Dziś (począwszy od 9 rano, na zlecenie Rządu) dokonałam Rzezi Stokrotek. Wiotkie łodyżki stawiały daremny opór siekającym ostrzom noży-bagnetów, złociste środki po raz ostatni wpatrywały się dziś w słońce, a miliony płatków rozsypały się w niespełnione wróżby kocha-nie kocha. Wolnym krokiem, na cztery koła przesuwałam się dziesięciocentymetrowym lasem, czasem spotykając pokrzywowy ruch oporu, lub wampira - pajęczaka. Niezapominajkowi cywile wyglądali niepokojąco zza porzeczkowych schronów, nie znając swojego losu. Tulipany ocalały, były ofiary w pszczołach.
Zdjęcie sprzed rzezi:
A teraz bajka - będzie bez morału, ale śmieszna w trakcie :).
Rzeczą wiadomą od kilku lat jest to, że na ogrodzie rośnie u nas chrzan. Nikt z niego nie korzysta, baaaa, nikt nawet nie ma pojęcia, które to jest (podobnie może być z rabarbarem, który przynajmniej rzuca się trochę w oczy, jednak migruje intrygująco) - ale jednak daje poczucie bezpieczeństwa w Wielką Sobotę, gdy to koszyk trzeba doprowadzić do wersji all inclusive. Wraz ze Szwesti i z googlami, zabrałyśmy się za szukanie na polu liści o odpowiednim wyglądzie. (Właściciele dużych połaci trawy - przypatrzcie się, może i u Was się ta roślinka osiadła). Wytypowałyśmy kilka potencjalnych chrzanów, z czego jeden udało się wykopać. Korzeń, choć biały i wielkością odpowiedni, nie zdradzał smaku ni zapachu chrzanowego, jednak z braku czasu i innych substytutów został wepchnięty dekoracyjnie do koszyka. Po święceniu został nieco zapomniany, (zwłaszcza, że nie wzbudzał zainteresowania Kotów (w przeciwieństwie do bukszpanu)), odkryłam go na nowo dzisiaj, przy robieniu żurku. Drżącymi rękami usiłowałam nieco zeschnięte, acz już wyświęcone cudo zetrzeć do zupy, jednak w dalszym ciągu chrzan przypominało ono tylko osobom ze sporym katarem i takąż wyobraźnią. Wyrzuciłam - nie struję całego domu (zwłaszcza, że chrzan dodaje się w celach smakowych, a nie wypełniających :P).
Co za tym idzie, zagadka chrzanu na ogrodzie pozostanie nierozwiązana, zwłaszcza, że dzisiejsza Rzeź zniszczyła wszelkie dowody. I nieomal przedłużacz.
środa, 23 kwietnia 2014
środa, 16 kwietnia 2014
Meksyk i wędrówki
Post przedwielkanocny - składanka przebojów z minionego okresu :).
Meksykankom podobała się Polska. Miłością obdarzyły Polskiego Busa, wycieczki rozmaite, pierogi (jedyne słowo zapamiętane po polsku), zapiekanki na Kazimierzu i polskich nowych kolegów opowiadających ciekawostki z tematu hmm, popularnego w towarzystwie. Lubię strasznie Meksykanów ;), Aguascalientes kiedyś będzie moje :).
(Nie wiem, czy też czasem coś za Wami chodzi. Naprawdę jestem przekonana, że kiedyś pojadę do Ameryki Łacińskiej, w tym do Kolumbii. To takie dziwne uczucie.
Wyobraźcie sobie, że macie się nauczyć wiersza na pamięć, ale tylko kilka razy go przeczytaliście przed snem - tak, że nie pamiętacie ni słowa. Potem budzicie się następnego dnia rano, i ktoś każe Wam ów wiersz mówić. Wy naturalnie nie potraficie, więc po prostu powtarzacie słowa, którymi pomaga Wam osoba, która Was pyta. Ale czasem, po jakimś słowie przypominacie sobie rym, kolejny wers, i jesteście w stanie sami go powiedzieć. Gdyby wiersz był całym życiem, które powoli sobie na własne potrzeby deklamujemy, to można by czasem coś zgadnąć, przeczuć. Pojadę do Kolumbii.
((wiem, że to śmieszne, ale nie czuliście tak nigdy :P?))
Przy okazji Meksykanek zwiedziłam obóz koncentracyjny w Oświęcimiu i w Brzezince - pierwszy raz w życiu. Mocne wrażenia, których wizyta dostarcza, są lekko osłabiane przez pogoń za przewodnikiem, który zręcznie lawiruje pomiędzy obcą wycieczką po prawej i grupą gimnazjalną po lewej. Brakuje chyba trochę zatrzymania się nad pojedynczym człowiekiem, brakuje emocji, czasem spokojnego wyjaśnienia, o co tak naprawdę chodziło. Polacy w większości rozumieją, wiedzą, czują, inni już niekoniecznie. W Fabryce Schindlera spotkałyśmy Żydówkę z Ameryki, opowiadała, że jej dziadkowie zginęli w gettcie. Coraz bardziej czuję potrzebę poznania dokładnie wydarzeń z
okresu okołowojennego.
Weekend pod znakiem EDK. 47 km dogi krzyżowej w towarzystwie M. i S. Wycieczkowo - było wspaniale (gdyby tylko nie pęcherze na stopach :P), pogoda się udała, a trasa wiodła w niektórych momentach szlakami, co dodawało trudności i radości. Religijnie - chyba powinnam bardziej jednak się skupiać w trakcie :P (chociaż szukanie drogi i szybki marsz jednak trochę odwodziły od zasadniczego celu wędrówki). Rozważania miały motyw przewodni: 'miarą wielkości człowieka jest największe wyzwanie, którego się podjął i wygrał'.
Stwierdzenie nie budzi mojego sprzeciwu w pierwszym momencie, ale jest bardzo kategoryczne, i jeszcze nie wiem, czy się z nim zgadzam. Podejmujecie jakieś wyzwania? Robicie rzeczy, które nie są dla Was łatwe, które wymagają czasem naprawdę wiele? Pamiętajcie proszę, że wyzwania są bardzo indywidualną sprawą. Są przekraczaniem siebie w danym momencie życia, w danych warunkach.
Mogę napisać enigmatycznie, że gdy ksiądz powtarzał tą formułkę o mierze wielkości na kazaniu (a pojawiała się ona w trakcie tamtych 14 godzin dość często), pomyślałam sobie o zamykaniu marketu podczas moich pierwszych pracujących wakacji w Anglii. Pomyślcie, co było Waszym największym wyzwaniem :).
I owoc na deser :), z facebookowego fanpage'a tej strony. Przyjemnych i ciepłych Świąt wszystkim :).
środa, 9 kwietnia 2014
Pieniądze a wolność
Post powstał wczoraj w nocy, jednak na skutek braku internetu (patrz: linijka przed ostatnim akapitem), zamieszczam dzisiaj :). Miłego czytania :). (I tak w ogóle - strasznie poważny tytuł mi wyszedł :P).
Jest wiele takich rzeczy w życiu, do których trzeba dojść samemu.
Przykładowo do rozwiązania zadania z matematyki. Wiadomo, że gdy się coś
rozwiąże bez pomocy, gdy rozwiązanie powstanie w naszej głowie - to już w niej
zostanie, i nie zmylą nas już żadne meandry wielomianów, czy geometrii
analitycznej.
(Piętro niżej leci 'Kocham cię jak Irlandię', wersja bardzo
karaoke. Akademik :P)
Tak samo trzeba dojść do niektórych mądrości życiowych. Mimo tego, że mama
ostrzegała 'nie dotykaj gorącej płyty na piecu, bo się poparzysz' i tak się dotykało. Z
ważniejszych powodów, lub z ich kompletnego braku, gdy gnało się za ideologią
'mama na pewno kłamie!', ale także z czystej nieuwagi. Po prostu - życie,
próbowanie, nauka na błędach i wyciąganie wniosków z doświadczeń. Własnych
najczęściej :).
Na podobnej zasadzie 'syty głodnego nie zrozumie' - to przysłowie, które
nauczyłam się doceniać dopiero w dorosłym życiu. Ale o tym może jeszcze kiedyś
:).
