Dzisiaj po południu znalazłam coś, co być może powinnam znaleźć dużo wcześniej.
Pisałam już, sami decydujemy, co wiedzą o nas inni ludzie. Czasem nie mówimy im o niektórych sprawach wprost, zostawiamy złotą nitkę prowadzącą do celu, poszlakę, ślad. Coś, co trochę nie pasuje do reszty, co jest dysonansem w symfonii wzajemnych relacji. Taki zegarek na ręku aktora w filmie o starożytnej Grecji ;).Wystarczy czasem, że użyje się mało popularnego, ale pełnego znaczenia słowa, albo zada się pytanie, o którym nikt by nie pomyślał, nie będąc świadomym odpowiedzi. Zabawa w życiu polega na szukaniu takich zostawionych przez bliskie osoby uchylonych drzwi, za którymi może się kryć banalny pokój, albo świat godzien Białego Królika ;).
Często (może z niepewności) dawkuje się informacje i tworzy niemożliwe do przejścia labirynty myślowe. Jednak po jakimś czasie, gdy nadal jesteśmy pewni tego, co chcemy przekazać, zostawiamy coraz więcej wskazówek. Pozwalamy odkryć tajemnicę (przypomniała mi się 'bombonierka' Turnau(a)? (znowu nie wiem, jak się to pisze, każdy wie, o co chodzi ;) )). Proszę, nie przestawaj ;).
sobota, 11 czerwca 2011
piątek, 3 czerwca 2011
Prezent na dzień dziecka
Jutro jadę do domu, ostatni pewnie raz przed wakacjami. Wraz ze mną pojedzie naczynie żaroodporne, głęboki talerz, koszyk Czerwonego Kapturka i 1/3 krakowskiej szafy. Jestem pewna, że pomimo tych zabiegów i tak w lipcu wyjadę z miasta ledwo trzymając w rękach ogromne i ciężkie tobołki. (Z góry dziękuję losowo wybranemu koledze, który pomoże mi taszczyć wszystko na przystanek ;) ). Ale to jeszcze nie teraz ;).
Dzisiaj Krzysiu zaprosił mnie na urodzinowego grilla. Błyski, brane przeze mnie za zwiastun dobrej pogody, okazały się jednak niesamowicie burzowe, a raczej deszczowe. Wraz z częścią grilla, rozradowanej z powodu porządnego oberwania chmury albo wypitego alkoholu, staliśmy na deszczu śmiejąc się, tańcząc, krzycząc, śpiewając i moknąc ;). Było wspaniale, uwielbiam deszcz ;). (naprawdę lubię. Czuję, że jest taki 'mój', że jak postoję sobie na ulewie minie wszystko, co złe ;) ) . Uwielbiam też inne rzeczy, które robię tu, w Krakowie. Kocham swobodę dnia, ludzi, których mam dookoła. Po zajęciach na AGH mogę pójść na Skarbińskiego. Po powrocie na akademiki otworem stają przede mną piętra IV, V, VII i X, nie wspominając o najbliższych sąsiadkach na III. W każdej niemal chwili mogę pójść się gdzieś uczyć, wypić herbatę, pograć w dziwną grę planszową, porozmawiać. Czuję się swobodnie; na tyle, by robić to, co mi serce podpowiada. Mam kochaną współlokatorkę, wspaniale sąsiadki, z którymi czuję się niemal jak z domownikami. Gdy to nie wystarcza, mogę zawsze zadzwonić do Zagatki. Albo napisać maila. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Co więc sprawia, że szczęśliwi ludzie pragną czegoś innego, ryzykują swoje szczęście, a raczej zawieszają je na jakiś czas w próżni? Zmieniają coś, co jest dobre, chociaż wcale nie jest pewne, że istnieje coś lepszego. Nie ma hierarchizacji 'dobra'; jest tylko 'dobro' i 'inne dobro'. Nie mam pojęcia, co każe nam iść do przodu, korzystać z życia, a może realizować marzenia?
