piątek, 27 maja 2011

Na co zwracamy uwagę

Szybkie podsumowanie ankiety, z wyjaśnieniem. Zagadkowa w dwójnasób jest dla mnie liczba głosów. Początkowo, po zakończeniu ankiety, było ich 14 - absolutny rekord jak na mnie ;). Dziękuję bardzo wszystkim, którzy poświęcili mi te 30 sekund :]. Następnie, po kilku dniach, gdy nie można było już odpowiadać a ankieta sobie po prostu ładnie wyglądała, zrobiło się 27 głosów. Byłam skłonna uwierzyć, że po prostu coś 'podwoiło' wyniki, gdyby nie to '27' i nieparzyste liczby osób w niektórych opcjach. Nie sądzę, czy o blogu wie aż tyle osób żeby zrobić ankietowy nalot, ale z racji, że te wyniki mam, będzie komentarz do nich. Dodam, że podobnie zdarzyło się z obecną ankietą, po zakończeniu pojawiły się 3 głosy. Za mało się znam na komputerach, żeby to sobie jakoś wyjaśnić albo sprawdzić ;).


Pytanie, podpowiedziane przez pewną osobę (dziękuję bardzo ;) ) wydaje mi się bardzo przydatne. Okazuje się, (co było do przewidzenia), że pierwszą rzeczą przyciągającą uwagę otoczenia jest uśmiech. Piękny, promienny, naturalny, oswajający. Znam chyba 3 osoby, które uśmiechają się tak z natury, cały czas niemalże, i uśmiechem właśnie torują sobie drogę do serc tłumu. Kolejne w kolejce są odzwierciedlające duszę oczy i włosy. Są ludzie, z których pamięta się przede wszystkim oczy, w które się patrzy za każdym razem podczas rozmowy. Wygląd zamykają buty, na punkcie których część osób ma swoistą manię ;).

Z cech charakteru pożądana jest chęć rozmowy, wzajemne staranie się, oraz 'coś trudnego do zdefiniowania', choć tu pewnie ciężko z realizacją ;).

Podsumowując - jeśli chcemy podbić serca nawet żądnego krwi tłumu, należy mieć ciekawe, czyste i dopasowane do stroju buty, zero łupieżu, i szczery uśmiech na twarzy i w oczach. Całe szczęście, nie trzeba mieć dużego biustu albo figury atlety. Pożądana jest chęć zaprzyjaźnienia się, i posiadanie w sobie Czegoś (dokładnie nie wiadomo czego), co sprawia, że będzie się w stanie być z kimś blisko.

Często o tym, czy ktoś nas zainteresuje decyduje ułamek sekundy, jakieś z pozoru normalne zachowanie, akcja, którą zauważyliśmy, którą potem pielęgnujemy w pamięci. Na przykład sposób gry w siatkówkę, 2 zdania wymienione przy grillu, pomachanie do kogoś z okna.


Jeszcze tylko myśl na dzisiaj i wracam do projektu. Albert Camus:
'Żyć to czynić zło: innym i sobie samemu poprzez innych.
Okrutna ziemio! Jak to zrobić, żeby nie dotykać niczego? Jakie znaleźć ostateczne wygnanie?'

wtorek, 24 maja 2011

Sztuka

Post miał być podsumowaniem ankiety, ale zaczęłam inny temat i stwierdzam, że bez sensu na siłę pchać ankietę. Zrobi się następnym razem ;).

Pierwszy raz usłyszałam o 'sztuce inżynierskiej' na wykładzie z konstrukcji murowych. Wtedy, pewnie zajęta czymś innym (ewentualnie zniechęcona godziną 8 rano w poniedziałek), nie usłyszałam o co z tą 'sztuką' dokładnie chodzi. Pojęcie raz poznane, zdawało się zalewać nas z każdej strony. Początkowo był to mały strumyczek jednego przedmiotu, by teraz 'sztuka' była wspominana niemal na każdym konstrukcyjnym. W sumie każdy może we własnym zakresie znaleźć sobie jakieś dobre wyjaśnienie, własną interpretację, nie jest to jakoś szczególnie trudne. Pewnie sama bym nie wpadła na połączenie tych dwóch słów, ale skoro już jest, nie budzi jakichś poważniejszych zastrzeżeń.

