Mam duży i dość interesujący w skali świata problem. W dodatku rozwija się on od gimnazjum, poprzez liceum, wszystkie lata studiów, by osiągnąć teraz apogeum (mam nadzieję, że to jest własnie apogeum, gorzej już być nie może.. :P).
Chodzi o moje wieczne śmiechawki :P. Chyba nie ma osoby, która by mnie nie znała i choć raz nie doświadczyła tego, że w najmniej odpowiedniej chwili (w tych bardziej odpowiednich też, ale kto by wspominał o drobnostkach) wybucham niekontrolowanym i intensywnym śmiechem ;). Zazwyczaj śmieję się głośno (albo w miarę niegłośno, o ile mi się uda zatkać czymś nos bądź usta) i w pojedynkę, bo zauważony powód do śmiechu jest zazwyczaj powodem bardzo prywatnym i bardzo mało śmiesznym dla innych. Potrafi trwać dobre kilka minut zanim się uspokoję, i przynajmniej zacznę wyjaśniać otoczeniu o co mi tym razem chodziło. (na przykład o obrazek - wykres narysowany Pawłowi B. na wykładzie z ekologii. Wynikało z niego, że osioł ma zerowy poziom szczęścia, a drzewo niebywałe ambicje. Bazą był wykres sigma-epsilon dla rozciągania stali.).
Będąc prawie-chemiczką mogłabym napisać, że energia aktywacji mojego śmiechu jest niebywale niska, i wystarczy byle co, by mnie rozśmieszyć. W 'byle czym' mieszczą się przede wszystkim głupie sytuacje, które mi się zdarzają (albo które sama jakoś przypadkiem prowokuję), lub te, które popełnili ludzie koło mnie i nieopatrznie dali się na tym robieniu podejrzeć. Przyznaję z lekkim wstydem :P, ale i bez bicia, że często śmieję się z innych, nawet wtedy gdy, hmm, to nie jest na miejscu. Moją miotłą czyszczącą sumienie jest to, że nigdy nie mówię trzecim osobom dlaczego to nagle widok uśmiechniętego Wilka tak na mnie podziałał, często nie mówię nawet obiektom radości, czym mi zawinili - ot, taka moja prywatna sprawa, która nikomu nie umniejsza ;). Moja grupa zaczęła dostrzegać we mnie rozrywkę, i uśmiecha się do mnie na wykładach w celu ożywienia siebie i moich mięśni brzucha. Wykładowcy dyplomatycznie udają, że nie widzą.
Tak w ogóle, zwykłam mówić, że człowiek się śmieje, gdy jest szczęśliwy, odprężony i w miarę pewny siebie. Nadal widzę w tym dużo prawdy, śmiejemy się na widok długo niewidzianej osoby, na imprezie, w miłym towarzystwie. Śmiech, poza tym, ze jest (bądź co bądź) ćwiczeniem fizycznym i bodźcem do wydzielania osławionych endorfin, bardzo pozytywnie wpływ ana otoczenie, które szczęśliwieje w oczach, i jest skłonne do przychylności. Uśmiechajcie się, proszę :)! I nie miejcie mi za złe, gdy czasem mnie poniesie (wiem, że muszę się kontrolować, to potwornie niekulturalne).
Przygotowuję opowieść o Jaworzynie Krynickiej ;).
No dobra, to w czym właściwie tkwi problem?
OdpowiedzUsuńPo pierwsze w tym, że prosiłam o podpisywanie się :P.
OdpowiedzUsuńPo drugie, Osobo, chodzi przede wszystkim o to, że mam już swoje lata. Chichranie się co chwilę z byle głupoty (która w dodatku rzadko znajduje uznanie w oczach innych), szacunku otoczenia mi nie dodaje. Po prostu łatwiej mnie mieć za głupią małolatę, niż za dorosłą i odpowiedzialną panią inżynier.
Prócz tego, to niezbyt kulturalne, gdy w towarzystwie nagle jedna osoba zanosi się śmiechem i odmawia logicznego wyjaśnienia powodów (bo o takie czasem trudno). Niezależnie od woli, 3/4 osób przez chwilę choć pomyśli, że to właśnie z nich żartuję.
Po kolejne, ja nad tym po prostu nie panuję :P. Bardzo lubię się śmiać, nie mogłabym żyć bez tego, ale są sytuacje, gdy bardzo chcę się powstrzymać - a wychodzi średnio. A to nie jest jakaś ekstremalna przypadłość, żeby sobie z nią nie poradzić :P.
W sumie słuszne pytanie, w ferworze pisania zapomniałam trochę po co piszę :P. Za to dodałam wykresik ;).
Po pierwsze przepraszam za nie podpisanie się, ale wyleciało mi z głowy, jak dokładnie leciał ten mój pseudonim.
