niedziela, 27 września 2015

Okoliczności

Czasami Świat bierze za rękę towarzyszkę - Życie, siadają wieczorami przy ciepłej herbacie (ewentualnie przy ciepłym kakao) i rozmawiają. Tworzą przy tym przecudowne, niesamowite okoliczności-obrazy, aż proszące się o historię. Uwiecznioną na płótnie, karcie pamięci, opowieści, czy zwłaszcza - w pamięci osób, które trafiły w odpowiednim czasie na odpowiednie miejsce i jeszcze z odpowiednim towarzystwem.

Czyż nie jest tak, że każdy piękny i malowniczy zachód słońca na plaży jest zachodem zmarnowanym, jeżeli nie trafi na niego choć jedna zakochana para? Czy burza z piorunami, w ciemną, bezksiężycową noc, nie rodzi obaw o pojawienie się kolejnego Frankensteina, lub choćby seryjnego mordercy?

Ciekawa jestem, czy czasem jakieś wyimaginowane pole fizyczne Okoliczności nie przyciąga tych zakochanych na plażę, albo nie każe (samo/za)bójcom wybierać depresyjnych wieczorów). Mawia się, że okazja czyni złodzieja, pozostawienie nastolatki w pustym domu na weekend niesie ryzyko imprezy - bo stworzono ku temu możliwości. Więc zatem - czy sprzyjające okoliczności nie powinny nas popychać do działania, wymuszać decyzje i akcje, przyciągać i poruszać?

Czy piękna noc z księżycem, o którym trąbią internety od tygodnia nie powinna ściągać zorganizowanych grup studentów w rejony kopców? Czy idąc dalej, w krainę amerykańskiej naiwności - czy zgubiony przez smutną dziewczynę portfel choć raz nie powinien zostać podniesiony przez przystojnego, samotnego prawnika?

Ale rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Czasami Sytuacja pojawia się, stoi, rozgląda się, i czeka na tego, kto odważną ręką ją wypełni, dając szansę na zaistnienie początku. Okazja czyni może złodzieja, ale nie każdy złodziej potrafi uczynić okazję. I pozostaną okoliczności niewypełnione. Gdy czeka się na coś bliżej nieokreślonego, na zdarzenie, które nigdy nie nadejdzie, na smsa, który nie przyjdzie - bo drugą osobę przyciąga już inna Okoliczność, albo trzyma się ona uparcie ekranu monitora.




I nikt nie napisze 'chodź ze mną pooglądać księżyc'.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Puść to wolno

Nie dam rady chyba dużo dzisiaj napisać, ani z jakimkolwiek większym sensem. Może treść posta niech wypełnią sticky thoughts ze sticky notes.

Czasem wszystko wychodzi nie tak, jak byśmy chcieli. Pewnie nie ma co się tym zbytnio martwić, bo coś niechcianego jest jak najbardziej naturalną częścią życia. Możemy starać się to zmienić, ale nie ma opcji wyeliminowania każdej formy negatywnych ataków materii. Jeżeli czereśni nie zniszczą upały, zniszczy je grad albo jakieś szkodniki (choć muszę tu zauważyć, że z pewnością spora część wszystkich czereśni zostanie nietknięta i bardzo smaczna. Nie widzę powodu, żeby niszczyć wszystkie tylko na potrzeby posta). Zgodnie z tą myślą, nie powinniśmy się denerwować czerwonymi światłami, gdy nam się śpieszy (bo i tak nie mamy na nie wpływu), nie powinniśmy się denerwować decyzjami przełożonego, ani gradem, który pada nam na samochód. Z kolei powinniśmy wybierać drogę bez świateł, gdy nam się śpieszy, powinniśmy rozmawiać z szefem o kłopotach i wątpliwościach, a przy niepewnej pogodzie zostawiać auto w garażu (jeśli ktokolwiek ma :P). Eee, wystarczająco to trudne.

Zostawiając nerwy - coś, czego nie chcemy przynosi po prostu smutek, zniechęcenie i zwątpienie. Przy których trzeba iść dalej. I dlatego chyba trzeba mieć równolegle kilka zajęć w życiu - typu rodzina, znajomi, praca, zainteresowania, sport. Żeby w razie trudnych chwil w czymś jednym móc się wspomóc innymi. Czasem jedyną miłą chwilą w ciągu dnia może być dawanie korepetycji.

É Difícil - posłuchajcie

Muito parabéns Joaninha

środa, 29 lipca 2015

Miesiąc świadomości

Jedną z najgorszych rzeczy, które można zafundować człowiekowi (przynajmniej z tych, które mi przychodzą teraz do głowy), jest postawienie go wobec rychłej straty. Straty rozumianej bardzo szeroko - jako po prostu jednokierunkowej zmiany, bez możliwości powrotu.