Zapomniany już problem wyjaśnił przypadkowo pan z AGH, wykładający 'English in science and technology'. Otóż 'sztuką' (craft), do której należy również np medycyna, nazywamy wyższą formą rzemieślnictwa, połączenie wiedzy z doświadczeniem i wyczuciem tematu. Powstałe dzieło to coś, co jest samo w sobie indywidualne, niepowtarzalne, bo stworzone na potrzeby konkretnej sytuacji, 'jednorazowe', doskonale wyważone. Ma określone ramy zasad, na których odzwierciedla się idee, przy pomocy wymienionych już wiedzy i doświadczenia.

Wczoraj na etyce pan mówił nam krótko o innym rodzaju sztuki - o sztuce życia. Słabo go słuchałam, (robiłam jednocześnie ankietę, ponad 300 pytań), jednak temat wydał mi się interesujący. Sztuka życia... . Widzę sama po sobie, że żyję często byle jak. Nie chodzi o jakieś złe odżywianie, picie pod mostem albo spóźnianie się na wesele dziecka, ale o taką małą dbałość o szczegóły życia. Przejaskrawiając, wyobraźcie sobie, że idziecie na wielki bal w adidasach (bo tak wygodniej) i bez kolczyków, bo się zapomniało. Jeśli popatrzymy na życie jak na sztukę, na arcydzieło w którym uczestniczymy, może się okazać, że brakuje nam delikatności, tak ważnej w kontaktach z innymi. To chyba najlepsze słowa, delikatność i precyzja. Nie dbamy o to, czy komuś nie sprawiamy bólu, przez życie swoje i cudze przechodzimy jak huragan.

Podam może trochę banalny przykład: Idzie mama z małym dzieckiem do pielęgniarki, pobrać krew. Dziecię jest przerażone, po pierwsze z natury, po drugie faktycznie boi się wbijanego w skórę kawałka metalu, który wyciągnie z niego ciepłą, pulsującą krew. Pielęgniarka A siada, rozmawia z dzieckiem, odwraca jego uwagę, po czym z największą starannością wbija igłę tak, by sprawić możliwie najmniej bólu. Siostra B ma w domu chorą matkę, nie spała pół nocy, jest (być może przez to) mało wrażliwa na nieszczęście małego pacjenta. Siada przy nim, pobiera szybko krew, nie zawracając sobie niczym głowy. Obie pielęgniarki dobrze wykonały swoją pracę, osiągnęły ten sam efekt, nie popełniły żadnego błędu. Ale jednak starajmy się być siostrą A, nawet w warunkach siostry B :P.

(Napisałabym 'uczyńmy nasze życie sztuką!', ale to brzmi jak jakiś okropny, pacyfistyczny slogan. W ogóle nieszczerze :P).

Dla rozluźnienia powiem, że istnieje jeszcze jeden rodzaj sztuki - 'Sztuka spadania', pooglądajcie ;).


Powinnam się zabrać za projekty, a nie za pisanie :P.

poniedziałek, 23 maja 2011

Juwenalia

Ten post powstaje, ponieważ jestem niemożliwie śpiąca. Siedzę już od dłuższego czasu nad automatykę, która, choć już cokolwiek rozumiana, jest nie do powtórzenia. Jutro kolokwium, trzymajcie kciuki za 5 grup technologii chemicznej ;). Pisanie to przerwa w nauce, może mało produktywna (biorąc pod uwagę, że muszę dzisiaj zrobić skrzyżowanie i przekroje przez jezdnię), ale mam nadzieję, że pozwoli przynajmniej jedną rzecz zapisać po stronie osiągnięć minionego dnia ;). Jeśli ktoś się spodziewa wzniosłych, pięknych treści, muszę go dzisiaj zawieść, pozwalając czytać wyłącznie opisy ;).

Juwenalia, jak wiadomo, są czasem dzikiej radości studentów (rozumianej dosłownie), nie wiadomo do końca z czego. I dobrze, ludzie młodzi powinni się cieszyć, zwłaszcza bez powodu. Za pośrednictwem uczelni organizowane są więc grille, koncerty, różnego rodzaju konkursy i zabawy.

Naprawdę interesującą i bardzo przeze mnie lubianą częścią juwenaliów jest coroczny pochód. Studenci przebierają się za wytwory swojej, bądź cudzej fantazji, po czym maszerują za orkiestrą spod AGH na rynek, ciesząc się i śpiewając tradycyjne pieśni ('Literka A, literka G, ...'). W tym roku byłam pełnoprawnym członkiem pochodu, przebrałam się bowiem za Czerwonego Kapturka (przypadkowe zdjęcia są w internecie, ale wolę publicznie nie zamieszczać linku. I tak ktoś zrobił to za mnie :P), z własnoręcznie uszytym kapturkiem ;). Dwie grupy moich znajomych przebrały się kolejno za winogrona i smerfy ;). Wszystkim, którzy kiedykolwiek mieliby możliwość, gorąco polecam obejrzenie pochodu ;).

Uczestniczyłam także w koncertach. Przebojem okazała się czerwono-różowa szminka za 2.50zł, kupiona na potrzeby kapturka, a szeroko używana w autobusie po drodze na koncert kapeli 'Baciary'. Znak rozpoznawczy politechniki - cmok na policzku ;). Oprócz 'Baciar' miałam jeszcze przyjemność pójść niedaleko akademików na koncert Lady Pank. Żywiołowe skakanie, wykrzykiwanie słów piosenek i wymachiwanie rękami okazało się bardzo fajne, grunt, to dać się porwać ;). Jednak podtrzymuję zdanie z pierwszego roku; takie porwanie nie jest mi do szczęścia potrzebne częściej niż 1-2 razy w roku. Dziękuję bardzo ;).

Dla kontrastu, wczorajszy wieczór spędziliśmy na festiwalu muzyki filmowej - oglądając pierwszą część Piratów z Karaibów z muzyką na żywo :D. Wydarzenie odbywało się w krakowskiej hucie Sendzimira, w niezwykle klimatycznej hali. Chociaż podczas normalnego oglądania filmu bardziej skupiałam się na akcji niż na ścieżce dźwiękowej, tak sceny bez dialogów (np zbliżenie na romantycznego, patrzącego w dal bohatera) należały do Muzyki, w wykonaniu krakowskiej Sinfonietty (spodobała mi się nazwa, dlatego ją tu wspominam ;) ). Było niesamowicie, uwielbiam taki rodzaj muzyki ;). Gdyby ktoś chciał się wybrać w przyszłym roku, uprzedzam, że trzeba dużo wcześniej starać się o bilety, ja za swój bardzo dziękuję ;).

Spędziłam przyjemnie kilka dni, za to teraz trzeba wrócić do rzeczywistości pełnej autocada, mathcada i robota ;). Powodzenia wszystkim podczas nauki ;)!

poniedziałek, 16 maja 2011

instrukcja

Po prawej nowa ankieta ;), jak zawsze zapraszam. Proszę, nie wybierajcie więcej niż 4 odpowiedzi (w miarę tworzenia stwierdziłam, że wybrałabym z 6 co najmniej ;) ), bo wtedy wszystko będzie nieczytelne (myślę, że przyjaciel będzie dość popularny :]), raczej wybierzcie to, co Wam najbliższe, co zauważyliście u siebie ;).

niedziela, 15 maja 2011

Bezsenność

Ankieta zrobiona dawno odpowiadała na potrzeby mieszkańców akademika, którzy śpią tak mało, jak się tylko da. Często powodem braku snu jest: w wersji pesymistycznej robienie jakiegoś projektu, a w optymistycznej dowolne spotkanie towarzyskie akurat w pokoju, gdzie powinno się spać ;). Bywa też, że nie śpi się z wyboru. Gdy komuś nie chce spać najczęściej wybiera rzeczy dość statyczne, czyli jednoczy się ze światem przez internet, albo jednak zmusza się do bliższych kontaktów z Morfeuszem (ewentualnie czyta książkę). Połowa dobrowolnie badanych osób szuka innych nocnych Marków, coby w przyjemnym towarzystwie poniespać ;). Spacer wybrałyby 2 osoby, pewnie zależy od nastroju i pogody. Żeby wyjść na pole w środku nocy trzeba mieć solidny powód. Odpowiedź o Złotych miastach, nasunęła mi się, gdy kilka razy z rzędu w znajomym pokoju oglądano je niczym dobranockę ;).




