wtorek, 10 lutego 2015

poczucie obowiązku na L4

Z pięknego miasta niemalże w Bieszczadach przywiozłam fasolkę po bretońsku i przecudną odmianę grypy żołądkowej. Poniedziałek zaczął się zatem wcześnie i wcale nie pracowicie. Zdążyłam się dość mocno wytrącić z równowagi w stosunku do służby zdrowia kraju-matki, służba zdrowia natomiast popomstowała w moim kierunku na ludzi przychodzących po skierowania do okulisty i dermatologa ('Widzi pani ile ludzi? A połowa to tylko po skierowania. Już nam druków brakuje!') oraz na chorych pragnących L4 a nie znających NIPu pracodawcy ('No to jak pani tu przychodzi? Z resztą, i tak nie mam tych druczków, proszę przyjść jutro od 12 do 18'). L4 dostałam na szalone dwa dni ('A jest pani pewna, że nie chce pani iść już we wtorek do pracy?').

Hmm, chyba nie było potrzeby przelewania tego wszystkiego tutaj, prawda?

Korzystając z wtorkowego zwolnienia, moim tymczasowym miejscem pobytu było rozkoszne łóżko, wyposażone w lampkę do czytania, stos poduszek i laptopa oferującego Friendsów online. Jakoś po 9w dniu dzisiejszym zadzwoniła praca z prośbą o wyjaśnienie tabelek. Każdy kto używał excela w pracy wie, że nietrudno napisać formułę pełną sum, ifów i mnożeń przez dziwne liczby, za to trudno jest się w takiej tabelce rozeznać każdemu postronnemu. Zwłaszcza, jeśli przed tym postronnym postawiono bodajże 18 innych tabelek do ogarnięcia. Zaoferowałam tabelkową pomoc, na czym skończyły się moje naukowe osiągnięcia dnia (o pękaniu nie warto wspominać, jako że efektów żadnych nie przyniosło).

Do całej powyższej części dwa spostrzeżenia. Po pierwsze - zapomniałam jak strasznie słaby jest człowiek, gdy ma temperaturę. Zasypia przy każdym przyjęciu pozycji horyzontalnej, która wydaje się najbardziej naturalnym i kuszącym stanem człowieka, ciągnie go do kocyków, chociaż nie byle jakiej siły wymaga narzucenie ich na kołdrę. Współczuję ludziom, którzy przechodzą choroby (niech to będzie otwarte pojęcie) w samotności.

Po drugie - zastanawiałam się, jak to jest z poczuciem obowiązku. Wyjeżdżając z Anglii dokładnie opisałam tamtejsze excelowe tabelki, zostawiłam maila i nr telefonu - na wszelki wypadek. Po to, by ktoś nie musiał siedzieć dwóch dni nad tym, co moja pamięć przetworzy w pół godziny. Palnę truizm, ale zwróćcie uwagę, ile jest takich rzeczy na które osoba A, zaznajomiona z tematem, straci pół godziny, ale dzięki temu osoba B, która ma bazować na jej pracy, oszczędzi swoje dwie. Mała rzecz pozwala oszczędzać czas i nerwy innych, poza tym wprowadza miłą atmosferę :P. (Tak nawiasem pisząc - dzisiaj siedziałam nad excelem, ale jutro postaram się wyjść wcześniej z pracy (wydaje się, że mam mądrego szefa, który rozumie takie sprawy)).

Ludzie robią bardzo dużo rzeczy, (można by rzec) tylko z korzyścią bezpośrednią dla innych ludzi. Można je zbiorowo nazwać określeniem dość pejoratywnym - 'poczuciem obowiązku'. Kojarzy się ono w pierwszej linii z robieniem czegoś, czego się tak naprawdę robić nie chce, ale musi się jednak, bo tak wypada, albo zachodzi wyższa konieczność. Moim zdaniem natomiast, poczucie obowiązku to piękne i naturalne uczucie, które mówi o więzi pomiędzy człowiekiem, a tym, wobec czego wspomniane poczucie obowiązku mamy. Mówi o odpowiedzialności za rzeczy, za pracę, za osoby, z którymi się stykamy. Pokazuje, że nie chcemy źle dla bliskich (dowolnie odległych), że się nimi zaopiekujemy, zadbamy o nich, a w efekcie będziemy godni (?), by nami też się w potrzebie zaopiekowano.

Ja czuję tą opiekę na co dzień - pomagałam Ninie się uczyć, zrobiłam dziś tabelki, a w zamian całe serce oddała mi Francoise we Francji, Mirunia pomogła z mieszkaniem. Czy poczuciem obowiązku nie jest opieka nad młodszą siostrą, nad starszą babcią, nad ojcem alkoholikiem? O ile w przypadku dziecka, czy kochanej babci od serników odpowiedź jest łatwa, tak przy ojcu alkoholiku już są pewne problemy - do rozwiązania tak jak zawsze, na bieżąco, przez życie.

Poczucie obowiązku bardzo często wynika z formalnego obowiązku, ale jeszcze częściej z, jakkolwiek by to nie brzmiało :P, z miłości do bliźniego :). Naprawdę polecam kochanie świata (i jestem normalna, i ostatnio biorę tylko ibuprom).



Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie pisałam - Mirunia jest na doktoracie w Eindhoven :). Cieszcie się wszyscy razem z nami, i życzcie jej powodzenia :D (i tyle na tego bloga wystarczy).

1 komentarz:

  1. Hej Asiu, ja po prostu uwielbiam twoje posty. A co do tego co nazywasz obowiązkiem to ja bym to raczej nazwał społeczną odpowiedzialnością i tym, że mamy poczucie, też chcielibyśmy żeby ktoś postąpił tak samo. Nie jest to wymaganie akurat od tej danej osoby której się pomogło tego samego (czasami pomagamy osobą które realnie nie mogą nam pomóc) ale społecznie jest to taka bardzo dobra zasada która buduje społeczeństwa i relacje. Jak wyglądał by świat gdybyśmy jako ludzie nie mieli tego odruchu? Każdy zamiatał by tylko pod siebie. Tak na marginesie nie wiem do końca dlaczego ale ten świat właśnie chciałby wykreować w nas taką postawę egoizmu i samo wystarczalności.
    Człowiek jest z natury empatyczny (oprócz psychopatów, polecam poczytać co to znaczy). I to sprawia że tan świat jeszcze się jakoś toczy.

    Pozdrawiam Cię Asiu.

    OdpowiedzUsuń