Dziś banalnie :). Uzupełnione o obrazek z internetu (ściągnęłam z fb, lepsze źródło jest chyba wyrysowane :) i piosenkę.
Zauważyłam, że czasem jakiś stan jest jest przyjemny w określonym kontekście - przyjemnie jest być dziewczyną, gdy nie trzeba iść na wojnę (generalizuję, ale chcę pokazać ideę :P), przyjemnie jest być matką, gdy się dostaje laurkę na dzień matki, przyjemnie jest być naukowcem, gdy wyniki doświadczeń wpasowują się w krzywą teoretyczną. Z kolei po przeciwnej stronie stanu zadowolenia z czegoś (czasem niezależnego od nas) jest strach i zobowiązania, jakie niesie dana rola. Dziewczyny raz na miesiąc mają ufundowany przez naturę ból brzucha, matki nieustannie drżą o los potomstwa, naukowcy klną tak, że każde odkrycie powinno być święcone przed aplikacją.
Tak samo skończenie studiów. Bycie magistrem jest super zaraz po obronie, jest super jak się pracuje, jest super w ogóle przez całe dalsze życie. Jednak jest nieco niepokojące przy sesji na AGH, a raczej przy końcu ostatniej rzeczy, pod którą trzeba było ustawiać grafik. Tytuł zawodowy stał się kamieniem, który przykrył stary, bezpieczny dom studiów politechnikowych, na którym trzeba budować nowy początek. I to budować przez najbliższe miesiące, z materiałów znalezionych nieopodal. Bycie magistrem wymaga, a będzie wymagało jeszcze więcej, gdy złożę aghowy indeks po sesji.
Ruch, aktywność, szukanie dróg, opcji, ścieżek, możliwości. I prób, które trzeba wykonać, żeby potem nie żałować.
Do something until it's too late.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz