środa, 9 kwietnia 2014

Pieniądze a wolność

Post powstał wczoraj w nocy, jednak na skutek braku internetu (patrz: linijka przed ostatnim akapitem), zamieszczam dzisiaj :). Miłego czytania :). (I tak w ogóle - strasznie poważny tytuł mi wyszedł :P).



Jest wiele takich rzeczy w życiu, do których trzeba dojść samemu. Przykładowo do rozwiązania zadania z matematyki. Wiadomo, że gdy się coś rozwiąże bez pomocy, gdy rozwiązanie powstanie w naszej głowie - to już w niej zostanie, i nie zmylą nas już żadne meandry wielomianów, czy geometrii analitycznej.

(Piętro niżej leci 'Kocham cię jak Irlandię', wersja bardzo karaoke. Akademik :P)

Tak samo trzeba dojść do niektórych mądrości życiowych. Mimo tego, że mama ostrzegała 'nie dotykaj gorącej płyty na piecu, bo się poparzysz' i tak się dotykało. Z ważniejszych powodów, lub z ich kompletnego braku, gdy gnało się za ideologią 'mama na pewno kłamie!', ale także z czystej nieuwagi. Po prostu - życie, próbowanie, nauka na błędach i wyciąganie wniosków z doświadczeń. Własnych najczęściej :).

Na podobnej zasadzie 'syty głodnego nie zrozumie' - to przysłowie, które nauczyłam się doceniać dopiero w dorosłym życiu. Ale o tym może jeszcze kiedyś :).

Tym razem chciałam napisać krótko, jednostronnie o pieniądzach. Mówi się, że 'pieniądze szczęścia nie dają', 'dorośli' dopowiadają, że '... za to szczęście dają rzeczy, które można za te pieniądze kupić'. Prawda, jak to często bywa, leży po środku - czyli człowiek jest szczęśliwy, gdy ma coś, co można nazwać finansową równowagą. Gdy pieniędzy jest za mało, zamiast cichego, honorowego ubóstwa wychodzi złość, wzajemne oskarżanie się współudziałowców niedoli, patologia. Gdy jest ich za dużo - prawie to samo, plus przesada, gruba przesada niemal w każdą stronę. I brak proporcji. Pieniądze są jak lek, pomagają tylko w odpowiedniej dawce.

(Pijana Peggy Brown na 7)

Mówi się także, że człowiek biedny jest człowiekiem szczęśliwym (guzik prawda, tylko kawałek szczęścia zależy od pieniędzy. Chociaż muszę przyznać, że czasem to bardzo duży kawałek, i taki, na który ma się szczególnie ochotę), natomiast ten posiadający pieniądze jest nimi spętany, nieszczęśliwy. I z tym się zgodzić nie mogę.

(Brak internetu (hmm, celowe działanie przeciwnika karaoke? :P) w akademiku nie przeszkadza w śpiewaniu lokalnych pieśni chwalących Politechnikę i przymioty jej studentów)

Opierając się na tym niemal ćwierćwiecznym kawałku życia sprezentowanym mi przez los, znając problem od jednej tylko strony, mogę wysunąć tezę, że pieniądze jednak dają coś bardzo cennego - wolność i niezależność. Wolność wyboru, połączoną z brakiem zależności od ludzi, także tych, którzy te pieniądze posiadają. Mając wystarczającą ilość pieniędzy, mogę decydować o sobie, o tym, co zrobię, czego się nauczę, gdzie pojadę. Mogę, w skrajnych sytuacjach, kupić odpowiedni lek dla bliskiej osoby, mogę działać szybko, gdy tego życie wymaga. Mogę stanowić sama o sobie, przynajmniej w dziedzinach i czasie, których nie dzielę z innymi. I to jest bardzo przyjemne uczucie, z którego nie chce się rezygnować.
Każdy, kto go spróbował, ten wie ;).

2 komentarze:

  1. Hej Asiu :)

    Tak na początku chciałbym powiedzieć, że nie należę do osób które mają zawsze wystarczającą ilość pieniędzy. Nie mogę się jednak zgodzić z tym, że pieniądze dają wolność. Może i dają tak jak napisałaś niezależność ale to też tylko w pewnym stopniu. Już wyjaśniam dlaczego tak uważam.
    Masz raję, że powiadanie pieniędzy uniezależnia nas np. od rodziców czy pomocy innych ale tym samym uzależnia nas od ich zdobywania czyli pracy i to wprost proporcjonalnie im bardziej jesteśmy niezależni tym bardziej nie możemy sobie pozwolić np na rzucenie pracy. Oczywiście można powiedzieć tak też trochę nawiązując do szczęście, że posiadanie dobrze płatnej pracy z której będziemy mogli odkładać daje nam taką możliwość. Ale to nie do końca prawda im więcej zarabiamy tym więcej wydajemy a co za tym idzie tym bardziej przyzwyczajamy się do pewnego standardu. Z którym tym trudniej nam się rozstać np.: odchodząc z pracy.

    Wiadome, że nie posiadanie pieniędzy budzi frustrację że nie możemy sobie na nic pozwolić, że cały czas się zastanawiamy czy będzie za co jutro zjeść obiad. I to może wydawać się zniewoleniem. Ale według mnie z czegoś takiego łatwiej jest tak w momencie wszystko rzucić i zacząć coś nowego niż w przypadku kiedy rzucenie wszystkiego wiąże się z rezygnacją z jakiś wygów.