Życie w swojej istocie (pomimo tego, że dzieli się na konkretne etapy (zwłaszcza w młodości :P)) jest dość ciągłe - przechodzimy płynnie pomiędzy porami roku, nowe zadanie w pracy nadchodzi po starym, po 25 urodzinach ma się 25 lat i jeden dzień. Punkty w życiu (jak nowy rok, urodziny, albo po prostu jakieś nietypowe wydarzenie) na chwilę zatrzymują naszą powolną drogę i dają czas, by porozglądać się dookoła. Czas na ocenienie odległości do celu, na przyjrzenie się widokom zostawionym w tyle, na obejrzenie i zapamiętanie twarzy towarzyszy.

Czasem niektóre punkty są bardziej wyraźne. Gdy kończymy jakąś szkołę, wyjeżdżamy z miasta, gdy dzieje się coś nieodwracalnego, wyciągającego nas z naszego świata pełnego komfortu i czasu na wszystko - czyli właściwie gdy zostawiamy znajome idąc w niepewne.  W końcu, gdy ktoś umiera, albo nas opuszcza. Zdecydowanie najgorszy jednak jest moment pełnej świadomości upływającego czasu, niekomfortowej zmiany lub końca. Świadomość, że się nie zdążyło czegoś zrobić, że się zaniedbało jakiś ważny element życia, z którym nie da się już nadgonić, poprawić, wyrównać.

Po całonocnym robieniu projektu, o 7 rano, poranne ptaki śpiewają tylko o tym, że nie zdążysz na 9. Wyjeżdżając po studiach w Krakowie zastanawiasz się, jakim to sposobem przez 5 lat nie udało ci się iść do zoo, ani na kopiec Piłsudskiego. Gdy umiera dziadek, żałujesz, że nigdy nie spytałeś go, jak podrywał babcię, jak robił kapuśniak, albo jak wyglądał świat zaraz po wojnie.

Albo gdy dowiadujesz się, że interesująca dziewczyna, którą właśnie lepiej poznałeś, wyjeżdża na doktorat do Holandii, za miesiąc.

Miesiąc - to z jednej strony dużo czasu, który można bardzo dobrze przeżyć. A z drugiej strony tego czasu jest za mało, żeby zaistniałe ewentualne wydarzenia zdążyły zmienić czyjąś decyzję, czy czyjeś serce układające już ubrania w szafie oddalonej o tysiąc kilometrów. Trudno przeżyć ten miesiąc - żałując, że nie zrobiło się czegoś wcześniej - i to czegoś, o czym się nie wiedziało. Jak miesiąc życia dany przez lekarza choremu. Cieszy, ale ma bardzo wyraźnie zaznaczone granice.

Po miesiącu pewnie po prostu pójdzie się dalej, zostawiając w opisanym krajobrazie przeszłości ciemny punkt, przyciągający wzrok jeszcze przez jakiś czas. Tylko niech ten miesiąc się już skończy.

wtorek, 16 czerwca 2015

sticky notes 1

Życie jest samo w sobie dość skomplikowane (te wszystkie przemiany łapiące jednocześnie biologię, chemię i fizykę, plus PMSy i fazy księżyca). By nie zwariować, ramach możliwości powinno je się czynić choć trochę weselszym. Ciekawszym, pełnym niespodzianek. Małym kosztem, choć może tym większym, im bardziej od owych małych, nieważnych z pozoru rzeczy odwykliśmy. Obrazek dobry na wszystko?


czwartek, 30 kwietnia 2015

Kolejna Bajka o Czerwonym Kapturku - preludium

Czerwony Kapturek, błądząc po rzekomo znanym lesie, korzystał często ze stojących przy ścieżce Latarni. W jasny dzień nie wyróżniały się niczym spośród drzew, ukrywały się w liściach, dawały się porastać roślinności, jednak nocą Kapturek nie zaszedłby daleko bez nich. Albo może by i zaszedł, ale miałby duże problemy z powrotem w jednym, sensownym kawałku.

Czerwony Kapturek pewnej nocy przystanął koło Latarenki. Smukła, metalowa obudowa miała odlane inicjały BG, wystające czernią spod liści powoju.

- Idziesz do Stasia, Kapturku? - zapytała Latarnia.
- Mmm, chyba tak. 
- Idź, idź, to Dobry Człowiek.

Kapturek zastanowił się przez chwilkę.

- A Staś jest dobrym człowiekiem, bo zrobił coś szczególnie dobrego? Czy dlatego tak myślisz, Latarenko?
- Nie, to by nie miało sensu, raz zrobić coś dobrego i od razu być Dobrym Człowiekiem. To, że ktoś raz coś zrobił jeszcze o niczym tak naprawdę nie świadczy. Staś jest po prostu dobry cały czas.



