Z pięknego miasta niemalże w Bieszczadach przywiozłam fasolkę po bretońsku i przecudną odmianę grypy żołądkowej. Poniedziałek zaczął się zatem wcześnie i wcale nie pracowicie. Zdążyłam się dość mocno wytrącić z równowagi w stosunku do służby zdrowia kraju-matki, służba zdrowia natomiast popomstowała w moim kierunku na ludzi przychodzących po skierowania do okulisty i dermatologa ('Widzi pani ile ludzi? A połowa to tylko po skierowania. Już nam druków brakuje!') oraz na chorych pragnących L4 a nie znających NIPu pracodawcy ('No to jak pani tu przychodzi? Z resztą, i tak nie mam tych druczków, proszę przyjść jutro od 12 do 18'). L4 dostałam na szalone dwa dni ('A jest pani pewna, że nie chce pani iść już we wtorek do pracy?').
Hmm, chyba nie było potrzeby przelewania tego wszystkiego tutaj, prawda?
Korzystając z wtorkowego zwolnienia, moim tymczasowym miejscem pobytu było rozkoszne łóżko, wyposażone w lampkę do czytania, stos poduszek i laptopa oferującego Friendsów online. Jakoś po 9w dniu dzisiejszym zadzwoniła praca z prośbą o wyjaśnienie tabelek. Każdy kto używał excela w pracy wie, że nietrudno napisać formułę pełną sum, ifów i mnożeń przez dziwne liczby, za to trudno jest się w takiej tabelce rozeznać każdemu postronnemu. Zwłaszcza, jeśli przed tym postronnym postawiono bodajże 18 innych tabelek do ogarnięcia. Zaoferowałam tabelkową pomoc, na czym skończyły się moje naukowe osiągnięcia dnia (o pękaniu nie warto wspominać, jako że efektów żadnych nie przyniosło).
Do całej powyższej części dwa spostrzeżenia. Po pierwsze - zapomniałam jak strasznie słaby jest człowiek, gdy ma temperaturę. Zasypia przy każdym przyjęciu pozycji horyzontalnej, która wydaje się najbardziej naturalnym i kuszącym stanem człowieka, ciągnie go do kocyków, chociaż nie byle jakiej siły wymaga narzucenie ich na kołdrę. Współczuję ludziom, którzy przechodzą choroby (niech to będzie otwarte pojęcie) w samotności.
Po drugie - zastanawiałam się, jak to jest z poczuciem obowiązku. Wyjeżdżając z Anglii dokładnie opisałam tamtejsze excelowe tabelki, zostawiłam maila i nr telefonu - na wszelki wypadek. Po to, by ktoś nie musiał siedzieć dwóch dni nad tym, co moja pamięć przetworzy w pół godziny. Palnę truizm, ale zwróćcie uwagę, ile jest takich rzeczy na które osoba A, zaznajomiona z tematem, straci pół godziny, ale dzięki temu osoba B, która ma bazować na jej pracy, oszczędzi swoje dwie. Mała rzecz pozwala oszczędzać czas i nerwy innych, poza tym wprowadza miłą atmosferę :P. (Tak nawiasem pisząc - dzisiaj siedziałam nad excelem, ale jutro postaram się wyjść wcześniej z pracy (wydaje się, że mam mądrego szefa, który rozumie takie sprawy)).
Ludzie robią bardzo dużo rzeczy, (można by rzec) tylko z korzyścią bezpośrednią dla innych ludzi. Można je zbiorowo nazwać określeniem dość pejoratywnym - 'poczuciem obowiązku'. Kojarzy się ono w pierwszej linii z robieniem czegoś, czego się tak naprawdę robić nie chce, ale musi się jednak, bo tak wypada, albo zachodzi wyższa konieczność. Moim zdaniem natomiast, poczucie obowiązku to piękne i naturalne uczucie, które mówi o więzi pomiędzy człowiekiem, a tym, wobec czego wspomniane poczucie obowiązku mamy. Mówi o odpowiedzialności za rzeczy, za pracę, za osoby, z którymi się stykamy. Pokazuje, że nie chcemy źle dla bliskich (dowolnie odległych), że się nimi zaopiekujemy, zadbamy o nich, a w efekcie będziemy godni (?), by nami też się w potrzebie zaopiekowano.
Ja czuję tą opiekę na co dzień - pomagałam Ninie się uczyć, zrobiłam dziś tabelki, a w zamian całe serce oddała mi Francoise we Francji, Mirunia pomogła z mieszkaniem. Czy poczuciem obowiązku nie jest opieka nad młodszą siostrą, nad starszą babcią, nad ojcem alkoholikiem? O ile w przypadku dziecka, czy kochanej babci od serników odpowiedź jest łatwa, tak przy ojcu alkoholiku już są pewne problemy - do rozwiązania tak jak zawsze, na bieżąco, przez życie.
Poczucie obowiązku bardzo często wynika z formalnego obowiązku, ale jeszcze częściej z, jakkolwiek by to nie brzmiało :P, z miłości do bliźniego :). Naprawdę polecam kochanie świata (i jestem normalna, i ostatnio biorę tylko ibuprom).
Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie pisałam - Mirunia jest na doktoracie w Eindhoven :). Cieszcie się wszyscy razem z nami, i życzcie jej powodzenia :D (i tyle na tego bloga wystarczy).
wtorek, 10 lutego 2015
niedziela, 1 lutego 2015
inż. ^2
W miniony czwartek doprowadziłam do końca coś, co rozpoczęłam niemal 5,5 roku temu :). Wtedy to, jako dwie nieznające świata ni życia istoty, postanowiłyśmy z Mireczką wybrać się na drugie studia - Mirka wybrała matematykę, natomiast ja poszłam na Technologię Chemiczną, z której kilka dni temu obroniłam tytuł inżyniera.
Powtarzałam już wiele razy, że gdyby moje przyszłe dziecko chciało iść na drugi kierunek strzeliłabym je w głowę, i kazała zapisać się na jakieś koło naukowe, względnie wolontariat. Nie stoi to w sprzeczności z tym, że zdecydowanie nie żałuję podjętej na pierwszym roku decyzji :P.
Studiowanie chemii nieco wzbogaciło mój sposób rozumienia świata - w wiedzę z zakresu termodynamiki i adsorpcji dajmy na to (próbowało też w wiedzę o surowcach energetycznych ciekłych, ale się nie udało) - ale przede wszystkim nauczyło mnie życia. Dbania o swoje interesy i starania się o to, na czym mi zależy, wyrobiło odwagę w kontaktach z ludźmi, jeszcze raz pokazało, że jeśli się jest fair wobec kogoś, to ten ktoś również będzie się zachowywał w porządku wobec nas. Poznałam sposób nauczania na drugiej uczelni (plus zorientowałam się, że studenci mają przeogromne problemy z matematyką), poznałam też wspaniałych ludzi, którzy mi wielokrotnie pomagali (pozdro dla Pani Dziekan, Pani Promo i paru innych Pań i Panów :) ) i pozwalali na wiele rzeczy tylko dlatego, że widzieli, że tego naprawdę potrzebowałam.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował studiować dwa kierunki na dwóch różnych uczelniach wie, ile to kosztuje. Cena dwóch tytułów składa się z czasu i emocji, jakie musiało się współdzielić (oddać?) nauce i ludziom tej nauce towarzyszącym. Milion uśmiechów przewyższał liczbę łez, próśb, szaleńczej gimnastyki ciała i szarych komórek, które usiłowały dopasować się do tempa życia i do planu zajęć. Nieprzespane noce i przespane wykłady. Imprezy, z których się wychodziło - bo nauka, i imprezy tą samą nauką wywołane. Wszystko, co pozwoliło mi dobrze zapamiętać i miło wspominać te lata ;).
Dziękuję tutaj jeszcze raz wszystkim, którzy mieli dla mnie wiele zrozumienia w tym czasie, którzy mi pomagali (także bez mojej prośby, czy nawet Spojrzenia), którzy mi towarzyszyli w drodze. To naprawdę nie tylko mój sukces :).
I standardowo - dla ciekawych świata zamieszczam wstęp do mojej pracy inżynierskiej :P.
Powtarzałam już wiele razy, że gdyby moje przyszłe dziecko chciało iść na drugi kierunek strzeliłabym je w głowę, i kazała zapisać się na jakieś koło naukowe, względnie wolontariat. Nie stoi to w sprzeczności z tym, że zdecydowanie nie żałuję podjętej na pierwszym roku decyzji :P.
Studiowanie chemii nieco wzbogaciło mój sposób rozumienia świata - w wiedzę z zakresu termodynamiki i adsorpcji dajmy na to (próbowało też w wiedzę o surowcach energetycznych ciekłych, ale się nie udało) - ale przede wszystkim nauczyło mnie życia. Dbania o swoje interesy i starania się o to, na czym mi zależy, wyrobiło odwagę w kontaktach z ludźmi, jeszcze raz pokazało, że jeśli się jest fair wobec kogoś, to ten ktoś również będzie się zachowywał w porządku wobec nas. Poznałam sposób nauczania na drugiej uczelni (plus zorientowałam się, że studenci mają przeogromne problemy z matematyką), poznałam też wspaniałych ludzi, którzy mi wielokrotnie pomagali (pozdro dla Pani Dziekan, Pani Promo i paru innych Pań i Panów :) ) i pozwalali na wiele rzeczy tylko dlatego, że widzieli, że tego naprawdę potrzebowałam.
Każdy, kto kiedykolwiek próbował studiować dwa kierunki na dwóch różnych uczelniach wie, ile to kosztuje. Cena dwóch tytułów składa się z czasu i emocji, jakie musiało się współdzielić (oddać?) nauce i ludziom tej nauce towarzyszącym. Milion uśmiechów przewyższał liczbę łez, próśb, szaleńczej gimnastyki ciała i szarych komórek, które usiłowały dopasować się do tempa życia i do planu zajęć. Nieprzespane noce i przespane wykłady. Imprezy, z których się wychodziło - bo nauka, i imprezy tą samą nauką wywołane. Wszystko, co pozwoliło mi dobrze zapamiętać i miło wspominać te lata ;).
Dziękuję tutaj jeszcze raz wszystkim, którzy mieli dla mnie wiele zrozumienia w tym czasie, którzy mi pomagali (także bez mojej prośby, czy nawet Spojrzenia), którzy mi towarzyszyli w drodze. To naprawdę nie tylko mój sukces :).
I standardowo - dla ciekawych świata zamieszczam wstęp do mojej pracy inżynierskiej :P.
Subskrybuj:
Posty (Atom)