Czasem patrzy się na świat, i ma się wrażenie, że nie funkcjonuje on najlepiej. Że można by go było poprawić, zmienić nieco ustawienia, usprawnić oporne przekładki, rozplątać nitki, poukładać rozwaloną układankę. Sama bardzo często (zdecydowanie za często) mam wielką ochotę na aktywność sprzątającą, z której bywa, że wychodzi więcej szkód niż pożytku. Patrzy się na wydarzenia, osoby, i widzi się alternatywę, motywy innych, powody tajenia tych motywów... i nagle daje się odszukać niezależne równania, zgadza się ilość zmiennych, jest rozwiązanie - naszym, moim, zdaniem optymalne.
Wracając z Francji, miałam jakieś 5kg nadbagażu do samolotu. Tak szczerze, chyba nie udało mi się nigdy lecieć z bagażem lżejszym o więcej niż 1kg od przepisowej wagi, jednak zawsze każde przekroczenie było ukrywane za pięknym uśmiechem i połami kurtki, w których spokojnie mieściły się książki i inne sweterki. Tamtym razem nie było tak prosto, pani uparła się na 20 kg, i pozostałość kochana pani Francoise wysłała mi pocztą. Clue historii tkwi w tym, że opłaty za nadbagaż są strasznie wysokie (jak dla Polaków), i sięgają... 20 euro za każdy kilogram. Lecąc do Krakowa (i podziwiając wspaniały zachód słońca), pomyślałam, że o wiele wygodniej byłoby, gdyby linie lotnicze ustaliły niskie opłaty przy przekroczeniu limitu o pierwszy kilogram, a potem, by ta cena rosła jak ciąg arytmetyczny. Ludzie nie wyrzucaliby na siłę starych spodni i szamponów do włosów, tylko płaciliby niewiele za to, co im się tam przekroczyło (każdemu się zdarza, zwłaszcza po kilkumiesięcznym pobycie daleko od domu :P), chyba, że chcieliby przewieźć bez mała drugi raz tyle, co planowo. W skrócie - mała opłata za 1 kg nadbagażu, za to powyżej 5 już bardzo zniechęcająca.
W każdym razie wracając - gdy odpowiednio długo się pomyśli, optymalizuje się różne zadania lub sytuacje, które nam się nie podobają w obecnej formie. (Jeszcze banalniejszy przykład: miast kroić szczypiorek pojedynczo, bierzemy od razu całą garść, to też optymalizacja - ułatwianie sobie :) ). Tak samo jest z ludźmi - wiele chcą, i wiele nie robią. Z przeróżnych powodów, często decydujący głos ma kultura, wychowanie, własny kodeks moralny. Racami swoich chęci marne stworzenia przecinają powietrze, te krzyżują się ze sobą, rozbijają, nie trafiają w cel. Jest jakaś prawda we fraszce 'bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz' - nie ma tak chyba w życiu.
Patrzę teraz, i widzę poplątany świat - który chyba potrafiłabym poukładać lepiej. Czemu tego nie zrobię? Bo to teraz niemożliwe. Do wszystkich działań trzeba dorosnąć, nie tylko muszę to zrobić ja, ale też inni. I może całe sytuacje, wszystko musi się stać odpowiednie do wprowadzania zmian. To, co teraz piszę, to również jakiś przejaw pychy - wydaje mi się, że jestem w stanie ocenić nie tylko siebie, ale też część świata dookoła, miliony możliwości nieprzewidywalnego, nawet nie wiedząc, czy wiem choć trochę 'na pewno'. Powoli zaczynam rozumieć, że różewiczowy Ikar musiał utonąć. Nie mam, nikt nie ma prawa ingerować w życie innych, bo każde 'dobro' dla jednego, będzie 'złem' w stronę innego. Ludzie tak bardzo się mijają w swoich potrzebach, marzeniach i oczekiwaniach. I jeszcze krótko Camus: 'Żyć to czynić zło: innym i sobie samemu poprzez innych. Okrutna ziemio! Jak to zrobić, żeby nie dotykać niczego? Jakie znaleźć ostateczne wygnanie?'
Wiem, że pewnie mało kto wie, o co mi chodziło :P, nie potrafię tego łatwiej napisać, nie pokazując dokładnie konkretnej sytuacji. Post trochę mało wesoły, ale mi potrzebny. Poza tym naprawdę uważam, że jeśli dobrymi chęciami jest naprawdę wybrukowane piekło, to ludzkość nie zna dość dobrego budulca dla nieba ;) - i tu się nic nie zmieni. No i jestem przekonana, że to możliwe :).
PS Moim ulubionym pedałem w samochodzie jest sprzęgło - zamiast hamować, redukuję biegi, idiotyczny odruch :P. Zaczął mi się okres przedsesyjny, wczoraj pierwszy raz się naprawdę bałam, że nie zdążę. Powodzenia wszystkim w podobnej sytuacji :)
czwartek, 31 maja 2012
piątek, 25 maja 2012
Comic Sans
Może rzeczywiście lepiej krótko?
(Post był pisany o różnych godzinach, stąd pewne rozbieżności w widoku za oknem)
Projekt z wiatrów rozpoczęłam od niezmiernie ważnej czynności – zmieniłam czcionkę w mathcadzie na ulubiony niegdyś Comic Sans MS. Nie wiem, co też oznacza owo 'MS' na końcu, stawiam na odwołanie do Microsoftu, albo być może to czcionka przeznaczona specjalnie dla panien. Gdy już zostało zjedzone to, co zjedzonym zostać miało, gdy mathcadowska kartka papieru została skrojona na miarę wiatrowego projektu, gdy herbata stygła, zapadał zmrok, a na kalkulatorze ciągle nic, stwierdziłam, że obowiązek obowiązkiem jest, i może bym sobie coś innego napisała :).
Miało być o odwadze – że rozprasza światło w specyficzny sposób, w związku z czym niektórzy widzą ją tam, gdzie wg najbardziej zainteresowanej osoby jej nie ma (bo po co?, w sumie nic wielkiego się nie robi). Ta osoba z kolei widzi ogromne, puste miejsce na odwagę w sprawach banalnych dla innych. Wynika z tego, że pojawia się i znika, w zależności od obserwatora, czy też przysłowiowego punktu siedzenia. Ale nie chce mi się wgłębiać w temat, wychodzi na to, że tchórz ze mnie :P.
Odsłoniłam żaluzje… (tak!, mieszkając po tej stronie akademika okna są zasłonięte przez strategiczną część dnia. Odsłania się na wieczór celem ćwiczenia się w byciu babcią i podglądania grillujących)… i patrząc przez okno przyszło mi do głowy idiotyczne ‘dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą. Przede mną gasisz w lazurowej wodzie (blok vis-a-vis akademika ma czerwony dach, kurczę) gwiazdę ognistą’. Kraków nie jest moim domem. Świat jest duży, szeroki, ciągnie mnie do mieszkania gdzieś. Daleko. Inaczej. Poznawania, patrzenia ciepłym, czułym, ciekawym, analizującym (no i brązowym) okiem na świat inny, innych, inną rzeczywistość, innych rzeczywistość.
Księżyc jest dzisiaj znowu uśmiechem kota z Cheshire. Wiatry się liczą powoli (może naukowa noc dzisiaj :>?). 10 piętro zaprosiło mnie na kawę (zgadzają się z ideą naukowej nocy): wyszedł wielce ciekawy temat 'co się chłopakom podoba w dziewczynach', poza tym dowiedziałam się, że używanie czcionki Comic Sans jest: 1. najbardziej obciachową rzeczą, jaką można zrobić i idzie się za to niemal do piekła, 2. że jest brzydko skrojona, 3. informatyk z Energy niemal stracił do mnie cały szacunek za jej wspominanie :P. Z czystej przekory nie zmienię jej już :P, ale kolejny projekt zrobię jednak w czymś innym. (I tak dla ogólnej wiadomości – projekt z wiatrów mamy z panem, do którego mogę poszaleć z czcionkami, albo tytułami punktów w projekcie. Nadmienię tylko, że na prezentacji z Fizykochemii Nowych Materiałów miałam slajdy zatytułowane 'pokaż kotku, co masz w środku' (czyli nanoporowata struktura SiC). Do niektórych można :) ). Znowu jednak wyszło długo. Dobranoc!
(Post był pisany o różnych godzinach, stąd pewne rozbieżności w widoku za oknem)
Projekt z wiatrów rozpoczęłam od niezmiernie ważnej czynności – zmieniłam czcionkę w mathcadzie na ulubiony niegdyś Comic Sans MS. Nie wiem, co też oznacza owo 'MS' na końcu, stawiam na odwołanie do Microsoftu, albo być może to czcionka przeznaczona specjalnie dla panien. Gdy już zostało zjedzone to, co zjedzonym zostać miało, gdy mathcadowska kartka papieru została skrojona na miarę wiatrowego projektu, gdy herbata stygła, zapadał zmrok, a na kalkulatorze ciągle nic, stwierdziłam, że obowiązek obowiązkiem jest, i może bym sobie coś innego napisała :).
Miało być o odwadze – że rozprasza światło w specyficzny sposób, w związku z czym niektórzy widzą ją tam, gdzie wg najbardziej zainteresowanej osoby jej nie ma (bo po co?, w sumie nic wielkiego się nie robi). Ta osoba z kolei widzi ogromne, puste miejsce na odwagę w sprawach banalnych dla innych. Wynika z tego, że pojawia się i znika, w zależności od obserwatora, czy też przysłowiowego punktu siedzenia. Ale nie chce mi się wgłębiać w temat, wychodzi na to, że tchórz ze mnie :P.
Odsłoniłam żaluzje… (tak!, mieszkając po tej stronie akademika okna są zasłonięte przez strategiczną część dnia. Odsłania się na wieczór celem ćwiczenia się w byciu babcią i podglądania grillujących)… i patrząc przez okno przyszło mi do głowy idiotyczne ‘dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą. Przede mną gasisz w lazurowej wodzie (blok vis-a-vis akademika ma czerwony dach, kurczę) gwiazdę ognistą’. Kraków nie jest moim domem. Świat jest duży, szeroki, ciągnie mnie do mieszkania gdzieś. Daleko. Inaczej. Poznawania, patrzenia ciepłym, czułym, ciekawym, analizującym (no i brązowym) okiem na świat inny, innych, inną rzeczywistość, innych rzeczywistość.
Księżyc jest dzisiaj znowu uśmiechem kota z Cheshire. Wiatry się liczą powoli (może naukowa noc dzisiaj :>?). 10 piętro zaprosiło mnie na kawę (zgadzają się z ideą naukowej nocy): wyszedł wielce ciekawy temat 'co się chłopakom podoba w dziewczynach', poza tym dowiedziałam się, że używanie czcionki Comic Sans jest: 1. najbardziej obciachową rzeczą, jaką można zrobić i idzie się za to niemal do piekła, 2. że jest brzydko skrojona, 3. informatyk z Energy niemal stracił do mnie cały szacunek za jej wspominanie :P. Z czystej przekory nie zmienię jej już :P, ale kolejny projekt zrobię jednak w czymś innym. (I tak dla ogólnej wiadomości – projekt z wiatrów mamy z panem, do którego mogę poszaleć z czcionkami, albo tytułami punktów w projekcie. Nadmienię tylko, że na prezentacji z Fizykochemii Nowych Materiałów miałam slajdy zatytułowane 'pokaż kotku, co masz w środku' (czyli nanoporowata struktura SiC). Do niektórych można :) ). Znowu jednak wyszło długo. Dobranoc!
niedziela, 20 maja 2012
Wycieczka do Chorwacji
W końcu udało mi się usiąść i ogarnąć wyjazd majowy :) (ostatnio bardzo podoba mi się czasownik 'ogarniać'. Jest wspaniale uniwersalny ;) ). Tak więc dzisiaj dla Was zdjęcia na picasie (mam nadzieję, że poradzicie sobie z opisami, nie miałam już siły robić w dwóch wersjach), a także krótki opis wycieczki (to chyba najlepsze wyjście, powoli wszystko się zaciera w pamięci). Adrian, opierając się na logice i doświadczeniach innych, zaczął pisać dziennik podróży, który następnie kontynuował każdy siedzący obok kierowcy (przydało się to także później, do rozliczeń finansowych). Już po powrocie każdy go jeszcze pouzupełniał po swojemu. Ten dziennik chciałam Wam dzisiaj (lekko zmieniony) pokazać - to chyba najlepszy sposób, bym o niczym nie zapomniała, zwłaszcza, że z większością nie miałam kiedy porozmawiać porządnie o wycieczce. Gdyby ktoś chciał, zapraszam do mnie na hebratoopowiadanie ;). I jeszcze jedno - wybrałam 192 zdjęcia, z ponad 2200 - wiem, że to i tak dużo, ale by wszystko miało sens, nie mogłam już się bardziej ograniczać. Kosztowało mnie to przede wszystkim trochę czasu, proszę, pooglądajcie do końca :).
Z krajów, przez które przejeżdżaliśmy, najbardziej podobała mi się Bośnia i Hercegowina - kto by przypuszczał ;). Udało nam się pożyczyć przewodnik po tym państwie, więc zwiedzanie miało trochę więcej sensu, niż w przypadku Słowenii. W Bośni podobała mi się przyroda, turystyczne części miast, nie wiem, takie radzenie sobie z (jakby na to nie patrzeć) powojenną rzeczywistością. Chociaż wiadomo, że nie można wiele powiedzieć po półtoradniowej wizycie :P. Oprócz jednej nocy spaliśmy zawsze (mniej lub bardziej) na dziko, jedliśmy kanapki (przede wszystkim z pasztetem) i kiełbaski z grilla (aha, już wiem dlaczego na juwenaliach nie miałam na nie ochoty ;) ). Bardzo mi się cały wyjazd podobał (chyba nie ma niezadowolonej osoby), i takie wycieczki to mój ulubiony sposób zwiedzania świata (są o wiele lepsze niż moje samotne tripy, które przecież bardzo lubię). Już z radością myślę o kolejnym wyjeździe ;). Dzięki wszystkim, którzy byli ze mną, było wspaniale :)!
(Wcześniej przychodziły mi do głowy także inne rzeczy, które chciałam napisać à propos wycieczki, teraz nie został po nich nawet ślad w moich szarych komórkach - najwyżej dopiszę w komentarzach :). I momentami nie zgadza się chyba rodzaj gramatyczny - chodzi o to, że jeden tekst przerabiało wiele osób, i żadna nie chciała być nadzorcą zmian i głównym edytorem. Moje dodatkowe komentarze w nawiasach, kursywą). Oto nasza wycieczka ;):
DZIEŃ 1 - Jazda :)
15:30 Wyjazd :D (wszystkie auta sprawne, uff)
Słowacja - nikt nic nie uprawia, wszędzie trawa i burdele (ja tych burdeli nie pamiętam, ale powiedzmy, że mnie nie interesowały :P.)
Węgry - kupujemy winiety na autostradę i oglądamy Budapeszt nocą ;)
2:15 Chorwacja
3:30 Nocleg w polu przy torach, 10km od Osijeki.
DZIEŃ 2 - Bośnia i Hercegowina
8:00 Po grillu przy torach (wszystkim jeszcze smakowała kiełbasa z grilla, przyrządzona przez Adrianka i Maciusia) wyruszamy do Bośni (9:45) ceny jak u nas (moim zdaniem nawet taniej). W drodze do Bośni na każdym kroku smaży się świniak (?) .
13:37 Sarajewo - jedziemy 12 km nad wodospad SCACA VAC, z małymi problemami związanymi z wjazdem pod wodospad (dziewczyny były gotowe łapać samochód za lusterka, gdyby ten spadał w przepaść (przynajmniej ja byłam :P) ), postanawiamy (czyt.stwierdziliśmy, że skoro zabrnęliśmy tak daleko, to już musimy zobaczyć ten wodospad) przejść piechotą część dystansu – 2h w jedną stronę, pięknie. Kto jest odważny, staje 2 metry przed wodospadem na darmowy prysznic (odważni byli prawie wszyscy, było świetnie :D)
19:00 - 21:35 Sarajewo - zwiedzamy stolicę, bardzo ładne miasto, przynajmniej jego część turystyczna.
Nocleg miał być w miejscu poleconym przez Wacka (który był w tych okolicach na wakacjach, identyczna formuła wyprawy). Wszystko pięknie tylko zwłoki znalezione przed spaniem zajęły nasze miejsce noclegowe (czyt. jedziemy, jedziemy, i nagle leży na miejscu noclegowym jakaś padlina); śpimy na stacji benzynowej, za ciężarówkami. Pan na stacji umiał po francusku, i dało się z nim dogadać co do prysznica. Hurra ;).
DZIEŃ 3 - Ku Chorwacji
10.00 Mostar - ładne miasto, z ładnym mostem i ładnym zagłębiem giftshopowym. Most w Mostarze (Stari Most) jest jednym z największych zabytków Bośni i Hercegowiny. Ciekawe jest to, że można z niego skakać do wody (miejscowi chłopcy dorabiają sobie w ten sposób :P).
Przejeżdżamy przez Siriki Brijek, zatrzymujemy się aby skosztować miejscowej potrawy, która ciekawiła nas od początku - Burka. Okazał się ciastem podchodzącym pod francuskie, z mięsem mielonym. Pani w piekarni, zaskoczona 9-osobową wesołą grupą, dołożyła nam po szklance soku poziomkowego gratis ;).
14:30 Wjeżdżamy do Chorwacji, pisk, szał ciał i tańce na drodze szybkiego ruchu na widok wspaniałego Landschaftu z morzem. na wycieczce niezwykle modny był niemiecki. Francuskiego uczył się tylko Dulek, i chciał o nim jak najszybciej zapomnieć). Szukamy noclegu za Splitem na końcu wyspy Trogir. Ostatecznie udaje się nam rozbić namiot w ogrodzie u pewnej rodziny (jesteśmy w końcu biednymi studentami :P (dosłownie VERY POOR STUDENTS FROM POLAND (no dobra, zagalopowałam się, ale na ich warunki naprawdę jesteśmy 'very poor' :P))). Do późnych godzin nocnych siedzimy na grillu nad morzem, podziwiając jego uroki i racząc się stosunkowo drogim oraz wytrawnym winem (i kiełbasą. Kiełbasa towarzyszyła nam przez cały wyjazd). Ku naszemu zaskoczeniu, właścicielka domu częstuje nas ciastem, ludzie są super ;).
DZIEŃ 4 - Wybrzeże
Od wczesnych godzin rannych opalamy się i taplamy w wodzie :).
15:15 Sibenik (w ogóle nie mam pamięci do chorwackich miast).
Udało się nam zjechać z głównej drogi i znaleźć ciekawy nocleg w lesie, 10m od morza. Grawcio i Sid zasłużenie wypili 2l wina (w 20 min), po czym wybrali się pieszo ‘na Dubrownik’. Nocą puściliśmy lampion. Wszystkim podobał się nocleg na kamieniach na plaży, pod gołym niebem (chyba 5 osób tak spało, było super ;), chociaż ciężko było się ułożyć odpowiednio).
DZIEŃ 5 - Bo gdzieś musi być Cel
10:15 Wyjeżdżamy w kierunku Rijeki, trasa wzdłuż wybrzeża - krajobraz i widoki przepiękne.
Pomiędzy Opatiją i Lovranem znaleźliśmy camping. Jego otwarcie zaplanowano na 15 maja, do tego czasu turyści mieszkali tam za darmo (bez wody, ale cóż to za przeszkoda :P). Tego samego wieczora poszliśmy nad morze. Wszyscy świetnie się bawili (Adrianek z Dulkiem w aportowanie klapka Grawcia z morza). Projekt 'Beton' zaliczony ;).
DZIEŃ 6 - Czas zmienić kraj
Urządziliśmy sobie pieszą wycieczkę do Lovranu - promenada jest przepiękna, 3 km wzdłuż morza ;).
18:10 Słowenia - pokierowani przez miejscowych strażaków przybyliśmy na obóz campingowy w wiosce Nakło. Płacimy po 6EURO, bo Asia zapomniała napomknąć że jesteśmy VERY POOR STUDENTS….( i tak źle, i tak niedobrze... :P) . Grawciu ma urodziny, 100 lat :).
DZIEŃ 7 - Ljubljana i reszta
6:30 Pobudka, prysznic, góry,
8:15 Zakupy w Lidlu strasznie dużo czasu traciliśmy na zakupach, choć prawe zawsze chodziło tylko o chleb i wino (jejku, ale się napisało)
Śniadanie nad jeziorem Blet, po którym ruszamy do Parku Narodowego, w którym znajduje się kolejny wodospad. Wycieczka przypomina nieco objazdówkę po wodospadach Europy.
16:30 Postój na kanapki – otworzyliśmy tuńczyka :).
17:15 Ljubljana - ładne miasto, z pięknymi mostami oraz zamkiem. Natrafiliśmy na wystawę sławnego fotografa Steve McCurry, razem z najsłynniejszym zdjęcia świata. (Jak nie wiecie, o jakie zdjęcie chodzi, ja też nie wiedziałam. Dla dociekliwych tutaj. A tak w ogóle mi się Lublana mało podobała, chociaż była na liście moich miejsc do odwiedzenia).
20:15 kierunek Węgry - 150km w 4 godziny – przeszkadzały sarenki na drodze.
00:20 – stajemy na poboczu aby zaśpiewać Agnieszce 100lat :) (gdy Aga miała otwierać szampana, przejechała obok nas policja :P).
2:40 Znaleźliśmy nocleg niedaleko Balatonu na opuszczonym parkingu.
DZIEŃ 8 - Dom
9:15 Balaton - jeden odważny wchodzi do wody po kolana (głębsza była bez mała kilometr dalej)
13:25-17:20 Podbijamy Budapeszt. Miasto jest jednym z piękniejszych, ale nie sposób je obejrzeć w jeden dzień. Na pewno tu jeszcze wrócimy… (zgadzam się).
19:45 Zakupy w Tesco – 28win :P (w sumie wychodzi po 3 na osobę, nie tak źle przecież :P) (po głębszym zastanowieniu, nie wiem, czy wszystkie policzyliśmy...). Jesteśmy tak alternatywni, że pomimo wykupionych winietek tarabanimy się jakimiś lokalnymi drogami, aż do samej granicy - powód: Grawcio nie zauważył tablicy na Auchan. Jak szaleć to na całego.
Na granicy panowie celnicy kontrolują nasze bagażniki. Pytali tylko o ilość alkoholu. Po otworzeniu tyłu stwierdzili, że nie muszą tak dokładnie nas sprawdzać. Pościelowa składanka w Grawcia aucie zachęciła tył do wspólnego śpiewu.
22:00 Kolacje i znów pasztet (przynajmniej kiełbasek już nie było :P).
1:00 POLSKA WITA :D.
4:15 parking pod DS3 – licznik 2999,9km ;).
Z krajów, przez które przejeżdżaliśmy, najbardziej podobała mi się Bośnia i Hercegowina - kto by przypuszczał ;). Udało nam się pożyczyć przewodnik po tym państwie, więc zwiedzanie miało trochę więcej sensu, niż w przypadku Słowenii. W Bośni podobała mi się przyroda, turystyczne części miast, nie wiem, takie radzenie sobie z (jakby na to nie patrzeć) powojenną rzeczywistością. Chociaż wiadomo, że nie można wiele powiedzieć po półtoradniowej wizycie :P. Oprócz jednej nocy spaliśmy zawsze (mniej lub bardziej) na dziko, jedliśmy kanapki (przede wszystkim z pasztetem) i kiełbaski z grilla (aha, już wiem dlaczego na juwenaliach nie miałam na nie ochoty ;) ). Bardzo mi się cały wyjazd podobał (chyba nie ma niezadowolonej osoby), i takie wycieczki to mój ulubiony sposób zwiedzania świata (są o wiele lepsze niż moje samotne tripy, które przecież bardzo lubię). Już z radością myślę o kolejnym wyjeździe ;). Dzięki wszystkim, którzy byli ze mną, było wspaniale :)!
(Wcześniej przychodziły mi do głowy także inne rzeczy, które chciałam napisać à propos wycieczki, teraz nie został po nich nawet ślad w moich szarych komórkach - najwyżej dopiszę w komentarzach :). I momentami nie zgadza się chyba rodzaj gramatyczny - chodzi o to, że jeden tekst przerabiało wiele osób, i żadna nie chciała być nadzorcą zmian i głównym edytorem. Moje dodatkowe komentarze w nawiasach, kursywą). Oto nasza wycieczka ;):
DZIEŃ 1 - Jazda :)
15:30 Wyjazd :D (wszystkie auta sprawne, uff)
Słowacja - nikt nic nie uprawia, wszędzie trawa i burdele (ja tych burdeli nie pamiętam, ale powiedzmy, że mnie nie interesowały :P.)
Węgry - kupujemy winiety na autostradę i oglądamy Budapeszt nocą ;)
2:15 Chorwacja
3:30 Nocleg w polu przy torach, 10km od Osijeki.
DZIEŃ 2 - Bośnia i Hercegowina
8:00 Po grillu przy torach (wszystkim jeszcze smakowała kiełbasa z grilla, przyrządzona przez Adrianka i Maciusia) wyruszamy do Bośni (9:45) ceny jak u nas (moim zdaniem nawet taniej). W drodze do Bośni na każdym kroku smaży się świniak (?) .
13:37 Sarajewo - jedziemy 12 km nad wodospad SCACA VAC, z małymi problemami związanymi z wjazdem pod wodospad (dziewczyny były gotowe łapać samochód za lusterka, gdyby ten spadał w przepaść (przynajmniej ja byłam :P) ), postanawiamy (czyt.stwierdziliśmy, że skoro zabrnęliśmy tak daleko, to już musimy zobaczyć ten wodospad) przejść piechotą część dystansu – 2h w jedną stronę, pięknie. Kto jest odważny, staje 2 metry przed wodospadem na darmowy prysznic (odważni byli prawie wszyscy, było świetnie :D)
19:00 - 21:35 Sarajewo - zwiedzamy stolicę, bardzo ładne miasto, przynajmniej jego część turystyczna.
Nocleg miał być w miejscu poleconym przez Wacka (który był w tych okolicach na wakacjach, identyczna formuła wyprawy). Wszystko pięknie tylko zwłoki znalezione przed spaniem zajęły nasze miejsce noclegowe (czyt. jedziemy, jedziemy, i nagle leży na miejscu noclegowym jakaś padlina); śpimy na stacji benzynowej, za ciężarówkami. Pan na stacji umiał po francusku, i dało się z nim dogadać co do prysznica. Hurra ;).
DZIEŃ 3 - Ku Chorwacji
10.00 Mostar - ładne miasto, z ładnym mostem i ładnym zagłębiem giftshopowym. Most w Mostarze (Stari Most) jest jednym z największych zabytków Bośni i Hercegowiny. Ciekawe jest to, że można z niego skakać do wody (miejscowi chłopcy dorabiają sobie w ten sposób :P).
Przejeżdżamy przez Siriki Brijek, zatrzymujemy się aby skosztować miejscowej potrawy, która ciekawiła nas od początku - Burka. Okazał się ciastem podchodzącym pod francuskie, z mięsem mielonym. Pani w piekarni, zaskoczona 9-osobową wesołą grupą, dołożyła nam po szklance soku poziomkowego gratis ;).
14:30 Wjeżdżamy do Chorwacji, pisk, szał ciał i tańce na drodze szybkiego ruchu na widok wspaniałego Landschaftu z morzem. na wycieczce niezwykle modny był niemiecki. Francuskiego uczył się tylko Dulek, i chciał o nim jak najszybciej zapomnieć). Szukamy noclegu za Splitem na końcu wyspy Trogir. Ostatecznie udaje się nam rozbić namiot w ogrodzie u pewnej rodziny (jesteśmy w końcu biednymi studentami :P (dosłownie VERY POOR STUDENTS FROM POLAND (no dobra, zagalopowałam się, ale na ich warunki naprawdę jesteśmy 'very poor' :P))). Do późnych godzin nocnych siedzimy na grillu nad morzem, podziwiając jego uroki i racząc się stosunkowo drogim oraz wytrawnym winem (i kiełbasą. Kiełbasa towarzyszyła nam przez cały wyjazd). Ku naszemu zaskoczeniu, właścicielka domu częstuje nas ciastem, ludzie są super ;).
DZIEŃ 4 - Wybrzeże
Od wczesnych godzin rannych opalamy się i taplamy w wodzie :).
15:15 Sibenik (w ogóle nie mam pamięci do chorwackich miast).
Udało się nam zjechać z głównej drogi i znaleźć ciekawy nocleg w lesie, 10m od morza. Grawcio i Sid zasłużenie wypili 2l wina (w 20 min), po czym wybrali się pieszo ‘na Dubrownik’. Nocą puściliśmy lampion. Wszystkim podobał się nocleg na kamieniach na plaży, pod gołym niebem (chyba 5 osób tak spało, było super ;), chociaż ciężko było się ułożyć odpowiednio).
DZIEŃ 5 - Bo gdzieś musi być Cel
10:15 Wyjeżdżamy w kierunku Rijeki, trasa wzdłuż wybrzeża - krajobraz i widoki przepiękne.
Pomiędzy Opatiją i Lovranem znaleźliśmy camping. Jego otwarcie zaplanowano na 15 maja, do tego czasu turyści mieszkali tam za darmo (bez wody, ale cóż to za przeszkoda :P). Tego samego wieczora poszliśmy nad morze. Wszyscy świetnie się bawili (Adrianek z Dulkiem w aportowanie klapka Grawcia z morza). Projekt 'Beton' zaliczony ;).
DZIEŃ 6 - Czas zmienić kraj
Urządziliśmy sobie pieszą wycieczkę do Lovranu - promenada jest przepiękna, 3 km wzdłuż morza ;).
18:10 Słowenia - pokierowani przez miejscowych strażaków przybyliśmy na obóz campingowy w wiosce Nakło. Płacimy po 6EURO, bo Asia zapomniała napomknąć że jesteśmy VERY POOR STUDENTS….( i tak źle, i tak niedobrze... :P) . Grawciu ma urodziny, 100 lat :).
DZIEŃ 7 - Ljubljana i reszta
6:30 Pobudka, prysznic, góry,
8:15 Zakupy w Lidlu strasznie dużo czasu traciliśmy na zakupach, choć prawe zawsze chodziło tylko o chleb i wino (jejku, ale się napisało)
Śniadanie nad jeziorem Blet, po którym ruszamy do Parku Narodowego, w którym znajduje się kolejny wodospad. Wycieczka przypomina nieco objazdówkę po wodospadach Europy.
16:30 Postój na kanapki – otworzyliśmy tuńczyka :).
17:15 Ljubljana - ładne miasto, z pięknymi mostami oraz zamkiem. Natrafiliśmy na wystawę sławnego fotografa Steve McCurry, razem z najsłynniejszym zdjęcia świata. (Jak nie wiecie, o jakie zdjęcie chodzi, ja też nie wiedziałam. Dla dociekliwych tutaj. A tak w ogóle mi się Lublana mało podobała, chociaż była na liście moich miejsc do odwiedzenia).
20:15 kierunek Węgry - 150km w 4 godziny – przeszkadzały sarenki na drodze.
00:20 – stajemy na poboczu aby zaśpiewać Agnieszce 100lat :) (gdy Aga miała otwierać szampana, przejechała obok nas policja :P).
2:40 Znaleźliśmy nocleg niedaleko Balatonu na opuszczonym parkingu.
DZIEŃ 8 - Dom
9:15 Balaton - jeden odważny wchodzi do wody po kolana (głębsza była bez mała kilometr dalej)
13:25-17:20 Podbijamy Budapeszt. Miasto jest jednym z piękniejszych, ale nie sposób je obejrzeć w jeden dzień. Na pewno tu jeszcze wrócimy… (zgadzam się).
19:45 Zakupy w Tesco – 28win :P (w sumie wychodzi po 3 na osobę, nie tak źle przecież :P) (po głębszym zastanowieniu, nie wiem, czy wszystkie policzyliśmy...). Jesteśmy tak alternatywni, że pomimo wykupionych winietek tarabanimy się jakimiś lokalnymi drogami, aż do samej granicy - powód: Grawcio nie zauważył tablicy na Auchan. Jak szaleć to na całego.
Na granicy panowie celnicy kontrolują nasze bagażniki. Pytali tylko o ilość alkoholu. Po otworzeniu tyłu stwierdzili, że nie muszą tak dokładnie nas sprawdzać. Pościelowa składanka w Grawcia aucie zachęciła tył do wspólnego śpiewu.
22:00 Kolacje i znów pasztet (przynajmniej kiełbasek już nie było :P).
1:00 POLSKA WITA :D.
4:15 parking pod DS3 – licznik 2999,9km ;).
niedziela, 13 maja 2012
Juwe
Dzisiaj już chyba nie powinnam pisać, jestem przeeeeraźliwie śpiąca, z drugiej jednak strony ochota na zamieszczenie czegokolwiek latała za mną cały prawie dzień (może po prostu podświadomie chciałam coś zacząć i skończyć w miarę bez problemów, tego samego dnia :P?). Będzie inaczej niż zwykle, po jednym, dwa zdania na różne tematy.
Moje prywatne juwenalia odbywają się w tym roku pod znakiem 'FUCK EVERYTHING' (nie mylić z 'fuck everyone') - mam taki humor, i ani myślę przejmować się czymkolwiek i kimkolwiek. Przynajmniej z założenia.
Koncerty na pasie koło akademików - przy otwartym oknie da radę trochę posłuchać, ale by było choć trochę porządnie warto pójść pod bramki - posłuchaliśmy pod mini koncertu Jelonka, po czym już sama poszłam na Apocalypticę (wróciłam przed 1 w nocy, chodzenie wszędzie samej jest moim grzechem głównym). Trafiłam na 'Nothing else matters', pan menel co chwilę się na mnie oglądał, a grupka ochroniarzy gadała sobie w najlepsze. Lubię muzykę.
Wczoraj był inny koncert - docelowo każdy szedł na Dżem (polibuda miała bilety za darmo), ale chyba nie mieliśmy nastroju koncertowego - przebojem stało się 'piana party' :). Był to namiot, w którym przy stropie zamontowano maszynę do wytwarzania piany. Spadała ona na bawiący się i tańczący tłum (który naturalnie począł się nią okładać i rzucać) - świetnie się bawiliśmy i byliśmy zupełnie przemoczeni, co dla niektórych było idealnym argumentem, by wrócić do akademika (podziwiam ludzi, którzy do siebie mieli więcej niż 5 minut piechotą, a i tak wychodzili mokrzy). Plus dla mnie za założenie soczewek kontaktowych.
Minus dla mnie za trzymanie tych samych soczewek jeszcze jeden dzień na oczach - prawe mi spuchło, chyba od ciągłego pocierania. Nie jestem pewna czy płaczę, czy to gruczoł łzowy próbuje się pozbyć jakiegoś paproszka.
Nauka do tyłu, poniedziałek i wtorek dwa trudne kolokwia (masa i teoria sprężystości), w środę oddanie mechbudu - zrobi się (geometria do przodu, temperatura dalej źle) i konsultacje z betonu. Skończyłam jedne laborki na AGH :).
2 lata, może już wystarczy. Tak btw znalazłam dzisiaj 4-listną koniczynę, dawno żadna mi tak łatwo w oko nie wpadła. Mam nową zabawkę - pożyczać rolki na 10 piętrze - więcej sportu i zajmują mniej czasu niż basen. Wypadły mi z sylwinych rolek 2 śrubki - to dopiero szczęście. Piosenka od Karoli.
Moje prywatne juwenalia odbywają się w tym roku pod znakiem 'FUCK EVERYTHING' (nie mylić z 'fuck everyone') - mam taki humor, i ani myślę przejmować się czymkolwiek i kimkolwiek. Przynajmniej z założenia.
Koncerty na pasie koło akademików - przy otwartym oknie da radę trochę posłuchać, ale by było choć trochę porządnie warto pójść pod bramki - posłuchaliśmy pod mini koncertu Jelonka, po czym już sama poszłam na Apocalypticę (wróciłam przed 1 w nocy, chodzenie wszędzie samej jest moim grzechem głównym). Trafiłam na 'Nothing else matters', pan menel co chwilę się na mnie oglądał, a grupka ochroniarzy gadała sobie w najlepsze. Lubię muzykę.
Wczoraj był inny koncert - docelowo każdy szedł na Dżem (polibuda miała bilety za darmo), ale chyba nie mieliśmy nastroju koncertowego - przebojem stało się 'piana party' :). Był to namiot, w którym przy stropie zamontowano maszynę do wytwarzania piany. Spadała ona na bawiący się i tańczący tłum (który naturalnie począł się nią okładać i rzucać) - świetnie się bawiliśmy i byliśmy zupełnie przemoczeni, co dla niektórych było idealnym argumentem, by wrócić do akademika (podziwiam ludzi, którzy do siebie mieli więcej niż 5 minut piechotą, a i tak wychodzili mokrzy). Plus dla mnie za założenie soczewek kontaktowych.
Minus dla mnie za trzymanie tych samych soczewek jeszcze jeden dzień na oczach - prawe mi spuchło, chyba od ciągłego pocierania. Nie jestem pewna czy płaczę, czy to gruczoł łzowy próbuje się pozbyć jakiegoś paproszka.
Nauka do tyłu, poniedziałek i wtorek dwa trudne kolokwia (masa i teoria sprężystości), w środę oddanie mechbudu - zrobi się (geometria do przodu, temperatura dalej źle) i konsultacje z betonu. Skończyłam jedne laborki na AGH :).
2 lata, może już wystarczy. Tak btw znalazłam dzisiaj 4-listną koniczynę, dawno żadna mi tak łatwo w oko nie wpadła. Mam nową zabawkę - pożyczać rolki na 10 piętrze - więcej sportu i zajmują mniej czasu niż basen. Wypadły mi z sylwinych rolek 2 śrubki - to dopiero szczęście. Piosenka od Karoli.
czwartek, 10 maja 2012
Antykoncepcja
Oczekując na zdjęcia z wycieczki, i darując sobie wykład z prawa energetycznego (który prowadzi w przenudny sposób skądinąd kochany dziekan) napisałam podsumowanie starej ankiety - na temat zapobiegania niechcianemu przeludnieniu naszej planety. Póki co, zostawiam jedno zdjęcie z Chorwacji - było prześlicznie ;).
Po pierwsze - dziękuję za wspaniałą frekwencję - przyjemnie się pisze mając różnorodne opinie tych 15 osób :). W charakterze standardowego, banalnego wstępu do tematu mogę napisać, że pewnie większość z nas kiedyś by dziecko mieć chciała. Z tym nierozerwalnie łączą się dwa pojęcia - odpowiedzialność za nowe, patrzące niebieskimi oczętami Życie, oraz seks, który jest tego Życia bezpośrednią przyczyną. W tym kontekście seks i odpowiedzialność automatycznie świat łączy w jedno słowo - antykoncepcja. 15 ankietowanych dobrowolnie osób zgadza się, że trzeba w jakiś sposób zapobiegać ciąży (szkoda, że Grawciu nie głosował :P) - na pewno nie każdej, ale tej z wielu powodów 'nieplanowanej'. (I niech mi się nikt nie obrusza na 'nieplanowość' - 7 dni w towarzystwie dziewczyny z położnictwa utwierdziło mnie w przekonaniu, że kwas foliowy powinien być lepszym przyjacielem kobiety niż magnez musujący i ibuprom :P - do ciąży trzeba się przygotowywać i dbać o siebie zarówno przed nią, jak i w trakcie. Bez sensu niepotrzebnie ryzykować zdrowie owego rozwrzeszczanego Życia. Ale to obszerny temat, na kiedyś na porozmawianie).
W ankiecie dało się wybrać kilka odpowiedzi, więc spokojnie mogę napisać, że czytelnicy preferują zapobieganie ciążom w sposób cokolwiek doraźny - młodzi jesteśmy :P. 3 osoby nie chciałyby używać prezerwatyw, z czego jedna pewnie z powodów 'religijnych' (nie wchodzę specjalnie w religię, światopoglądy i bardziej 'filozoficzną' stronę tematu, bo już bym z nich nie wyszła :P). 1/3 osób popiera chyba najwygodniejsze dla kobiet stosowanie tabletek antykoncepcyjncyh, tyleż samo nie ma nic przeciwko prowadzeniu kalendarzyka (są nawet specjalne programy komputerowe, stworzone do tych celów). Wstrzemięźliwość jako metoda zapobiegania ciążom jest zdecydowanie najpewniejsza (ludzi wiatropylnych na Ziemi nie uświadczy), jednak generalnie w życiu chyba nie o wstrzemięźliwość chodzi.
A tak naprawdę cokolwiek bym tu nie napisała, i tak wybór metody antykoncepcji zależy od decyzji podjętej przez parę, ewentualnie od możliwości w danym momencie ;). Chciałam tylko zauważyć, że 'kalendarzyk' w stosunku do innych metod jest dość zawodny, podobnie z resztą jak 'stosunek przerywany'. Kończąc, wszystkim życzę kiedyś w przyszłości samych zdrowych i oczekiwanych dzieciaczków ;).
Zmieniając jeszcze temat - miałam już 2 jazdy z kursu na prawo jazdy :), a jutro idę na koleją. Pierwszy raz był pod znakiem zatrzymywania się 2 metry przed linią, a za drugim silnik mi gasł przy co trzecim ruszaniu, co nie zmienia faktu, że mi się bardzo prowadzenie samochodu podoba :). Nigdy wcześniej nie powiedziałabym, że jeżdżenie autem będzie mi sprawiało tyle frajdy, pomijając zastanawiającą miłość do sprzęgła, brak odruchów i generalnie słaby progres. Uważajcie na mnie jutro od 10 do 12 ;).
Poza tym mam nowy, szatański plan: 'jeśli chcesz coś zrobić będąc pijaną, zapisz to na kartce, i sprawdź, czy następnego dnia też byś to zrobiła' :P. Wesołe rodzaje mojego upijania się polegają na tym, że robię się niezwykle opiekuńcza wobec przypadkowych osób, i pragnę je odprowadzać do domu/pokoju, lub bardzo dużo rozmawiam z również przypadkowymi i znajomymi osobami. Odmianą tej drugiej wersji jest pisanie o dziwnych rzeczach do znajomych (przykładowo maili, post zdarzył mi się jeden). Stwierdziłam, że dosyć, i więcej niestandardowej aktywności po imprezie być nie powinno :P, gdyż pomogłoby mi to uniknąć wielu głupich sytuacji dzień później. Może się uda :P. Na koniec piosenka Madzi.
PS. Wszystkie ankiety i zdjęcia można powiększać klikając na nie. Jak w jakiejś ankiecie mam dużo tekstu, będzie normalnie nieczytelna, blogger nie chce jej wstawiać większej, i naprawdę trzeba sobie kliknąć.
Po pierwsze - dziękuję za wspaniałą frekwencję - przyjemnie się pisze mając różnorodne opinie tych 15 osób :). W charakterze standardowego, banalnego wstępu do tematu mogę napisać, że pewnie większość z nas kiedyś by dziecko mieć chciała. Z tym nierozerwalnie łączą się dwa pojęcia - odpowiedzialność za nowe, patrzące niebieskimi oczętami Życie, oraz seks, który jest tego Życia bezpośrednią przyczyną. W tym kontekście seks i odpowiedzialność automatycznie świat łączy w jedno słowo - antykoncepcja. 15 ankietowanych dobrowolnie osób zgadza się, że trzeba w jakiś sposób zapobiegać ciąży (szkoda, że Grawciu nie głosował :P) - na pewno nie każdej, ale tej z wielu powodów 'nieplanowanej'. (I niech mi się nikt nie obrusza na 'nieplanowość' - 7 dni w towarzystwie dziewczyny z położnictwa utwierdziło mnie w przekonaniu, że kwas foliowy powinien być lepszym przyjacielem kobiety niż magnez musujący i ibuprom :P - do ciąży trzeba się przygotowywać i dbać o siebie zarówno przed nią, jak i w trakcie. Bez sensu niepotrzebnie ryzykować zdrowie owego rozwrzeszczanego Życia. Ale to obszerny temat, na kiedyś na porozmawianie).
W ankiecie dało się wybrać kilka odpowiedzi, więc spokojnie mogę napisać, że czytelnicy preferują zapobieganie ciążom w sposób cokolwiek doraźny - młodzi jesteśmy :P. 3 osoby nie chciałyby używać prezerwatyw, z czego jedna pewnie z powodów 'religijnych' (nie wchodzę specjalnie w religię, światopoglądy i bardziej 'filozoficzną' stronę tematu, bo już bym z nich nie wyszła :P). 1/3 osób popiera chyba najwygodniejsze dla kobiet stosowanie tabletek antykoncepcyjncyh, tyleż samo nie ma nic przeciwko prowadzeniu kalendarzyka (są nawet specjalne programy komputerowe, stworzone do tych celów). Wstrzemięźliwość jako metoda zapobiegania ciążom jest zdecydowanie najpewniejsza (ludzi wiatropylnych na Ziemi nie uświadczy), jednak generalnie w życiu chyba nie o wstrzemięźliwość chodzi.
A tak naprawdę cokolwiek bym tu nie napisała, i tak wybór metody antykoncepcji zależy od decyzji podjętej przez parę, ewentualnie od możliwości w danym momencie ;). Chciałam tylko zauważyć, że 'kalendarzyk' w stosunku do innych metod jest dość zawodny, podobnie z resztą jak 'stosunek przerywany'. Kończąc, wszystkim życzę kiedyś w przyszłości samych zdrowych i oczekiwanych dzieciaczków ;).
Zmieniając jeszcze temat - miałam już 2 jazdy z kursu na prawo jazdy :), a jutro idę na koleją. Pierwszy raz był pod znakiem zatrzymywania się 2 metry przed linią, a za drugim silnik mi gasł przy co trzecim ruszaniu, co nie zmienia faktu, że mi się bardzo prowadzenie samochodu podoba :). Nigdy wcześniej nie powiedziałabym, że jeżdżenie autem będzie mi sprawiało tyle frajdy, pomijając zastanawiającą miłość do sprzęgła, brak odruchów i generalnie słaby progres. Uważajcie na mnie jutro od 10 do 12 ;).
Poza tym mam nowy, szatański plan: 'jeśli chcesz coś zrobić będąc pijaną, zapisz to na kartce, i sprawdź, czy następnego dnia też byś to zrobiła' :P. Wesołe rodzaje mojego upijania się polegają na tym, że robię się niezwykle opiekuńcza wobec przypadkowych osób, i pragnę je odprowadzać do domu/pokoju, lub bardzo dużo rozmawiam z również przypadkowymi i znajomymi osobami. Odmianą tej drugiej wersji jest pisanie o dziwnych rzeczach do znajomych (przykładowo maili, post zdarzył mi się jeden). Stwierdziłam, że dosyć, i więcej niestandardowej aktywności po imprezie być nie powinno :P, gdyż pomogłoby mi to uniknąć wielu głupich sytuacji dzień później. Może się uda :P. Na koniec piosenka Madzi.
PS. Wszystkie ankiety i zdjęcia można powiększać klikając na nie. Jak w jakiejś ankiecie mam dużo tekstu, będzie normalnie nieczytelna, blogger nie chce jej wstawiać większej, i naprawdę trzeba sobie kliknąć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)