Ankieta była dość dawno, nie pamiętam, czy miałam jakiś specjalny cel zamieszczając ją. Blogger nie działał przez kilka dni, a gdy można było go uruchomić, w ankiecie z iluśtam głosujących osób zrobiło się 27 (nierealny jak na mnie wynik ;P). W miarę wolnego czasu (podobno można taki mieć ;) ), podsumuję ją i zamieszczę nową. Już niedługo juwenalia ;)!

Mario

Miałam milion pomysłów, o czym powinnam napisać. Pojawiały się, jednak ich czas nie był moim czasem; one szły wolnym krokiem, delektując się krajobrazem, podczas gdy ja biegnąc przed siebie, zdążyłam tylko zarejestrować, że mijam coś interesującego.

Chciałam na pewno opowiedzieć o pędzie życia. Życie. Wyrywa nas naprzód, każe podejmować wciąż nowe wyzwania. Często bez wytchnienia, i czasem myślę, że grozi wszystkim życiowy pracoholizm ;). Ale pewnie to nasza wina. Zamiast w spokoju 'uprawiać swój ogródek' ciągle podnosimy sobie poprzeczkę, chcemy więcej, lepiej, 'wyżej, mocniej, dalej'. Stawiamy sobie ambitne cele, nieustannie pokonujemy siebie. Po co non stop walczyć z sobą, świat jest pełen wrogów ;). Gonimy za własnym cieniem, który pociąga nas naprzód, ale patrząc na niego jesteśmy zawsze tyłem do słońca.

(To tyle pesymistycznych głupot, nie wiem, skąd mi się wziął taki nastrój :P).

Wymyśliłam świetne, oparte na grze 'Mario' porównanie. Nie ma chyba osoby, która nie widziała tej pochłaniającej dzieciństwo platformówki ;), jednak dla porządku krótki opis. W Mario trzeba przejść planszę, zbierając jednocześnie żetony. Za każde 100 dostaje się dodatkowe 'życie'. Poza tym w grze występują 'dobre grzybki' (pomijając skojarzenia ;) ), które sprawiają, że Mario staje się większy, oraz kwiatki, które zapewniają strzelanie. Jeśli chodzi o wrogów, należą do nich między innymi kaczki, żółwie i 'kolczatki'. Każda następna runda to nowa, trudniejsza plansza. Na tej bazie można zbudować kilka ciekawych światów.

W pierwszym z nich Mario goni na złamanie karku przez wszystkie rundy do swojej obiecanej księżniczki; nie interesują go ukryte w grze skarby. Zbiera monety mimochodem, bojąc się, że w krytycznym momencie zabraknie mu tego jednego życia do skończenia gry. Przechodzi z rundy do rundy, nie rozglądając się po niej, wrogów przeskakuje, poluje tylko na strzelanie, które pozwala mu biec jeszcze szybciej.

Drugi świat Mario to normalna gra. Co to jest za zabawa, gdy z poziomu na poziom przechodzi się tylko posiadając strzelanie? Iść w nieznane potrafiąc tylko wyrzucać z rąk kule ognia (chociaż lepsze to niż nic ;) ).

Może też być tak, że Mario będzie zwiedzał jeden świat. Pozna dobrze jego zakamarki, zbierze prawie wszystkie monety, będzie się w nim swobodnie poruszał. Problem w tym, że Mario nie pójdzie dalej, nowa runda będzie go przerażała, bo czyhają w niej złowrogie kaczki i programista raczy wiedzieć, co więcej ;). Będzie szukał w swoim świecie czegoś, czego w nim już nie ma, monety i grzybki się dawno skończyły.

Mario w Utopii zbiera pewnie koło 85% monet. Skacząc na żółwie pokonuje je, a odbijając się od twardych skorup uderza głową o kamień kryjący grzybka. Przechodzi każdy poziom w tym samym czasie, uczy się po drodze zauważać ukryte bonusy, jest przygotowany na trudniejszą grę.

Sami wybierzcie w które Mario graliście ;). Przeszedł ktoś 4 rundę?

Wczoraj pojechałam ze znajomymi z akademików do domu innej koleżanki, z Chrzanowa. Nie robię takich rzeczy zazwyczaj, ale teraz mogę powiedzieć, że to było właściwe miejsce na tamtą noc ;).

Łatwiej nam pojąć, że inni są dla nas ważni, niż to, że my dla nich dużo znaczymy. Tak naprawdę wszyscy się boją tego samego - że zostaną sami, że ich piękny świat trzyma się na jednej zapałce, której nośności nie znamy. I za zaufanie siłą rzeczy dostaje się zaufanie ;).

Mało dzisiaj zrobiłam, jutro rano wstanę. Teraz może podsumuję jakąś starą ankietę

niedziela, 8 maja 2011

entre ciel et terre

Skąd się wziął tytuł mojego bloga? W momencie tworzenia okazało się, że trzeba coś wpisać w pole 'nagłówek' --> niespodziewane trudności ;). Wymyślanie czegoś porządnego nie jest moją mocną stroną (miałam ten sam problem przy opisywaniu zdjęć na naszej-klasie, albo przy podpisywaniu się na czymkolwiek).

'Entre ciel et terre' - czyli 'pomiędzy niebem a ziemią' - było treścią jednej z karteczek pisanych i kolekcjonowanych przez cały poprzedni rok. To ładne sformułowanie, jeśli ktoś ma potrzebę - bez problemu nada mu sens. Którego pierwotnie nie było :P. Tajemnica mojego adresu e-mailowego wciąż zostaje nierozwiązana.

Już w nowym roku akademickim (czyli pewnie koło listopada 2010) odkryłam, że taki sam tytuł ma jedna z piosenek we francuskim musicalu 'Le Roi Soleil'. Jest może nieco zbyt spokojna i usypiająca, ale jednocześnie ma sens ;).Wiem, że można znaleźć w internecie polskie tłumaczenie. Posłuchajcie sobie ;)

piątek, 6 maja 2011

Dolce vita

To będzie trudny post, bo w ciągu ostatniego tygodnia działo się tyle niesamowitych i ciekawych rzeczy, że mogłyby obejmować z powodzeniem całe wakacje dowolnej, znudzonej codziennością duszyczki ;). Ciężko zawrzeć kaskady pięknych wspomnień (jejku, właczył mi się jakiś pompatyczny język :P) w ilości tekstu, która nie zrazi pierwszego-lepszego czytelnika, właściwie jest to niemożliwe. Opowiem Wam, co pamiętam z wyjazdu do słonecznej (dla nas już nie tylko z nazwy) Italii ;).

(Zacznę może tak w nawiasie, od kilku solidnych faktów, żeby łatwiej było się zorientować o co chodzi ;). Pojechałam wraz z 9 osobami (8/9 znam z akademików) do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. Pomysł w niektórych głowach kwitł już od marca, gdy to dominikanie krakowscy rzucili pomysł 'Jedziemy stopem na beatyfikację!'. Po kilku naradach akademikowych stwierdzono, że wygodniej będzie jechać samochodem (z powodu wzrostu ilości chętnych nawet 2 samochodami) i przy okazji pozwiedzać nieco oddalone od Polski Włochy. Tak wszystko wyglądało z mojej perspektywy widza i kibica. W środę poprzedzającą piątkowy wyjazd, przyszedł do mnie kolega, który skutecznie przekonał mnie do zajęcia ostatniego wolnego miejsca w aucie ;). Powiedziałabym, że Ktoś na górze chciał, żebym pojechała ;). )