W środę, na dzień dziecka, dowiedziałam się, że Compiègne przyjmie mnie w semestrze zimowym 2011/2012. Jadę na erasmusa :D!!! Cieszę się, wiem, że po powrocie wszystko będzie w porządku. W końcu to zależy przede wszystkim ode mnie :P
Kiedyś przeprowadzałam ankietę, jedna osoba okazała się prorokiem ;)
Dzisiaj Krzysiu zaprosił mnie na urodzinowego grilla. Błyski, brane przeze mnie za zwiastun dobrej pogody, okazały się jednak niesamowicie burzowe, a raczej deszczowe. Wraz z częścią grilla, rozradowanej z powodu porządnego oberwania chmury albo wypitego alkoholu, staliśmy na deszczu śmiejąc się, tańcząc, krzycząc, śpiewając i moknąc ;). Było wspaniale, uwielbiam deszcz ;). (naprawdę lubię. Czuję, że jest taki 'mój', że jak postoję sobie na ulewie minie wszystko, co złe ;) ) . Uwielbiam też inne rzeczy, które robię tu, w Krakowie. Kocham swobodę dnia, ludzi, których mam dookoła. Po zajęciach na AGH mogę pójść na Skarbińskiego. Po powrocie na akademiki otworem stają przede mną piętra IV, V, VII i X, nie wspominając o najbliższych sąsiadkach na III. W każdej niemal chwili mogę pójść się gdzieś uczyć, wypić herbatę, pograć w dziwną grę planszową, porozmawiać. Czuję się swobodnie; na tyle, by robić to, co mi serce podpowiada. Mam kochaną współlokatorkę, wspaniale sąsiadki, z którymi czuję się niemal jak z domownikami. Gdy to nie wystarcza, mogę zawsze zadzwonić do Zagatki. Albo napisać maila. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
Co więc sprawia, że szczęśliwi ludzie pragną czegoś innego, ryzykują swoje szczęście, a raczej zawieszają je na jakiś czas w próżni? Zmieniają coś, co jest dobre, chociaż wcale nie jest pewne, że istnieje coś lepszego. Nie ma hierarchizacji 'dobra'; jest tylko 'dobro' i 'inne dobro'. Nie mam pojęcia, co każe nam iść do przodu, korzystać z życia, a może realizować marzenia?
W środę, na dzień dziecka, dowiedziałam się, że Compiègne przyjmie mnie w semestrze zimowym 2011/2012. Jadę na erasmusa :D!!! Cieszę się, wiem, że po powrocie wszystko będzie w porządku. W końcu to zależy przede wszystkim ode mnie :P
Kiedyś przeprowadzałam ankietę, jedna osoba okazała się prorokiem ;)
piątek, 27 maja 2011
Na co zwracamy uwagę
Szybkie podsumowanie ankiety, z wyjaśnieniem. Zagadkowa w dwójnasób jest dla mnie liczba głosów. Początkowo, po zakończeniu ankiety, było ich 14 - absolutny rekord jak na mnie ;). Dziękuję bardzo wszystkim, którzy poświęcili mi te 30 sekund :]. Następnie, po kilku dniach, gdy nie można było już odpowiadać a ankieta sobie po prostu ładnie wyglądała, zrobiło się 27 głosów. Byłam skłonna uwierzyć, że po prostu coś 'podwoiło' wyniki, gdyby nie to '27' i nieparzyste liczby osób w niektórych opcjach. Nie sądzę, czy o blogu wie aż tyle osób żeby zrobić ankietowy nalot, ale z racji, że te wyniki mam, będzie komentarz do nich. Dodam, że podobnie zdarzyło się z obecną ankietą, po zakończeniu pojawiły się 3 głosy. Za mało się znam na komputerach, żeby to sobie jakoś wyjaśnić albo sprawdzić ;).
Pytanie, podpowiedziane przez pewną osobę (dziękuję bardzo ;) ) wydaje mi się bardzo przydatne. Okazuje się, (co było do przewidzenia), że pierwszą rzeczą przyciągającą uwagę otoczenia jest uśmiech. Piękny, promienny, naturalny, oswajający. Znam chyba 3 osoby, które uśmiechają się tak z natury, cały czas niemalże, i uśmiechem właśnie torują sobie drogę do serc tłumu. Kolejne w kolejce są odzwierciedlające duszę oczy i włosy. Są ludzie, z których pamięta się przede wszystkim oczy, w które się patrzy za każdym razem podczas rozmowy. Wygląd zamykają buty, na punkcie których część osób ma swoistą manię ;).
Z cech charakteru pożądana jest chęć rozmowy, wzajemne staranie się, oraz 'coś trudnego do zdefiniowania', choć tu pewnie ciężko z realizacją ;).
Podsumowując - jeśli chcemy podbić serca nawet żądnego krwi tłumu, należy mieć ciekawe, czyste i dopasowane do stroju buty, zero łupieżu, i szczery uśmiech na twarzy i w oczach. Całe szczęście, nie trzeba mieć dużego biustu albo figury atlety. Pożądana jest chęć zaprzyjaźnienia się, i posiadanie w sobie Czegoś (dokładnie nie wiadomo czego), co sprawia, że będzie się w stanie być z kimś blisko.
Często o tym, czy ktoś nas zainteresuje decyduje ułamek sekundy, jakieś z pozoru normalne zachowanie, akcja, którą zauważyliśmy, którą potem pielęgnujemy w pamięci. Na przykład sposób gry w siatkówkę, 2 zdania wymienione przy grillu, pomachanie do kogoś z okna.
Jeszcze tylko myśl na dzisiaj i wracam do projektu. Albert Camus:
'Żyć to czynić zło: innym i sobie samemu poprzez innych.
Okrutna ziemio! Jak to zrobić, żeby nie dotykać niczego? Jakie znaleźć ostateczne wygnanie?'
Pytanie, podpowiedziane przez pewną osobę (dziękuję bardzo ;) ) wydaje mi się bardzo przydatne. Okazuje się, (co było do przewidzenia), że pierwszą rzeczą przyciągającą uwagę otoczenia jest uśmiech. Piękny, promienny, naturalny, oswajający. Znam chyba 3 osoby, które uśmiechają się tak z natury, cały czas niemalże, i uśmiechem właśnie torują sobie drogę do serc tłumu. Kolejne w kolejce są odzwierciedlające duszę oczy i włosy. Są ludzie, z których pamięta się przede wszystkim oczy, w które się patrzy za każdym razem podczas rozmowy. Wygląd zamykają buty, na punkcie których część osób ma swoistą manię ;).
Z cech charakteru pożądana jest chęć rozmowy, wzajemne staranie się, oraz 'coś trudnego do zdefiniowania', choć tu pewnie ciężko z realizacją ;).
Podsumowując - jeśli chcemy podbić serca nawet żądnego krwi tłumu, należy mieć ciekawe, czyste i dopasowane do stroju buty, zero łupieżu, i szczery uśmiech na twarzy i w oczach. Całe szczęście, nie trzeba mieć dużego biustu albo figury atlety. Pożądana jest chęć zaprzyjaźnienia się, i posiadanie w sobie Czegoś (dokładnie nie wiadomo czego), co sprawia, że będzie się w stanie być z kimś blisko.
Często o tym, czy ktoś nas zainteresuje decyduje ułamek sekundy, jakieś z pozoru normalne zachowanie, akcja, którą zauważyliśmy, którą potem pielęgnujemy w pamięci. Na przykład sposób gry w siatkówkę, 2 zdania wymienione przy grillu, pomachanie do kogoś z okna.
Jeszcze tylko myśl na dzisiaj i wracam do projektu. Albert Camus:
'Żyć to czynić zło: innym i sobie samemu poprzez innych.
Okrutna ziemio! Jak to zrobić, żeby nie dotykać niczego? Jakie znaleźć ostateczne wygnanie?'
wtorek, 24 maja 2011
Sztuka
Post miał być podsumowaniem ankiety, ale zaczęłam inny temat i stwierdzam, że bez sensu na siłę pchać ankietę. Zrobi się następnym razem ;).
Pierwszy raz usłyszałam o 'sztuce inżynierskiej' na wykładzie z konstrukcji murowych. Wtedy, pewnie zajęta czymś innym (ewentualnie zniechęcona godziną 8 rano w poniedziałek), nie usłyszałam o co z tą 'sztuką' dokładnie chodzi. Pojęcie raz poznane, zdawało się zalewać nas z każdej strony. Początkowo był to mały strumyczek jednego przedmiotu, by teraz 'sztuka' była wspominana niemal na każdym konstrukcyjnym. W sumie każdy może we własnym zakresie znaleźć sobie jakieś dobre wyjaśnienie, własną interpretację, nie jest to jakoś szczególnie trudne. Pewnie sama bym nie wpadła na połączenie tych dwóch słów, ale skoro już jest, nie budzi jakichś poważniejszych zastrzeżeń.
Zapomniany już problem wyjaśnił przypadkowo pan z AGH, wykładający 'English in science and technology'. Otóż 'sztuką' (craft), do której należy również np medycyna, nazywamy wyższą formą rzemieślnictwa, połączenie wiedzy z doświadczeniem i wyczuciem tematu. Powstałe dzieło to coś, co jest samo w sobie indywidualne, niepowtarzalne, bo stworzone na potrzeby konkretnej sytuacji, 'jednorazowe', doskonale wyważone. Ma określone ramy zasad, na których odzwierciedla się idee, przy pomocy wymienionych już wiedzy i doświadczenia.
Wczoraj na etyce pan mówił nam krótko o innym rodzaju sztuki - o sztuce życia. Słabo go słuchałam, (robiłam jednocześnie ankietę, ponad 300 pytań), jednak temat wydał mi się interesujący. Sztuka życia... . Widzę sama po sobie, że żyję często byle jak. Nie chodzi o jakieś złe odżywianie, picie pod mostem albo spóźnianie się na wesele dziecka, ale o taką małą dbałość o szczegóły życia. Przejaskrawiając, wyobraźcie sobie, że idziecie na wielki bal w adidasach (bo tak wygodniej) i bez kolczyków, bo się zapomniało. Jeśli popatrzymy na życie jak na sztukę, na arcydzieło w którym uczestniczymy, może się okazać, że brakuje nam delikatności, tak ważnej w kontaktach z innymi. To chyba najlepsze słowa, delikatność i precyzja. Nie dbamy o to, czy komuś nie sprawiamy bólu, przez życie swoje i cudze przechodzimy jak huragan.
Podam może trochę banalny przykład: Idzie mama z małym dzieckiem do pielęgniarki, pobrać krew. Dziecię jest przerażone, po pierwsze z natury, po drugie faktycznie boi się wbijanego w skórę kawałka metalu, który wyciągnie z niego ciepłą, pulsującą krew. Pielęgniarka A siada, rozmawia z dzieckiem, odwraca jego uwagę, po czym z największą starannością wbija igłę tak, by sprawić możliwie najmniej bólu. Siostra B ma w domu chorą matkę, nie spała pół nocy, jest (być może przez to) mało wrażliwa na nieszczęście małego pacjenta. Siada przy nim, pobiera szybko krew, nie zawracając sobie niczym głowy. Obie pielęgniarki dobrze wykonały swoją pracę, osiągnęły ten sam efekt, nie popełniły żadnego błędu. Ale jednak starajmy się być siostrą A, nawet w warunkach siostry B :P.
(Napisałabym 'uczyńmy nasze życie sztuką!', ale to brzmi jak jakiś okropny, pacyfistyczny slogan. W ogóle nieszczerze :P).
Dla rozluźnienia powiem, że istnieje jeszcze jeden rodzaj sztuki - 'Sztuka spadania', pooglądajcie ;).
Powinnam się zabrać za projekty, a nie za pisanie :P.
Pierwszy raz usłyszałam o 'sztuce inżynierskiej' na wykładzie z konstrukcji murowych. Wtedy, pewnie zajęta czymś innym (ewentualnie zniechęcona godziną 8 rano w poniedziałek), nie usłyszałam o co z tą 'sztuką' dokładnie chodzi. Pojęcie raz poznane, zdawało się zalewać nas z każdej strony. Początkowo był to mały strumyczek jednego przedmiotu, by teraz 'sztuka' była wspominana niemal na każdym konstrukcyjnym. W sumie każdy może we własnym zakresie znaleźć sobie jakieś dobre wyjaśnienie, własną interpretację, nie jest to jakoś szczególnie trudne. Pewnie sama bym nie wpadła na połączenie tych dwóch słów, ale skoro już jest, nie budzi jakichś poważniejszych zastrzeżeń.
Zapomniany już problem wyjaśnił przypadkowo pan z AGH, wykładający 'English in science and technology'. Otóż 'sztuką' (craft), do której należy również np medycyna, nazywamy wyższą formą rzemieślnictwa, połączenie wiedzy z doświadczeniem i wyczuciem tematu. Powstałe dzieło to coś, co jest samo w sobie indywidualne, niepowtarzalne, bo stworzone na potrzeby konkretnej sytuacji, 'jednorazowe', doskonale wyważone. Ma określone ramy zasad, na których odzwierciedla się idee, przy pomocy wymienionych już wiedzy i doświadczenia.
