środa, 26 grudnia 2012

Eksperymenty psychologiczne

Dzisiejszy post będzie krótki, właściwie chciałam w nim opowiedzieć tylko o kilku rzeczach. (sprostowanie napisane tuż przed publikacją posta: Nie powinnam nigdy pisać, że coś będzie krótkie :P!).

Po pierwsze - Boże Narodzenie upłynęło mi na jedzeniu bardzo zróżnicowanych potraw (bogatych przykładowo w żelazo) i na oglądaniu komedii romantycznych w telewizji (dla uproszczenia można przyjąć, że filmy familijne również są odmianami komedii romantycznej, bo jakaś niania zawsze się w kimś kocha). Dochodzę do wniosku, że w każdej komedii romantycznej tkwi ziarno prawdy :P. Rodzinka cieszy się z prezentów, a wujek wykazuje zadziwiająco dużo zaufania w sprawie kontaktów ja - jego samochód. Święta po prostu :).

Po drugie - ostatnio bardzo zainteresowało mnie pewne zjawisko, mianowicie popularność posta 'paraboloida hiperboliczna'. Jakoś niczego bardzo mądrego czy uniwersalnego nie mogłam się w nim doszukać, a wpis w sposób zagadkowy piął się coraz wyżej w rankingach odwiedzin. Rozwiązanie okazało się zaskakujące i jednocześnie banalne - podejrzewam, że studenci I roku zaczęli się uczyć geometrii analitycznej, względnie funkcji dwóch zmiennych, i na siłę zapragnęli za pośrednictwem googli zobaczyć mariaż paraboli z hiperbolą. Przypadkiem google znajduje mój obrazek (nawiasem pisząc, brutalnie skopiowany z wykładu z ustrojów powierzchniowych) dość ochoczo, i umieszcza na 9 pozycji, jeśli chodzi o grafikę. Tłumaczy to trochę kolosalną ilość głosów w ankiecie :P. Także jakby ktoś chciał mnie znaleźć, może zapomnieć o francuskim, albo o zwrocie 8/9 z akademika, a zbratać się z paraboloidą ;).




Ostatnia rzecz, o której chciałam opowiedzieć to eksperymenty psychologiczne. Napomknęła o nich dzisiaj przypadkiem moja Szwesti, odnosząc się do eksperymentu Zimbardo. Jeśli komuś starczy czasu i ochoty, proszę przeczytajcie chociaż wikipedyczny opis. Powiem (albo napiszę ;) ) szczerze, że mnie zaciekawiło to wszystko - i temat eksperymentu wraz z jego celem, i zachowanie badanych osób pod względem ludzkim, i w ogóle etyka eksperymentatorów oraz to, do czego mogą się posunąć (potem otworzyłam jeszcze eksperyment Milgrama). Nie będę teraz zaczynać tematu, bo bym pewnie do rana nie skończyła, więc może tylko dwie uwagi:

Oba eksperymenty dotyczyły zachowania się ludzi w sytuacjach poniekąd skrajnych: albo gdy znajdowali się pod naciskiem autorytetów, albo gdy zostali wcieleni do stwarzającej nowe możliwości roli. Od razu przy czytaniu wypłynęły mi z pamięci słowa z 'Innego Świata' (jeśli ktoś nie czytał, NAPRAWDĘ POLECAM tą książkę): 'człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach' - i zaczęłam się zastanawiać, na ile sytuacje z książki (albo raczej z historii) różniły się od tych w eksperymentach. I jak bardzo ludzie nie znają siebie, jak bardzo nie są w stanie przewidzieć, jak naprawdę zachowają się w takich 'skrajnych' sytuacjach.

Pomyślałam także o cienkich granicach, jakie ma przed sobą każdy badacz - gdzie to jednocześnie widzi cel przed sobą, widzi najkrótszą drogę do niego, ale w charakterze szlabanu na tej drodze staje mu etyka. Z obecnego punktu widzenia uważam ją za cudowne narzędzie, ludzki spis przykazań, który stara się chronić nas przez szaleństwem, nawet jeśli to szaleństwo jest windą postępu.

Jeden pan na wykładach opowiadał nam, że 'wszystkie kraje' pobudowały autostrady, gdy nikomu nie przyszło do głowy dbać aż tak o środowisko - powycinali lasy, poprzenosili domy, i mają porządną sieć dróg. Za to Polska buduje teraz, i ma przewalone, bo okazuje się, że nigdzie budować się nie da, gdyż wszystko prawie jest obszarem Natura 2000 :P. Myślę czasem, że to dobrze, że niektóre rzeczy zrobiono wcześniej, trochę z przymknięciem oka, trochę z pominięciem norm i zasad. Ale to myślenie odbywa się spod kołdry, z łóżeczka, w moim starym domu, w małej miejscowości na południu Polski. Wygoda przede wszystkim :P.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych!

Moi Drodzy,


Chciałam Wam jeszcze przed Świętami napisać życzenia (i opowiedzieć o Amsterdamie, ale na to mi na bank czasu nie starczy) - ale chyba po wszystkich wigilijkach nie mam siły i inwencji, by tutaj Was zaskoczyć. Życzę Wam zatem 'tylko' spokojnego i przyjemnego świętowania Bożego Narodzenia :), z Maleńkim Jezuskiem w sercu i melodią kolęd na ustach. 

Zaczęłam pisać posta rano - wtedy miał być przede wszystkim o tym, że istnieje dużo rzeczy, których nie powinno się robić 'hurtowo' - na przykład jeść bez wyraźnego powodu całej tabliczki czekolady, albo  składać życzeń wszystkim za jednym zamachem, (albo każdemu z osobna, jedno po drugim). Wtedy traci się sens całego działania, i nie ma się z niego takiej przyjemności i takich korzyści jak normalnie (w końcu najbardziej cieszy ten pierwszy, drugi kawałek czekolady :) ). No i 25 ofiara życzeń doskonale odczuwa nasze znudzenie tematem - po co 'męczyć' siebie i innych?

Po południu również udało mi się dostać do komputera (i do gotowego placka 'fale Dunaju' jednocześnie ;) ). Wtedy dodałam do życzeń część o kolędach, i przyszło mi do głowy, że mogłabym opowiedzieć o przewspaniałym corocznym kolędowaniu, które uskuteczniałyśmy z kuzynkami ponad 10 lat temu ;).

Teraz jednak pomyślałam, że jest o wiele ważniejsza sprawa, o której mogłabym napisać. Święta - kojarzą mi się (przynajmniej ostatnio) z milionem przygotowywań, z pieczeniem placków, z siedzeniem z rodziną przy wigilijnym stole, z kolędami, z jakimś filmem familijnym w tv, także z Pasterką i Dzieciątkiem w żłóbku. Z wysiłkiem, ale z wysiłkiem, który procentuje. 

Tymczasem jest wiele ludzi, którzy mają o wiele gorzej. Są niewierzący, więc święta znają z muzyki w radiu, z udekorowanych galerii handlowych, z Marche de Noel z grzanym winem i z wolnego w pracy. Są dzieci, które spędzają wigilię u taty i u mamy - osobno, i we wrogiej atmosferze, za to bywa, że z podwójną ilością prezentów. Są młode kobiety, które mają ojców alkoholików, i wigilię z nieobecną (duchem bądź ciałem) matką. Są ludzie, którym umarł ktoś bardzo bliski, i kolacja zamienia się w kolejną stypę. Są rodziny, które nigdy się nie pogodzą i stół z opłatkiem staje się polem bitwy. Są dziewczyny, które na święta pojechały z rodzicami na wyspy kanaryjskie i tam wszyscy dowiedzieli się o zdradzie matki. Są ludzie samotni, którzy mają miliony myśli depresyjnych słysząc co krok o rodzinnych świętach.

Są tysiące osób dla których Boże Narodzenie nie jest powodem do radości z narodzin Jezusa, tylko coroczną przyczyną smutku, strachu. Okropnym czasem. Muszę już kończyć, więc już szybko": po pierwsze, pamiętajmy o tych osobach, a po drugie - czasem nie mając wszystkiego, też się ma bardzo dobrze ;).

Jeszcze raz, tradycyjnie - wesołych świąt!, nawet jeśli są świętowaniem przesilenia zimowego ;). 

czwartek, 20 grudnia 2012

Siódma bajka o Czerwonym Kapturku

Niewielkie Pudełko leżące na szafie przyciągało spojrzenie niemal każdego, kto wszedł do domku Babci. Za spojrzeniami jednak rzadko kiedy podążała ręka, o wiele bardziej chętna do chwytania leżących obok ciasteczek z czekoladą.

Drewniane Pudełeczko leżało sobie zatem spokojnie, acz nie niezmiennie. Bywało, że mieniło się tysiącem barw, gdy tylko przeszły przez nie promienie słońca. Zdarzało się, że pachniało jaśminem. Kiedy indziej zmieloną kawą albo rzęsistym deszczem. Błyszczało. Czasem jednak zdawało się być tylko bezkształtnym klockiem, który wystrugała niewprawna ręka i wyrzuciła daleko przed siebie, by nie musieć na nie więcej patrzeć. Szare, brzydkie, okurzone, niezachęcające. Czerwony Kapturek musiał niemal stawać na palcach, by je złapać i zdjąć.

- Babciu, udało ci się w końcu otworzyć to Pudełko? - zapytał Czerwony Kapturek, od dawna zainteresowany zamkniętym czymś, czego nie był w stanie otworzyć.
- Kapturku, mówiłam ci tyle razy, nie dam rady go otworzyć. Ono nie należy do mnie, nie mogę go zmusić do otwarcia.

Czerwony Kapturek podziękował w duchu Chinom, które wprowadziły masową produkcja głupich pudełek. Doprowadziło to do rozwiązania problemów z tymi specjalnymi, które dawały się otworzyć właścicielowi, lub też osobie, która im się spodobała. Pomimo próśb, gróźb i obietnic ani Kapturek, ani Babcia, ani nawet Leśniczy z Wnuczkiem Leśniczego nie byli w guście Pudełka. Albo może to prośby, groźby i obietnice nie były.

Czekało ono na właściwą osobę, albo na właściwy moment. Nie udało się do końca ustalić.

Gdy tylko ktoś próbował odchylić wieczko, natychmiast z boków wyrastały patyczki i biły każdego, kto trzymał palce nie tam gdzie trzeba. Nie zadawały ran, nie kaleczyły, ale jednocześnie nie pozwalały na choćby jedno króciutkie spojrzenie na zawartość. Większość ciekawskich uznawała te przeszkody za wystarczające do zaprzestania prób (zwłaszcza, że ciasteczka były tak blisko!).

- Babciu, i naprawdę nie wiesz, kto jest tym właścicielem? Albo chociaż co tam może w środku być?
- Nie wiem Kapturku. Może jest jeden właściciel, może kilku, albo może już żadnego na świecie nie ma. A w środku może być wszystko, od bezwartościowych papierków, po biżuterię, może też nie być nic, albo coś, co dla nas jest bez wartości, a wiele znaczy dla kogoś innego.

Kapturek jeszcze raz pooglądał pudełko z każdej strony. Oberwał raz czy dwa patyczkiem, jednak miał nieodparte wrażenie, że Pudełko wcale nie chce pozostać zamknięte do końca świata. W końcu wiewiórki też nie od razu dawały się głaskać.



(Jeśli ktoś ma jakikolwiek pomysł na interpretację bajki, zapraszam do zapoznania się z komentarzem).

wtorek, 11 grudnia 2012

'Africa for Norway' is everywhere!

UWAGA! Post jest generalnie o niczym, polecam 2 ostatnie akapity, bo są trochę zagłębiem absurdu :P.


Czasem zdarzają się takie dni, jak wczoraj. Wstałam o 6:25, ubrałam się, wypiłam duszkiem kawę, zjadłam śniadanie w formie innej niż tost lub płatki z mlekiem, uczesałam się. Mając zatrważająco dużo czasu, użyłam nawet tuszu do rzęs. Ubrałam kurtkę przed wejściem do windy. I... zdążyłam na autobus przez 7, dzięki czemu już 7:15 byłam pod uczelnią, grzecznie oczekując na wykład o 7:30.

Są też takie dni jak dzisiaj, kiedy to wyłączam bez mrugnięcia okiem budzik z 6:25, nie reaguję na kolejne przypomnienia, a o 6:35 stwierdzam, że pójdę na 9:15. Na ową 9 wstaję o 8:20, usiłując pogodzić śniadanie z myciem zębów, pakowanie się ze ścieleniem łóżka i układaniem prędkiego planu dnia. Czasu albo pomyślunku nie starcza na ubranie skarpetek (przykład z dzisiaj, co wobec rajstop jakimś strasznym problemem nie jest). Kurtkę zapinam wybiegając z akademika, pomiędzy 'dzień dobry' rzuconym w stronę portierni a węzłem marynarskim wiązanym chustką na szyi. Ledwo zdążam.

Bywają także takie dni jak jutro, gdy wstanę o jakiejś dziwnej porze, zjem śniadanie, i będę się uczyć. Nie zaśpię na zaliczenie, bo do niego zdążę wypić 2 kawy - i świeża jak szczypiorek wsiądę do autobusu 7:04. Ciekawe są proporcje pomiędzy tymi dniami :P, może cały limit harmonijnego życia wyrobiło się w dzieciństwie?



Z ciekawostek - pooglądajcie sobie filmik. Strasznie mi przypadł do gustu, co o nim sądzicie?

Z innych ciekawostek - Oskar ostatnio zainteresował się ubuntu, i na linuksie znalazł niesamowitą grę - jest to RPG, które samo się przechodzi (nie pamiętam nazwy dokładnie). Gra sprawia mi wiele radości, gdyż Oskar informuje o postępach swojego bohatera, który to zdobywa nowe przedmioty, sprzedaje je, uczy się czarów, a wszystko bez żadnego udziału gracza :). Tak btw o grze (i o motywach jej powstania) można poczytać na wikipedii, ale naprawdę w tym momencie nazwa wyleciała mi z głowy. Dodam potem linka.

Najbardziej absurdalne jest jednak to, że mając do zrobienia masę projektów, śpiąc tyle co konieczne do nieprzewracania się na ulicach, i chcąc zdać jutro zaliczenie z technologii chemicznej, siedzę i piszę głupoty na blogu :P. Dobranoc wszystkim!

PS Jakbym nie zdążyła już nic napisać do tego czasu - w piątek o 5 rano jadę pociągiem do Warszawy, skąd mam samolot do Amsterdamu ;). Czeka mnie 4-osobowa wycieczka weekendowa do BoAsi ;)!

czwartek, 6 grudnia 2012

bo mi się oczy pocą

Macie czasem tak, że wszystko Was wzrusza, albo raczej porusza, i płakać Wam się chce przy byle okazji? Może nie koniecznie 'byle okazja' jest dobrym określeniem, bo to są naprawdę rzeczy bardzo ważne i poruszające w danej chwili.

Na przykład umiera ukochana Batmana, a on sam poświęca swoją dobrą reputację dla dobra miasta. Przy akompaniamencie nastrojowej muzyki i przy poważnych wyrazach twarzy aktorów. Rozmawiam z A., wiedząc, że sobie nawzajem ufamy, że każde może zadać drugiej stronie dowolnie osobiste pytanie. Patrzę mu w oczy, i serce mi ściska. Z radości (eee, bo na pewno nie z czegoś smutnego), z pewnością z radości, ale to taka jakaś bardzo nostalgiczna radość. Dostaję list od Łośka, z 'podziękowaniami za wszystko'. Ładny, delikatny, moja Ola. Grawcio, niezrażony niczym, głaszcze jak zwykle po głowie. Maritza pisze 'I'm listening the Chopin's nocturns, and I think of you , Hope you're fine'. Też tak mam. Pani B., która jest moją rodziną ze Szlachetnej Paczki twierdzi, że jej wystarczy dżem, a resztę można dać innym potrzebującym, bo na pewno są ludzie w gorszej od niej sytuacji. Radziu, który usnął 'w trakcie' czegoś i dostał ode mnie liścik w windowsowskim notatniku i naklejkę. Dostaję stypendium socjalne. Ewelina lekko się przekręcająca w łóżku, gdy gaszę w nocy lampkę. Forrest Gump biegnie.

Wszystko wymienione jest przecież normalne. Jednak bodźce, zamiast bezpośrednio płynąć do głowy, zahaczają nie wiedzieć czemu o serce, które ma nad wyraz dobre układy z gruczołami łzowymi. Świat jest bardzo delikatny.

Idę piec szlachetnopaczkowe muffinki. Jutro początek finału :).