piątek, 29 października 2010
udało się!
Jadę dzisiaj do domu, więc pewnie nie będzie nowego posta do mojego powrotu. Co najmniej do powrotu ;), bo szykuje mi się ciężkie pół miesiąca. Udało się ;)! Teraz, w najgorętszym okresie mam 18 przedmiotów, z czego większość nie ogranicza się tylko do 'wykładów'; idą w pakietach po 3 - wykłady/laboratoria/projekt/ćwiczenia. Pomimo tego wszystkiego jednak mogę znaleźć czas, żeby pograć w Puerto Rico (renesans gier planszowych), albo pójść do teatru. (Z tym ostatnim jest ciekawie, w ciągu tygodnia byłam 2 razy, wczoraj (tzn w czwartek) na 'Weselu Hrabiego Orgaza'. Sztuka była ciężka do zrozumienia, przynajmniej dla mnie - nie mam pojęcia, o co w niej chodziło, co nie zmienia faktu, że odegrana była po mistrzowsku. Myślę, że można to porównać do chodzenia po Luwrze z przewodnikiem, który mówi tylko po francusku. Od biedy każdy trochę zrozumie, ale zwraca uwagę na inne rzeczy. Pomijając wszystko, było całkiem w porządku). Dobranoc!
niedziela, 24 października 2010
spaać
Człowiek jest o wiele szczęśliwszy, gdy wyznaczy sobie cel. Czuje się wtedy, że nasze życie nie jest przypadkowe (właśnie na korytarzu grupa chłopców zaczęła śpiewać 'Przybieżeli do Betlejem'), że nie jest po prostu takim o płynięciem, ale że gdzieś nas zaprowadzi. Uwielbiam taki stan. Dużo rzeczy, które piszę, jest mało odkrywcza, nawet banalna, ale każda jest wywołana jakąś chwilą czy uczuciem. Chyba zaraz idę spać. Zastanawiam się, czy ma sens w ogóle zamieszczanie tego, co teraz piszę. Na dobrą sprawę wolałabym coś poczytać przyjemnego (znowu zapomniałam sobie kupić 'wysokie obcasy'), ale ostatnio nic nie mogę znaleźć w internecie. Może ktoś jest w stanie polecić fajnego bloga?
Przy okazji podsumuję ankietę (jutro nie będę miała czasu, a przez 2 godziny chyba nic się nie zmieni):
Erasmus, wg wikipedii - program uruchomiony przez Komisję Europejską 15 czerwca 1987 obejmujący szkolnictwo wyższe, a mający na celu finansowanie wyjazdów studentów na studia w innym kraju europejskim przez okres do jednego roku oraz wspieranie europejskiej współpracy uczelni wyższych ze wszystkich krajów członkowskich UE, EFTA oraz stowarzyszonych przez wspólne opracowanie programów nauczania a także wymiany kadry akademickiej.
W praktyce, jak się wydaje, polega to na wyjeździe do obcego kraju, najczęściej nie znając języka, za to władając wszechobecnym angielskim. Zwiedza się gościnne państwo, zdaje się przedmioty, przy okazji poznając inną kulturę, pewnie jakieś innowacje w programie przedmiotu itp. (opieram się na czytaniu znajomego bloga ;) ).
Więc dlaczego nie? Większość osób nie chce jechać, bo albo nie czuje potrzeby, albo w ogóle nie chce (pewnie nigdy nie rozważało tego). Różni ludzie chcę różnych rzeczy. 3 jednostki boją się rozstania, albo może nie że się boją, w każdym razie chcą go uniknąć. Jedna, szczera osoba, uważa, że nie zna języka wystarczająco. Zgadzam się, to duża przeszkoda, jedyna poważna z wymienionych w pytaniu. Cała reszta zależy bezpośrednio od nas. Nie było opcji 'bo mnie na to nie stać', prawdę powiedziawszy zapomniałam o tym powodzie ;). Należałby do tej samej grupy co brak znajomości języka, jednak wszystko jest do przeskoczenia.
