Na układ zamknięty dziura-człowiek w środku, w warunkach standardowych działa tylko siła ciążenia... (równa iloczynowi masy człowieka obciążonego wszystkimi swoimi problemami przez przyśpieszenie ziemskie zwiększone o ilość rzeczy do zrobienia przed wydarzeniem krytycznym podzielonych przez kwadrat czasu, który pozostał. Jednostka się zgadza) ...która jest wyrażona poniższym wzorem:
Aplikując do przykładu myśli niejakiego Newtona (lub z rzutu wektorów na oś y) widać, że ową złowieszczą siłę pasowałoby zrównoważyć. Nasuwa się też oczywisty wniosek, że im większa ona jest, tym trudniej człowiekowi ją pokonać i zabrać się za niespadanie.
Choć nie jest to regułą, człowiek jest jednak dość świadomy procesu zamiany energii potencjalnej na kinetyczną podczas lotu w dół. Wie, że spada i mu się ten stan zazwyczaj nie podoba. Podany problem można rozwiązać na dwa sposoby.
Pierwszym z nich jest po prostu dolecenie do końca dziury z nadzieją na miękkie lądowanie i talerz podejrzanych ciasteczek na dole. Jak wiemy Alicji się udało nie potłuc.
Jest także inny sposób na przebycie tej drogi. Widząc, że się spada, że nabiera się niebezpiecznej prędkości, należy jakoś spowolnić ten proces. W tym celu dobrze jest łapać się (przypadkiem lub metodycznie) wystających korzeni, linek, półek, czy wszystkiego innego, co sobie w wyimaginowanej dziurze zaprojektujemy. Dotykając tego, obok czego przelatujemy mamy szansę zostawić w tym miejscu trochę dodatkowej masy, a także stracić nieco pędu. Zwolnić albo zrzucić z siebie ciężar.
W życiu nie jest łatwo wyciągnąć rękę, zakończyć jedną sprawę nim zacznie się kolejną. Zwłaszcza, gdy blisko do ziemi, a ręce zajęte są trzymaniem kilku srok. Trzeba zacząć od dzisiaj, nie od jutra. I po kolei kłaść gdzieś na półkach kamyki mniejszych czynności.
Choć nie jest to regułą, człowiek jest jednak dość świadomy procesu zamiany energii potencjalnej na kinetyczną podczas lotu w dół. Wie, że spada i mu się ten stan zazwyczaj nie podoba. Podany problem można rozwiązać na dwa sposoby.
Pierwszym z nich jest po prostu dolecenie do końca dziury z nadzieją na miękkie lądowanie i talerz podejrzanych ciasteczek na dole. Jak wiemy Alicji się udało nie potłuc.
Jest także inny sposób na przebycie tej drogi. Widząc, że się spada, że nabiera się niebezpiecznej prędkości, należy jakoś spowolnić ten proces. W tym celu dobrze jest łapać się (przypadkiem lub metodycznie) wystających korzeni, linek, półek, czy wszystkiego innego, co sobie w wyimaginowanej dziurze zaprojektujemy. Dotykając tego, obok czego przelatujemy mamy szansę zostawić w tym miejscu trochę dodatkowej masy, a także stracić nieco pędu. Zwolnić albo zrzucić z siebie ciężar.
W życiu nie jest łatwo wyciągnąć rękę, zakończyć jedną sprawę nim zacznie się kolejną. Zwłaszcza, gdy blisko do ziemi, a ręce zajęte są trzymaniem kilku srok. Trzeba zacząć od dzisiaj, nie od jutra. I po kolei kłaść gdzieś na półkach kamyki mniejszych czynności.