Tym razem chciałam napisać krótko, jednostronnie o pieniądzach. Mówi się, że
'pieniądze szczęścia nie dają', 'dorośli' dopowiadają, że '... za to szczęście
dają rzeczy, które można za te pieniądze kupić'. Prawda, jak to często bywa,
leży po środku - czyli człowiek jest szczęśliwy, gdy ma coś, co można nazwać
finansową równowagą. Gdy pieniędzy jest za mało, zamiast cichego, honorowego
ubóstwa wychodzi złość, wzajemne oskarżanie się współudziałowców niedoli,
patologia. Gdy jest ich za dużo - prawie to samo, plus przesada, gruba przesada
niemal w każdą stronę. I brak proporcji. Pieniądze są jak lek, pomagają tylko w
odpowiedniej dawce.
(Pijana Peggy Brown na 7)
Mówi się także, że człowiek biedny jest człowiekiem szczęśliwym (guzik prawda,
tylko kawałek szczęścia zależy od pieniędzy. Chociaż muszę przyznać, że czasem
to bardzo duży kawałek, i taki, na który ma się szczególnie ochotę), natomiast
ten posiadający pieniądze jest nimi spętany, nieszczęśliwy. I z tym się zgodzić
nie mogę.
(Brak internetu (hmm, celowe działanie przeciwnika karaoke? :P) w
akademiku nie przeszkadza w śpiewaniu lokalnych pieśni chwalących Politechnikę
i przymioty jej studentów)
Opierając się na tym niemal ćwierćwiecznym kawałku życia sprezentowanym mi
przez los, znając problem od jednej tylko strony, mogę wysunąć tezę, że
pieniądze jednak dają coś bardzo cennego - wolność i niezależność. Wolność wyboru, połączoną z brakiem zależności
od ludzi, także tych, którzy te pieniądze posiadają. Mając wystarczającą ilość
pieniędzy, mogę decydować o sobie, o tym, co zrobię, czego się nauczę, gdzie pojadę. Mogę, w skrajnych sytuacjach, kupić odpowiedni lek dla bliskiej osoby, mogę działać szybko, gdy tego życie wymaga.
Mogę stanowić sama o sobie, przynajmniej w dziedzinach i czasie, których nie
dzielę z innymi. I to jest bardzo przyjemne uczucie, z którego nie chce się
rezygnować.
Każdy, kto go spróbował, ten wie ;).
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Wymarzyć cel
- Co odróżnia cel od marzenia?
To pytanie pojawiło się jeszcze zanim otworzyłam okienko do pisania posta, gdy zaczęłam nieco poważniej myśleć o tekście - który zasadniczo miał dotyczyć celów właśnie, a uparcie słowo 'marzenia' się wplątywało. Sięgnęłam więc nowej karty w firefoxie... (ostatnio mam ich otwartych blisko 60, widać nie znam w życiu umiaru. Chrome nie włączam nawet, bo jest wypełnione innymi (przynajmniej zgodnie z teorią prawdopodobieństwa) kartami, które powinnam przejrzeć w wolnej chwili. A tych jest za jakoś dużo ostatnio, Wolny Czas rozbrykał się w pokoju, a nie sposób się skupić, jak coś uparcie skacze za głową i przenosi myśli z tematu na temat, uparcie celując
w facebooka) ...by posprawdzać oba słówka w słowniku.
w facebooka) ...by posprawdzać oba słówka w słowniku.
(Drodzy Czytelnicy, musicie wiedzieć (a pewnie wiecie, skoro i tu wchodzicie), że w zamierzchłych, przedgooglowych czasach, ludzie od czasu do czasu, w przypływie lingwistycznych wątpliwości, skazani byli właśnie na słowniki. U mnie w domu, poza ortograficznym i niemiecko-polskim istniał tylko jeden słownik - ten od wyrazów obcych. Zadziwia mnie do tej pory, że niemal wszystko szło tam znaleźć).
Patrzę teraz na słownikowy 'cel' jako na 'to, do czego się dąży', 'to, co ma czemuś służyć', 'miejsce
do którego się zmierza' - niczego sobie opisy :). Z kolei 'marzenie' to 'powstający w wyobraźni ciąg obrazów i myśli odzwierciedlających pragnienia, często nierealne'.
do którego się zmierza' - niczego sobie opisy :). Z kolei 'marzenie' to 'powstający w wyobraźni ciąg obrazów i myśli odzwierciedlających pragnienia, często nierealne'.
Zwróćcie uwagę, że jako dzieci mieliśmy w większości marzenia. By mieć własną żyrafę albo nadmuchiwany zamek do skakania (albo rodzinną atmosferę na święta), odkrywać kosmos (bądź drogę z ryczących czterdziestek), zostać prezydentem, być najlepszym w klasie albo wyjść za mąż, mieć gromadkę dzieci (w tym bliźniaki) i mieszkać w domku z białym płotkiem. Marzenia odprężały, pozwalały na coś czekać, gdy było trzeba - wypełniały myśli. Jednak to nie one są najważniejsze -
są dopiero pierwszym stadium celu, jego szkicem. Marzenia są owocnią - miękką, obfitą, kolorową
i apetyczną otoczką chroniącą delikatne nasionko - cel - które za jakiś czas będzie gotowe, by zacząć rosnąć. Są potrzebne, ale to cel jest istotą i to on gwarantuje przetrwanie i rozwój człowieka.
Z dążenia do celu właśnie rodzi się sens życia.
są dopiero pierwszym stadium celu, jego szkicem. Marzenia są owocnią - miękką, obfitą, kolorową
i apetyczną otoczką chroniącą delikatne nasionko - cel - które za jakiś czas będzie gotowe, by zacząć rosnąć. Są potrzebne, ale to cel jest istotą i to on gwarantuje przetrwanie i rozwój człowieka.
Z dążenia do celu właśnie rodzi się sens życia.
Cele są różne, i choć często są inspirowane marzeniami, to jednak mają jedną ważną cechę - zawsze mogą się spełnić. Wiedzie do nich droga, którą da się wyrysować na mapie życia, prowadzą środki, które można zorganizować. Lubię opisywać w charakterze przykładu mój ubiegłoroczny wyjazd
do Anglii. Powtarzam też często, że jeśli coś nie zależy bardzo od innych ludzi, to jest bardzo duża szansa, że przy odpowiednich staraniach z naszej strony, uda się to zrealizować.
do Anglii. Powtarzam też często, że jeśli coś nie zależy bardzo od innych ludzi, to jest bardzo duża szansa, że przy odpowiednich staraniach z naszej strony, uda się to zrealizować.
Gorzej, jak takiego celu w życiu nie ma, albo jest nie dość sprecyzowany. Seszele na emeryturze nie wymagają wielkiej aktywności zaraz po studiach (chociaż wskazane jest poszukanie jakiejś pracy, coby na nie kiedyś zarobić :P), nie za bardzo też pragnienie posiadania domku z płotkiem i gromadki dzieci może być główną motywacją do szybkiego i nieprzemyślanego wyjścia za mąż. Widzę po sobie, jak bardzo potrzeba celów bliskich, odczuwalnych, których realizacja daje radość i podnosi pewność siebie. Pokazuje nam, że jesteśmy coś warci. Ponadto, ważną częścią rozgrywki jest droga
do zwycięstwa. Mówi się, że 'cel uświęca środki', i może to ma znaczenie w amerykańskich filmach
i innych misjach ratowania świata - ale niekoniecznie w życiu, z którym stykamy się na co dzień. Najpiękniejszy sukces nie będzie cieszył, jeśli droga, która do niego wiodła jest nieodpowiednia, lub została w jakiś sposób pokonana na skróty. Funkcjonuje powiedzenie, że nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, tylko o to, by go gonić, a nawet stwierdzono że 'aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom'.
do zwycięstwa. Mówi się, że 'cel uświęca środki', i może to ma znaczenie w amerykańskich filmach
i innych misjach ratowania świata - ale niekoniecznie w życiu, z którym stykamy się na co dzień. Najpiękniejszy sukces nie będzie cieszył, jeśli droga, która do niego wiodła jest nieodpowiednia, lub została w jakiś sposób pokonana na skróty. Funkcjonuje powiedzenie, że nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, tylko o to, by go gonić, a nawet stwierdzono że 'aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom'.
Jeśli nie masz żadnego celu w życiu (wykraczającego poza najbliższy weekend, lub bardziej zdefiniowanego niż 'znaleźć pracę', czy 'założyć rodzinę'), podaję Ci tym postem rękę ;). Stan
to bardzo dziwny, charakteryzujący się tym, że 'wiele można, ale i tak nic się nie robi', poza tym
na pewno nie pomaga on w leczeniu depresji :P. Życie bez celu, bez czekania na coś, bez przygotowań jest bardzo puste i wywołujące poczucie bezsensu.
to bardzo dziwny, charakteryzujący się tym, że 'wiele można, ale i tak nic się nie robi', poza tym
na pewno nie pomaga on w leczeniu depresji :P. Życie bez celu, bez czekania na coś, bez przygotowań jest bardzo puste i wywołujące poczucie bezsensu.
Co ja robię z tym? Po pierwsze, czekam na gwiazdkę z nieba, pomysł, który przyjdzie o 5 nad ranem, objawienie Ducha Świętego, zrządzenie losu, który podejmie decyzję za mnie, albo coś mi narzuci. To śmieszne, ale naprawdę często mi się zdarza :P. Po drugie - cel zawsze można sobie wymyślić. Bazując na rzeczach, które lubimy, które można pchnąć dalej. Można wymyślić sobie 'przeczytanie wszystkich książek Agaty Christie', można wymyślić podróż stopem do Bułgarii. Można też powiedzieć 'poszukam pracy w projektowaniu konstrukcji betonowych w Hiszpanii, dzięki czemu będę mogła pomyśleć o przeniesieniu się do Meksyku'. Skoro można wszystko (i to 'wszystko' jest dość losowe :P), można też coś jednego - co tylko będziemy chcieli ;). A największe ograniczenia siedzą schowane w naszych głowach. Może schowajmy je jeszcze głębiej (by nikt ich nie widział)
i zasadźmy wymarzony owoc :).
i zasadźmy wymarzony owoc :).
wtorek, 1 kwietnia 2014
Poczytać
Co powiecie na przysłowie 'bujać to my, ale nie nas'? Każdy (przynajmniej raz w życiu) myślał, że jest w stanie oszukać kogoś. Oszustwo nie musiało być dużego kalibru, wystarczyło poudawać, że się coś wie. Albo, że się jest dobrym w czymś, ewentualnie, że się ma wspaniały humor.
I często w takich sytuacjach okazywało się, że jednak wcale nie jesteśmy takimi specami w bujaniu innych. Przynajmniej ja nie jestem. Demaskuje mnie nieostrożne słowo (angstrem?!?), spuszczenie głowy, zabawy włosami. Spojrzenie - nie tu, tylko tam. Które ktoś zauważy, i wypomni w samochodzie, w rozmowie, w chwili słabości. Albo które ktoś mimochodem przyswoi, co da mu wiedzę-władzę nade mną. Nieświadomy król. I naprawdę nie ogarniam, jak mogę być cały czas czytelnie zapisaną kartką dla niektórych. Którą można łatwo przeczytać, niemal w każdym momencie. Dobrze przeczytać, z każdym słowem odpowiednio zaakcentowanym. I jednocześnie niewiele rozumieć.
I często w takich sytuacjach okazywało się, że jednak wcale nie jesteśmy takimi specami w bujaniu innych. Przynajmniej ja nie jestem. Demaskuje mnie nieostrożne słowo (angstrem?!?), spuszczenie głowy, zabawy włosami. Spojrzenie - nie tu, tylko tam. Które ktoś zauważy, i wypomni w samochodzie, w rozmowie, w chwili słabości. Albo które ktoś mimochodem przyswoi, co da mu wiedzę-władzę nade mną. Nieświadomy król. I naprawdę nie ogarniam, jak mogę być cały czas czytelnie zapisaną kartką dla niektórych. Którą można łatwo przeczytać, niemal w każdym momencie. Dobrze przeczytać, z każdym słowem odpowiednio zaakcentowanym. I jednocześnie niewiele rozumieć.
Lokalizacja:
Kraków, Polska
Subskrybuj:
Posty (Atom)