niedziela, 8 czerwca 2014

O odwadze wyjazdowej

Niektórzy, gdy mówią o podróżach (w których nie występuje zwrot 'all inclusive'. W których nawet nie występuje słowo 'hotel', czy 'schronisko'), twierdzą, że jadąc gdzieś, trzeba być odważnym. Odwaga ta jest różnie definiowana, przede wszystkim poprzez odpowiednie przygotowanie się na bandytów, gwałcicieli i niedogodności komunikacyjne (chodzi zarówno o meandry pociągowe i dobór słów przy kupowaniu krojonego pieczywa).

Już od jakiegoś czasu wiem, że poza odwagą typu 'pokonam każdego smoka, pojadę 190 km/h na autostradzie, skoczę ze spadochronu, pojadę do Indii walczyć o prawa człowieka' jest jeszcze odwaga 'powiem prawdę, zapytam o drogę, chociaż nie znam dobrze angielskiego, sam wyjaśnię trudną sytuację, biorę odpowiedzialność za moje słowa, czyny i decyzje'. Obie są ważne, jednak obie są inne. Ich mieszanina - Prawdziwa Odwaga - pozwala człowiekowi działać, zarówno indywidualnie, jak i w społeczeństwie.

W związku z powyższym dzielność nie objawia się tak, jak się większości wydaje. To nie jest przykładowo pojechanie ze znajomymi w daleką podróż, to nie jest zrobienie czegoś trudnego i wymagającego w grupie. Prawdziwa Odwaga pokazuje się wtedy, gdy człowiek staje naprawdę sam przed czymś, co go przerasta, czego nie potrafi, nie zna. Staje - i nie jest do końca pewien, co zrobi, albo co należałoby zrobić, gdy nawet nie ma innego pomysłu, niż po prostu zniknąć, albo zacząć dzień/życie od nowa. Ale jednak się coś robi. To są właśnie chwile odwagi i dzielności, momenty, gdy naprawdę dowiadujemy się, kim jesteśmy. Pisałam niejednokrotnie, że większość substancji zachowuje się przewidywalnie w warunkach normalnych, jednak dopiero graniczne warunki pozwalają odkryć niektóre jej właściwości. Poznasz siebie dochodząc do tej granicy. Byle nie za często.

Czy zatem Prawdziwa Odwaga jest potrzebna do podróżowania? Moim zdaniem tak samo, jak i do życia w miejscu, gdzie aktualnie jesteśmy. Na pewno jest przydatna, ale by wyruszyć w podróż potrzeba całej masy innych cech, czynników, okoliczności. Wyjeżdżając nie bałam się - ufałam bardzo ludziom, z którymi pojechałam, ufałam ich przygotowaniom, a przede wszystkim ufałam sobie. A bandytę, czy problemy z pociągiem można mieć wszędzie :P.


Na koniec, by post nie był całkiem patetyczny, opowiem historyjkę pewnych pań. Czekając na otwarcie irańskiego konsulatu w Trabzonie, spotkaliśmy dwie kobiety w wieku 50+, również czekające na wizę. Okazało się, że panie są odpowiednio: emerytowaną pielęgniarką i nieemerytowaną nauczycielką (która jest w drodze od 2 lat już). Przyjechały ze Szwajcarii do Trabzonu rowerami, śpiąc czasem w ho(s)telu, czasem w namiocie. Ich celem jest Tajlandia. Pani pielęgniarka, pytana przeze mnie, czy się nie boją spania w namiocie i wszystkiego, odpowiedziała, że nie, bo przecież ludzie są dobrzy, i co by się im mogło właściwie stać? Po takim spotkaniu myślę, że wszystkie moje wycieczki są dziecinnymi igraszkami ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz