Sesja, wbrew pozorom, jest czasem bardzo dobrym dla studentów. Nie trzeba robić absolutnie nic - tylko się uczyć. Najgorszy czas natomiast to 3 tygodnie przed sesją - gdy wykładowcy i ćwiczeniowcy przypominają sobie, że warto byłoby sprawdzić naszą półroczną wiedzę w nauczanej przez nich dziedzinie, poza tym coraz bardziej nalegają na oddanie nieprostych projektów. Nie dość, że trzeba chodzić na zajęcia, często trwające bez mała pół dnia, to jeszcze jest się przytłoczonym owymi projektami i zaliczeniami z wykładów, na które się często nie chodziło. Z różnych powodów; jednak jakie by one nie były, i tak konsekwencje są takie same ;)(w poprzednim semestrze, po męczeniu się z materiałoznawstwem, obiecałam sobie, że będę chodzić na wszystkie wykłady, z których będę musiała pisać zaliczenie lub egzamin, widać jestem mało słowna :P). Mój organizm w tym roku wczuł się w gorący nastrój przedsesyjny i w ramach solidarności podniósł swoją temperaturę do 38 stopni. Utrudniało mi to skutecznie stosunki z innymi ludźmi (wiadomo - człowiek chory to człowiek przewrażliwiony i zły) oraz uczenie się na cokolwiek, co nie jest łatwym i wykonalnym żelbetem. Dzisiaj czuję się w miarę w porządku, jem już drugi w tym roku antybiotyk (odrabiam normę za poprzednie kilka lat walczenia z chorobami przy pomocy ibupromu, fervexu i pozytywnego nastawienia). Tyle u mnie ;).
Pani przyjęła mój projekt ze stali, nie oglądała rysunku ani wymiarowania węzłów, które zajęło prawie całą sobotę. Zapytała, czy wyszły mi śruby, czy mam jakieś pytania, albo wątpliwości. Z projektu dostałam 4.5, jutro czeka mnie zaliczenie z wykładów.
Zauważyliście, że zawsze w życiu jest tak, że nie udaje nam się niebotyczna ilość rzeczy, wydaje nam się, że nie ma takiego rejonu, który byłby dla nas odpoczynkiem, w którym by coś wychodziło. I w takim momencie dostajemy 4.5 z projektu, zaliczamy kolokwium, które spisaliśmy na straty, dostajemy pięknego maila, ktoś przynosi nam czekoladę. Żebyśmy się nie poddali do końca. Gratuluję Kasi chemii ;).
środa, 26 stycznia 2011
piątek, 21 stycznia 2011
napis na 10
Tyle razy byłam gdzieś. Nie mam siły się starać. Żeby żyć i się cieszyć trzeba wiedzieć, że to, co się robi jest dobre i potrzebne.
Najgorsze, co może się zdarzyć człowiekowi to obojętność innych. Brak ich reakcji, zaangażowania.
Robiłam wczoraj projekt z budownictwa przemysłowego do 3:30 w nocy. Długo, ale praca polegała na rysowaniu w autocadzie wg wzoru, oznaczaniu prętów, wymiarowaniu..., żmudne acz wykonalne. W międzyczasie napisałam do koleżanki z 10 piętra na gg, z oczywistym pytaniem, dlaczego nie śpi. Pytanie było głupie, gdyż zarówno ona, jak i współlokatorka studiują razem ze mną, tylko w innej grupie, i wiedziałam, że też robią budownictwo. Po zrobieniu zaplanowanej części projektu poszłam na 10 piętro powiedzieć im dobranoc.
Są ludzie, których nie trzeba znać długo, a już można powiedzieć o nich wiele rzeczy. Wśród nich istnieją tacy, dla których chce się dobrze, chce się, żeby byli radośni, spokojni, chce się im pomagać, być z nimi. Sylwia i Aga należą do takich osób. Gdy byłam u nich, o 4 w nocy, gdy wszystkie byłyśmy zmęczone budownictwem przemysłowym, jednocześnie w dobrych, młodzieńczych humorach, niepewne jutra, zmęczone bezsensowną nauką, chciałam coś zrobić. Na każdym piętrze obok wind od kilku dni wisi ogłoszenie na temat niedzielnej wizyty duszpasterskiej w akademiku. Na tym ogłoszeniu napisałam zielonym długopisem:
'Wiem, że rano będziesz jechać windą i to zobaczysz. Chciałam, żeby Ci to dało siłę i powód do uśmiechu w ciągu całego dnia. I w ogóle wszystkim. P O W O D Z E N I A :)' (jak pojadę na 10, przepiszę dokładny tekst)
Słowa były adresowane do dziewczyn, napisane pod wpływem chwili, nagłego pomysłu. Wiem, że przyniosły im radość. Pewnie całemu piętru, które czytało i śmiało się jednocześnie z napisu.
Joindre avec toi
Sentir tes rêves
Regarder droit à tes yeux
Et dire 'ça y est!'
pas assez forte...
Najgorsze, co może się zdarzyć człowiekowi to obojętność innych. Brak ich reakcji, zaangażowania.
Robiłam wczoraj projekt z budownictwa przemysłowego do 3:30 w nocy. Długo, ale praca polegała na rysowaniu w autocadzie wg wzoru, oznaczaniu prętów, wymiarowaniu..., żmudne acz wykonalne. W międzyczasie napisałam do koleżanki z 10 piętra na gg, z oczywistym pytaniem, dlaczego nie śpi. Pytanie było głupie, gdyż zarówno ona, jak i współlokatorka studiują razem ze mną, tylko w innej grupie, i wiedziałam, że też robią budownictwo. Po zrobieniu zaplanowanej części projektu poszłam na 10 piętro powiedzieć im dobranoc.
Są ludzie, których nie trzeba znać długo, a już można powiedzieć o nich wiele rzeczy. Wśród nich istnieją tacy, dla których chce się dobrze, chce się, żeby byli radośni, spokojni, chce się im pomagać, być z nimi. Sylwia i Aga należą do takich osób. Gdy byłam u nich, o 4 w nocy, gdy wszystkie byłyśmy zmęczone budownictwem przemysłowym, jednocześnie w dobrych, młodzieńczych humorach, niepewne jutra, zmęczone bezsensowną nauką, chciałam coś zrobić. Na każdym piętrze obok wind od kilku dni wisi ogłoszenie na temat niedzielnej wizyty duszpasterskiej w akademiku. Na tym ogłoszeniu napisałam zielonym długopisem:
'Wiem, że rano będziesz jechać windą i to zobaczysz. Chciałam, żeby Ci to dało siłę i powód do uśmiechu w ciągu całego dnia. I w ogóle wszystkim. P O W O D Z E N I A :)' (jak pojadę na 10, przepiszę dokładny tekst)
Słowa były adresowane do dziewczyn, napisane pod wpływem chwili, nagłego pomysłu. Wiem, że przyniosły im radość. Pewnie całemu piętru, które czytało i śmiało się jednocześnie z napisu.
Joindre avec toi
Sentir tes rêves
Regarder droit à tes yeux
Et dire 'ça y est!'
pas assez forte...
czwartek, 20 stycznia 2011
Ciąg dalszy przygody ze stalą
Jest powszechnie znana i lubiana na świecie. Niezastąpiona. Lekka, a przy tym wytrzymała. Wiadomo o niej bardzo dużo, stosunkowo łatwo ujawnia swe sekrety. Doskonale izotropowa. Plastyczna, ciągliwa. No i źle nauczana :P. Stal.
We wtorek o 7:30 miałam zajęcia, na które poszłabym z duszą na ramieniu, gdybym miała siłę zastanawiać się nad tym rano. Nie było źle, pani na nas nie krzyczała (wiadomo było, że nie będzie krzyczeć, z resztą jeśli nawet, to nikogo to nie obejdzie. To takie moje dziecinne unikanie krzyku i nieprzyjemności :) ). Poprawiała projekty, gdy ktoś miał wszystko policzone dostawał kilka pytań i ocenę, a pozostali skierowanie na konsultacje za tydzień. Gdy przyszła moja kolej, zostałam zapytana: 'Dlaczego przy liczeniu zwichrzenia bierzemy pod uwagę tylko ssanie, a nie parcie wiatru?'. Spokojnym głosem powiedziałam pani, że nie mam pojęcia, czym jet zwichrzenie, w związku z czym nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie. Pani spojrzała na mnie, chyba bez żadnych konkretnych uczuć, i kazała przygotować się na następny raz. Na resztę pytań odpowiedziałam, ale nie miałam policzonego przebicia węzłów, więc przyszły poniedziałek również poświęcę konstrukcjom metalowym.
Po zajęciach poleciałam na kolokwium z równań różniczkowych. Cokolwiek bym z nich nie dostała, uważam za sukces napisanie czegokolwiek po prawie 2 latach przerwy i rozwiązaniu ledwie kilku najprostszych przykładów ;). Tymczasem czeka projekt z budownictwa przemysłowego. Skończy się styczeń, skończą się tematy naukowe. Szkoda, że konstrukcje metalowe trwają cały rok :P.
W piątek przyjeżdża Szwesti do Krakowa. Cieszę się ;).
We wtorek o 7:30 miałam zajęcia, na które poszłabym z duszą na ramieniu, gdybym miała siłę zastanawiać się nad tym rano. Nie było źle, pani na nas nie krzyczała (wiadomo było, że nie będzie krzyczeć, z resztą jeśli nawet, to nikogo to nie obejdzie. To takie moje dziecinne unikanie krzyku i nieprzyjemności :) ). Poprawiała projekty, gdy ktoś miał wszystko policzone dostawał kilka pytań i ocenę, a pozostali skierowanie na konsultacje za tydzień. Gdy przyszła moja kolej, zostałam zapytana: 'Dlaczego przy liczeniu zwichrzenia bierzemy pod uwagę tylko ssanie, a nie parcie wiatru?'. Spokojnym głosem powiedziałam pani, że nie mam pojęcia, czym jet zwichrzenie, w związku z czym nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie. Pani spojrzała na mnie, chyba bez żadnych konkretnych uczuć, i kazała przygotować się na następny raz. Na resztę pytań odpowiedziałam, ale nie miałam policzonego przebicia węzłów, więc przyszły poniedziałek również poświęcę konstrukcjom metalowym.
Po zajęciach poleciałam na kolokwium z równań różniczkowych. Cokolwiek bym z nich nie dostała, uważam za sukces napisanie czegokolwiek po prawie 2 latach przerwy i rozwiązaniu ledwie kilku najprostszych przykładów ;). Tymczasem czeka projekt z budownictwa przemysłowego. Skończy się styczeń, skończą się tematy naukowe. Szkoda, że konstrukcje metalowe trwają cały rok :P.
W piątek przyjeżdża Szwesti do Krakowa. Cieszę się ;).
wtorek, 18 stycznia 2011
post niewarty czytania
Zaczęłam pisać kilka dni temu posta, ale nie mogłam go skończyć. Wydaje mi się, że ten kawałek powinien zostać w swoim niezmienionym stanie, nie mam humoru go kończyć. To już będzie jak gdyby 'trzeci ciąg dalszy' wszystkiego.
'Ankieta o niebywałej wręcz frekwencji i pogłosie zakończyła się już dawno. Próbowałam ją podsumować dobre kilka razy, (może nie dobre, bo mam zaledwie 2 wersje robocze, jednak nieustannie o tym myślę ;) ), jednak zawsze coś mi przeszkadzało. Najczęściej brak weny, brak jakiegoś jednego 'czegoś', o czym bym chciała napisać. Teraz, gdy panuje choroba atakująca 2 razy w roku - sesja, a raczej czas przed nią, ciężko się zabrać za cokolwiek twórczego.
Post, który zaczynałam dwa razy miał dotyczyć mojej uczelni. Zaczynał się 'Wracając niedawno z kościoła, rozmawiałam z dwoma kolegami o różnych sprawach, w tym o politechnice. O przedmiotach, o tym, co nam się podoba, ale jednak więcej o tym, co nam przeszkadza :).' Wtedy (z głupich powodów) prawie się nie odzywałam, chociaż jak każdy zdrowy człowiek myślę, czasem trzeba ponarzekać :P. Pomimo tego, że zasadniczo nic to nie wnosi i może być porównywane do utyskiwań starszych osób na młodzież bądź polityków ;). '
Dzisiaj moja uczelnia doprowadziła mnie wręcz do szaleństwa, na tyle, że pozwolę sobie ponarzekać publicznie. Nienawidzę konstrukcji stalowych!, co jest równoznaczne ze stwierdzeniem 'nienawidzę niczego, czego ode mnie wymagają nie wyjaśniając wcześniej'! Opowiem o co chodzi.
