piątek, 6 maja 2011

Dolce vita

To będzie trudny post, bo w ciągu ostatniego tygodnia działo się tyle niesamowitych i ciekawych rzeczy, że mogłyby obejmować z powodzeniem całe wakacje dowolnej, znudzonej codziennością duszyczki ;). Ciężko zawrzeć kaskady pięknych wspomnień (jejku, właczył mi się jakiś pompatyczny język :P) w ilości tekstu, która nie zrazi pierwszego-lepszego czytelnika, właściwie jest to niemożliwe. Opowiem Wam, co pamiętam z wyjazdu do słonecznej (dla nas już nie tylko z nazwy) Italii ;).

(Zacznę może tak w nawiasie, od kilku solidnych faktów, żeby łatwiej było się zorientować o co chodzi ;). Pojechałam wraz z 9 osobami (8/9 znam z akademików) do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. Pomysł w niektórych głowach kwitł już od marca, gdy to dominikanie krakowscy rzucili pomysł 'Jedziemy stopem na beatyfikację!'. Po kilku naradach akademikowych stwierdzono, że wygodniej będzie jechać samochodem (z powodu wzrostu ilości chętnych nawet 2 samochodami) i przy okazji pozwiedzać nieco oddalone od Polski Włochy. Tak wszystko wyglądało z mojej perspektywy widza i kibica. W środę poprzedzającą piątkowy wyjazd, przyszedł do mnie kolega, który skutecznie przekonał mnie do zajęcia ostatniego wolnego miejsca w aucie ;). Powiedziałabym, że Ktoś na górze chciał, żebym pojechała ;). )

Wycieczka składała się z kilku etapów, a jej plan wyglądał mniej więcej tak: ( miało być tylko wypisane w punktach, ale zobaczyłam, że jednak wygodniej jest mi pisać o wszystkim 2 słowa ):

1. Jazda do Włoch.
Zasadniczą siłą napędową w naszym samochodzie było LPG. Pozwoliło to zauważyć, że w Austrii nie ma gazu na stacjach benzynowych. Poza tym Alpy są piękne, widzieliśmy wiele przydomowych plantacji winogron ;), oraz przejeżdżaliśmy przez niespotykane w Polsce tunele ;).

2. Spanie na jakiejś polnej drodze.
Był to nieodłączny element wycieczki - rozlokowanie 10 osób w 2 samochodach i 1 namiocie tak, by przynajmniej kierowcy byli w stanie następnego dnia ruszać swobodnie wszystkimi kończynami ;). Tak naprawdę było bardzo fajnie i na ogół bezproblemowo ;).

3. Dojazd do Rzymu i szukanie postoju.
Udało nam się znaleźć w miarę pusty parking niemal w centrum miasta. O ile dobrze pamiętam, 9 euro za dobę dla samochodu, całkiem nieźle, biorąc pod uwagę ceny w Wenecji ;).

4. Zwiedzanie Wiecznego Miasta.
(Będąc zupełną ignorantką powiedziałabym, że nazwa pochodzi od dachów niemal wszystkich domów, budowli, które pokryte były różnego rodzaju roślinami. Nie tylko doniczkowymi, także (brutalnie mówiąc) 'trawą wystającą z dachówek', obok imponujących ogrodów na dachu ;) ). Mając Dredzika za przewodnika, dzierżąc karimaty i śpiwory, zwiedziliśmy co ważniejsze zabytki Rzymu. Dostawszy pod Circus Maximus bezpłatny niezbędnik pielgrzyma (torebeczki z owocowym prowiantem, m.in. z kiwi ;) ) udaliśmy się w stronę Watykanu.

5. Kolejka przed Placem Św. Piotra...
... miała tak jakby 2 osobne etapy. Najpierw czekaliśmy przed jedną bramą (albo przed wejściem na dalsze uliczki, nie jestem w stanie powiedzieć) od 23, by po 1 w nocy móc przejść dalej. Na miejscu właściwej kolejki ustawiliśmy się wśród dziesiątek tysięcy turystów zajmujących całą szerokość ulic, by czekać na otwarcie bramek prowadzących na plac. Poznałam 2 Francuzki, Penelope i Aude, które studiują filozofię w Paryżu ;). Generalnie bycie w kolejce polegało na spaniu, leżeniu bądź staniu sobie i czekaniu na magiczną godzinę 5:30, która wyznaczała początek wpuszczania tłumu na plac. Jeśli ktoś chce dokładną relację - opowiem ;). ('człowiek człowiekowi wilkiem, kiwi kiwi kiwi ;D').

6. Msza beatyfikacyjna.
Jakoś koło 7 rano mogliśmy zająć nasze miejsca na placu. Widać z niego było ołtarz i telebimy. Czas przed mszą spędziliśmy ramię w ramię z chrześcijańskimi uchodźcami z Iraku, którzy posiadali ogromną flagę i członka społeczności grającego na dudach ;). Donośnie śpiewali swoje pieśni i bronili naszego terytorium przed wściekłym tłumem. Na mszy chciało się nam trochę spać :p, co nie zmienia faktu, że był to piękny, zapadający w serce czas.

7. Wyjazd z Rzymu prosto na plażę ;)
Pływaliśmy w cieplutkim Morzu Śródziemnym, z figlarnymi falami i w nowoczesnych, wycieczkowych strojach kąpielowych ;). Potem mogliśmy wziąć gorący prysznic - lepiej niż na stacjach benzynowych ;).

8. Nocleg na innej polnej drodze...
...tym razem z użyciem namiotu i maskowaniem samochodu. Przy okazji można było oglądać niebywale rozgwieżdżone niebo i łapać świetliki ;).

9. Zwiedzanie Pizy.
To spokojne miasteczko, najspokojniejsze z tych, które widzieliśmy. Jedliśmy pizzę, lody, a przede wszystkim zorganizowaliśmy ogromną sesję zdjęciową przed Krzywą Wieżą ;).

10. Ognisko na plaży.
Znaleźliśmy dość przyzwoitą, pełną muszelek plażę. Mogliśmy pooglądać zachód słońca, dodatkowa atrakcja, której nikt się nie spodziewał. Do ładnej pogody i win z Pizy idealnie pasowało ognisko zrobione z gałęzi wyniesionych niegdyś przez morze. Bardzo mi się podobało ;). Zabawę przerwało nam przybycie straży morskiej (przynajmniej tak nam się wydaje), przed którą uciekliśmy (mając w planach nocleg na parkingu obok plaży; lepiej było się nie narażać ;) ).

11. Przyjazd do Florencji,
nazywanej we Włoszech 'Firenze'. Było to miasto, gdzie pozwiedzaliśmy zabytki, m. in. Kościół Św. Krzyża (jak się okazało, w remoncie). Wrażenie robią misterne fasady, w ogóle niebywała dokładność z jaką wykonano wszystkie elementy ogromnych gmachów. Florencja była miastem napakowanym samochodami (w przeciwieństwie do wspomnianej już Pizy i, o dziwo, Rzymu), za to posiadającym piękną panoramę. Jadąc w stronę Wenecji, wybraliśmy drogę przez serpentyny ciągnące się przez góry. Jazda dostarczała dużo emocji, szczególnie płci pięknej, która śmiała się i modliła naprzemiennie.

12. Nocleg nie wiadomo gdzie...
...przy drodze i drzewach uginających się od wiatru. Drzewa napawały strachem pewne jednostki, a grupa śpiąca w namiocie miała przewidywalny wcześniej surprise w postaci deszczu. Ale raczej nikt nie czuł się chory późnej ;).

13. Wenecja.
Pomimo burzy o brzasku, dzień zrobił się wyjątkowo piękny. Dzięki temu zwiedzanie Wenecji przedłużyło się z planowanych 2-3 godzin do 7, wyliczonych przez bezlitosny parkomat ;). Wenecja jest wyjątkowo malownicza, pełna jak całe Włochy kolorowych kamieniczek, z praniem suszącym się nad kanałami ;). Przechodziliśmy przez najbardziej znany most Rialto, odwiedziliśmy bazylikę św. Marka ze złotą mozaiką na sklepieniach. Gubiliśmy się w wąskich uliczkach, co chwilę można było odkryć coś pięknego (chyba całe Włochy mają to do siebie - idzie się jakąś pierwszą-lepszą uliczką, myśli się o deszczu, kanapkach albo czymkolwiek innym, i nagle przed człowiekiem wyrasta olbrzymia, zdobiona katedra ;) ).

14. Jeszcze raz morze ;)
Korzystając z ładnej pogody, pojechaliśmy ostatni raz wykąpać się w morzu, tym razem adriatyckim. Uwielbiam pływać w morzu ;). Nie było pryszniców, za to plażę pokrywały ładne i duże muszle. Pod wpływem kontaktu z jedną z nich, nasz kolega rozciął sobie stopę (tylko troszkę), jednak pojechaliśmy z nim do szpitala - po włosku ospedale ;)

15. Powrót do Polski
'Ogarnął mnie smutek przed daleką drogą. Prawda, messer, że taki smutek jest czymś naturalnym nawet wtedy, kiedy człowiek wie, że u kresu tej drogi czeka go szczęście?'


Podczas całej wycieczki cieszyłam się wszystkim, co mogłam zobaczyć, przeżyć. Ani przez chwilę nie myślałam o nauce, niemożliwych do zrobienia projektach i zbliżających się zaliczeniach. Spędziliśmy wszyscy cudownie wolny czas, bez gonitwy, śpieszenia się, robienia i myślenia o 10 rzeczach na raz ;). Słodkie życie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz