środa, 27 lipca 2011

Czeki

Czy ktokolwiek widział kiedyś używany czek? Mi zdarzyło się dwa razy w życiu.

Pierwszy raz był we Francji, na wycieczce szkolnej, gdzie to jakiś człowiek płacił nim w sklepie pokroju Carrefoura (chociaż pewnie był to Auchant, tam, gdzie byliśmy był duży Auchant). Wyglądało to całkiem naturalnie: pani przy kasie podała cenę, pan wyjął książeczkę wypisał kwotę i sobie poszedł, zostawiając oglądającą zjawisko polską grupę z otwartymi ustami.

Drugi raz był w Anglii. Zakładając konto w Barclaysie (z którego jestem zadowolona ;) ) dostałam różne 'gadżety', w tym książeczkę czekową - nieco mnie to zdziwiło, zwłaszcza, że nie zgłaszałam zapotrzebowania (obsługujący mnie wtedy pan wyposażył mnie we wszystko, co darmowe. Nadal mam jego wizytówkę ;) ). Mocne przekonanie że jej ani razu nie użyję straciłam rok temu, gdy musiałam wysłać czek pocztą, by zapłacić za dokument - Homeoffice. Wypełniać uczyła mnie pani an poczcie ;)

Teraz czeki niespodziewanie wróciły do mojej rzeczywistości. Chcąc znaleźć mieszkanie we Francji, powinnam skorzystać z usług 'firmy' ALESC, która we współpracy z uczelnią szuka mieszkań dla studentów. Wpisowe wynosi 26 euro, dodatkowo potrzebne jest 30 euro kaucji. Obie kwoty powinno się dostarczyć w postaci czeków, najlepiej wysłanych pocztą. Na stronie owego ALESC nie ma podanej innej formy płatności.

Zwiedziłam dzisiaj chyba wszystkie oddziały banków w moim mieście, plus Pocztę Polską, by przekonać się, że nigdzie nie można dostać książeczek czekowych. Nie mówię tutaj o 'szczycie marzeń', czyli o książeczce z walutą euro, ale o zwykłej, złotówkowej. Panie w okienkach robiły wielkie oczy, i z uśmiechem twierdziły, że to relikt, zwłaszcza w dobie bankowości internetowej i ogromnych ilości kart plastikowych. Jak już komuś pisałam, Polska jest krajem, gdzie łatwiej o truskawki zimą, niż o czek ;). Całe poszukiwania i absurd sytuacji (albo, że tam nie można, albo że tu się nie da) niesamowicie dodało mi energii, którą spożytkowałam na pisanie tego oto posta, a także obdzwanianie wszystkich, którzy z zagranicą mają cokolwiek wspólnego z pytaniem o felerne książeczki :P. Może ktoś z czytających ma 'pożyczyć' dwa czeki :D?

Jutro napiszę do ALESC, że Polska i Francja to dwa dziwne kraje, jednak swoją dziwnością się nie pokrywające, i niech mi wymyślą coś innego. W moim banku za przekaz zagraniczny w euro trzeba płacić 80 zł, może Francuzi zaakceptują funty :P?

Ścięłam w końcu włosy, od razu mi lepiej ;)

wtorek, 26 lipca 2011

Gdy nie ma gwiazd

Gwiazdy..
Jak byłam mała, bałam się patrzeć w gwiazdy zbyt długo, jakby miała mnie wciągnąć otchłań wszechświata. Bo to Gwiazdy, począwszy od pierwszych człekokształtnych, po Trzech króli, przez Sindbada do znudzonego naukowca gdzieś w dziczy Kanady, prowadzą ludzi do ich celu. Tworzą gwiazdozbiory, konstelacje, po to tylko, by choć jeden odbiorca, ten właściwy, zobaczył w milionach punkcików kształt własnych marzeń. Przywodziły na myśl tęsknotę, za ojczyzną, za człowiekiem, za ziemią, za magią i nieznanym.

Gwiazdy Ginewry były takie same. Otaczały ją całą, wyznaczały kształt uśmiechu, prowadziły dalej. Pewnego dnia ich zabrakło. (W jaki sposób może zabraknąć gwiazd?) I człowiek głupieje, zwłaszcza, jeśli przy każdej czynności patrzył w niebo. Z widokiem na raj.

Można usiąść w miejscu i czekać. Jeśli to tylko chmury, wiatr prędzej czy później je rozgoni, i niebo na powrót stanie się znajome, upstrzone jeszcze większą ilością cekinów. Można też spróbować poszukać drogi samemu, znaleźć inne gwiazdy, zrezygnować z Kasjopei na rzecz Krzyża Południa. Pójść samemu w ciemność, wiedząc, że sobie poradzimy, niosąc w sobie na zawsze obraz nieba, wiedząc, że nie było dla nas. I znaleźć kolejne, ze spadającymi gwiazdami, spełniającymi życzenia.

Ja bym jednak poszukała latarki, świetlika pod krzakiem albo stanęła pod światłem lampy ulicznej ;). Znalazłabym substytut, który pozwoli w miarę swobodnie się poruszać po świecie, widzieć wszystko, może mniej dokładnie, ale póki co by wystarczyło. I pamiętaj, że 'zdarzają się wieczory, kiedy trzeba dużo samozaparcia, żeby zobaczyć choćby jedną gwiazdę' ;).


(ściągnęłam sobie muzykę z nowego musicalu - tym razem amerykański, 'Wicked'. Trochę przez sentyment, w tamtym roku widziałam w Londynie plakaty zapraszające na przedstawienie, i to jest jedyny musical angielskojęzyczny, jaki potrafiłabym wymienić. Muzyka mi się podoba, jest żywa, pełna energii, w słowa nie miałam czasu się jeszcze wsłuchać. W każdym razie na pewno lepsza niż z musicalu 'Tristan et Yseult', którą da się określić jednym, pochodzącym stamtąd cytatem: 'je veux mourir!' ('chcę umrzeć'). Wicked polecam ;) ).

Zrobiłam ankietę. Nie jest jakoś szczególnie wybitna, ale myślę, że przynajmniej jednej osobie się spodoba ;).

wtorek, 19 lipca 2011

2 koło 2

Naprawdę nie mam pojęcia, jak się zabrać za post urodzinowy. Temat, z kilku co najmniej względów, jest idealny do pisania niemal esejów, można go ruszyć z prawie każdej strony, nie wysilając się zbytnio na nowe rozważania, bo urodziny absolutnie nie są nikomu obce ;). I może dlatego nie chce mi się pisać tych wszystkich banałów o przemijaniu (jejku, mam 22 lata, a nie 44, i czuję, że zastanawianie się nad tym jest szukaniem sobie na siłę guza. Bo, zgodnie z życzeniami, nie powinno się za dużo myśleć ;) ), o tym, że czuję się na fantastyczne, niepewne 19 lat, ani o niczym innym. Ta data nic nie zmienia, może poza myśleniem jednostki o sobie. (Moja mama urodziła mnie w wieku 30 lat, dokładnie mając 29 lat i 8 miesięcy. Jako dziecko, żeby wiedzieć ile lat ma mama, do swojego wieku dodawałam 30 lat, sukcesywnie postarzając rodzicielkę 16 lipca. W podobny sposób odmładzałyśmy z siostrą o kilka dni wujka ;). Podejrzewam, że robi tak większość dzieci)

Urodzenie się na wakacjach ma swoje konsekwencje. Z jednej strony horoskopy przypisują ci cechy właściwe bez mała połowie ludzkości, poza tym można się cieszyć, że pół roku dzieli cię od rówieśników ze stycznia i grudnia, co niweluje i tak ledwo zauważalne różnice w dorastaniu ;). Część praktyczna zaczyna się od tego, że nie ma za bardzo możliwości przynoszenia cukierków do szkoły, i zapraszania do siebie koleżanek, bo są akurat na kolonii. Później okazuje się, że lipiec to idealny miesiąc na organizację ognisk i imprez plenerowych, co jest świetne dla dusz towarzystwa i przebojowych nastolatek, a trochę mniej dla innych. Jeden z moich kolegów uświadomił mi, że moje 17 urodziny były ostatnimi spędzonymi 'w domu'. Potem (może na całe szczęście :P) każde kolejne (aż do tej pory) wypadały za granicą, albo na wycieczce szkolnej, albo przy pracy.

W tym roku miałam pierwsze w moim 'dorosłym' życiu 'normalne' urodziny. Oficjalnie ( :P ) dziękuję wszystkim, którzy zajęli się organizacją ogniska w Króliku Polskim, przygotowaniem całej imprezy i prezentem. Jesteście niesamowici ;). Również dziękuję wszystkim za życzenia, zwłaszcza niekonwencjonalne, złożone w francuskiej Przystani ;). Jak zawsze uśmiech dla wszystkich ;).

PS I postaram się, by następny post był bardziej ambitny (chociaż posta o laborantach nic nie pobije ;) )

czwartek, 14 lipca 2011

Wakacje

Moja letnia przerwa od regularnej, posiadającej swój plan zajęć nauki, rozpoczęła się w poniedziałek. Pisałam wtedy termodynamikę techniczną, na którą specjalnie musiałam jechać do Krakowa. Szczęśliwie udało się ją zaliczyć :), i we wrześniu mam 'tylko' 4 przedmioty, z czego 3 na politechnice - nieco przerażające.


Projekt z mostów, którego dotyczyła ankieta został zaliczony (pan P. jest bardzo przyjemnym człowiekiem, wydaje mi się, że podchodzi z sercem do każdego dziewczęcia nie mającego pojęcia co zawarło w swoim projekcie. Aż szkoda, że się bardziej nie przykładałam do konstrukcji mostowych). Jak wiadomo, czas przed sesją studentów budownictwa bywa męczący, i pełen dylematów typu 'iść spać', czy 'próbować coś zrobić'. Wybór nie zawsze jest oczywisty, (choć w momencie, gdy postanowiło się zmarnować czas na robienie ankiety chyba już było po decyzji ;) ), stąd chciałam poznać zdanie większej ilości osób (7 bodajże). Stwierdzono, że nie warto siadać do nowego projektu, zwłaszcza wobec atrakcji w postaci kolejnego kolokwium następnego dnia. 2 osoby zgadzają się, że o 2 w nocy się świetnie myśli, jednak różnie fakt ten interpretują. Kolejne 2 osoby, odpowiedzialne i z talentem pedagogicznym, uważają, że powinno się ponosić konsekwencje nie robienia projektów w terminie, i siedzenie z nimi po nocy jest tylko przykrą konsekwencją. Ale póki co wszystko za nami, jest lipiec, oślepiający słońcem, oblepiający gorącym powietrzem, i przepełniający deszczem studzienki kanalizacyjne na pobliskiej 'czteropasmówce' 3 razy w tygodniu. Czego więcej trawie do rośnięcia potrzeba ;)?

Wydaje mi się, że tym razem całe wakacje będę musiała spędzić w domu. Ma to swoje dobre strony, przede wszystkim spędzę więcej czasu z mamą i Szwesti, które (jak już wspominałam), rzadko kiedy widzą mnie dłużej niż 2 tygodnie w jednym kawałku. Odpocznę sobie od wiecznej gonitwy ze wszystkim, od życia trochę na walizkach, pełnego codziennie nowych rzeczy, wreszcie od pracy przez całe wakacje (chociaż za tydzień, jeśli nie okaże się nic nowego, będę musiała zacząć szukać praktyk budowlanych). Nauczę się może gotować bardziej skomplikowane niż racuchy potrawy, i na pewno będę miała czas poczytać o prefabrykowanych stopach kielichowych ;).

Z drugiej strony wyjazd za granicę zawsze był dla mnie odpoczynkiem. Nie tyle od obowiązków domowych (mama chyba stwierdziła, że najlepszy sposób na budowanie więzi rodzinnych to wspólne sprzątanie i mycie. Neverending cleaning...), ile ogólnie od wszystkiego. Nowe, niezobowiązujące życie, za granicą, na 1,5 miesiąca ;). Które ponadto przynosiło pieniądze i niebywałe możliwości zwiedzania ;). Może jeszcze się uda gdzieś pojechać, choć wobec planów erasmusowych na semestr zimowy, naprawdę nie powinnam narzekać. Cokolwiek by nie było, życzę wszystkim wakacji przyjemnych, słonecznych (bo słońce samo w sobie jest pożądane prawie zawsze), pełnych przygód ciekawych i zawsze się dobrze kończących ;). A tym, którym tego potrzeba - spokoju i stabilizacji ;).

Mam już bilet do Paryża - odlatuję w czwartek, 22 września o 12:15 ;). Myślę, że się cieszę ;)

sobota, 2 lipca 2011

Po wykwaterowaniu

W ciągu kilku ostatnich dni (tzn wczoraj i dzisiaj :P) wszyscy, którzy nie planują wakacji w Krakowie wyprowadzają się z akademika. To taki moment, którego nie da się ominąć, który jest wiadomy od samego początku, jednak odsuwa się go w codziennym życiu jak najdalej tylko się da. Nienawidzę końców i początków, co już pisałam, i co zawsze pisać będę. Czasem świadomość zostawienia czegoś wywołuje łzy, dużo łez. Gdy patrzy się na znajomą twarz, której się potrzebowało przez ten czas, gdy czyta się niej najdrobniejsze znaki aprobaty, zmęczenia, sympatii, lekceważenia, zainteresowania. Potem ktoś znika, i wychodzi na jaw stara prawda, że 'cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych'. To jednak nie do końca o to chodzi, nawet nie o to, żeby 'cieszyć się dniem' i przyjemnie spędzać czas z tym, kto się akurat nadarzy. Potrzebujemy przecież bliskich na stałe, stosunki ludzkie są jak matematyka, która to wg jednej pani profesor z politechniki musi w człowieku rosnąć niczym ziarna. Tak więc rośnijmy ;).

'...choć byśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata'


Nie powtórzy się żaden, tak samo jak dzisiaj deszczowy, dzień. Nie będzie drugiej nocy, podobnej do tej spędzonej nad projektem z mostów, albo robieniu gwiazd na polu. Jeden raz tylko ten sam pocałunek z jarmarczną szminką może palić w policzek. Każde spojrzenie w czyjeś oczy będzie pytaniem, ale pytaniem postawionym inaczej. (Ilu osobom, widząc ich ostatni raz przed wakacjami (albo ostatni raz na bardzo długo) nie spojrzałam w oczy? Brązowe, błękitne, zielone, szare, uśmiechnięte, uciekające?)

Wykwaterowałam się wczoraj, w akademiku zostaję do poniedziałku, potem do czwartku u Miry. Krysia ostatecznie wzięła swoje rzeczy też wczoraj. Ale jest pusto :P

Jestem przekonana, że jak zawsze za bardzo się wszystkim przejmuję. Albo mój organizm znalazł sobie świetną drogę do pozbywania się nadmiaru wody poprzez oczy, albo smutek jest tępy, bezobjawowy, opóźniony. Żeby to jednak nie był całkiem pesymistyczny post, na koniec coś, co usłyszałam kiedyś od Kogoś: "Nie żałuj, że coś się skończyło, tylko uśmiechnij się, że ci się to przytrafiło."