Projekt z konstrukcji stalowych planowo mamy połówką grupy co dwa tygodnie, dwie godziny lekcyjne. Nasza pani uczy dwie grupy, co daje mniej więcej 60 osób. Konsultacje ma raz w tygodniu przez 2 godziny. Wykłady są niemożliwie nudne, potrafię siedzieć na nich 2 godziny, robić notatki i po wyjściu z sali nie pamiętam, co na nich było.
Na ćwiczeniach tłumaczono nam projekt numer jeden na zasadzie 'proszę, oto podkładka, wstawcie swoje dane i policzcie'. Trzeba było zaprojektować styk spawany i śrubowy dwóch dwuteowników IPE. Szczęśliwy ten, kto miał mały kształtownik (mi się udało), bo jego wersja z 4 śrubami pokrywała się z podkładką. Gorzej miały osoby z wysokimi przekrojami, wychodziły im dwa rzędy śrub, generowały się zagadkowe jeszcze dla nas momenty, poza tym styk wymagał podkładki dolnej. To było jednak do zrobienia, początek semestru, był czas na zabawę stalą, chociaż stanie w kolejce na konsultacje nie zawsze przynosiło efekty. Projekt oddawaliśmy przed świętami, mój liczył 23 strony obliczeń i 2 rysunki w autocadzie.
Po oddaniu staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami tematu projektu nr 2 - mamy zaprojektować dach stalowy nad halą, uwzględniając obliczenia wszystkiego, co tylko możliwe. Dostaliśmy podkładkę odpowiednią do połowy projektu, 45-minutowe wytyczne co jest czym w konstrukcji dachu i polecenie zrobienia obliczeń w programie nam nieznanym. Projekt dostaliśmy przed świętami, o ile pamiętam, pani zdążyła nam go nawet raz skonsultować. Potem zachorowała (3 raz w tym semestrze) i w styczniu mieliśmy zastępstwa z panem. Konsultował 4 osoby na zajęciach, na więcej nie starczało czasu, więc tylko odnotowywał w kajeciku, co przynieśliśmy tym razem. Ja miałam 19 stron obliczeń (zrobionych w mathcadowskiej podkładce, każdemu polecam ten program, choć w większej skali oducza myślenia), w których mogłam mieć dowolną ilość błędów. Jeśli sama o coś nie zapytam - prawdopodobnie nikt nie zauważy mojej niewiedzy. Ze względu na chorobę pani, normalne konsultacje odpadały, w związku z czym projekt mógł się nam co najwyżej przyśnić, i to po przeczytaniu ośmioczęściowego (jak się to pisze?), potężnego eurokodu. W weekend pani mailowo oznajmiła, że spodziewa się jutro oddanego projektu. To, co udało mi się zrobić, korzystając z podkładek i ułamkowej wiedzy innych, liczy ponad 30 stron obliczeń, rysunki z programu robot plus te z autocada. Co ważne, projekt nie jest skończony i nie mam pojęcia, o co w nim chodzi przez ostatnie 10 stron. Ciekawe, co za niego dostanę :P?
Przepraszam, za to jedno wielkie narzekanie. Proszę, nie bierzcie tego do siebie, wiem, że każdy ma przynajmniej jeden taki przedmiot, albo jedną taką strefę życia, która przypomina bardziej kabaret niż coś innego. Potraktujcie to jak opowieść o egzotycznych krajach, ciekawostkę o świecie. I trzymajcie kciuki za wszystkich studentów!
PS. Kiedyś pojawi się nowa ankieta, jak również podsumowanie starej. Na wszystkie maile odpiszę, tylko jak będę miała choć trochę czasu. Życzę przyjemnego dnia wszystkim, dobranoc!
'Ankieta o niebywałej wręcz frekwencji i pogłosie zakończyła się już dawno. Próbowałam ją podsumować dobre kilka razy, (może nie dobre, bo mam zaledwie 2 wersje robocze, jednak nieustannie o tym myślę ;) ), jednak zawsze coś mi przeszkadzało. Najczęściej brak weny, brak jakiegoś jednego 'czegoś', o czym bym chciała napisać. Teraz, gdy panuje choroba atakująca 2 razy w roku - sesja, a raczej czas przed nią, ciężko się zabrać za cokolwiek twórczego.
Post, który zaczynałam dwa razy miał dotyczyć mojej uczelni. Zaczynał się 'Wracając niedawno z kościoła, rozmawiałam z dwoma kolegami o różnych sprawach, w tym o politechnice. O przedmiotach, o tym, co nam się podoba, ale jednak więcej o tym, co nam przeszkadza :).' Wtedy (z głupich powodów) prawie się nie odzywałam, chociaż jak każdy zdrowy człowiek myślę, czasem trzeba ponarzekać :P. Pomimo tego, że zasadniczo nic to nie wnosi i może być porównywane do utyskiwań starszych osób na młodzież bądź polityków ;). '
Dzisiaj moja uczelnia doprowadziła mnie wręcz do szaleństwa, na tyle, że pozwolę sobie ponarzekać publicznie. Nienawidzę konstrukcji stalowych!, co jest równoznaczne ze stwierdzeniem 'nienawidzę niczego, czego ode mnie wymagają nie wyjaśniając wcześniej'! Opowiem o co chodzi.
Projekt z konstrukcji stalowych planowo mamy połówką grupy co dwa tygodnie, dwie godziny lekcyjne. Nasza pani uczy dwie grupy, co daje mniej więcej 60 osób. Konsultacje ma raz w tygodniu przez 2 godziny. Wykłady są niemożliwie nudne, potrafię siedzieć na nich 2 godziny, robić notatki i po wyjściu z sali nie pamiętam, co na nich było.
Na ćwiczeniach tłumaczono nam projekt numer jeden na zasadzie 'proszę, oto podkładka, wstawcie swoje dane i policzcie'. Trzeba było zaprojektować styk spawany i śrubowy dwóch dwuteowników IPE. Szczęśliwy ten, kto miał mały kształtownik (mi się udało), bo jego wersja z 4 śrubami pokrywała się z podkładką. Gorzej miały osoby z wysokimi przekrojami, wychodziły im dwa rzędy śrub, generowały się zagadkowe jeszcze dla nas momenty, poza tym styk wymagał podkładki dolnej. To było jednak do zrobienia, początek semestru, był czas na zabawę stalą, chociaż stanie w kolejce na konsultacje nie zawsze przynosiło efekty. Projekt oddawaliśmy przed świętami, mój liczył 23 strony obliczeń i 2 rysunki w autocadzie.
Po oddaniu staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami tematu projektu nr 2 - mamy zaprojektować dach stalowy nad halą, uwzględniając obliczenia wszystkiego, co tylko możliwe. Dostaliśmy podkładkę odpowiednią do połowy projektu, 45-minutowe wytyczne co jest czym w konstrukcji dachu i polecenie zrobienia obliczeń w programie nam nieznanym. Projekt dostaliśmy przed świętami, o ile pamiętam, pani zdążyła nam go nawet raz skonsultować. Potem zachorowała (3 raz w tym semestrze) i w styczniu mieliśmy zastępstwa z panem. Konsultował 4 osoby na zajęciach, na więcej nie starczało czasu, więc tylko odnotowywał w kajeciku, co przynieśliśmy tym razem. Ja miałam 19 stron obliczeń (zrobionych w mathcadowskiej podkładce, każdemu polecam ten program, choć w większej skali oducza myślenia), w których mogłam mieć dowolną ilość błędów. Jeśli sama o coś nie zapytam - prawdopodobnie nikt nie zauważy mojej niewiedzy. Ze względu na chorobę pani, normalne konsultacje odpadały, w związku z czym projekt mógł się nam co najwyżej przyśnić, i to po przeczytaniu ośmioczęściowego (jak się to pisze?), potężnego eurokodu. W weekend pani mailowo oznajmiła, że spodziewa się jutro oddanego projektu. To, co udało mi się zrobić, korzystając z podkładek i ułamkowej wiedzy innych, liczy ponad 30 stron obliczeń, rysunki z programu robot plus te z autocada. Co ważne, projekt nie jest skończony i nie mam pojęcia, o co w nim chodzi przez ostatnie 10 stron. Ciekawe, co za niego dostanę :P?
Przepraszam, za to jedno wielkie narzekanie. Proszę, nie bierzcie tego do siebie, wiem, że każdy ma przynajmniej jeden taki przedmiot, albo jedną taką strefę życia, która przypomina bardziej kabaret niż coś innego. Potraktujcie to jak opowieść o egzotycznych krajach, ciekawostkę o świecie. I trzymajcie kciuki za wszystkich studentów!