Od tej rozmowy minęło już jakieś 10 lat, może nawet i więcej. Nie zmieniła się w mojej głowie przedstawiona mi wtedy definicja 'dobrego człowieka', w dalszym ciągu spełnia ją także Staś. Ale to nie jest post o nim :). 

Pomyślmy o kontrprzykładzie - jeżeli jedna dobra rzecz nie robi z nas dobrych ludzi, to czy jedna zła jest nas w stanie uczynić ludźmi złymi?  (pomijając definicje dobra i zła :P, muszę iść już spać)

Zakładając plus-minus dobrego człowieka postawionego na drodze dowolnie pojętego zła, zakładamy także, że dokonuje on wyborów rozważnych, umotywowanych dobrem innych - lub swoim, ale możliwie bez krzywdzenia postronnych. Dobra matka zabijająca męża by chronić dzieci raczej nam się nie trafi w codziennym życiu. Za to trafić się już może mężczyzna, która mając żonę daleko, szczęśliwie żyje z drugą kobietą u boku. Postępuje niewłaściwie, ale (pamiętając o założeniach :P) to nie jest egoistyczne, krzywdzące i bezmyślne zło - tylko wybór. Czasem szybki, czasem okupiony wieloma konsekwencjami - ale tylko wybór. I nie nam go oceniać. 

Choć z drugiej strony 'nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności'. A ludzie po prostu - zazwyczaj wybierają szczęście.




wtorek, 10 lutego 2015

poczucie obowiązku na L4

Z pięknego miasta niemalże w Bieszczadach przywiozłam fasolkę po bretońsku i przecudną odmianę grypy żołądkowej. Poniedziałek zaczął się zatem wcześnie i wcale nie pracowicie. Zdążyłam się dość mocno wytrącić z równowagi w stosunku do służby zdrowia kraju-matki, służba zdrowia natomiast popomstowała w moim kierunku na ludzi przychodzących po skierowania do okulisty i dermatologa ('Widzi pani ile ludzi? A połowa to tylko po skierowania. Już nam druków brakuje!') oraz na chorych pragnących L4 a nie znających NIPu pracodawcy ('No to jak pani tu przychodzi? Z resztą, i tak nie mam tych druczków, proszę przyjść jutro od 12 do 18'). L4 dostałam na szalone dwa dni ('A jest pani pewna, że nie chce pani iść już we wtorek do pracy?').

Hmm, chyba nie było potrzeby przelewania tego wszystkiego tutaj, prawda?

Korzystając z wtorkowego zwolnienia, moim tymczasowym miejscem pobytu było rozkoszne łóżko, wyposażone w lampkę do czytania, stos poduszek i laptopa oferującego Friendsów online. Jakoś po 9w dniu dzisiejszym zadzwoniła praca z prośbą o wyjaśnienie tabelek. Każdy kto używał excela w pracy wie, że nietrudno napisać formułę pełną sum, ifów i mnożeń przez dziwne liczby, za to trudno jest się w takiej tabelce rozeznać każdemu postronnemu. Zwłaszcza, jeśli przed tym postronnym postawiono bodajże 18 innych tabelek do ogarnięcia. Zaoferowałam tabelkową pomoc, na czym skończyły się moje naukowe osiągnięcia dnia (o pękaniu nie warto wspominać, jako że efektów żadnych nie przyniosło).

Do całej powyższej części dwa spostrzeżenia. Po pierwsze - zapomniałam jak strasznie słaby jest człowiek, gdy ma temperaturę. Zasypia przy każdym przyjęciu pozycji horyzontalnej, która wydaje się najbardziej naturalnym i kuszącym stanem człowieka, ciągnie go do kocyków, chociaż nie byle jakiej siły wymaga narzucenie ich na kołdrę. Współczuję ludziom, którzy przechodzą choroby (niech to będzie otwarte pojęcie) w samotności.

Po drugie - zastanawiałam się, jak to jest z poczuciem obowiązku. Wyjeżdżając z Anglii dokładnie opisałam tamtejsze excelowe tabelki, zostawiłam maila i nr telefonu - na wszelki wypadek. Po to, by ktoś nie musiał siedzieć dwóch dni nad tym, co moja pamięć przetworzy w pół godziny. Palnę truizm, ale zwróćcie uwagę, ile jest takich rzeczy na które osoba A, zaznajomiona z tematem, straci pół godziny, ale dzięki temu osoba B, która ma bazować na jej pracy, oszczędzi swoje dwie. Mała rzecz pozwala oszczędzać czas i nerwy innych, poza tym wprowadza miłą atmosferę :P. (Tak nawiasem pisząc - dzisiaj siedziałam nad excelem, ale jutro postaram się wyjść wcześniej z pracy (wydaje się, że mam mądrego szefa, który rozumie takie sprawy)).

