Przepraszam, że dawno nie pisałam, ale byłam zajęta przygotowywaniami do wycieczki - weekend majowy w tym roku spędzamy... na Chorwacji, w Czarnogórze i w Serbii :)! (w sumie w odwrotnej kolejności).
Tym razem przedsięwzięcie jest zakrojone na szeroką skalę - w mojej wycieczce uczestniczy 19 osób. Jedziemy na 4 samochody, z czego 3 pojechały wczoraj jakoś o 16, a jeden wyjeżdża dzisiaj koło 12 (sesja kół naukowych jednego pasażera) - jesteśmy grupą pościgową :). Kolejna grupa z akaemików wyjechała na Chorwację wczoraj o 22 (kolejne 3 samochody, jest to jednak niezależna wycieczka). Planujemy się wszyscy spotkać w Dubrowniku, i razem wracać do Polski (zdaje się 7 aut :P).
Chociaż wycieczka była chyba najbardziej męczącą organizacyjnie (co rusz wyskakiwały nowe rzeczy) i strasznie dużo krwi napsuła, niemożliwie się cieszę, że jedziemy :). Wkrótce po powrocie (niedziela, 5 maja) będzie relacja wraz ze zdjęciami :). Trzymajcie się Drodzy Czytelnicy, życzę Wam również udanego weekendu majowego :)!
piątek, 26 kwietnia 2013
piątek, 19 kwietnia 2013
Bajka o Księciu
Opowiem Wam dzisiaj Bajkę o Księciu. By jednak była zrozumiała, musicie wiedzieć, że Bajka o Księciu jest dalszą częścią opowieści o przedmiocie Skuteczna Prezentacja Multimedialna. Zatem zacznijmy od marca...
W marcu musiałam wybrać przedmioty obieralne - a wiadomo, że im później się to robi (np. dopiero wtedy, gdy zna się już plan ze wszystkich innych przedmiotów :P), tym gorsze przedmioty zostają do wyboru. 'Gorsze' można pośrednio zdefiniować za pomocą cech takich jak: (a) niemożliwie nudne, (b) z jakimś strasznie wymagającym i dziwnym prowadzącym, który robi zaliczenie trudniejsze niż egzamin z chemii organicznej, (c) na których obecność jest bardziej obowiązkowa niż na własnej obronie, (d) te odbywające się o dziwnych godzinach, np. w czwartek o 19, (e) wymagające jakichś dodatkowych i czasochłonnych czynności (laboratoria w niedzielę?). Istnieją hybrydy łączące kilka tych przymiotów, i wtedy najczęściej przedmiot 'nie rusza' z powodu ilości chętnych niewystarczającej do stworzenia jednej grupy. W każdym razie, w tym semestrze z radością uczęszczam na przedmiot z dziwnym panem po angielsku, na przedmiot z fajną panią o 18 w poniedziałki i na Skuteczną Prezentację Multimedialną, w czwartki o 13.
Do niedawna wydawało mi się, że mankamentem tego przedmiotu jest pan, który zaczął naszą znajomość dość niefortunnie - od nazwania mnie 'panienką z politechniki' (natychmiastowa reakcja obronna, zimne spojrzenie, robienie wszystkiego szybko i arcypoprawnie). Całe zajęcia zwracał się do studentów (grupa w 90% składa się ze studentek) per 'złotko', nazywał nas 'niegrzecznymi dziewczynkami' i narzekał na brak uśmiechów. Nóż się w kieszeni otwierał mi się do drugich zajęć, pod koniec których przywykłam do dziwnego sposobu bycia pana prowadzącego. Przysiadł się do mnie, i zaczął rozmowę, w trakcie której okazało się, że poglądy ma całkiem zbliżone do moich - odpuściłam mu zatem winy i uznałam za nieszkodliwego. Na zajęciach zajmowaliśmy się tworzeniem prezentacji w starej wersji power pointa, po czym przyszła kolej na flasha. Efekty można podziwiać pod linkiem, niestety nie potrafię tego wrzucić na bloga w postaci filmiku, albo w ogóle umieścić jakoś inaczej niż na dropboxie (gdyby komuś nie chodziło, należy plik otworzyć w przeglądarce internetowej).
Tak nam ciekawie (muszę przyznać) mijały zajęcia, gdy to pan postanowił zapoznać nas ze sztuką robienia zdjęć. Rendez-vous odbyło się dzisiaj w Parku Jordana, gdzie to mogliśmy spędzić w cieple i zieleni 1,5 godziny poznając tajniki robienia portretów kobiecych. Zanim jednak zaczęło nas zajmować światło i włosy koleżanki, pan opowiedział nam Bajkę o Księciu.
'Dawno, dawno temu...' - powiedział pan, po czym mrugnął do nas szelmowsko (w domyśle) - '...w pewnym królestwie żył sobie książę. Był bardzo, bardzo niski, do tego miał jedną nogę krótszą, brakowało mu też jednego oka. Jak to w tamtym czasie było w modzie, zapragnął mieć własny portret - taki, na którym będzie wyglądał dostojnie, wspaniale, męsko, jednocześnie taki, który ukaże go takim, jaki jest w rzeczywistości. Wielu malarzy próbowało sprostać temu zadaniu, jednak ich dzieła nie były wystarczająco dobre - zawsze w którąś stronę przesadzały. W końcu znalazł się jeden wielki malarz, który namalował doskonały portret księcia. Przedstawiał go siedzącego na koniu - z żabiej perspektywy, przez co książę wcale nie wydawał się niski. Naturą rzeczy widać mu było tylko jedną, normalnej długości nogę, poza tym książę patrzył w dal, celując ze sztucera - mając przy tym jedno oko (to, którego de facto nie było) zamknięte.
Ten obraz był najwspanialszy, bo niczego nie tuszował, ani nie okłamywał odbiorcy - pokazywał tylko rzeczy z właściwej strony. I tak macie robić zdjęcia.'
W marcu musiałam wybrać przedmioty obieralne - a wiadomo, że im później się to robi (np. dopiero wtedy, gdy zna się już plan ze wszystkich innych przedmiotów :P), tym gorsze przedmioty zostają do wyboru. 'Gorsze' można pośrednio zdefiniować za pomocą cech takich jak: (a) niemożliwie nudne, (b) z jakimś strasznie wymagającym i dziwnym prowadzącym, który robi zaliczenie trudniejsze niż egzamin z chemii organicznej, (c) na których obecność jest bardziej obowiązkowa niż na własnej obronie, (d) te odbywające się o dziwnych godzinach, np. w czwartek o 19, (e) wymagające jakichś dodatkowych i czasochłonnych czynności (laboratoria w niedzielę?). Istnieją hybrydy łączące kilka tych przymiotów, i wtedy najczęściej przedmiot 'nie rusza' z powodu ilości chętnych niewystarczającej do stworzenia jednej grupy. W każdym razie, w tym semestrze z radością uczęszczam na przedmiot z dziwnym panem po angielsku, na przedmiot z fajną panią o 18 w poniedziałki i na Skuteczną Prezentację Multimedialną, w czwartki o 13.
Do niedawna wydawało mi się, że mankamentem tego przedmiotu jest pan, który zaczął naszą znajomość dość niefortunnie - od nazwania mnie 'panienką z politechniki' (natychmiastowa reakcja obronna, zimne spojrzenie, robienie wszystkiego szybko i arcypoprawnie). Całe zajęcia zwracał się do studentów (grupa w 90% składa się ze studentek) per 'złotko', nazywał nas 'niegrzecznymi dziewczynkami' i narzekał na brak uśmiechów. Nóż się w kieszeni otwierał mi się do drugich zajęć, pod koniec których przywykłam do dziwnego sposobu bycia pana prowadzącego. Przysiadł się do mnie, i zaczął rozmowę, w trakcie której okazało się, że poglądy ma całkiem zbliżone do moich - odpuściłam mu zatem winy i uznałam za nieszkodliwego. Na zajęciach zajmowaliśmy się tworzeniem prezentacji w starej wersji power pointa, po czym przyszła kolej na flasha. Efekty można podziwiać pod linkiem, niestety nie potrafię tego wrzucić na bloga w postaci filmiku, albo w ogóle umieścić jakoś inaczej niż na dropboxie (gdyby komuś nie chodziło, należy plik otworzyć w przeglądarce internetowej).
Tak nam ciekawie (muszę przyznać) mijały zajęcia, gdy to pan postanowił zapoznać nas ze sztuką robienia zdjęć. Rendez-vous odbyło się dzisiaj w Parku Jordana, gdzie to mogliśmy spędzić w cieple i zieleni 1,5 godziny poznając tajniki robienia portretów kobiecych. Zanim jednak zaczęło nas zajmować światło i włosy koleżanki, pan opowiedział nam Bajkę o Księciu.
'Dawno, dawno temu...' - powiedział pan, po czym mrugnął do nas szelmowsko (w domyśle) - '...w pewnym królestwie żył sobie książę. Był bardzo, bardzo niski, do tego miał jedną nogę krótszą, brakowało mu też jednego oka. Jak to w tamtym czasie było w modzie, zapragnął mieć własny portret - taki, na którym będzie wyglądał dostojnie, wspaniale, męsko, jednocześnie taki, który ukaże go takim, jaki jest w rzeczywistości. Wielu malarzy próbowało sprostać temu zadaniu, jednak ich dzieła nie były wystarczająco dobre - zawsze w którąś stronę przesadzały. W końcu znalazł się jeden wielki malarz, który namalował doskonały portret księcia. Przedstawiał go siedzącego na koniu - z żabiej perspektywy, przez co książę wcale nie wydawał się niski. Naturą rzeczy widać mu było tylko jedną, normalnej długości nogę, poza tym książę patrzył w dal, celując ze sztucera - mając przy tym jedno oko (to, którego de facto nie było) zamknięte.
Ten obraz był najwspanialszy, bo niczego nie tuszował, ani nie okłamywał odbiorcy - pokazywał tylko rzeczy z właściwej strony. I tak macie robić zdjęcia.'
sobota, 13 kwietnia 2013
internet przez telefon
Dzisiaj w zestawie liścik do znajomego informatyka ;). Prócz tego byłam dzisiaj (i chwilkę wczoraj) na konferencji organizowanej przez miejscowe koło konstrukcji żelbetowych, które było sponsorem mojego obiadu :P. Także zapewniało dzienną porcję wiedzy z zakresu betonu i pokrewnych tematów (muszę powiedzieć, że studenci pk się spisali, świetne referaty i obecnego 4 roku i doktorantów). Czas i mi się zabierać za naukowe obowiązki :).
'G.
Mojej mamie przeczyszczenie laptopa chyba nie pomogło - dalej na próby
włączenia reagował szarym ekranem. Znalazła za to w czeluściach
komputerowej szuflady płytkę opisaną jako windows xp - czyli ten jej.
Włożywszy ją, okazało się, że nie jest tak źle jak myślałam, bo
standardowo chciało formatować, instalować, ... - czyli działać ;).
Próbowałyśmy wybrać opcję 'naprawienie systemu' - albo pokrewną -
jednak moja mama nie jest zbyt informatycznie zaawansowana, i nie
potrafiłam się zorientować w polach i ekranikach dyktowanych mi przez
telefon (może suma naszej wiedzy informatycznej nie przekroczyła
wartości granicznej pozwalającej włączyć tryb renowacji
windowsowskiej. A może się po prostu nie da u mnie?). W każdym razie,
gdy już podjęłam decyzję o zdalnym robieniu formata, mama spróbowała
raz jeszcze bez płytki - i tym razem zadziałało :)! Windows się
włączył, firefox się włączył, antywirus za to nie działa nadal
(żaden). Zdaje się jednak, że do przeglądania wiadomości na onecie nie
jest jej niezbędny. Poleciłam jej jeszcze podmuchać sprężonym
powietrzem (mówiła, że nic nie wylatywało), i sprawdzimy czy radość
będzie trwała też jutro. Dzięki za wszelką pomoc i fachową poradę ;),
gdybym dalej miała jakieś trudności (w jutrzejszym odcinku programu
'Napraw komputer przez telefon' instalujemy na nowo avasta (nie pytaj
dlaczego nie AVG)) na pewno się odezwę.
J.'
'G.
Mojej mamie przeczyszczenie laptopa chyba nie pomogło - dalej na próby
włączenia reagował szarym ekranem. Znalazła za to w czeluściach
komputerowej szuflady płytkę opisaną jako windows xp - czyli ten jej.
Włożywszy ją, okazało się, że nie jest tak źle jak myślałam, bo
standardowo chciało formatować, instalować, ... - czyli działać ;).
Próbowałyśmy wybrać opcję 'naprawienie systemu' - albo pokrewną -
jednak moja mama nie jest zbyt informatycznie zaawansowana, i nie
potrafiłam się zorientować w polach i ekranikach dyktowanych mi przez
telefon (może suma naszej wiedzy informatycznej nie przekroczyła
wartości granicznej pozwalającej włączyć tryb renowacji
windowsowskiej. A może się po prostu nie da u mnie?). W każdym razie,
gdy już podjęłam decyzję o zdalnym robieniu formata, mama spróbowała
raz jeszcze bez płytki - i tym razem zadziałało :)! Windows się
włączył, firefox się włączył, antywirus za to nie działa nadal
(żaden). Zdaje się jednak, że do przeglądania wiadomości na onecie nie
jest jej niezbędny. Poleciłam jej jeszcze podmuchać sprężonym
powietrzem (mówiła, że nic nie wylatywało), i sprawdzimy czy radość
będzie trwała też jutro. Dzięki za wszelką pomoc i fachową poradę ;),
gdybym dalej miała jakieś trudności (w jutrzejszym odcinku programu
'Napraw komputer przez telefon' instalujemy na nowo avasta (nie pytaj
dlaczego nie AVG)) na pewno się odezwę.
J.'
czwartek, 11 kwietnia 2013
Festina lente!
Drogi Blogowy Pamiętniczku,
Dawno już nie zdarzyło się nic wielkiego, ciekawego, poruszającego, o czym chciałabym Ci opowiedzieć. Pomimo tego, że sama przez całe życie powtarzałam komu się dało: 'Jak się chce pisać, to temat się zawsze znajdzie. Najłatwiej skupić się na opisywaniu dnia, albo jakiejś rzeczy koło siebie' - i pozwolić płynąć słowom. Mówiłam także, że 'pisanie jest zawsze pisaniem do kogoś' (cytat, za jakąś książką). Teraz jestem zdania, że piszemy także sami dla siebie, ewentualnie dla zgrai niewidzianych przyjaciół - doradców, którzy żyją gdzieś w nas (tasiemce? :P) i mają wpływ na nasze decyzje i postrzeganie świata. W każdym razie odbiorca się zawsze znajdzie, a więc warto pisać ;).
PS. To zawsze działa! - efekt poniżej :P
Po tym niezbyt żywym wstępie, nie będę Was zanudzać tym, co widzę przed sobą (eee, bałagan plus ciasteczka, dużo opisywania :P), ale opowiem o tym, co się dzieje u mnie na AGH.
A jest o czym opowiadać, bo mam tam całe 6 przedmiotów, z czego o każdym mogłabym stworzyć osobną notkę. To nie są bezimienne zajęcia z politechniki, gdzie śpi się na wykładach (ten semestr niestety jakiś nieudany :( ), ale żywe obrazy przemawiające głosem prowadzących, którzy albo wsadzają miedź z V2O5 do pieca, albo chodzą w tych samych marynarkach co tydzień zajęcia, albo w ogóle na nie nie chadzają, planując mailowo 6-godzinne laborki. Jednak tym razem tylko dwie krótkie rzeczy.
PPS Jednak jedna :P.
Zacznę może od przedmiotu Zasady Planowania Doświadczeń i Opracowanie Wyników Pomiarów. Śmiesznie się złożyło, bo w obecnym semestrze politechnika usiłuje dostarczyć mi wiedzy z Teorii Eksperymentu i Badań Doświadczalnych Budowli - przy czym żaden z tych 3 przedmiotów nie zachodzi merytorycznie na inny :P. W każdym razie, AGHowe cudo jest ogólnie rzecz biorąc statystyką z rachunkiem prawdopodobieństwa, rozkładami posiadającymi nazwiska (np. rozkład Gaussa), dystrybuantami i podobnymi perełkami. Na ćwiczeniach pan tłumaczy nieco teorii, po czym robimy zestawy zadań wcześniej przez niego przygotowane i umieszczone w internecie (gdyby jakiś zabłąkany studencina nie miał czego robić w piątek, i chciał się uczyć statystyki. Jest to czysta abstrakcja, gdyż jeśli już ktoś chce coś robić w piątkowy wieczór wybiera termodynamikę chemiczną :P). Owe zestawy posiadają swoje motta, i to do nich dążyłam całym tym wstępem.
Do działu pierwszego - rachunku prawdopodobieństwa - zostały dołączone słowa Einsteina 'wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy'. Każdy, kto kiedykolwiek parał się dowolną nauką naturalną, widzi prawdę przebijającą przez to stwierdzenie - tak bardzo potrzebne w niewdzięcznym rachunku prawdopodobieństwa :P. Drugi zestaw opisany jest słowami F. Bacona 'Prawdziwa wiedza polega na zrozumieniu przyczyn'. Nie wiem w sumie jakiego fragmentu statystyki miał dotyczyć ten dział, w dalszym ciągu jest prawdopodobieństwo, ale wzbogacone o pojęcia 'zmienna losowa' i 'parametry rozkładu', które powoli wypierają urny wypełnione biało-czarnymi kulami. Trzeci zestaw, zaczęty we wtorek, krzyczy 'festina lente!' - 'śpiesz się powoli' (w nawiązaniu do minusów na potęgę zmieniających miejsca wobec koniecznych nawiasów - by ich nie pogubić w matematycznym rozgardiaszu).
Co do dalszych zestawów liczę na inwencję twórczą pana, który mi zaimponował (jak i kilku innych prowadzących kiedyśtam) bo wykazał się pomysłowością i wolą, by przekazać coś studentom - coś, co nie będzie tylko umiejętnością odczytywania danych z tabel (wspomnianych już) rozkładów :).
Zanim post zrobił się długi, planowałam jeszcze napisać o drugim ciekawym przedmiocie, ale może poczekam na to, co przyniesie przyszły tydzień :), i nie będę teraz tworzyć tasiemca. Miłego wieczoru Wam wszystkim ;).
Dawno już nie zdarzyło się nic wielkiego, ciekawego, poruszającego, o czym chciałabym Ci opowiedzieć. Pomimo tego, że sama przez całe życie powtarzałam komu się dało: 'Jak się chce pisać, to temat się zawsze znajdzie. Najłatwiej skupić się na opisywaniu dnia, albo jakiejś rzeczy koło siebie' - i pozwolić płynąć słowom. Mówiłam także, że 'pisanie jest zawsze pisaniem do kogoś' (cytat, za jakąś książką). Teraz jestem zdania, że piszemy także sami dla siebie, ewentualnie dla zgrai niewidzianych przyjaciół - doradców, którzy żyją gdzieś w nas (tasiemce? :P) i mają wpływ na nasze decyzje i postrzeganie świata. W każdym razie odbiorca się zawsze znajdzie, a więc warto pisać ;).
PS. To zawsze działa! - efekt poniżej :P
Po tym niezbyt żywym wstępie, nie będę Was zanudzać tym, co widzę przed sobą (eee, bałagan plus ciasteczka, dużo opisywania :P), ale opowiem o tym, co się dzieje u mnie na AGH.
A jest o czym opowiadać, bo mam tam całe 6 przedmiotów, z czego o każdym mogłabym stworzyć osobną notkę. To nie są bezimienne zajęcia z politechniki, gdzie śpi się na wykładach (ten semestr niestety jakiś nieudany :( ), ale żywe obrazy przemawiające głosem prowadzących, którzy albo wsadzają miedź z V2O5 do pieca, albo chodzą w tych samych marynarkach co tydzień zajęcia, albo w ogóle na nie nie chadzają, planując mailowo 6-godzinne laborki. Jednak tym razem tylko dwie krótkie rzeczy.
PPS Jednak jedna :P.
Zacznę może od przedmiotu Zasady Planowania Doświadczeń i Opracowanie Wyników Pomiarów. Śmiesznie się złożyło, bo w obecnym semestrze politechnika usiłuje dostarczyć mi wiedzy z Teorii Eksperymentu i Badań Doświadczalnych Budowli - przy czym żaden z tych 3 przedmiotów nie zachodzi merytorycznie na inny :P. W każdym razie, AGHowe cudo jest ogólnie rzecz biorąc statystyką z rachunkiem prawdopodobieństwa, rozkładami posiadającymi nazwiska (np. rozkład Gaussa), dystrybuantami i podobnymi perełkami. Na ćwiczeniach pan tłumaczy nieco teorii, po czym robimy zestawy zadań wcześniej przez niego przygotowane i umieszczone w internecie (gdyby jakiś zabłąkany studencina nie miał czego robić w piątek, i chciał się uczyć statystyki. Jest to czysta abstrakcja, gdyż jeśli już ktoś chce coś robić w piątkowy wieczór wybiera termodynamikę chemiczną :P). Owe zestawy posiadają swoje motta, i to do nich dążyłam całym tym wstępem.
