Miałam kiedyś etap w życiu, że mi Nightwish leciał w tle (chyba tak to powinnam nazwać, bo dokładnych tytułów ani słów nigdy nie znałam). Skończył się on już jakiś czas temu i czasem tylko jakaś piosenka zabłąka mi się na listę 'losowe piosenki z kompa'. Ostatnio znalazłam tą. Bardzo mi się spodobała melodia, a jak się później okazało i słowa były bardzo dobre. Wklejam po angielsku, ale polecam też polskie tłumaczenie.
Sweet little words made for silence
Not talk
Young heart for love
Not heartache
Dark hair for catching the wind
Not to veil the sight of a cold world
Kiss while your lips are still red
While he's still silent
Rest while bosom is still untouched, unveiled
Hold another hand while the hand's still without a tool
Drown into eyes while they're still blind
Love while the night still hides the withering dawn
First day of love never comes back
A passionate hour's never a wasted one
The violin, the poet's hand,
Every thawing heart plays your theme with care
Kiss while your lips are still red
While he's still silent
Rest while bosom is still untouched, unveiled
Hold another hand while the hand's still without a tool
Drown into eyes while they're still blind
Love while the night still hides the withering dawn
czwartek, 26 września 2013
sobota, 21 września 2013
Zapach rumianku
Dom ma właściwości zaginania czasoprzestrzeni. Nie dość, że wiecznie na wszystko brakuje czasu (i nie mówię tu o porządkach w szafie i magisterce, brakuje mi go, by porządnie w piecu palić) to zjawiają się niespodziewani goście (daleki krewny, który spawa na podwórku rury na billboard, wujek nie widziany z 5 lat, panowie z TP SA, które zmieniło kolorek na pomarańczowy, ...) i tego czasu jest jeszcze mniej. Zatem czuję się umiejętnie zagięta, z różnych stron nawet. I nie mam czasu na pisanie - postów, liścików, pocztówek, esejów, i - co najgorsze - mojej przepustki do końca studiów.
Jedno co mnie uderza w moim rodzinnym mieście to zapachy. Pachnie tu dosłownie każda pora dnia, od świeżych poranków po chłodne noce. Możecie się śmiać, ale każdy zna zapach deszczu. Łatwo rozpoznać po zapachu jesień, każdy wie, jak pachnie przed burzą. A wąchaliście kiedyś słoneczne popołudnie :P? To są 'uniwersalne' zapachy, prócz tego każdy ma swoje indywidualne. Ja przykładowo wczoraj koło 13 wąchałam spokój i bezpieczeństwo. Komuś radością zapachną truskawki, miłością i ciepłem mieszanina lawendowego płynu do płukania z dymem papierosowym. Wolność spalinami albo morską bryzą.
Nooo, powygłupiałam się, teraz trzeba przejść do konkretów - wymyśliłam sposób na schody ;). Jeszcze go testuję (testy trwają niestety po kilka godzin, ale i tak zeszłam do 60 tys. elementów (dla niezorientowanych - to bardzo mało. Kilka dni temu rozpaczałam, gdyż mój komputer odmówił policzenia 500 tys.) ), ale sprawdza się metoda zasypywania głowy różnymi problemami, by mogła je sobie w spokoju przemyśleć i podać rozwiązanie w jakiejś głupiej chwili. Trzeba mieć tylko rozwiązanie w swojej neuronowej bazie danych. Może dlatego tak słabo działa na problemy życiowe :P?
Chyba będzie więcej okazji do pisania w Krakowie. Wszyscy się bronią wkrótce, już obronionym GRATULUJĘ ;)!
Jedno co mnie uderza w moim rodzinnym mieście to zapachy. Pachnie tu dosłownie każda pora dnia, od świeżych poranków po chłodne noce. Możecie się śmiać, ale każdy zna zapach deszczu. Łatwo rozpoznać po zapachu jesień, każdy wie, jak pachnie przed burzą. A wąchaliście kiedyś słoneczne popołudnie :P? To są 'uniwersalne' zapachy, prócz tego każdy ma swoje indywidualne. Ja przykładowo wczoraj koło 13 wąchałam spokój i bezpieczeństwo. Komuś radością zapachną truskawki, miłością i ciepłem mieszanina lawendowego płynu do płukania z dymem papierosowym. Wolność spalinami albo morską bryzą.
Nooo, powygłupiałam się, teraz trzeba przejść do konkretów - wymyśliłam sposób na schody ;). Jeszcze go testuję (testy trwają niestety po kilka godzin, ale i tak zeszłam do 60 tys. elementów (dla niezorientowanych - to bardzo mało. Kilka dni temu rozpaczałam, gdyż mój komputer odmówił policzenia 500 tys.) ), ale sprawdza się metoda zasypywania głowy różnymi problemami, by mogła je sobie w spokoju przemyśleć i podać rozwiązanie w jakiejś głupiej chwili. Trzeba mieć tylko rozwiązanie w swojej neuronowej bazie danych. Może dlatego tak słabo działa na problemy życiowe :P?
Chyba będzie więcej okazji do pisania w Krakowie. Wszyscy się bronią wkrótce, już obronionym GRATULUJĘ ;)!
Lokalizacja:
Sanok, Polska
sobota, 14 września 2013
Czekając na wyniki
Panna Zosia spod Libiąża
Nie wiedziała skąd jej ciąża
Próżno pyta każdego
Słyszy, że 'to nie jego'
A brzuch pannę Zosię obciąża
Pan sędzia z okolic Tarnawy
Uwielbiał domowe potrawy
Żona bardzo miła
Pierogi przyrządziła
I mogła liczyć w sądzie na układy
Pewnie by nikt nie zgadł, ale oba (o ile mnie pamięć polonistyczna nie myli) limeryki wymyśliłam wczoraj, koło 2 w nocy, gdy to usiłowałam nie zasnąć, podczas czekania aż komputer policzy mi model. Dobrych (a raczej 'idących w dobrą stronę') wyników doczekałam się... dzisiaj :). Dobrej nocy wszystkim ):
Lokalizacja:
Kraków, Polska
czwartek, 12 września 2013
Biurowiec
Brakuje mi jeszcze schodów. Dachu nie będzie. Prócz tego lekko oszukałam na ściankach działowych. Nie ma się czym chwalić generalnie, bo taki model powinien zbudować każdy po studiach, a nawet w trakcie. Póki co to tylko autocadowy model, jutro spróbuję wrzucić do programu obliczeniowego, ale powinno być ok. Jak pisałam, nie ma się czym chwalić w skali globalnej, ale ja jestem z tego szalenie dumna :). Dziękuję bardzo za wszelką pomoc :). Teraz czas na całą dalszą część magisterki... ;)
poniedziałek, 9 września 2013
Noc Poezji
Jest taka jedna noc we wrześniu, która jest bardzo ciekawą nocą. Kraków w ramach letniej aktywności przygotowuje wydarzenia takie jak 'Noc Muzeów', 'Noc Teatrów', itp. Owe noce mają promować kulturę (a także miasto) i aktywizować mieszkańców, który winni tłumnie ruszyć na darmowe w tym dniu muzea, teatry i inne przybytki kultury.
Jako że wrześnie spędzam podobnie jak czerwce, mam szansę załapać się na kilka atrakcji, często korzystając z uśmiechu przypadku. W ten sposób, rok temu, zostałam uczestnikiem Nocy Poezji. Bardzo mi się wtedy wszystko podobało - począwszy od 'imprez towarzyszących', które obejmowały czytanie 'Pana Tadeusza' pod pomnikiem Adasia (czytali aktorzy, zmieniali się zdaje się co księgę, a miasto dostarczyło nawet kanapy dla słuchaczy), a także spektakl teatralny na rynku od strony Szewskiej. To widowisko podbiło moje serce (do tego stopnia, że obejrzałam próbę, a następnie przyszłam na przedstawienie) - było opartą na bazie 'Wesela' 'polemiką' Gałczyńskiego z Wyspiańskim. Wrażenie niesamowite, naprawdę czułam, jakbym była w teatrze.
W tym roku, choć gdzieś tam tkwiła perspektywa ciekawego wieczoru, również na Noc Poezji trafiłam przypadkiem. W piątek, spragniona spacerów nocnych, poszłam na rynek (tak!, cofnęłam się pomimo podwózki pod mieszkanie, koło 20). Przywitał mnie tłum, telebimy i patetycznie wygłaszane wiersze Barańczaka. W tym roku chyba nie urzekł mnie rodzaj przedstawienia (ani wiersze. Może są całkiem dobre, ale chyba nie w moim stylu jednak. Albo muszą być wygłaszane w mniej depresyjny sposób). Ważne jednak zdarzyło się później.