Ludzie robią bardzo dużo rzeczy, (można by rzec) tylko z korzyścią bezpośrednią dla innych ludzi. Można je zbiorowo nazwać określeniem dość pejoratywnym - 'poczuciem obowiązku'. Kojarzy się ono w pierwszej linii z robieniem czegoś, czego się tak naprawdę robić nie chce, ale musi się jednak, bo tak wypada, albo zachodzi wyższa konieczność. Moim zdaniem natomiast, poczucie obowiązku to piękne i naturalne uczucie, które mówi o więzi pomiędzy człowiekiem, a tym, wobec czego wspomniane poczucie obowiązku mamy. Mówi o odpowiedzialności za rzeczy, za pracę, za osoby, z którymi się stykamy. Pokazuje, że nie chcemy źle dla bliskich (dowolnie odległych), że się nimi zaopiekujemy, zadbamy o nich, a w efekcie będziemy godni (?), by nami też się w potrzebie zaopiekowano.

Ja czuję tą opiekę na co dzień - pomagałam Ninie się uczyć, zrobiłam dziś tabelki, a w zamian całe serce oddała mi Francoise we Francji, Mirunia pomogła z mieszkaniem. Czy poczuciem obowiązku nie jest opieka nad młodszą siostrą, nad starszą babcią, nad ojcem alkoholikiem? O ile w przypadku dziecka, czy kochanej babci od serników odpowiedź jest łatwa, tak przy ojcu alkoholiku już są pewne problemy - do rozwiązania tak jak zawsze, na bieżąco, przez życie.

Poczucie obowiązku bardzo często wynika z formalnego obowiązku, ale jeszcze częściej z, jakkolwiek by to nie brzmiało :P, z miłości do bliźniego :). Naprawdę polecam kochanie świata (i jestem normalna, i ostatnio biorę tylko ibuprom).



Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie pisałam - Mirunia jest na doktoracie w Eindhoven :). Cieszcie się wszyscy razem z nami, i życzcie jej powodzenia :D (i tyle na tego bloga wystarczy).

niedziela, 1 lutego 2015

inż. ^2

W miniony czwartek doprowadziłam do końca coś, co rozpoczęłam niemal 5,5 roku temu :). Wtedy to, jako dwie nieznające świata ni życia istoty, postanowiłyśmy z Mireczką wybrać się na drugie studia - Mirka wybrała matematykę, natomiast ja poszłam na Technologię Chemiczną, z której kilka dni temu obroniłam tytuł inżyniera.

Powtarzałam już wiele razy, że gdyby moje przyszłe dziecko chciało iść na drugi kierunek strzeliłabym je w głowę, i kazała zapisać się na jakieś koło naukowe, względnie wolontariat. Nie stoi to w sprzeczności z tym, że zdecydowanie nie żałuję podjętej na pierwszym roku decyzji :P.

Studiowanie chemii nieco wzbogaciło mój sposób rozumienia świata - w wiedzę z zakresu termodynamiki i adsorpcji dajmy na to (próbowało też w wiedzę o surowcach energetycznych ciekłych, ale się nie udało) -  ale przede wszystkim nauczyło mnie życia. Dbania o swoje interesy i starania się o to, na czym mi zależy, wyrobiło odwagę w kontaktach z ludźmi, jeszcze raz pokazało, że jeśli się jest fair wobec kogoś, to ten ktoś również będzie się zachowywał w porządku wobec nas. Poznałam sposób nauczania na drugiej uczelni (plus zorientowałam się, że studenci mają przeogromne problemy z matematyką), poznałam też wspaniałych ludzi, którzy mi wielokrotnie pomagali (pozdro dla Pani Dziekan, Pani Promo i paru innych Pań i Panów :) ) i pozwalali na wiele rzeczy tylko dlatego, że widzieli, że tego naprawdę potrzebowałam.

Każdy, kto kiedykolwiek próbował studiować dwa kierunki na dwóch różnych uczelniach wie, ile to kosztuje. Cena dwóch tytułów składa się z czasu i emocji, jakie musiało się współdzielić (oddać?) nauce i ludziom tej nauce towarzyszącym. Milion uśmiechów przewyższał liczbę łez, próśb, szaleńczej gimnastyki ciała i szarych komórek, które usiłowały dopasować się do tempa życia i do planu zajęć. Nieprzespane noce i przespane wykłady. Imprezy, z których się wychodziło - bo nauka, i imprezy tą samą nauką wywołane. Wszystko, co pozwoliło mi dobrze zapamiętać i miło wspominać te lata ;).

Dziękuję tutaj jeszcze raz wszystkim, którzy mieli dla mnie wiele zrozumienia w tym czasie, którzy mi pomagali (także bez mojej prośby, czy nawet Spojrzenia), którzy mi towarzyszyli w drodze. To naprawdę nie tylko mój sukces :).

I standardowo - dla ciekawych świata zamieszczam wstęp do mojej pracy inżynierskiej :P.