Wczoraj na etyce pan mówił nam krótko o innym rodzaju sztuki - o sztuce życia. Słabo go słuchałam, (robiłam jednocześnie ankietę, ponad 300 pytań), jednak temat wydał mi się interesujący. Sztuka życia... . Widzę sama po sobie, że żyję często byle jak. Nie chodzi o jakieś złe odżywianie, picie pod mostem albo spóźnianie się na wesele dziecka, ale o taką małą dbałość o szczegóły życia. Przejaskrawiając, wyobraźcie sobie, że idziecie na wielki bal w adidasach (bo tak wygodniej) i bez kolczyków, bo się zapomniało. Jeśli popatrzymy na życie jak na sztukę, na arcydzieło w którym uczestniczymy, może się okazać, że brakuje nam delikatności, tak ważnej w kontaktach z innymi. To chyba najlepsze słowa, delikatność i precyzja. Nie dbamy o to, czy komuś nie sprawiamy bólu, przez życie swoje i cudze przechodzimy jak huragan.
Podam może trochę banalny przykład: Idzie mama z małym dzieckiem do pielęgniarki, pobrać krew. Dziecię jest przerażone, po pierwsze z natury, po drugie faktycznie boi się wbijanego w skórę kawałka metalu, który wyciągnie z niego ciepłą, pulsującą krew. Pielęgniarka A siada, rozmawia z dzieckiem, odwraca jego uwagę, po czym z największą starannością wbija igłę tak, by sprawić możliwie najmniej bólu. Siostra B ma w domu chorą matkę, nie spała pół nocy, jest (być może przez to) mało wrażliwa na nieszczęście małego pacjenta. Siada przy nim, pobiera szybko krew, nie zawracając sobie niczym głowy. Obie pielęgniarki dobrze wykonały swoją pracę, osiągnęły ten sam efekt, nie popełniły żadnego błędu. Ale jednak starajmy się być siostrą A, nawet w warunkach siostry B :P.
(Napisałabym 'uczyńmy nasze życie sztuką!', ale to brzmi jak jakiś okropny, pacyfistyczny slogan. W ogóle nieszczerze :P).
Dla rozluźnienia powiem, że istnieje jeszcze jeden rodzaj sztuki - 'Sztuka spadania', pooglądajcie ;).
Powinnam się zabrać za projekty, a nie za pisanie :P.
poniedziałek, 23 maja 2011
Juwenalia
Ten post powstaje, ponieważ jestem niemożliwie śpiąca. Siedzę już od dłuższego czasu nad automatykę, która, choć już cokolwiek rozumiana, jest nie do powtórzenia. Jutro kolokwium, trzymajcie kciuki za 5 grup technologii chemicznej ;). Pisanie to przerwa w nauce, może mało produktywna (biorąc pod uwagę, że muszę dzisiaj zrobić skrzyżowanie i przekroje przez jezdnię), ale mam nadzieję, że pozwoli przynajmniej jedną rzecz zapisać po stronie osiągnięć minionego dnia ;). Jeśli ktoś się spodziewa wzniosłych, pięknych treści, muszę go dzisiaj zawieść, pozwalając czytać wyłącznie opisy ;).
Juwenalia, jak wiadomo, są czasem dzikiej radości studentów (rozumianej dosłownie), nie wiadomo do końca z czego. I dobrze, ludzie młodzi powinni się cieszyć, zwłaszcza bez powodu. Za pośrednictwem uczelni organizowane są więc grille, koncerty, różnego rodzaju konkursy i zabawy.
Naprawdę interesującą i bardzo przeze mnie lubianą częścią juwenaliów jest coroczny pochód. Studenci przebierają się za wytwory swojej, bądź cudzej fantazji, po czym maszerują za orkiestrą spod AGH na rynek, ciesząc się i śpiewając tradycyjne pieśni ('Literka A, literka G, ...'). W tym roku byłam pełnoprawnym członkiem pochodu, przebrałam się bowiem za Czerwonego Kapturka (przypadkowe zdjęcia są w internecie, ale wolę publicznie nie zamieszczać linku. I tak ktoś zrobił to za mnie :P), z własnoręcznie uszytym kapturkiem ;). Dwie grupy moich znajomych przebrały się kolejno za winogrona i smerfy ;). Wszystkim, którzy kiedykolwiek mieliby możliwość, gorąco polecam obejrzenie pochodu ;).
Uczestniczyłam także w koncertach. Przebojem okazała się czerwono-różowa szminka za 2.50zł, kupiona na potrzeby kapturka, a szeroko używana w autobusie po drodze na koncert kapeli 'Baciary'. Znak rozpoznawczy politechniki - cmok na policzku ;). Oprócz 'Baciar' miałam jeszcze przyjemność pójść niedaleko akademików na koncert Lady Pank. Żywiołowe skakanie, wykrzykiwanie słów piosenek i wymachiwanie rękami okazało się bardzo fajne, grunt, to dać się porwać ;). Jednak podtrzymuję zdanie z pierwszego roku; takie porwanie nie jest mi do szczęścia potrzebne częściej niż 1-2 razy w roku. Dziękuję bardzo ;).
Dla kontrastu, wczorajszy wieczór spędziliśmy na festiwalu muzyki filmowej - oglądając pierwszą część Piratów z Karaibów z muzyką na żywo :D. Wydarzenie odbywało się w krakowskiej hucie Sendzimira, w niezwykle klimatycznej hali. Chociaż podczas normalnego oglądania filmu bardziej skupiałam się na akcji niż na ścieżce dźwiękowej, tak sceny bez dialogów (np zbliżenie na romantycznego, patrzącego w dal bohatera) należały do Muzyki, w wykonaniu krakowskiej Sinfonietty (spodobała mi się nazwa, dlatego ją tu wspominam ;) ). Było niesamowicie, uwielbiam taki rodzaj muzyki ;). Gdyby ktoś chciał się wybrać w przyszłym roku, uprzedzam, że trzeba dużo wcześniej starać się o bilety, ja za swój bardzo dziękuję ;).
Spędziłam przyjemnie kilka dni, za to teraz trzeba wrócić do rzeczywistości pełnej autocada, mathcada i robota ;). Powodzenia wszystkim podczas nauki ;)!
Juwenalia, jak wiadomo, są czasem dzikiej radości studentów (rozumianej dosłownie), nie wiadomo do końca z czego. I dobrze, ludzie młodzi powinni się cieszyć, zwłaszcza bez powodu. Za pośrednictwem uczelni organizowane są więc grille, koncerty, różnego rodzaju konkursy i zabawy.
Naprawdę interesującą i bardzo przeze mnie lubianą częścią juwenaliów jest coroczny pochód. Studenci przebierają się za wytwory swojej, bądź cudzej fantazji, po czym maszerują za orkiestrą spod AGH na rynek, ciesząc się i śpiewając tradycyjne pieśni ('Literka A, literka G, ...'). W tym roku byłam pełnoprawnym członkiem pochodu, przebrałam się bowiem za Czerwonego Kapturka (przypadkowe zdjęcia są w internecie, ale wolę publicznie nie zamieszczać linku. I tak ktoś zrobił to za mnie :P), z własnoręcznie uszytym kapturkiem ;). Dwie grupy moich znajomych przebrały się kolejno za winogrona i smerfy ;). Wszystkim, którzy kiedykolwiek mieliby możliwość, gorąco polecam obejrzenie pochodu ;).
Uczestniczyłam także w koncertach. Przebojem okazała się czerwono-różowa szminka za 2.50zł, kupiona na potrzeby kapturka, a szeroko używana w autobusie po drodze na koncert kapeli 'Baciary'. Znak rozpoznawczy politechniki - cmok na policzku ;). Oprócz 'Baciar' miałam jeszcze przyjemność pójść niedaleko akademików na koncert Lady Pank. Żywiołowe skakanie, wykrzykiwanie słów piosenek i wymachiwanie rękami okazało się bardzo fajne, grunt, to dać się porwać ;). Jednak podtrzymuję zdanie z pierwszego roku; takie porwanie nie jest mi do szczęścia potrzebne częściej niż 1-2 razy w roku. Dziękuję bardzo ;).
Dla kontrastu, wczorajszy wieczór spędziliśmy na festiwalu muzyki filmowej - oglądając pierwszą część Piratów z Karaibów z muzyką na żywo :D. Wydarzenie odbywało się w krakowskiej hucie Sendzimira, w niezwykle klimatycznej hali. Chociaż podczas normalnego oglądania filmu bardziej skupiałam się na akcji niż na ścieżce dźwiękowej, tak sceny bez dialogów (np zbliżenie na romantycznego, patrzącego w dal bohatera) należały do Muzyki, w wykonaniu krakowskiej Sinfonietty (spodobała mi się nazwa, dlatego ją tu wspominam ;) ). Było niesamowicie, uwielbiam taki rodzaj muzyki ;). Gdyby ktoś chciał się wybrać w przyszłym roku, uprzedzam, że trzeba dużo wcześniej starać się o bilety, ja za swój bardzo dziękuję ;).
Spędziłam przyjemnie kilka dni, za to teraz trzeba wrócić do rzeczywistości pełnej autocada, mathcada i robota ;). Powodzenia wszystkim podczas nauki ;)!
Subskrybuj:
Posty (Atom)