OdpowiedzUsuńPo drugie, co do tak ujętego "problemu", to moje spojrzenie jest następujące:
Wydaje mi się, że cały zgrzyt polega na tym, że ludzie bardzo chcą pasować do tzw. norm społecznych. I to nie podlega dyskusji, że nasza natura opiera się na podleganiu zbiorowościom, ich wymogom i ich standardom. A jak zaczynamy odstawać, to spod ciepłej kołderki "normalności" zaczynają wystawać nasze nogi i wieje zimnem. Już nie jest tak przyjemnie i błogo. I wtedy pojawiają się pytania: czy chcę ciepłą kołderkę i pozwijam się tak, żeby pasować, czy też wolę leżeć dumnie i prosto, mimo że w nogi zimno.
Bo jakby na to nie patrzeć, stwierdzenie "mam już swoje lata" od strony natury niczego nie implikuje. Od strony naszej kultury, to już inna śpiewka. Jeśli chodzi o szacunek otoczenia, to nie trzeba go zdobywać stonowaniem, umiarkowaniem i grobową powagą. Co do tego, że ludziom może się wydawać, że to z nich się żartuje, to dostarczasz im momentów autorefleksji w stylu "a może moje zachowanie jest godne wyśmiania".
Tak, wiem, przedstawiam sytuację z jednej tylko strony, a to tylko dlatego, że przedstawiłaś ją z tej drugiej i nie mam co przedstawiać Twych argumentów ponownie. A na pytanie "co robić", mogę dać następujące podpowiedzi (proszę nie mylić z odpowiedziami):
1. Nic nie robić z tym stanem rzeczy! Na szczęście żyjemy w czasach, w których indywidualizm nie jest tępiony, człowiek ma coraz mniej ograniczoną wolność wyrażania siebie a społeczeństwo jest w stanie przełknąć osobę nadmiernie śmiejącą się, nawet w pracy zawodowej, w kontakcie z dorosłością objawiającą się w urzędach, na ulicach, wśród doroślejących znajomych. Za tą radą również stoi argument, że w szarej rzeczywistości często brakuje radości i chichotu, a już na pewno brakuje ich w energicznej, szczerej i czystej formie.
2. Jeśli mimo wszystko chcesz się bardziej dopasowywać do ogółu, ale i nie chcesz rezygnować z samej siebie, to naucz się nosić maski i grać. Jest to całkiem niezła frajda widzieć, jak ludzie dają się nabrać na pozorną powagę i dystans. Niestety, zawsze można się spotkać z zarzutem o dwulicowość, ale taka jest cena tej metody. Noszenie masek bywa trudne i wymaga zacięcia aktorskiego, ale nie jest niemożliwe. Tylko ostrzegam: nie należy się zbyt mocno przywiązywać do granych ról, żeby nie stały się drugą (lub nawet pierwszą) naturą.
Z mojej strony tyle, mam nadzieję, że moje słowa nie będą marnowaniem Twego czasu, bo prawdę mówiąc, prawię trochę truizmy.
Już na wstępie przepraszam, że wypowiedź trochę nieskładna, ale pisałam ją z wieeeloma przerwami przez cały dzień.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim to ja dziękuję Ci za poświęcony mi czas, za wszystko. A co do truizmów - dobrze je powtarzać, bo o rzeczach oczywistych człowiek przecież często zapomina :P.
Pamiętam moją mamę, która często powtarzała (i robi to dalej) 'jak cię widzą, tak cię piszą' (na początku moich przygód z życiem bardziej dotyczyło to czesania się :P, ale potem sukcesywnie rozszerzano to stwierdzenie, także o odpowiednie zachowanie się). Pewnie to trochę ograniczanie się, ale bardzo głęboko tkwi we mnie przekonanie, że są sytuacje, gdzie powinno się zachować tak, a nie inaczej. Nie jest to wtedy w sprzeczności z naturą, ale ją jakby trochę temperuje.
Istnieją takie sprawy, powiedzmy nadrzędne, którym trzeba podporządkować nawet siebie, z całą swoją indywidualnością. Może to nie jest przykład najlepszy z możliwych (bo słabo pokazuje kontrast), ale jest jednocześnie chyba najbardziej życiowym z tych, które wymyśliłam. Zatem - istnieją mężczyźni, którzy nienawidzą nosić garniturów, krawatów, a kamizelki doprowadzają ich do szaleństwa. I taki pan (będący dajmy na to młodym studentem) zostaje zaproszony na wesele do jakiejś ultrakonserwatywnej kuzynki. W tej sytuacji trzeba trochę ugiąć siebie, i 'nie robić cyrków' z odmawianiem odświętnego ubrania. (wiem, że można tu się bawić w niuanse typu 'można zawsze ubrać się ładnie, ale bez kamizelki', ale nie o to chodzi).
I chyba to miałam przede wszystkim na myśli - że śmianie się uchodzi na sucho, a nawet jest 'pożądane', ale chyba można pójść krok do przodu i być, eee, bardziej profesjonalnym :P. Z kolei porównanie do kołderki jest wyborne :), bądź pewna (Ręko Od Krzesła), że będę go używała przy każdej adekwatnej okazji. Chwyta ten problem od nieco innej strony.
Noszenie masek to też inna sprawa. Tu już nie będę kontynuować tematu (bo by się porozwlekało wszystko), ale mam nadzieję, że kiedyś pojawi się jakiś impuls, który mnie jakoś nastroi do tematu :). Z uśmiechem pozdrawiam :).