Wycieczka składała się z kilku etapów, a jej plan wyglądał mniej więcej tak: ( miało być tylko wypisane w punktach, ale zobaczyłam, że jednak wygodniej jest mi pisać o wszystkim 2 słowa ):

1. Jazda do Włoch.
Zasadniczą siłą napędową w naszym samochodzie było LPG. Pozwoliło to zauważyć, że w Austrii nie ma gazu na stacjach benzynowych. Poza tym Alpy są piękne, widzieliśmy wiele przydomowych plantacji winogron ;), oraz przejeżdżaliśmy przez niespotykane w Polsce tunele ;).

2. Spanie na jakiejś polnej drodze.
Był to nieodłączny element wycieczki - rozlokowanie 10 osób w 2 samochodach i 1 namiocie tak, by przynajmniej kierowcy byli w stanie następnego dnia ruszać swobodnie wszystkimi kończynami ;). Tak naprawdę było bardzo fajnie i na ogół bezproblemowo ;).

3. Dojazd do Rzymu i szukanie postoju.
Udało nam się znaleźć w miarę pusty parking niemal w centrum miasta. O ile dobrze pamiętam, 9 euro za dobę dla samochodu, całkiem nieźle, biorąc pod uwagę ceny w Wenecji ;).

4. Zwiedzanie Wiecznego Miasta.
(Będąc zupełną ignorantką powiedziałabym, że nazwa pochodzi od dachów niemal wszystkich domów, budowli, które pokryte były różnego rodzaju roślinami. Nie tylko doniczkowymi, także (brutalnie mówiąc) 'trawą wystającą z dachówek', obok imponujących ogrodów na dachu ;) ). Mając Dredzika za przewodnika, dzierżąc karimaty i śpiwory, zwiedziliśmy co ważniejsze zabytki Rzymu. Dostawszy pod Circus Maximus bezpłatny niezbędnik pielgrzyma (torebeczki z owocowym prowiantem, m.in. z kiwi ;) ) udaliśmy się w stronę Watykanu.

5. Kolejka przed Placem Św. Piotra...
... miała tak jakby 2 osobne etapy. Najpierw czekaliśmy przed jedną bramą (albo przed wejściem na dalsze uliczki, nie jestem w stanie powiedzieć) od 23, by po 1 w nocy móc przejść dalej. Na miejscu właściwej kolejki ustawiliśmy się wśród dziesiątek tysięcy turystów zajmujących całą szerokość ulic, by czekać na otwarcie bramek prowadzących na plac. Poznałam 2 Francuzki, Penelope i Aude, które studiują filozofię w Paryżu ;). Generalnie bycie w kolejce polegało na spaniu, leżeniu bądź staniu sobie i czekaniu na magiczną godzinę 5:30, która wyznaczała początek wpuszczania tłumu na plac. Jeśli ktoś chce dokładną relację - opowiem ;). ('człowiek człowiekowi wilkiem, kiwi kiwi kiwi ;D').

6. Msza beatyfikacyjna.
Jakoś koło 7 rano mogliśmy zająć nasze miejsca na placu. Widać z niego było ołtarz i telebimy. Czas przed mszą spędziliśmy ramię w ramię z chrześcijańskimi uchodźcami z Iraku, którzy posiadali ogromną flagę i członka społeczności grającego na dudach ;). Donośnie śpiewali swoje pieśni i bronili naszego terytorium przed wściekłym tłumem. Na mszy chciało się nam trochę spać :p, co nie zmienia faktu, że był to piękny, zapadający w serce czas.

7. Wyjazd z Rzymu prosto na plażę ;)
Pływaliśmy w cieplutkim Morzu Śródziemnym, z figlarnymi falami i w nowoczesnych, wycieczkowych strojach kąpielowych ;). Potem mogliśmy wziąć gorący prysznic - lepiej niż na stacjach benzynowych ;).

8. Nocleg na innej polnej drodze...
...tym razem z użyciem namiotu i maskowaniem samochodu. Przy okazji można było oglądać niebywale rozgwieżdżone niebo i łapać świetliki ;).