Co do dalszych zestawów liczę na inwencję twórczą pana, który mi zaimponował (jak i kilku innych prowadzących kiedyśtam) bo wykazał się pomysłowością i wolą, by przekazać coś studentom - coś, co nie będzie tylko umiejętnością odczytywania danych z tabel (wspomnianych już) rozkładów :).
Zanim post zrobił się długi, planowałam jeszcze napisać o drugim ciekawym przedmiocie, ale może poczekam na to, co przyniesie przyszły tydzień :), i nie będę teraz tworzyć tasiemca. Miłego wieczoru Wam wszystkim ;).
poniedziałek, 1 kwietnia 2013
Rzeczpospolita Domowa
Rzeczpospolita Domowa (RzD) jest wyposażona we własnych tyranów. Są nimi dwa, około sześciokilogramowe worki cukru, w opakowaniach różnego koloru. Zawsze czujne, zawsze na bieżąco, zawsze w centrum wydarzeń (niczym rmf). Pudełko na orzechy ich tronem, miska z suchą karmą ambrozją, a resztka pomidorówki nektarem. Sukces zapewnia im zoptymalizowany plan dnia, obejmujący wielogodzinne wylizywanie się (nie mylić z 'podlizywaniem się') i szeroko zakrojone obserwacje pozornie nic nieznaczących elementów (np Pralka lub Mucha). Ów plan wymaga także wstawania o dziwnych porach i nie współgra z trybem życia żadnej innej istoty zamieszkującej tą samą niszę ekologiczną. Wyćwiczona służba (ludźmi zwana) rozpoznaje ponad 150 różnych miauknięć, dostosowanych do humoru władców i wydawanych przez nich poleceń. RzD jest krajem możliwości, Odźwierną staje się każdy kto przypadkiem usiadł obok drzwi na werandę (abo kto śpi o 5 rano), a funkcja Drabinowego jest dostępna dla każdego, kto schylił się nieopatrznie przed wysoką szafą. Władcy troszczą się o lud znosząc co jakiś czas nad wyraz świeże pożywienie, informując o zbyt małej różnorodności diety składającej się z saszetek kitekata, drobno posiekanej wątróbki i mięsa mielonego. Ich aksamitnej sierści, delikatnym ruchom wąsów, bystremu i hipnotyzującemu spojrzeniu nie jest się w stanie oprzeć nikt, i nasze domowe koty mogą się czuć najbardziej kochanymi stworzeniami na świecie ;)).
W Rzeczpospolitej Domowej działają także dwa zegary kwantowe. Regulują one czas co do nanosekundy, idealnie odmierzając go na zadania i wydarzenia. Napędzane na doświadczenie idealnie z sobą współgrają, uzupełniają się, pożyczając sobie cenne drobiny Chronosa. Nie mylą się nigdy, pomyłka by drogo kosztowała. Byleby zdążyć na czas. Forever to infinity.
Granicy małego kraju strzeże Stara Zardzewiała Bramka. Legenda podaje, że tylko Pomysłowe Jednostki są w stanie same się przez nią przedostać. Tradycjonaliści muszą zdać się na Łut Szczęścia, Siłę Krzyku, albo Telefon Komórkowy. Listonosz z buta wjeżdża.
W Rzeczpospolitej Domowej działają także dwa zegary kwantowe. Regulują one czas co do nanosekundy, idealnie odmierzając go na zadania i wydarzenia. Napędzane na doświadczenie idealnie z sobą współgrają, uzupełniają się, pożyczając sobie cenne drobiny Chronosa. Nie mylą się nigdy, pomyłka by drogo kosztowała. Byleby zdążyć na czas. Forever to infinity.
Granicy małego kraju strzeże Stara Zardzewiała Bramka. Legenda podaje, że tylko Pomysłowe Jednostki są w stanie same się przez nią przedostać. Tradycjonaliści muszą zdać się na Łut Szczęścia, Siłę Krzyku, albo Telefon Komórkowy. Listonosz z buta wjeżdża.
Subskrybuj:
Posty (Atom)