W końcu udało mi się usiąść i ogarnąć wyjazd majowy :) (ostatnio bardzo podoba mi się czasownik 'ogarniać'. Jest wspaniale uniwersalny ;) ). Tak więc dzisiaj dla Was zdjęcia na picasie (mam nadzieję, że poradzicie sobie z opisami, nie miałam już siły robić w dwóch wersjach), a także krótki opis wycieczki (to chyba najlepsze wyjście, powoli wszystko się zaciera w pamięci). Adrian, opierając się na logice i doświadczeniach innych, zaczął pisać dziennik podróży, który następnie kontynuował każdy siedzący obok kierowcy (przydało się to także później, do rozliczeń finansowych). Już po powrocie każdy go jeszcze pouzupełniał po swojemu. Ten dziennik chciałam Wam dzisiaj (lekko zmieniony) pokazać - to chyba najlepszy sposób, bym o niczym nie zapomniała, zwłaszcza, że z większością nie miałam kiedy porozmawiać porządnie o wycieczce. Gdyby ktoś chciał, zapraszam do mnie na hebratoopowiadanie ;). I jeszcze jedno - wybrałam 192 zdjęcia, z ponad 2200 - wiem, że to i tak dużo, ale by wszystko miało sens, nie mogłam już się bardziej ograniczać. Kosztowało mnie to przede wszystkim trochę czasu, proszę, pooglądajcie do końca :).
Z krajów, przez które przejeżdżaliśmy, najbardziej podobała mi się Bośnia i Hercegowina - kto by przypuszczał ;). Udało nam się pożyczyć przewodnik po tym państwie, więc zwiedzanie miało trochę więcej sensu, niż w przypadku Słowenii. W Bośni podobała mi się przyroda, turystyczne części miast, nie wiem, takie radzenie sobie z (jakby na to nie patrzeć) powojenną rzeczywistością. Chociaż wiadomo, że nie można wiele powiedzieć po półtoradniowej wizycie :P. Oprócz jednej nocy spaliśmy zawsze (mniej lub bardziej) na dziko, jedliśmy kanapki (przede wszystkim z pasztetem) i kiełbaski z grilla (aha, już wiem dlaczego na juwenaliach nie miałam na nie ochoty ;) ). Bardzo mi się cały wyjazd podobał (chyba nie ma niezadowolonej osoby), i takie wycieczki to mój ulubiony sposób zwiedzania świata (są o wiele lepsze niż moje samotne tripy, które przecież bardzo lubię). Już z radością myślę o kolejnym wyjeździe ;). Dzięki wszystkim, którzy byli ze mną, było wspaniale :)!
(Wcześniej przychodziły mi do głowy także inne rzeczy, które chciałam napisać à propos wycieczki, teraz nie został po nich nawet ślad w moich szarych komórkach - najwyżej dopiszę w komentarzach :). I momentami nie zgadza się chyba rodzaj gramatyczny - chodzi o to, że jeden tekst przerabiało wiele osób, i żadna nie chciała być nadzorcą zmian i głównym edytorem. Moje dodatkowe komentarze w nawiasach, kursywą). Oto nasza wycieczka ;):
DZIEŃ 1 - Jazda :)
15:30 Wyjazd :D (wszystkie auta sprawne, uff)
Słowacja - nikt nic nie uprawia, wszędzie trawa i burdele (ja tych burdeli nie pamiętam, ale powiedzmy, że mnie nie interesowały :P.)
Węgry - kupujemy winiety na autostradę i oglądamy Budapeszt nocą ;)
2:15 Chorwacja
3:30 Nocleg w polu przy torach, 10km od Osijeki.
DZIEŃ 2 - Bośnia i Hercegowina
8:00 Po grillu przy torach (wszystkim jeszcze smakowała kiełbasa z grilla, przyrządzona przez Adrianka i Maciusia) wyruszamy do Bośni (9:45) ceny jak u nas (moim zdaniem nawet taniej). W drodze do Bośni na każdym kroku smaży się świniak (?) .
13:37 Sarajewo - jedziemy 12 km nad wodospad SCACA VAC, z małymi problemami związanymi z wjazdem pod wodospad (dziewczyny były gotowe łapać samochód za lusterka, gdyby ten spadał w przepaść (przynajmniej ja byłam :P) ), postanawiamy (czyt.stwierdziliśmy, że skoro zabrnęliśmy tak daleko, to już musimy zobaczyć ten wodospad) przejść piechotą część dystansu – 2h w jedną stronę, pięknie. Kto jest odważny, staje 2 metry przed wodospadem na darmowy prysznic (odważni byli prawie wszyscy, było świetnie :D)
19:00 - 21:35 Sarajewo - zwiedzamy stolicę, bardzo ładne miasto, przynajmniej jego część turystyczna.
Nocleg miał być w miejscu poleconym przez Wacka (który był w tych okolicach na wakacjach, identyczna formuła wyprawy). Wszystko pięknie tylko zwłoki znalezione przed spaniem zajęły nasze miejsce noclegowe (czyt. jedziemy, jedziemy, i nagle leży na miejscu noclegowym jakaś padlina); śpimy na stacji benzynowej, za ciężarówkami. Pan na stacji umiał po francusku, i dało się z nim dogadać co do prysznica. Hurra ;).
DZIEŃ 3 - Ku Chorwacji
10.00 Mostar - ładne miasto, z ładnym mostem i ładnym zagłębiem giftshopowym. Most w Mostarze (Stari Most) jest jednym z największych zabytków Bośni i Hercegowiny. Ciekawe jest to, że można z niego skakać do wody (miejscowi chłopcy dorabiają sobie w ten sposób :P).
Przejeżdżamy przez Siriki Brijek, zatrzymujemy się aby skosztować miejscowej potrawy, która ciekawiła nas od początku - Burka. Okazał się ciastem podchodzącym pod francuskie, z mięsem mielonym. Pani w piekarni, zaskoczona 9-osobową wesołą grupą, dołożyła nam po szklance soku poziomkowego gratis ;).
14:30 Wjeżdżamy do Chorwacji, pisk, szał ciał i tańce na drodze szybkiego ruchu na widok wspaniałego Landschaftu z morzem. na wycieczce niezwykle modny był niemiecki. Francuskiego uczył się tylko Dulek, i chciał o nim jak najszybciej zapomnieć). Szukamy noclegu za Splitem na końcu wyspy Trogir. Ostatecznie udaje się nam rozbić namiot w ogrodzie u pewnej rodziny (jesteśmy w końcu biednymi studentami :P (dosłownie VERY POOR STUDENTS FROM POLAND (no dobra, zagalopowałam się, ale na ich warunki naprawdę jesteśmy 'very poor' :P))). Do późnych godzin nocnych siedzimy na grillu nad morzem, podziwiając jego uroki i racząc się stosunkowo drogim oraz wytrawnym winem (i kiełbasą. Kiełbasa towarzyszyła nam przez cały wyjazd). Ku naszemu zaskoczeniu, właścicielka domu częstuje nas ciastem, ludzie są super ;).
DZIEŃ 4 - Wybrzeże
Od wczesnych godzin rannych opalamy się i taplamy w wodzie :).
15:15 Sibenik (w ogóle nie mam pamięci do chorwackich miast).
Udało się nam zjechać z głównej drogi i znaleźć ciekawy nocleg w lesie, 10m od morza. Grawcio i Sid zasłużenie wypili 2l wina (w 20 min), po czym wybrali się pieszo ‘na Dubrownik’. Nocą puściliśmy lampion. Wszystkim podobał się nocleg na kamieniach na plaży, pod gołym niebem (chyba 5 osób tak spało, było super ;), chociaż ciężko było się ułożyć odpowiednio).
DZIEŃ 5 - Bo gdzieś musi być Cel
10:15 Wyjeżdżamy w kierunku Rijeki, trasa wzdłuż wybrzeża - krajobraz i widoki przepiękne.
Pomiędzy Opatiją i Lovranem znaleźliśmy camping. Jego otwarcie zaplanowano na 15 maja, do tego czasu turyści mieszkali tam za darmo (bez wody, ale cóż to za przeszkoda :P). Tego samego wieczora poszliśmy nad morze. Wszyscy świetnie się bawili (Adrianek z Dulkiem w aportowanie klapka Grawcia z morza). Projekt 'Beton' zaliczony ;).
DZIEŃ 6 - Czas zmienić kraj
Urządziliśmy sobie pieszą wycieczkę do Lovranu - promenada jest przepiękna, 3 km wzdłuż morza ;).
18:10 Słowenia - pokierowani przez miejscowych strażaków przybyliśmy na obóz campingowy w wiosce Nakło. Płacimy po 6EURO, bo Asia zapomniała napomknąć że jesteśmy VERY POOR STUDENTS….( i tak źle, i tak niedobrze... :P) . Grawciu ma urodziny, 100 lat :).
DZIEŃ 7 - Ljubljana i reszta
6:30 Pobudka, prysznic, góry,
8:15 Zakupy w Lidlu strasznie dużo czasu traciliśmy na zakupach, choć prawe zawsze chodziło tylko o chleb i wino (jejku, ale się napisało)
Śniadanie nad jeziorem Blet, po którym ruszamy do Parku Narodowego, w którym znajduje się kolejny wodospad. Wycieczka przypomina nieco objazdówkę po wodospadach Europy.
16:30 Postój na kanapki – otworzyliśmy tuńczyka :).
17:15 Ljubljana - ładne miasto, z pięknymi mostami oraz zamkiem. Natrafiliśmy na wystawę sławnego fotografa Steve McCurry, razem z najsłynniejszym zdjęcia świata. (Jak nie wiecie, o jakie zdjęcie chodzi, ja też nie wiedziałam. Dla dociekliwych tutaj. A tak w ogóle mi się Lublana mało podobała, chociaż była na liście moich miejsc do odwiedzenia).
20:15 kierunek Węgry - 150km w 4 godziny – przeszkadzały sarenki na drodze.
00:20 – stajemy na poboczu aby zaśpiewać Agnieszce 100lat :) (gdy Aga miała otwierać szampana, przejechała obok nas policja :P).
2:40 Znaleźliśmy nocleg niedaleko Balatonu na opuszczonym parkingu.
DZIEŃ 8 - Dom
9:15 Balaton - jeden odważny wchodzi do wody po kolana (głębsza była bez mała kilometr dalej)
13:25-17:20 Podbijamy Budapeszt. Miasto jest jednym z piękniejszych, ale nie sposób je obejrzeć w jeden dzień. Na pewno tu jeszcze wrócimy… (zgadzam się).
19:45 Zakupy w Tesco – 28win :P (w sumie wychodzi po 3 na osobę, nie tak źle przecież :P) (po głębszym zastanowieniu, nie wiem, czy wszystkie policzyliśmy...). Jesteśmy tak alternatywni, że pomimo wykupionych winietek tarabanimy się jakimiś lokalnymi drogami, aż do samej granicy - powód: Grawcio nie zauważył tablicy na Auchan. Jak szaleć to na całego.
Na granicy panowie celnicy kontrolują nasze bagażniki. Pytali tylko o ilość alkoholu. Po otworzeniu tyłu stwierdzili, że nie muszą tak dokładnie nas sprawdzać. Pościelowa składanka w Grawcia aucie zachęciła tył do wspólnego śpiewu.
22:00 Kolacje i znów pasztet (przynajmniej kiełbasek już nie było :P).
1:00 POLSKA WITA :D.
4:15 parking pod DS3 – licznik 2999,9km ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz