3 strony za dzień w 80% rzetelny. Dawno nie było takiej naukowej uczciwości, która jak widać nie weszła w układy z wydajnością. Gdyby Lagrange jeszcze żył, musiałby się dziś ukrywać przed moimi pięknymi skądinąd oczyma, spod których wychylała się żądza mordu. Z braku matematyka zadowala się jabłkami, ale wiadomo jak ciężko utrzymać żądze na wodzy.
Gdyby ktoś potrzebował, energię kinetyczną zaznacza się w anglojęzycznej literaturze literą T. Tak dla zmyłki. I tylko w niektórych książkach.
Wybrałam się w podróż. Dzień był słoneczny, słonecznością bez żadnej chmurki na połaciach głębokiego, ciemnego błękitu. Jechałam jako pasażerka błękitnym (?) kabrioletem, po prostej, pustej, zamiejskiej drodze stanu Nevada (mogę przysiąc, że mignęła mi tabliczka). Z radia leciało głośno sweet child o'mine, a ja uśmiechałam się ze spokojem. Jedziemy. ... .
Nagle, z ostatnią nutą piosenki znalazłam się z powrotem na krześle, wyprostowana, z oczami otwartymi i nie zmęczonymi. Nawet w trakcie przewracania strony. Pierwszy raz mi się to zdarza, z nerwów ani chybi.
Albo z niezdecydowania. Nie wiem, czy kląć, czy płakać. Siedzieć do oporu, przetłumaczyć bez wkładu własnego co bądź (hmm, kto przeczyta? pani promo, może pan recenzent, za to na pewno pokolenia za mną, przed którymi się to samo zadanie postawi. Będą oglądać indeksy, zbliżać rysunki, wzdychać do wykresów abaqusowych. Kopiować co bądź albo szukać inspiracji. I zastanawiać się, z jakiej racji praca wirtualna to u mnie 'power of external forces')? Przespać zimę?
Jak rzadko mam tak, by poświęcać czemuś czas, energię, uwagę, a i tak nic prawie z tego nie mieć! Jak placek, do którego zapomniało się wsypać proszek do pieczenia. Nie wyrósł zupełnie. O czym ja zapominam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz