką świata oderwaną od niego na chwilkę - która może sobie popatrzeć z perspektywy na codzienność o godzinie 23. Czuje się obywatelem świata, w jakimkolwiek języku by te mrówki w samochodach nie mówiły. I czuje się też zimny wiatr i ból zęba, miejmy nadzieję tylko tym wiatrem spowodowany :P.
PS Zmieniłam zdjęcie, na to dostarczone od Adriana. Zdecydowanie bardziej pasuje, dzięki :).
Lokalizacja:
Kraków, Polska
czwartek, 8 listopada 2012
pomiary SEM
Muszę się pochwalić - zmierzyłam na ostatnich laborkach z chemii fizycznej siłę elektromotoryczną w... mA(mperach) zamiast w mV(oltach). Jak ja to zrobiłam pozostaje zagadką - nie sądzę, żebym sobie źle zapisała na kartce jednostkę (której jak widać nie znałam wtedy :P), bo wyniki wychodzą mi daleko (o 3 rzędy co najmniej) inne niż te, obliczone ze wzoru. Po pół godzinie wątpienia we własne umiejętności mnożenia 3 liczb na kalkulatorze (wzór teoretyczny) doszłam do opisanego właśnie dysonansu jednostkowego, z którym póki co nie jestem w stanie nic zrobić. Po cichu liczę, że gdzieś tam na tej piekielnej maszynie (o słodka niewiedzy!, opisanej w instrukcji jako woltomierz) odczytam jutro jej opór (maszyna pewnie wielofunkcyjna, chociaż natężenia i napięcia się zdecydowanie nie mierzy w ten sam sposób). Po czym wykorzystam mało subtelną wiedzę z gimnazjum (U=R*I), która mnie do tych nieszczęsnych miliwoltów zaprowadzi. Jeśli nie, pozostanie mi przyznać się pani (która przez bite 3 godziny laboratoriów nie zauważyła, że mam zupełnie nie to, co powinnam mieć) do mojej naukowej porażki :P. I to wcale nie jest mała rzecz, bo pośrednio mówi o tym, że nie wiedziałam co mierzę...
Lokalizacja:
Kraków, Polska
niedziela, 4 listopada 2012
Niezastąpieni
Postanowiłam się tym razem w domu uczyć. Chociaż chyba postanowiono za mnie, zapowiadając 2 kolokwia na poniedziałek (w ogóle ostatnio świat staje na głowie, i śpi się po 5 godzin już w październiku :P. 5 kolokwiów w tym tygodniu). Rada - nierada zamieniłam więc prowizoryczne porządki w szafie na chemię fizyczną z Zasadą Stanów Odpowiadających Sobie (ciekawe zjawisko, i pierwszy raz o nim usłyszałam teraz :P). Chwilowo (myśląc o wtorku) przerzuciłam się na wielofunkcyjnego pana G. od Wytrzymałości Materiałów, Mechaniki Kompozytów, które jest także autorem podręcznika z Mechaniki Pękania.
Jeśli studiowanie jest faktycznie siedzeniem nad książkami, dochodzeniem do wniosków, badaniem i zastanawianiem się, to chyba najbliższy mi kierunkiem nosiłby nazwę 'Podział Zajęć', natomiast mojej Szwesti pasowałaby 'Harrypotterologia'. Książa do Mechaniki Pękania mnie jednak zainteresowała - pan G. już we wstępie pozwala sobie na szaleństwa w postaci 'asumptu' :P, ponadto używa przecinków!, myślników! i w szybkim przeglądaniu natknęłam się nawet na jeden średnik. To pewnie głupie, ale moim zdaniem znaki interpunkcyjne (ich obecność, poza minimalistycznymi kropkami) są dobrym wyznacznikiem książek - podręczników, które są zdatne do czytania :P.
Tak w ogóle dawno nie pisałam o niczym niegłupim. Chyba nadal tego nie zmienię :P, ale powtórzę opowieść pana G. z wykładów, nieco ją rozwijając. (Nawiasem pisząc, pan G. ma zwyczaj zabawiania studentów niewybrednymi dowcipami, historyjkami z życia, wzbogaconymi o własne (i czasem nietypowe) wnioski, i prowadzenia zajęć w sposób raczej przyjemny dla obu stron. Denerwował mnie trochę w pierwszym semestrze naszej znajomości, teraz mam go za mądrego i nawet nietuzinkowego człowieka. Także za niekwestionowanego fachowca z swej dziedzinie. Jak myślicie, dlaczego parówki pękają po długości, a nie po obwodzie :P?).
Mówi się, że 'cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych' - każdy wie, jak to trzeba rozumieć. Okazuje się, że jednak istnieją, nawet dosyć blisko, ludzie niezastąpieni. Można ten problem podotykać sobie z różnych stron - przykładowo wszystkim było szkoda, gdy Bóg zawołał do siebie Jana Pawła II. Było szkoda, że umiera człowiek - człowiek wybitny, którego rola i wpływy były niezaprzeczalne, który znaczył także bardzo dużo dla pojedynczego człowieka. I który pewnie bardzo długo będzie musiał czekać na następcę.
Pan G. zaś opowiedział nam o tym, że uczelnie mają problem, gdy uznany wykładowca umiera, lub chociaż przechodzi na emeryturę. Cytując: 'żelbetu to uczy piętnastu, mechaniki budowli z pięciu, od teorii plastyczności dwóch by znalazł, a od reologii nie ma już nikogo'. Jako typowy, żywy przykład podany został pan P., który wykładał na moim wydziale akurat 'teorię prętów cienkościennych'. W momencie jego przejścia na emeryturę, przedmiot umarł śmiercią naturalną - tylko dlatego, że nie było w okolicy wystarczająco wykwalifikowanej osoby, która by mogła uczyć młodzież. (tu miałam jeszcze komentarz, ale stwierdziłam, że się obejdzie bez :P)
Lokalnie mamy dookoła siebie mnóstwo ludzi niezastąpionych - mamę, najlepszego przyjaciela, babcię, która wie, kim dokładnie była jakaś odwiedzana na cmentarzu ciocia, dziadek, który robi fenomenalny kapuśniak. Niezastąpieni. Z jednej strony korci, by przeciwdziałać jakoś tej niezastąpioności (bo ciągłość, bo szkoda tracić coś, bo 15 milionów innych rozsądnych i solidnych powodów), z drugiej strony tak naprawdę każdy wie, że w 100% się kogoś zastąpić nie da (choć wykonywanie czyichś funkcji jest wykonalne :P). Pamiętaj (dowolny, a przez to każdy) czytelniku, że też z pewnością jesteś niezastąpiony dla kogoś ;).
PS Od reologii mamy podobno panów na przyuczeniu :P.
Jeśli studiowanie jest faktycznie siedzeniem nad książkami, dochodzeniem do wniosków, badaniem i zastanawianiem się, to chyba najbliższy mi kierunkiem nosiłby nazwę 'Podział Zajęć', natomiast mojej Szwesti pasowałaby 'Harrypotterologia'. Książa do Mechaniki Pękania mnie jednak zainteresowała - pan G. już we wstępie pozwala sobie na szaleństwa w postaci 'asumptu' :P, ponadto używa przecinków!, myślników! i w szybkim przeglądaniu natknęłam się nawet na jeden średnik. To pewnie głupie, ale moim zdaniem znaki interpunkcyjne (ich obecność, poza minimalistycznymi kropkami) są dobrym wyznacznikiem książek - podręczników, które są zdatne do czytania :P.
Tak w ogóle dawno nie pisałam o niczym niegłupim. Chyba nadal tego nie zmienię :P, ale powtórzę opowieść pana G. z wykładów, nieco ją rozwijając. (Nawiasem pisząc, pan G. ma zwyczaj zabawiania studentów niewybrednymi dowcipami, historyjkami z życia, wzbogaconymi o własne (i czasem nietypowe) wnioski, i prowadzenia zajęć w sposób raczej przyjemny dla obu stron. Denerwował mnie trochę w pierwszym semestrze naszej znajomości, teraz mam go za mądrego i nawet nietuzinkowego człowieka. Także za niekwestionowanego fachowca z swej dziedzinie. Jak myślicie, dlaczego parówki pękają po długości, a nie po obwodzie :P?).
Mówi się, że 'cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych' - każdy wie, jak to trzeba rozumieć. Okazuje się, że jednak istnieją, nawet dosyć blisko, ludzie niezastąpieni. Można ten problem podotykać sobie z różnych stron - przykładowo wszystkim było szkoda, gdy Bóg zawołał do siebie Jana Pawła II. Było szkoda, że umiera człowiek - człowiek wybitny, którego rola i wpływy były niezaprzeczalne, który znaczył także bardzo dużo dla pojedynczego człowieka. I który pewnie bardzo długo będzie musiał czekać na następcę.
Pan G. zaś opowiedział nam o tym, że uczelnie mają problem, gdy uznany wykładowca umiera, lub chociaż przechodzi na emeryturę. Cytując: 'żelbetu to uczy piętnastu, mechaniki budowli z pięciu, od teorii plastyczności dwóch by znalazł, a od reologii nie ma już nikogo'. Jako typowy, żywy przykład podany został pan P., który wykładał na moim wydziale akurat 'teorię prętów cienkościennych'. W momencie jego przejścia na emeryturę, przedmiot umarł śmiercią naturalną - tylko dlatego, że nie było w okolicy wystarczająco wykwalifikowanej osoby, która by mogła uczyć młodzież. (tu miałam jeszcze komentarz, ale stwierdziłam, że się obejdzie bez :P)
Lokalnie mamy dookoła siebie mnóstwo ludzi niezastąpionych - mamę, najlepszego przyjaciela, babcię, która wie, kim dokładnie była jakaś odwiedzana na cmentarzu ciocia, dziadek, który robi fenomenalny kapuśniak. Niezastąpieni. Z jednej strony korci, by przeciwdziałać jakoś tej niezastąpioności (bo ciągłość, bo szkoda tracić coś, bo 15 milionów innych rozsądnych i solidnych powodów), z drugiej strony tak naprawdę każdy wie, że w 100% się kogoś zastąpić nie da (choć wykonywanie czyichś funkcji jest wykonalne :P). Pamiętaj (dowolny, a przez to każdy) czytelniku, że też z pewnością jesteś niezastąpiony dla kogoś ;).
PS Od reologii mamy podobno panów na przyuczeniu :P.
Subskrybuj:
Posty (Atom)