    Same pieniądze może nie niewolą ale ich zdobywanie już tak, piszę to tak ze swojego doświadczenia i mam nadzieję że Cię tym nie urażam.

    Dla mnie wolność zaczyn się w głowie tak samo jak szczęście i wydaje mi się że te dwie rzeczy są bardzo mocno powiązane. Dla mnie wolność jest taką szczera akceptacją w sobie tego od czego jestem uzależniony.

    Zawsze mówię, że wolność to sen ale jestem wolny, nie ma obiektywnej wolności od wszystkiego, to uczucie zależy od tego czy akceptujemy siebie i swoje życie.

    Asiu życzę Ci abyś zawsze była wolna, żebyś zawsze czuła się wolna w swoim życiu :)

    Chcę Ci także z okazji świąt życzyć opieki Chrystusa, Tego który daje nam wolność.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamil, zacznę od tego, że pięknie dziękuję za życzenia świąteczne :). Tak samo dziękuję za skłaniający do myślenia komentarz i za Twoje spostrzeżenia.

    Mam ostatnio przebłyski myśli 'inżynierskiej' - to znaczy łączącej teorię z praktyką, w tym wypadku z praktyką życiową. Zgarniam sobie cukrowe mity i ideały (np. z bajek), i próbuję sprawdzić, jak tam ich kontakty z rzeczywistym, znanym mi światem. Tak samo było z pieniędzmi.

    Zgadzam się w jakimś stopniu z Tobą, ale bardziej w ogólnym opisie, niż w jego szczegółach. Nadal uważam, że pieniądze dają dużo wolności.

    Także nigdy raczej nie byłam w sytuacji, by wystarczało mi na rzeczy, na których mi zależało, których po prostu potrzebowałam. Nie da się wytłumaczyć, że pieniądze nie są ważne matce, która ze łzami w oczach patrzy na dziecko wyciągające rękę po kinder niespodziankę. Tą samą matkę stać jednak na ugotowanie obiadu (może bardzo niesprawiedliwie generalizuję, ale wydaje mi się, że jest bardzo mało takich rodzin, których nie ze swojej winy nie stać na przygotowanie nawet najprostszego jedzenia. W poście nie wchodzę w świat patologii) - to właśnie starcie realizmu z mitami, sloganami.

    Zgadzam się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, z tym, że im więcej pieniędzy mamy, tym więcej wydajemy - a każdy wydatek wydaje się niezbędny, choć wcześniej takim nie był. Hmm, chyba tłumaczyłabym to jako związek z potrzebami człowieka - najpierw potrzebujemy zjeść cokolwiek, potem zjeść coś z mięsem, a jeszcze dalej zjeść coś z mięsem i pójść na kurs angielskiego. O ile zachowuje się umiar (o którym pisałam), wszystko jest w porządku.

    Ponadto, chyba nie znam wielu ludzi, którzy byliby w stanie 'rzucić wszystko' - ale tak naprawdę, a nie tylko mówić o rzuceniu. Może tak zrobić osoba dosłownie samotna, ale nie wyobrażam sobie żywiciela rodziny, który ma mało pieniędzy i idzie sobie gdzieś daleko, albo rozpoczyna nagle nowy interes. Może tak zrobić, ale mając zabezpieczenie finansowe (bo odpowiada nie tylko za siebie, ale też za rodzinę) - i znów wracamy do początku. W ogóle, chyba niezbyt rozumiem te argumenty - świat teraz kręci się wokół pieniądza, niemal wszystko jest na niego wymienialne. W takiej sytuacji ignorowanie go jest ignorowaniem świata - i pewnie da się tak robić - ale po co?

    Poza tym nie wiem, czy zdobywanie pieniędzy wiąże się ze zniewoleniem - jeśli się lubi swoją pracę (a ja chyba nie miałam zajęcia, którego bym nie lubiła), i jeśli pracuje się proporcjonalnie do odpoczynku (bez nadmiaru nadgodzin, czy mocnego wysiłku), chyba pracę można prędzej nazwać sensem życia, niż władcą i tyranem.
    Jeżeli wchodzą wspomniane nadgodziny itp - nie można winić po prostu 'pracy', tylko raczej system, w którym jest ona wykonywana.

    Chciałam zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, która mi uciekła wcześniej - na powiedzenie 'pieniądz rodzi pieniądz'. Istnieje dobry przykład, który nie obejmuje akcji i pomnażania wielkich majątków, ale normalne zarabianie - jeśli rodzice zapłacą dziecku za patent żeglarski, potem za kurs instruktora, będzie mogło za jakiś czas pojechać na turnus żeglarski jako nauczyciel - już zarabiając pieniądze. A jak kogoś nie stać na kurs, nie dość, że nie zarobi w przyszłości, to jeszcze będzie pół życia smutny z powodu niespełnionego marzenia o żeglowaniu. I pół biedy, gdy dorośnie, i zacznie pracować na jego spełnienie.


    Nie wiem, czy odniosłam się do wszystkiego, przepraszam za rozwlekłą (i pewnie momentami skomplikowaną) odpowiedź. Pozdrawiam ;).

    OdpowiedzUsuń