PS. Kiedyś pojawi się nowa ankieta, jak również podsumowanie starej. Na wszystkie maile odpiszę, tylko jak będę miała choć trochę czasu. Życzę przyjemnego dnia wszystkim, dobranoc!
czwartek, 6 stycznia 2011
Gra z krasnalami
Czasami rzeczy niespodziewane dają nam dużo radości, a krótka zmiana planów może okazać się najlepszą decyzją w ciągu dnia.
Zaczęło się od tego, że kolega z akademika miał robić urodziny. W ostatniej chwili rozmyślił się i postanowił pojechać sobie na inną imprezę. Dało mi to całkiem realny obraz wieczoru z książką/filmem, którego od dawna pragnęłam. Los jednak sprawił, że znalazłam swój biały, związany, dwumetrowy sznurek (więcej się o nim nie da powiedzieć :P).
Sznurek służy do zabawy w przeplatanie go, robienie różnych figur, które musi odebrać druga osoba (np coś takiego http://www.youtube.com/watch?v=bs2in4D8ZmA (nie potrafię wstawić inaczej linka na bloga, może ktoś mi pomoże?)). Grę zna mało osób, a jeśli już trafi się na jednostkę, która wie o co chodzi, ta zazwyczaj niemal nie pamięta ruchów. Poszłam do kolegów w celu rozpropagowania zabawy, po czym stwierdziłam, że czas przekonać koleżanki. Nie trafiłam jednak do nich - spotkawszy na korytarzu Misia poszłam za nim do jego pokoju. Tam zainteresowanie było większe, obejmowało 2 kolegów i koleżankę. Po jakimś czasie (i obejrzeniu filmiku na youtube) postanowiliśmy zrobić coś innego - pograć w prawdziwą grę. (Teraz wygląda to śmiesznie, bo wyleciała mi z głowy nazwa, no trudno :P). Wprowadzała podział (za pomocą odpowiednich kart) na krasnale i spiskowców. Celem tych pierwszych było zbudowanie korytarzy wiodących do karty ze skarbem, podczas gdy drudzy usiłowali im przeszkodzić. Nie ma chyba sensu tłumaczyć dokładnie zasad, ważne, że było bardzo śmiesznie i mi się podobało. Szkoda, że częściej sobie nie sprawiamy takich przyjemności. Third time lucky?
Zaczęło się od tego, że kolega z akademika miał robić urodziny. W ostatniej chwili rozmyślił się i postanowił pojechać sobie na inną imprezę. Dało mi to całkiem realny obraz wieczoru z książką/filmem, którego od dawna pragnęłam. Los jednak sprawił, że znalazłam swój biały, związany, dwumetrowy sznurek (więcej się o nim nie da powiedzieć :P).
Sznurek służy do zabawy w przeplatanie go, robienie różnych figur, które musi odebrać druga osoba (np coś takiego http://www.youtube.com/watch?v=bs2in4D8ZmA (nie potrafię wstawić inaczej linka na bloga, może ktoś mi pomoże?)). Grę zna mało osób, a jeśli już trafi się na jednostkę, która wie o co chodzi, ta zazwyczaj niemal nie pamięta ruchów. Poszłam do kolegów w celu rozpropagowania zabawy, po czym stwierdziłam, że czas przekonać koleżanki. Nie trafiłam jednak do nich - spotkawszy na korytarzu Misia poszłam za nim do jego pokoju. Tam zainteresowanie było większe, obejmowało 2 kolegów i koleżankę. Po jakimś czasie (i obejrzeniu filmiku na youtube) postanowiliśmy zrobić coś innego - pograć w prawdziwą grę. (Teraz wygląda to śmiesznie, bo wyleciała mi z głowy nazwa, no trudno :P). Wprowadzała podział (za pomocą odpowiednich kart) na krasnale i spiskowców. Celem tych pierwszych było zbudowanie korytarzy wiodących do karty ze skarbem, podczas gdy drudzy usiłowali im przeszkodzić. Nie ma chyba sensu tłumaczyć dokładnie zasad, ważne, że było bardzo śmiesznie i mi się podobało. Szkoda, że częściej sobie nie sprawiamy takich przyjemności. Third time lucky?
Subskrybuj:
Posty (Atom)