9. Zwiedzanie Pizy.
To spokojne miasteczko, najspokojniejsze z tych, które widzieliśmy. Jedliśmy pizzę, lody, a przede wszystkim zorganizowaliśmy ogromną sesję zdjęciową przed Krzywą Wieżą ;).

10. Ognisko na plaży.
Znaleźliśmy dość przyzwoitą, pełną muszelek plażę. Mogliśmy pooglądać zachód słońca, dodatkowa atrakcja, której nikt się nie spodziewał. Do ładnej pogody i win z Pizy idealnie pasowało ognisko zrobione z gałęzi wyniesionych niegdyś przez morze. Bardzo mi się podobało ;). Zabawę przerwało nam przybycie straży morskiej (przynajmniej tak nam się wydaje), przed którą uciekliśmy (mając w planach nocleg na parkingu obok plaży; lepiej było się nie narażać ;) ).

11. Przyjazd do Florencji,
nazywanej we Włoszech 'Firenze'. Było to miasto, gdzie pozwiedzaliśmy zabytki, m. in. Kościół Św. Krzyża (jak się okazało, w remoncie). Wrażenie robią misterne fasady, w ogóle niebywała dokładność z jaką wykonano wszystkie elementy ogromnych gmachów. Florencja była miastem napakowanym samochodami (w przeciwieństwie do wspomnianej już Pizy i, o dziwo, Rzymu), za to posiadającym piękną panoramę. Jadąc w stronę Wenecji, wybraliśmy drogę przez serpentyny ciągnące się przez góry. Jazda dostarczała dużo emocji, szczególnie płci pięknej, która śmiała się i modliła naprzemiennie.

12. Nocleg nie wiadomo gdzie...
...przy drodze i drzewach uginających się od wiatru. Drzewa napawały strachem pewne jednostki, a grupa śpiąca w namiocie miała przewidywalny wcześniej surprise w postaci deszczu. Ale raczej nikt nie czuł się chory późnej ;).

13. Wenecja.
Pomimo burzy o brzasku, dzień zrobił się wyjątkowo piękny. Dzięki temu zwiedzanie Wenecji przedłużyło się z planowanych 2-3 godzin do 7, wyliczonych przez bezlitosny parkomat ;). Wenecja jest wyjątkowo malownicza, pełna jak całe Włochy kolorowych kamieniczek, z praniem suszącym się nad kanałami ;). Przechodziliśmy przez najbardziej znany most Rialto, odwiedziliśmy bazylikę św. Marka ze złotą mozaiką na sklepieniach. Gubiliśmy się w wąskich uliczkach, co chwilę można było odkryć coś pięknego (chyba całe Włochy mają to do siebie - idzie się jakąś pierwszą-lepszą uliczką, myśli się o deszczu, kanapkach albo czymkolwiek innym, i nagle przed człowiekiem wyrasta olbrzymia, zdobiona katedra ;) ).

14. Jeszcze raz morze ;)
Korzystając z ładnej pogody, pojechaliśmy ostatni raz wykąpać się w morzu, tym razem adriatyckim. Uwielbiam pływać w morzu ;). Nie było pryszniców, za to plażę pokrywały ładne i duże muszle. Pod wpływem kontaktu z jedną z nich, nasz kolega rozciął sobie stopę (tylko troszkę), jednak pojechaliśmy z nim do szpitala - po włosku ospedale ;)

15. Powrót do Polski
'Ogarnął mnie smutek przed daleką drogą. Prawda, messer, że taki smutek jest czymś naturalnym nawet wtedy, kiedy człowiek wie, że u kresu tej drogi czeka go szczęście?'


Podczas całej wycieczki cieszyłam się wszystkim, co mogłam zobaczyć, przeżyć. Ani przez chwilę nie myślałam o nauce, niemożliwych do zrobienia projektach i zbliżających się zaliczeniach. Spędziliśmy wszyscy cudownie wolny czas, bez gonitwy, śpieszenia się, robienia i myślenia o 10 rzeczach na raz ;). Słodkie życie!