Hej - dzisiaj taki trochę poważniejszy post (chodził mi po głowie już od jakichś dwóch tygodni. Chyba ostatecznie nie tak miał wyglądać, ale co tam :P).
Będąc ostatnio gościem na weselu patrzyłam na nas - na uśmiechniętych przedstawicieli rocznika, który wydzierał się z pieluch, gdy mur berliński upadał (już na pewno używałam tu tego porównania kiedyś :P- to chyba moje jedyne skojarzenie z rokiem urodzenia, zaszczepione wieki temu przez Rodzicielkę). W każdym razie - patrzyłam na grupę ludzi, która dorastała w czasach disco-polo słuchanego w sobotni poranek, gier zarówno podwórkowych jak i komputerowych, w czasach, gdy kinder-niespodzianki były najwspanialszym darem od cioci.
Dzieciaki bojące się końca świata w 2000 roku nie tak dawno stały się magistrami, lekarzami, współmałżonkami - ale także dość samodzielnymi ludźmi, stojącymi u początku drogi, która będzie realnie pierwszą tak indywidualną drogą. Póki co niewiele nas różniło - wszyscy niemal studenci są tacy sami (nie mają za wiele pieniędzy, ale z tymi, co mają potrafią zdziałać zadziwiająco dużo, piją pewnie więcej niż powinni i często wtedy, gdy nie powinni, plus ten kawałek studenckiego światka koło mnie docenia życie i ma dość idealistyczne skłonności).
Ale wracając - wtedy na weselu patrzyłam po prostu na dwudziestopięcioletnią niewinność. Na ciekawość świata, połączoną z nadziejami, z planami, z przeświadczeniem, że możemy wszystko (co zależy tylko od nas) - które cechowały chyba każdego z weselnych gości. Teraz jesteśmy równi, i ta równość powinna iść za nami w świat dalej - obojętne, kto, kiedy, gdzie i kim zostanie.
PS Dostałam się :). I chyba się cieszę :)
piątek, 26 września 2014
niedziela, 21 września 2014
męczenie pracy inżynierskiej
Dzisiaj jest dzień dobrego pisania (piszę owe 'dzisiaj' z premedytacją, a raczej z pełną nadzieją, że przeniesie się ono i na jutro - a raczej na okres 'po wstaniu z łóżka'). Nie mogę powiedzieć, że napisałam dużo (niestety), ale jakość tych niewielkich połaci tekstu jest zdecydowanie lepsza niż cały mój dotychczasowy wstęp (czyli normalna po prostu :) ).
Strasznie ciężko pisze mi się wojłokową pracę. Doświadczenie z dwóch poprzednich powinno podpowiadać od razu dobre słowa, kształtne i treściwe zdania, przeglądanie książek i artykułów winno być wesołą igraszką przy śniadaniu, a zdjęcia powinny się wklejać i nie zmieniać nagle miejscówki. Świat nie jest jednak idealny, i swoje trzeba przy każdym dyplomie odpokutować i ponieprzespać.
Ślub Justynki w porządku (może coś zmajstruję wkrótce), z jego okazji skorzystałam z pierwszego w życiu urlopu 'wtedy, kiedy ja chcę'. W pracy odbyły się pierwsze lekcje portugalskiego, który uparcie czyta mi się po francusku. Dużo jednak idzie wyhandlować w wymianie językowej, na pewno mam łatwiej niż duszyczki męczone za młodu niemieckim. Poza znajomymi z mojego działu i z działu, który dostaje robotę po nas i ma zawsze milion pytań, zaprzyjaźniam się z ochroniarzem. Dobranoc, bo już mam ochotę same głupoty pisać ;)
Strasznie ciężko pisze mi się wojłokową pracę. Doświadczenie z dwóch poprzednich powinno podpowiadać od razu dobre słowa, kształtne i treściwe zdania, przeglądanie książek i artykułów winno być wesołą igraszką przy śniadaniu, a zdjęcia powinny się wklejać i nie zmieniać nagle miejscówki. Świat nie jest jednak idealny, i swoje trzeba przy każdym dyplomie odpokutować i ponieprzespać.
Ślub Justynki w porządku (może coś zmajstruję wkrótce), z jego okazji skorzystałam z pierwszego w życiu urlopu 'wtedy, kiedy ja chcę'. W pracy odbyły się pierwsze lekcje portugalskiego, który uparcie czyta mi się po francusku. Dużo jednak idzie wyhandlować w wymianie językowej, na pewno mam łatwiej niż duszyczki męczone za młodu niemieckim. Poza znajomymi z mojego działu i z działu, który dostaje robotę po nas i ma zawsze milion pytań, zaprzyjaźniam się z ochroniarzem. Dobranoc, bo już mam ochotę same głupoty pisać ;)
środa, 3 września 2014
wrzesień
Nie rozumiem ostatnio siebie. Chyba pod takim kątem ulegania przyjemnościom, lekceważenia obowiązków postuczelnianych i życiowych, a także poddawania się. Nie znoszę się poddawać, z założenia nie robić czegoś na 100%, odpuszczać. Kiedyś najłatwiejsza opcja nie była żadnym wyjściem, dzisiaj jest rozwiązaniem poszukiwanym i przyjmowanym z otwartymi rękami. Nie chcę tak.
(Powyższy akapit nie dotyczy na szczęście pracy, gdzie jestem orędownikiem liczenia szczegółowego wszystkiego, co dowolny szczegół posiada. Nawet z różnych stron, dla lepszego sprawdzenia, z każdym uzupełnieniem dokumentacji na nowo. Jeszcze się łapię w terminy).
Moim ulubionym przedmiotem ostatnio jest żelazko (em, tego bym się nie spodziewała). Ulubionym momentem dnia - oglądanie Friendsów (skończyłam 4 sezon. W żadnym serialu tak daleko nigdy nie zabrnęłam, w ogóle żadnego podczas studiów nie oglądałam). Ulubionym narzędziem w autocadzie - prostokąt (?! - szybsza wersja polilinii). Ulubioną porą roku wciąż zostaje jesień :).
Mam do pracy inż książkę z '67 roku. Nie wiem, czy mogę jej ufać. To taka książka - dziadeczek, który żyje realiami sprzed lat, sprzedaje fakty, które z biegiem czasu dojrzały w kłamstwa, opisuje historie skończone i nie do wznowienia. Ale posiada mądrość życiową, staranność z jaką pisano przed laty, erratę i nawiązania do ówczesnych prac naukowych, których ilość dało się jeszcze wtedy pewnie ogarnąć.
Poza tym, dziwnie mi się praca pisze, albo raczej nie pisze. Z całą świadomością nie lubię chemii organicznej.
Brakuje mi po prostu serca do wszystkiego, co nie jest robieniem obiadu lub fryzury.
(Powyższy akapit nie dotyczy na szczęście pracy, gdzie jestem orędownikiem liczenia szczegółowego wszystkiego, co dowolny szczegół posiada. Nawet z różnych stron, dla lepszego sprawdzenia, z każdym uzupełnieniem dokumentacji na nowo. Jeszcze się łapię w terminy).
Moim ulubionym przedmiotem ostatnio jest żelazko (em, tego bym się nie spodziewała). Ulubionym momentem dnia - oglądanie Friendsów (skończyłam 4 sezon. W żadnym serialu tak daleko nigdy nie zabrnęłam, w ogóle żadnego podczas studiów nie oglądałam). Ulubionym narzędziem w autocadzie - prostokąt (?! - szybsza wersja polilinii). Ulubioną porą roku wciąż zostaje jesień :).
Mam do pracy inż książkę z '67 roku. Nie wiem, czy mogę jej ufać. To taka książka - dziadeczek, który żyje realiami sprzed lat, sprzedaje fakty, które z biegiem czasu dojrzały w kłamstwa, opisuje historie skończone i nie do wznowienia. Ale posiada mądrość życiową, staranność z jaką pisano przed laty, erratę i nawiązania do ówczesnych prac naukowych, których ilość dało się jeszcze wtedy pewnie ogarnąć.
Poza tym, dziwnie mi się praca pisze, albo raczej nie pisze. Z całą świadomością nie lubię chemii organicznej.
Brakuje mi po prostu serca do wszystkiego, co nie jest robieniem obiadu lub fryzury.
Subskrybuj:
Posty (Atom)