W pewnym momencie, pod sam koniec spektaklu jeden z aktorów skoczył na linie z wieży ratuszowej. W ręku miał zapalone jakieś coś świecące, do tego trzymał walizkę. Lina była przyczepiona do żurawia budowlanego, więc z założenia przelatywał on tylko w zgodzie z romantyczną wizją reżysera. Przelatywał zatem odważnie, setki oczu wpatrywało się w niego, a setki mózgów za oczami zastanawiało się, kto oberwie walizką. Otworzyła się ona nagle i zaczęły się z niej wysypywać kartki papieru - pewnie przy akompaniamencie jakiegoś lirycznego jęku.
Leciały te kartki na tłum i aktorów, światła reflektorów prześlizgiwały się po nich. Wiersze były recytowane, tłum śledził lot papieru, a muzyka w tle robiła ze wszystkiego jeden z najpiękniejszych momentów filmowych, jakie widziałam.
(...).
Moment się jednak skończył za sprawą grawitacji, kartki doleciały, raca w ręku aktora-śmiałka się wypaliła.
Zaraz potem spektakl się skończył. Ludzie, którzy stali dalej, zaczęli się tłoczyć po kartki. Podnosili je, przeglądali, chowali do kieszeni. Pomyślałam sobie w tamtym momencie - stojąc pod letnią krakowską nocą, wolna, ubrana w brązową spódnicę (wciąż formalnie wracałam z zaliczenia), z plecakiem - że tego mi było potrzeba. Nie tylko mi, wszystkim tym ludziom stojącym sobie gdzieś w tym tłumie. Wszystkim ludziom, którzy stali po drugiej stronie rynku i nie mieli zielonego pojęcia o przedstawieniu, bo słuchali gitarzysty 'pod empikiem'. Wszystkim ludziom.
A potem minął kolejny moment - i Ci sami ludzie szli się zajmować tym, czym się zajmują wszyscy odwiedzający rynek, wyrzucając kartki niczym ulotki rozdawane przy Bagateli. Sprzątacze zaczęli zamiatać i szykować miejsce na koncert, który miał się odbyć kilka minut później. Gitarzysta zdobył się na solówkę słyszalną nawet po naszej stronie rynku. Ja wciąż stałam dalej z boku, z moją karteczką w dłoni, przyglądając się czemuś, co bardzo dobrze znam - normalności.
Jako że wrześnie spędzam podobnie jak czerwce, mam szansę załapać się na kilka atrakcji, często korzystając z uśmiechu przypadku. W ten sposób, rok temu, zostałam uczestnikiem Nocy Poezji. Bardzo mi się wtedy wszystko podobało - począwszy od 'imprez towarzyszących', które obejmowały czytanie 'Pana Tadeusza' pod pomnikiem Adasia (czytali aktorzy, zmieniali się zdaje się co księgę, a miasto dostarczyło nawet kanapy dla słuchaczy), a także spektakl teatralny na rynku od strony Szewskiej. To widowisko podbiło moje serce (do tego stopnia, że obejrzałam próbę, a następnie przyszłam na przedstawienie) - było opartą na bazie 'Wesela' 'polemiką' Gałczyńskiego z Wyspiańskim. Wrażenie niesamowite, naprawdę czułam, jakbym była w teatrze.
W tym roku, choć gdzieś tam tkwiła perspektywa ciekawego wieczoru, również na Noc Poezji trafiłam przypadkiem. W piątek, spragniona spacerów nocnych, poszłam na rynek (tak!, cofnęłam się pomimo podwózki pod mieszkanie, koło 20). Przywitał mnie tłum, telebimy i patetycznie wygłaszane wiersze Barańczaka. W tym roku chyba nie urzekł mnie rodzaj przedstawienia (ani wiersze. Może są całkiem dobre, ale chyba nie w moim stylu jednak. Albo muszą być wygłaszane w mniej depresyjny sposób). Ważne jednak zdarzyło się później.
W pewnym momencie, pod sam koniec spektaklu jeden z aktorów skoczył na linie z wieży ratuszowej. W ręku miał zapalone jakieś coś świecące, do tego trzymał walizkę. Lina była przyczepiona do żurawia budowlanego, więc z założenia przelatywał on tylko w zgodzie z romantyczną wizją reżysera. Przelatywał zatem odważnie, setki oczu wpatrywało się w niego, a setki mózgów za oczami zastanawiało się, kto oberwie walizką. Otworzyła się ona nagle i zaczęły się z niej wysypywać kartki papieru - pewnie przy akompaniamencie jakiegoś lirycznego jęku.
Leciały te kartki na tłum i aktorów, światła reflektorów prześlizgiwały się po nich. Wiersze były recytowane, tłum śledził lot papieru, a muzyka w tle robiła ze wszystkiego jeden z najpiękniejszych momentów filmowych, jakie widziałam.
(...).
Moment się jednak skończył za sprawą grawitacji, kartki doleciały, raca w ręku aktora-śmiałka się wypaliła.
Zaraz potem spektakl się skończył. Ludzie, którzy stali dalej, zaczęli się tłoczyć po kartki. Podnosili je, przeglądali, chowali do kieszeni. Pomyślałam sobie w tamtym momencie - stojąc pod letnią krakowską nocą, wolna, ubrana w brązową spódnicę (wciąż formalnie wracałam z zaliczenia), z plecakiem - że tego mi było potrzeba. Nie tylko mi, wszystkim tym ludziom stojącym sobie gdzieś w tym tłumie. Wszystkim ludziom, którzy stali po drugiej stronie rynku i nie mieli zielonego pojęcia o przedstawieniu, bo słuchali gitarzysty 'pod empikiem'. Wszystkim ludziom.
A potem minął kolejny moment - i Ci sami ludzie szli się zajmować tym, czym się zajmują wszyscy odwiedzający rynek, wyrzucając kartki niczym ulotki rozdawane przy Bagateli. Sprzątacze zaczęli zamiatać i szykować miejsce na koncert, który miał się odbyć kilka minut później. Gitarzysta zdobył się na solówkę słyszalną nawet po naszej stronie rynku. Ja wciąż stałam dalej z boku, z moją karteczką w dłoni, przyglądając się czemuś, co bardzo dobrze znam - normalności.
czwartek, 5 września 2013
Chinatown
Znajomi prowadzą bloga, w którym opisują wrażenia z pobytu w państwie środka, dokładnie w Hong Kongu. By nie zapomnieć kłopotliwego adresu i móc wejść na stronę bez przetrząsania facebooka, postanowiłam skorzystać z oferowanej możliwości, i zapisać się do hmmm, obserwatorów? Poproszono mnie o zarejestrowanie się w serwisie - nie ma sprawy.
Ciekawie zaczęło się robić, gdy kazano mi wybrać nazwę użytkownika. Czerwony kapturek zawierał nielegalną spację, co strona wyłapała. Wychodząc jednak naprzeciw klientom, oferowała tym niezdecydowanym podpowiedzi.
Serwis postanowił wyjść z szablonu nadawania kolejnych numerków i łechtając próżność potencjalnych użytkowników zaproponował mi bycie cool, ultra, a nawet cool(...)universe. Nie załapałam wykluczenia poziomej kreski, co pozwoliło mi obejrzeć kolejne propozycje bycia kochanym megafanem, niestety oddzielnie. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek na serio wybiera im takie nazwy, chociaż przyznam, że moja 'domowa' nazwa użytkownika to 'imiekota' (jeszcze się nie zdarzyło, by była zajęta), a odpowiedź - hasło znają wszyscy domownicy ;).
Ciekawie zaczęło się robić, gdy kazano mi wybrać nazwę użytkownika. Czerwony kapturek zawierał nielegalną spację, co strona wyłapała. Wychodząc jednak naprzeciw klientom, oferowała tym niezdecydowanym podpowiedzi.
Serwis postanowił wyjść z szablonu nadawania kolejnych numerków i łechtając próżność potencjalnych użytkowników zaproponował mi bycie cool, ultra, a nawet cool(...)universe. Nie załapałam wykluczenia poziomej kreski, co pozwoliło mi obejrzeć kolejne propozycje bycia kochanym megafanem, niestety oddzielnie. Ciekawa jestem, czy ktokolwiek na serio wybiera im takie nazwy, chociaż przyznam, że moja 'domowa' nazwa użytkownika to 'imiekota' (jeszcze się nie zdarzyło, by była zajęta), a odpowiedź - hasło znają wszyscy domownicy ;).
Życie czasem wygląda jak niepoukładany tetris, gdzie na dole dziura za dziurą, coraz wyżej do limitu i coraz trudniej zdążyć z układaniem i obracaniem nowych klocków. Pewnie, że łatwiej było na początku układać ładnie, ale niewprawnemu graczowi zdarzają się wpadki i wypadki. I pozostaje pytanie (na które wcale nie ma czasu) - układać dalej, i liczyć, że uda się naprawić pole, czy nie przejmować się i zacząć nową partię? Piosenka, którą lubię :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)