sobota, 16 lutego 2013

Świat się dzieje dookoła

Wyszło mi długo, chyba tak za cały okres wolnego ;). Mam nadzieję, że przebrniecie przez całość, można próbować na raty - do obrazka i od obrazka. Udanych ferii wszystkim ;).


Porcio pożyczyła mi książkę Małgorzaty Szejnert 'Śród żywych duchów'. Opisuje ona drogę autorki do odkrycia prawdy na temat pochówku, między innymi bohaterów polskich i więźniów politycznych zabitych w więzieniach, po II Wojnie Światowej. (Szczerze pisząc, jakoś mi się źle to czyta. Chociaż temat ważny, książka nie może mnie porwać; ostatnio dobre klimaty dla mnie to fantastyka i ustroje cięgnowe). Jeden z dni - niejako rozdzialików - kończy się słowami:

'Ojciec Jan Spież opowiada mi jeszcze o swym przyjacielu, zakonniku z Poznania, poloniście, który prowadził staranny dziennik. W którąś rocznicę wydarzeń poznańskich postanowił sięgnąć do starych zeszytów, aby przeczytać, co w nich zapisał w czerwcu 1956 r. Stwierdził z rozczarowaniem i zaskoczeniem, że w Poznaniu w tych dniach nie działo się nic; zapisał jedynie drobne sprawy prywatne. Wydarzenia przerosły świadomość autora, albo jego odwagę.'

Trochę mnie to uderzyło, nawet w dwójnasób. Po pierwsze tym, że można zupełnie nie wiedzieć, co się dzieje dookoła człowieka, czym żyje miasto, państwo, świat, ale nie żyją pojedynczy ludzie, obywatele, mieszkańcy. Coś się dzieje, wysoko, blisko, ale prawie zawsze tylko obok - i nie ma na to miejsca w codzienności, na trasie uczelnia - dom - praca - milion innych miejsc, które tworzą nasze prywatne życie. Nie znajdzie się w zeszycie, w dłuższych rozmowach, refleksji człowieka jadącego autobusem, na blogu.

Po drugie, nie jest odkryciem, że by zobaczyć wagę wydarzenia, niezbędne jest jakieś przesunięcie w czasie.  Z obecnego punktu widzenia, nie wiemy, co będzie brzemienne w skutkach, a co było tylko nieistotnym elementem wymienianym w wiadomościach, czy ploteczkach z panią z warzywniaka. Interesować się wszystkim - zwłaszcza teraz (cały świat (szczęściem tylko jeden), telewizja i internet :P)- nie sposób, podobnie jak wybierać losowo 'ważne' wydarzenia. Aby stworzyć własną sieć przyczynowo-skutkowo-wnioskową potrzebna jest już wiedza, jaką większość ludzi (do której się z pewnością zaliczam) nie dysponuje.

Przeraża mnie, że ja tak samo robię - nie interesuję się obecnymi wydarzeniami jakoś szczególnie; nie wiem przykładowo, kto jest sekretarzem generalnym ONZ (ani w ogóle, czym konkretnie ONZ się zajmuje - zaraz nadrobię wikipedycznie, dobre choć tyle), a lokalna (w dowolnej skali) polityka pozostaje niezbyt ciekawą zagadką. Opisałam wycieczkę z kołem naukowym żelbetu, a zabrakło informacji o odkryciu dowodów na istnienie bozonu Higgsa, co mnie przecież ciekawi.

Tak to sobie myślałam jadąc kilka dni temu 129, gdy jak na zawołanie świat stanął wobec abdykacji Benedykta XVI. Pojawił się jak na zawołanie temat ważny, raz dla człowieka, dwa dla społeczeństwa, w którym jestem jako-tako zorientowana. Jaka jest zatem reakcja świata z mojego punktu widzenia?



(Najpierw chyba powinnam zdefiniować 'mój punkt widzenia' - otóż siedzę w domu, z dostępem do internetu i telewizora, plus z dostępem do kiosku ruchu. Korzystam jednak li i wyłącznie z faktów TVN-owych, z uwagi na to, że Rodzicielka jest miłośniczką następującej po nich prognozy pogody. Próbowałam czytać wiadomości na 'popularnym portalu' (obojętne, o którym pomyślicie, czuję, że to nie ma większego znaczenia), a te, zgodnie z przewidywaniami, były internetowym (a przez to rozszerzonym) odpowiednikiem Faktu lub Super Expressu. Zostaję zatem przy opinii mojej i mieszkańców mojego domu, lekko zabarwionej wpływami tefałenowymi i eremefowymi, plus wyjaśniającym filmikiem, który znalazłam u kolegi na fb).

Generalnie świat, poza szukaniem spiskowych teorii tłumaczących tą niespotykaną decyzję, jest do Papieża nastawiony bardzo pozytywnie. Z rzeki słów płynącej na Watykan wylewają się potoki zrozumienia, pocieszenia, otuchy - stary człowiek, niejako zobowiązany do pełnienia 24-godzinnej, całorocznej, bardzo wyczerpującej funkcji powiedział basta! i z odwagą zaczął dążyć do spełnienia marzeń o spokojnej, upragnionej emeryturze. Bardzo podobna była i moja reakcja: szybkie zdziwienie i niedowierzanie, pochwała odwagi, która stawia murem za człowiekiem zmęczonym a starającym się bardzo, zrozumienie (na ile jestem w stanie), i życzenia, by wszystko najlepiej się skończyło. Trwam w tym do tej pory, z całym moim sercem za Josephem R., który musiał podjąć najtrudniejszą decyzję, jaką tylko mogę sobie wyobrazić, której konsekwencje będzie ponosił nie on sam, ale cały, nawet nie tylko chrześcijański, świat.

Będąc jednak szczerą, pomyślałam także o czymś innym. Z jednej strony wiem, że świat się bardzo szybko zmienia, staje przed nowymi wyzwaniami, robi się niesamowicie wymagający (zwłaszcza wobec liderów społecznych i zwłaszcza wobec tych formalnych liderów społecznych :P) i ów lider powinien być pełen entuzjazmu, sił witalnych, powinien być kimś, kto sprosta wyzwaniom, a temu nie sprzyja starość i choroby. Z drugiej jednak strony wydaje mi się, że kościół - pomimo wszystkich wyzwań, homoseksualistów, pedofili, dni młodzieży - mógłby trochę zwolnić. Wydaje mi się, że mało mamy stałości dookoła, że wszystko jest zmienne, ruchome - a Kościół, z Papierzem na czele, winien być taką opoką. Z pewnością podążanie za nauką czy za światem jest niezbędne, ale nie patrząc teraz na cierpienia (psychiczne i fizyczne) Josepha, wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby do końca pełnił posługę piotrową. Nie poruszając tutaj innych kwestii, chrześcijaństwo uczy, że trzeba wierzyć do końca, tak samo do końca się starać, pomimo trudów, prób, zmęczenia. W tym momencie postać, która powinna być przykładem tej drogi pośrednio pokazuje, że można sobie pozwolić na wytchnienie, że nie trzeba od siebie aż tyle wymagać. O ile był jakiś cel, gdzieś tam, wysoko, do którego można było mierzyć, tak teraz ten cel opadł na całkiem normalny poziom - a wiadomo, że im wyżej się mierzy, tym wyżej w końcu człowiek trafi. (przyszło mi teraz do głowy, że podobnie jest, gdy dziecko widzi swoją ukochaną panią nauczycielkę, uosobienie wszelkich cnót, jak pije piwo i klnie, gdy ta jest poza szkołą :P. Ale to na inny raz).

Chyba nie napisałam wszystkiego, co tu chciałam, ale idę już spać (przepraszam też za błędy, coś się pewnie trafiło, śpiąąąącaaaa jestem). Wiem, że pewnie większość z Was się ze mną nie zgodzi, w sumie argumenty łatwo zbić, ale tyle myśli do tej pory przez moją głowę przemknęło. Zdjęcia nie mogłam nie zamieścić :), to pochodzi ze strony RMF-u, wykonane zdaje się przez  PAP/EPA/ALESSANDRO DI MEO . Tak w ogóle, w poście miał być jeszcze komentarz do prób jądrowych w Korei Północnej, ale chyba bym już przesadziła :P. Dziękuję wszystkim, którzy dotarli aż tutaj ;). Mam jeszcze 2 egzaminy na AGH, surowce gazowe i chemia fizyczna, w poniedziałek wieczorem wracam do Krakowa. To co, przyjemnego weekendu wszystkim ;)!

PS. Jak cudownie być wyspanym... :).


2 komentarze:

  1. Asiu zgodzę się z Tobą, bo także uważam, że przyjęcie na siebie takiej posługi dla całego kościoła to nie to samo co objęcie po prostu stanowiska. Według mnie Taka posługa powinna być sprawowana do końca życia. Taka osoba jest niewiarygodnym autorytetem moralnym dla wielu osób, bardzo często także chorych i cierpiących. A abdykacja oznacza "Nie ja rezygnuje już nie dam rady" inaczej uciekam od tego czego się podjąłem. Uciekam od życia, to nie pokrzepia, nie nadaje sensu cierpieniu, walce i misji.
    Raczej komunikat poddaję się. Potrafię zrozumieć, że chyba żaden człowiek nie chce aby w w jego chorobie, ostatnich miesiącach czy dniach towarzyszyła mu zgraja reporterów tylko czekających i spekulujący "ile jeszcze pożyje" ale to pokazuje sens walki z cierpieniem, słabościami, udręczeniem.

    To tak jakby Dalajlama stwierdził, że on już nie da rady i nie będzie przewodził duchowo swojej wspólnocie. To może cala wspólnota powinna się poddać w walce o wolność i wyzwolenie, jeśli poddaje się osoba która jest dla nas autorytetem.

    Tak na zakończenie taka subtelna różnica http://www.demoty.pl/roznica-pomiedzy-polakiem-a-niemcem-polega-na-tym-57135
    Tylko żeby nie było że jestem rasistą. :)

    Medyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą, nawet przyznaję, że o wiele lepiej ująłeś i uargumentowałeś to, co mi chodziło po głowie ;). Nie będę już komentować tego przypadku, mam tylko nadzieję, że nie stanie się to regułą, bo wtedy świat by naprawdę dużo stracił.

    A co do rysunku też się nie wypowiem :PP. Dzięki za komentarz i uśmiech ;).

    OdpowiedzUsuń