Przy okazji podsumuję ankietę (jutro nie będę miała czasu, a przez 2 godziny chyba nic się nie zmieni):
Erasmus, wg wikipedii - program uruchomiony przez Komisję Europejską 15 czerwca 1987 obejmujący szkolnictwo wyższe, a mający na celu finansowanie wyjazdów studentów na studia w innym kraju europejskim przez okres do jednego roku oraz wspieranie europejskiej współpracy uczelni wyższych ze wszystkich krajów członkowskich UE, EFTA oraz stowarzyszonych przez wspólne opracowanie programów nauczania a także wymiany kadry akademickiej.
W praktyce, jak się wydaje, polega to na wyjeździe do obcego kraju, najczęściej nie znając języka, za to władając wszechobecnym angielskim. Zwiedza się gościnne państwo, zdaje się przedmioty, przy okazji poznając inną kulturę, pewnie jakieś innowacje w programie przedmiotu itp. (opieram się na czytaniu znajomego bloga ;) ).
Więc dlaczego nie? Większość osób nie chce jechać, bo albo nie czuje potrzeby, albo w ogóle nie chce (pewnie nigdy nie rozważało tego). Różni ludzie chcę różnych rzeczy. 3 jednostki boją się rozstania, albo może nie że się boją, w każdym razie chcą go uniknąć. Jedna, szczera osoba, uważa, że nie zna języka wystarczająco. Zgadzam się, to duża przeszkoda, jedyna poważna z wymienionych w pytaniu. Cała reszta zależy bezpośrednio od nas. Nie było opcji 'bo mnie na to nie stać', prawdę powiedziawszy zapomniałam o tym powodzie ;). Należałby do tej samej grupy co brak znajomości języka, jednak wszystko jest do przeskoczenia.
sobota, 23 października 2010
Supersnake
Pierwsza książka, z której zaczęłam się uczyć angielskiego (a było to w 2 klasie podstawówki, w ODK Puchatek ;) ) nosiła tytuł 'Stepping stones' - skaczące kamienie. Bardzo ją lubiłam (tak samo z resztą, jak zajęcia), była kolorowa (nic niezwykłego), miała bohaterów, których rozpoznawałam na obrazkach (to już rzadkość, później miałam tak tylko z książką do francuskiego w gimnazjum), dużo gier (jak BINGO!, albo moja ulubiona - rysowanie potwora w zależności od tego, na jakie pole się stanie), a także mini komiks z robaczkami. Głównym bohaterem był Supersnake, wspaniały wąż - bohater, który wszystkim pomagał. Do dzisiaj pamiętam niektóre zdania z tych komiksów (podobnie moja siostra będzie do późnej starości powtarzać wierszyki z francuskiego, których musiała siłą rzeczy uczyć się przebywając ze mną w jednym pokoju. Ja mam tak z piosenkami z niemieckiego). Przypomniało mi się o wesołych robaczkach. W kończącym się właśnie tygodniu, korzystając z nudnych wykładów, postanowiłam napisać krótką, prymitywną i bez morału bajkę, którą w lekko zmienionej wersji Wam przedstawiam ;).
Był sobie raz robaczek Wendy. (Robaczki wg mnie nie mają płci, więc proszę nie sugerować się imieniem. Poza tym to bardzo szerokie pojęcie, za którym kryją się też gąsienice, np. takie, z których się robią motyle) Miał dużo kolegów - innych robaczków, z którymi żył w zgodzie ucztując i robiąc to, co robaczki robić powinny. Pewnego dna jednak ich szczęście stanęło pod znakiem zapytania. Do doliny zawitała wrona, która jadła 3,5 robaczka na dzień. Na populację padł blady strach. Na szczęście zjawił się Supersnake i szybko przeniósł na swej pelerynie ocalałe robaczki do nowej doliny.
Już na pierwszej przechadzce Wendy odkrył wspaniałe miejsce - piękną, rozłożystą brzozę z błyszczącymi, oświetlonymi słońcem liśćmi i śnieżnobiałą korą. Ahh! Stwierdził, że znalazł coś cudownego, o co musi dbać. Posadził więc wokół niej ulubione roślinki, ( powiedzmy, że robaczki sadzą roślinki) zbudował obiekty małej architektury, które uprzyjemniały mu czas spędzony pod drzewem. Wszystko jednak robił sam, bał się, że inne robaczki będą się z niego śmiały, że nie zrozumieją jego nowej pasji. Pewnego dnia Wendy pomyślał, że skoro on lubi przesiadywać pod drzewem, to samo dotyczy przynajmniej części jego gatunku, że pokazując swoim znajomym drzewo uczyni ich szczęśliwszymi, co z kolei przyniesie i jemu radość (poza tym liczył na pomoc przy kopaniu ogródka). Spotkawszy swoich znajomych zaprosił ich na wycieczkę, pokazał brzozę, huśtawki, owoce swojej ciężkiej pracy. Wszystkim się podobało, zachwytom nie było końca. Od tego momentu robaczki często bawiły się i świętowały pod drzewem.
Jednak to nie koniec. Nadeszła jesień, drzewo rosło daleko od wioski, co zniechęcało co bardziej leniwe osobniki. Nadal było wspaniałe, jednak padający deszcz i szybko zapadający zmrok utrudniały zabawę. Po jakimś czasie Wendy zorientował się, że z kilkunastu robaczków przychodzą tylko 2, Willy i Weierstrass. Było to smutne odkrycie, ale Wendy pomyślał, że każdy robaczek wie, co lubi, wie co jest dla niego najlepsze, co mu jest potrzebne. I dalej przebywał pod swoją brzozą. To było jego miejsce, dla niego stworzone (co nie zmienia faktu, że czuł głęboką wdzięczność dla swoich dwóch towarzyszy ;) ).
To, jak już wspominałam, jest bajka bez morału, właściwie pisana ot, tak sobie. Takie są świetne, bo po każdym zdaniu można dopisać kolejne, które może diametralnie zmienić zakończenie. Chociaż patrząc na całość, chyba zostanę przy liczeniu zbrojenia ;).
Są takie dni, w których oddałabym rok życia za to, by być bardziej pewną siebie.
Był sobie raz robaczek Wendy. (Robaczki wg mnie nie mają płci, więc proszę nie sugerować się imieniem. Poza tym to bardzo szerokie pojęcie, za którym kryją się też gąsienice, np. takie, z których się robią motyle) Miał dużo kolegów - innych robaczków, z którymi żył w zgodzie ucztując i robiąc to, co robaczki robić powinny. Pewnego dna jednak ich szczęście stanęło pod znakiem zapytania. Do doliny zawitała wrona, która jadła 3,5 robaczka na dzień. Na populację padł blady strach. Na szczęście zjawił się Supersnake i szybko przeniósł na swej pelerynie ocalałe robaczki do nowej doliny.
Już na pierwszej przechadzce Wendy odkrył wspaniałe miejsce - piękną, rozłożystą brzozę z błyszczącymi, oświetlonymi słońcem liśćmi i śnieżnobiałą korą. Ahh! Stwierdził, że znalazł coś cudownego, o co musi dbać. Posadził więc wokół niej ulubione roślinki, ( powiedzmy, że robaczki sadzą roślinki) zbudował obiekty małej architektury, które uprzyjemniały mu czas spędzony pod drzewem. Wszystko jednak robił sam, bał się, że inne robaczki będą się z niego śmiały, że nie zrozumieją jego nowej pasji. Pewnego dnia Wendy pomyślał, że skoro on lubi przesiadywać pod drzewem, to samo dotyczy przynajmniej części jego gatunku, że pokazując swoim znajomym drzewo uczyni ich szczęśliwszymi, co z kolei przyniesie i jemu radość (poza tym liczył na pomoc przy kopaniu ogródka). Spotkawszy swoich znajomych zaprosił ich na wycieczkę, pokazał brzozę, huśtawki, owoce swojej ciężkiej pracy. Wszystkim się podobało, zachwytom nie było końca. Od tego momentu robaczki często bawiły się i świętowały pod drzewem.
Jednak to nie koniec. Nadeszła jesień, drzewo rosło daleko od wioski, co zniechęcało co bardziej leniwe osobniki. Nadal było wspaniałe, jednak padający deszcz i szybko zapadający zmrok utrudniały zabawę. Po jakimś czasie Wendy zorientował się, że z kilkunastu robaczków przychodzą tylko 2, Willy i Weierstrass. Było to smutne odkrycie, ale Wendy pomyślał, że każdy robaczek wie, co lubi, wie co jest dla niego najlepsze, co mu jest potrzebne. I dalej przebywał pod swoją brzozą. To było jego miejsce, dla niego stworzone (co nie zmienia faktu, że czuł głęboką wdzięczność dla swoich dwóch towarzyszy ;) ).
To, jak już wspominałam, jest bajka bez morału, właściwie pisana ot, tak sobie. Takie są świetne, bo po każdym zdaniu można dopisać kolejne, które może diametralnie zmienić zakończenie. Chociaż patrząc na całość, chyba zostanę przy liczeniu zbrojenia ;).
Są takie dni, w których oddałabym rok życia za to, by być bardziej pewną siebie.
sobota, 16 października 2010
Podchody
Wczorajszej nocy, już drugi raz w życiu, brałam udział w arcyciekawym wydarzeniu. Duszpasterstwo akademickie ojców Dominikanów - Beczka - organizowało podchody po Krakowie. Motywem przewodnim był kosmos. Oto jak to wyglądało:
Po mszy o 19:30, całkiem niemała grupa studentów udała się na krużganki. Tam, świadoma zbliżających się atrakcji stanęła przed projektorem, na którym wyświetlano potwornie skomplikowane instrukcje zabawy, oraz cały wstęp. Podzielono nas na 25 grup, po około 6-8 osób. Każda dostała swoją mapkę starego miasta (być może pisanego z dużych liter?), oprócz tego karteczki z paliwem i pieniędzmi (podobnie jak w eurobiznesie). Na mapce zaznaczono kropką planetę - ludzika, któremu przypadło niewdzięczne zadanie siedzenia bądź stania przez 3 godziny w określonym punkcie oraz udzielania informacji grupom, które się pojawiły i znały hasło. Działało to na zasadzie: szukam człowieka na rogu Szewskiej, znajduję kogoś, kto może wiedzieć, o co mi chodzi, wypowiadam w jego stronę dziwne hasło i otrzymuję odpowiedź. Jeśli wczoraj wieczorem ktoś stał przykładowo na ulicy świętej Anny i czekał na cokolwiek, mógł zostać zapytany 'czy tu biją?', albo 'waka waka?'. Planeta po usłyszeniu odpowiedniego klucza wskazywała na mapie kolejne miejsce. Niekiedy trzeba było wykonać misję, jednak moja grupka miała ich mało. Nic nie sprawia takiej frajdy jak udawanie rumaka na ulicy pełnej ludzi, albo proszenie ubranego w elegancką koszulę młodzieńca, żeby puszczał z nami mydlane bańki. Było wesoło ;). Generalnie celem zabawy było zebranie jak największej ilości punktów (za wykonane misje, poza tym kończąc grę przeliczało się pozostałe paliwo i pieniądze na punkty), odnalezienie wszystkich planet oraz Planety Małego Księcia (tylko dla 3 pierwszych drużyn). Po powrocie do Beczki (punkt o północy) wszystko stało się mniej ważne, zajęliśmy się śpiewaniem, jedzeniem ciastek i piciem herbaty.
W tym roku organizacja była o wiele lepsza niż 2 lata temu (określono ostateczną godzinę przyjścia, poza tym zawężono obszar zabawy. Dzięki temu nie musiałyśmy więcej biegać z Agatą po błoniach do 3 w nocy ;) ). Podobał mi się ten wieczór, spędzony trochę inaczej, niż zwykli go spędzać ludzie w moim wieku. Potrzeba nam w życiu zabawy ;). Najwięcej radości sprawiało mi to, że pojechało ze mną aż 9 (pośrednio przeze mnie namówionych) osób z akademika ;).
Przy okazji zamieszczam podsumowanie ankiety o księżycu. Pomijając małą frekwencję, chciałam się skupić na możliwych odpowiedziach.
Dwie pierwsze są podobne do siebie, opierają się na prostym skojarzeniu wykorzystywanym często przez rysowników komiksów.
Dragon ball i Sailor moon wybrałoby pewnie kilka osób (prawie każdy w dzieciństwie szalał za którąś z tych bajek), jednak nie na pierwszym miejscu. To normalne, wyrośliśmy z nich.
Wyjący wilk bardzo działa na wyobraźnię; ja przynajmniej, gdy pomyślę o wilku, widzę od razu księżyc w pełni, lecz jednak nie odwrotnie.
Pomarańczka na soczek sugeruje jednostkę nieco może infantylną ewentualnie pijaną.
O fizyce myślą osoby, które niedawno skończyły sesję (np. zdając całoroczny egzamin z fizyki). Na nowe rzeczy zawsze patrzymy przez pryzmat starych; jeśli przez kilka tygodni przed ankietą istniała dla mnie z przedmiotów ścisłych tylko ona, nic dziwnego, że pojawiła się w odpowiedziach. Myślałam, że trafię na pokrewną duszę :P.
Najwięcej osób wybrało romantyczny spacer (w sumie tak przewidywałam). Jeśli się zastanowić, księżyc jest faktycznie jego nieodłącznym elementem, z kolei ludzie którzy mnie czytają pewnie spragnieni romantyczności. Zapraszam do kolejnej ankiety.
Dzisiaj nienawidzę Erasmusa.
Po mszy o 19:30, całkiem niemała grupa studentów udała się na krużganki. Tam, świadoma zbliżających się atrakcji stanęła przed projektorem, na którym wyświetlano potwornie skomplikowane instrukcje zabawy, oraz cały wstęp. Podzielono nas na 25 grup, po około 6-8 osób. Każda dostała swoją mapkę starego miasta (być może pisanego z dużych liter?), oprócz tego karteczki z paliwem i pieniędzmi (podobnie jak w eurobiznesie). Na mapce zaznaczono kropką planetę - ludzika, któremu przypadło niewdzięczne zadanie siedzenia bądź stania przez 3 godziny w określonym punkcie oraz udzielania informacji grupom, które się pojawiły i znały hasło. Działało to na zasadzie: szukam człowieka na rogu Szewskiej, znajduję kogoś, kto może wiedzieć, o co mi chodzi, wypowiadam w jego stronę dziwne hasło i otrzymuję odpowiedź. Jeśli wczoraj wieczorem ktoś stał przykładowo na ulicy świętej Anny i czekał na cokolwiek, mógł zostać zapytany 'czy tu biją?', albo 'waka waka?'. Planeta po usłyszeniu odpowiedniego klucza wskazywała na mapie kolejne miejsce. Niekiedy trzeba było wykonać misję, jednak moja grupka miała ich mało. Nic nie sprawia takiej frajdy jak udawanie rumaka na ulicy pełnej ludzi, albo proszenie ubranego w elegancką koszulę młodzieńca, żeby puszczał z nami mydlane bańki. Było wesoło ;). Generalnie celem zabawy było zebranie jak największej ilości punktów (za wykonane misje, poza tym kończąc grę przeliczało się pozostałe paliwo i pieniądze na punkty), odnalezienie wszystkich planet oraz Planety Małego Księcia (tylko dla 3 pierwszych drużyn). Po powrocie do Beczki (punkt o północy) wszystko stało się mniej ważne, zajęliśmy się śpiewaniem, jedzeniem ciastek i piciem herbaty.
W tym roku organizacja była o wiele lepsza niż 2 lata temu (określono ostateczną godzinę przyjścia, poza tym zawężono obszar zabawy. Dzięki temu nie musiałyśmy więcej biegać z Agatą po błoniach do 3 w nocy ;) ). Podobał mi się ten wieczór, spędzony trochę inaczej, niż zwykli go spędzać ludzie w moim wieku. Potrzeba nam w życiu zabawy ;). Najwięcej radości sprawiało mi to, że pojechało ze mną aż 9 (pośrednio przeze mnie namówionych) osób z akademika ;).
Przy okazji zamieszczam podsumowanie ankiety o księżycu. Pomijając małą frekwencję, chciałam się skupić na możliwych odpowiedziach.
Dwie pierwsze są podobne do siebie, opierają się na prostym skojarzeniu wykorzystywanym często przez rysowników komiksów.
Dragon ball i Sailor moon wybrałoby pewnie kilka osób (prawie każdy w dzieciństwie szalał za którąś z tych bajek), jednak nie na pierwszym miejscu. To normalne, wyrośliśmy z nich.
Wyjący wilk bardzo działa na wyobraźnię; ja przynajmniej, gdy pomyślę o wilku, widzę od razu księżyc w pełni, lecz jednak nie odwrotnie.
Pomarańczka na soczek sugeruje jednostkę nieco może infantylną ewentualnie pijaną.
O fizyce myślą osoby, które niedawno skończyły sesję (np. zdając całoroczny egzamin z fizyki). Na nowe rzeczy zawsze patrzymy przez pryzmat starych; jeśli przez kilka tygodni przed ankietą istniała dla mnie z przedmiotów ścisłych tylko ona, nic dziwnego, że pojawiła się w odpowiedziach. Myślałam, że trafię na pokrewną duszę :P.
Najwięcej osób wybrało romantyczny spacer (w sumie tak przewidywałam). Jeśli się zastanowić, księżyc jest faktycznie jego nieodłącznym elementem, z kolei ludzie którzy mnie czytają pewnie spragnieni romantyczności. Zapraszam do kolejnej ankiety.
Dzisiaj nienawidzę Erasmusa.
środa, 13 października 2010
Mostostal
Byłam dzisiaj z grupą na pierwszej w życiu wycieczce związanej ze studiami. Byłaby drugą, gdyby nie odwołali nam w poprzednim semestrze wyjścia związanego z budową ulicy (przedmiot nosił nazwę 'nawierzchnie drogowe i technologia robót drogowych'). Pan stwierdził, że po niemal całym semestrze zajęć, pod koniec drugiego roku studiów, jesteśmy nieco chociaż zainteresowani tematem wykonania podbudowy. Jego plany przekreśliła brzydka pogoda i powodzie; wycieczka się nie odbyła (ku naszej uldze, gdyż zapowiadało się, że pojedziemy w czasie wolnym od zajęć (a z mojego punktu widzenia, na cennym wykładzie z chemii)).
Tym razem pan od konstrukcji metalowych zabrał nas do Mostostalu. Jako że ćwiczenia mamy w środy o 7:30, umówił się z nami o tejże godzinie pod owym zakładem. Rada - nierada grupa zaczęła sobie organizować transport, mi przypadło jechać wraz z 5 innymi osobami mieszkającymi w akademiku na kraniec Nowej Huty - przystanek Blokowa. Niemal wszyscy byli o czasie, zjawił się też pan Boryczko, który zaopatrzył każdego w biały kask z logiem politechniki. Nie byłam w stanie dopasować go do siebie, pomimo pomocy koleżanek (znających się na hełmach tak jak ja) cały czas mi leciał z głowy, co innego dnia, w przypływie wyobraźni traktowałabym jako złą wróżbę ;). Po terenie zakładu oprowadzał nas pan Jacek (podejrzewam, że uczeń naszego pana, w każdym razie na pewno absolwent mojego wydziału), który jednak mówił za cicho w stosunku do okoliczności (przede wszystkim pracujące, hałaśliwe maszyny, oraz grupka złożona z dwóch (a miejscami trzech) rzędów). Jeszcze gorzej było, gdy szliśmy za nim - wtedy na usłyszenie czegokolwiek szanse miało 5 najbliższych osób. Pomocą był idący z tyłu pan Boryczko, również tłumaczący nam co ciekawsze rzeczy. Widziałam olbrzymie belki o przekroju dwuteowym, suwnice z obsługą siedzącą w budkach, spawaczy, w ogóle samo spawanie różnymi technikami (to chyba konik naszego pana), prawie złożoną kratownicę i pewnie dużo innych rzeczy, których nawet nie potrafię nazwać. Zupełnie inaczej jest uczyć się o czymś, mieć przed oczami nawet 50 rysunków, a zobaczyć to w rzeczywistości. Dzisiaj olśniły mnie ściany osłonowe (normalne ścianki nie przenoszące obciążeń, tylko chroniące przed wiatrem itp) ;). Wycieczka była bardzo fajna, pomijając wściekłe zimno.
Tym razem pan od konstrukcji metalowych zabrał nas do Mostostalu. Jako że ćwiczenia mamy w środy o 7:30, umówił się z nami o tejże godzinie pod owym zakładem. Rada - nierada grupa zaczęła sobie organizować transport, mi przypadło jechać wraz z 5 innymi osobami mieszkającymi w akademiku na kraniec Nowej Huty - przystanek Blokowa. Niemal wszyscy byli o czasie, zjawił się też pan Boryczko, który zaopatrzył każdego w biały kask z logiem politechniki. Nie byłam w stanie dopasować go do siebie, pomimo pomocy koleżanek (znających się na hełmach tak jak ja) cały czas mi leciał z głowy, co innego dnia, w przypływie wyobraźni traktowałabym jako złą wróżbę ;). Po terenie zakładu oprowadzał nas pan Jacek (podejrzewam, że uczeń naszego pana, w każdym razie na pewno absolwent mojego wydziału), który jednak mówił za cicho w stosunku do okoliczności (przede wszystkim pracujące, hałaśliwe maszyny, oraz grupka złożona z dwóch (a miejscami trzech) rzędów). Jeszcze gorzej było, gdy szliśmy za nim - wtedy na usłyszenie czegokolwiek szanse miało 5 najbliższych osób. Pomocą był idący z tyłu pan Boryczko, również tłumaczący nam co ciekawsze rzeczy. Widziałam olbrzymie belki o przekroju dwuteowym, suwnice z obsługą siedzącą w budkach, spawaczy, w ogóle samo spawanie różnymi technikami (to chyba konik naszego pana), prawie złożoną kratownicę i pewnie dużo innych rzeczy, których nawet nie potrafię nazwać. Zupełnie inaczej jest uczyć się o czymś, mieć przed oczami nawet 50 rysunków, a zobaczyć to w rzeczywistości. Dzisiaj olśniły mnie ściany osłonowe (normalne ścianki nie przenoszące obciążeń, tylko chroniące przed wiatrem itp) ;). Wycieczka była bardzo fajna, pomijając wściekłe zimno.
czwartek, 7 października 2010
Zajęcia
Na próbę:
Pan Robert z konstrukcji drewnianych
Prawił nam o słupach ściskanych
Student mimośród przegapił
Pan go za to przycapił
Na wykładzie z konstrukcji drewnianych
Okazało się, że muszę chodzić na laboratoria z fizyki na AGH. Pan okazał się antyPolitechnika i antyWszyscyStudiujący2Kierunki. Udowodnił mi (poniekąd słusznie), że nie pamiętam co robiłam na laborkach 2 lata temu, w związku z czym muszę robić ich znakomitą większość. Trudno, będę się starała wmówić sobie, że mi się to na pewno przyda. Na następny raz moduł Younga.
Pan Robert z konstrukcji drewnianych
Prawił nam o słupach ściskanych
Student mimośród przegapił
Pan go za to przycapił
Na wykładzie z konstrukcji drewnianych
Okazało się, że muszę chodzić na laboratoria z fizyki na AGH. Pan okazał się antyPolitechnika i antyWszyscyStudiujący2Kierunki. Udowodnił mi (poniekąd słusznie), że nie pamiętam co robiłam na laborkach 2 lata temu, w związku z czym muszę robić ich znakomitą większość. Trudno, będę się starała wmówić sobie, że mi się to na pewno przyda. Na następny raz moduł Younga.
poniedziałek, 4 października 2010
Wychodzi na to, że najwięcej o UFO
Można wiedzieć o kimś bardzo dużo, znać jego marzenia, sny. Jednocześnie nie mieć pojęcia o takich rzeczach jak imię jego dziecka, chłopaka, kierunek studiów, można nie wiedzieć, że jego mama jest chora, że siostra wyszła za mąż, albo że jest uzależniony od gier komputerowych. Sami decydujemy, co o nas wiedzą inni. Tak samo sami wybieramy, co chcemy o nich wiedzieć.
Wiem, że to mało odkrywcze ;), ale tak jest z większością rzeczy. Najbanalniejsze spostrzeżenia nabierają nowego znaczenia, gdy dotyczą konkretnej sytuacji. Nagle wszystko staje się jasne. Trochę to zagmatwałam, pokażę o co chodzi na przykładzie:
Wiele osób wierzy w kosmitów, nie jest to generalnie nowa rzecz. Każdy zdążył się do nich przyzwyczaić, wychodzą z filmów, kreskówek, reklam (nie pamiętam, czego dotyczyła ostatnia, w każdym razie kosmici porwali w niej krowę, na pewno widzieliście :|), strasznych opowieści opowiadanych pod kocem podczas obozów, stanowią jakiś element kultury. Patrzymy w niebo i spodziewamy się, że gdzieś tam żyje coś. Nagle, pojawia się Obca Forma Życia, która pragnie nawiązać kontakt właśnie z tobą. Jesteś zadowolony, przeżywasz to głęboko, zgadzasz się na współpracę itd. Tutaj jest ten punkt, o którym opowiada poprzedni akapit. Twoje wyobrażenia o kosmitach mogą zmierzyć się z rzeczywistością, poznajesz prawdę, której trochę się nie spodziewałeś. Okazuje się, kto miał rację, a kto po prostu siał panikę przewidując inwazję krwiożerczych istot. Potem przybysz odlatuje, ale dla Ciebie niebo już zawsze będzie inne.
Jutro Tomek i Monika mają urodziny. Będzie w porządku.
Wiem, że to mało odkrywcze ;), ale tak jest z większością rzeczy. Najbanalniejsze spostrzeżenia nabierają nowego znaczenia, gdy dotyczą konkretnej sytuacji. Nagle wszystko staje się jasne. Trochę to zagmatwałam, pokażę o co chodzi na przykładzie:
Wiele osób wierzy w kosmitów, nie jest to generalnie nowa rzecz. Każdy zdążył się do nich przyzwyczaić, wychodzą z filmów, kreskówek, reklam (nie pamiętam, czego dotyczyła ostatnia, w każdym razie kosmici porwali w niej krowę, na pewno widzieliście :|), strasznych opowieści opowiadanych pod kocem podczas obozów, stanowią jakiś element kultury. Patrzymy w niebo i spodziewamy się, że gdzieś tam żyje coś. Nagle, pojawia się Obca Forma Życia, która pragnie nawiązać kontakt właśnie z tobą. Jesteś zadowolony, przeżywasz to głęboko, zgadzasz się na współpracę itd. Tutaj jest ten punkt, o którym opowiada poprzedni akapit. Twoje wyobrażenia o kosmitach mogą zmierzyć się z rzeczywistością, poznajesz prawdę, której trochę się nie spodziewałeś. Okazuje się, kto miał rację, a kto po prostu siał panikę przewidując inwazję krwiożerczych istot. Potem przybysz odlatuje, ale dla Ciebie niebo już zawsze będzie inne.
Jutro Tomek i Monika mają urodziny. Będzie w porządku.
piątek, 1 października 2010
początek
Kolejny początek w życiu, na pewno nie ostatni, nie trzeba nic na ten temat pisać.
Stworzyłam wreszcie swój plan zajęć, nie mam kiedy chodzić na 3 wykłady z politechniki oraz na przedmiot 'podstawy elektroniki i elektrotechniki' na AGH. Chyba dam sobie z tym spokój. Jeśli ktoś chciałby się ze mną zobaczyć, zostają wieczory, ewentualnie piątek po południu, jeśli nie wskoczy mi tam wiosenne dziecko.
Wprowadziłam się do akademika kilka godzin temu, w tym roku 3 piętro. Bez różnicy. Mam nadzieję, że będzie dobrze, na razie mam niejasne poczucie braku miejsca na bluzki na ramiączkach. Time will tell. Czas się zbierać, by załatwić sobie zajęcie na 2 wieczory.
Stworzyłam wreszcie swój plan zajęć, nie mam kiedy chodzić na 3 wykłady z politechniki oraz na przedmiot 'podstawy elektroniki i elektrotechniki' na AGH. Chyba dam sobie z tym spokój. Jeśli ktoś chciałby się ze mną zobaczyć, zostają wieczory, ewentualnie piątek po południu, jeśli nie wskoczy mi tam wiosenne dziecko.
Wprowadziłam się do akademika kilka godzin temu, w tym roku 3 piętro. Bez różnicy. Mam nadzieję, że będzie dobrze, na razie mam niejasne poczucie braku miejsca na bluzki na ramiączkach. Time will tell. Czas się zbierać, by załatwić sobie zajęcie na 2 wieczory.
Subskrybuj:
Posty (Atom)